Tumgik
#dziewczyna z pociągu
myslodsiewniav · 1 year
Text
Odsiewam myśli po bardzo dla mnie przełomowych świętach 25.12.2022
Znowu mam głowę naładowaną informacjami do przetworzenia.
Pojechaliśmy, przespaliśmy się i wróciliśmy.
Przyjechaliśmy w Wigilię w południe i okazało się, że wszyscy przyjęli to z ulgą, najbardziej bali się, że będzie dojmujący BRAK zamiast obecności. Okazało się, że obecność była najważniejsza i koniec końców: było cudownie. Po prostu cudownie. Czekano na nas, było super. Atmosfera taka, że łezka w oku się kręci. Inaczej niż w zeszłym tygodniu. Cudownie.
Ale w 25.12 chora obudziła się połowa domowników w tym mój O., który jednak ŹLE znosi podróże i to w czwartek to nie była jednorazowa akacja - dziś w nocy smarkanie mu się odpaliło takie, jakie nie było grane przez cały tydzień choroby, biała oczu znowu jarzyły się czerwienią - chodzący piekarnik. Ale nałykał się gripeksu i ruszyliśmy do moich rodziców.
I tak było trochę zaskakująco... dojechaliśmy też około południa, jeszcze w drodze rozważając czy nie zrobimy tak, że O. pojedzie prosto do naszego domu, a ja jedna wysiądę z pociągu i polecę do mamy i taty. 
Ale jeszcze w Wigilię dzwoniła do mnie siostra z info, że po prostu w Wigilię obudziła się z ponad 38*C, ledwie ją rozumiałam - bełkotała przez gorączkę, potem dzwoniłam do Szwagra, mówił, że jej mija okresowo i mają maaaaaaasę ciasta i w ogóle jedzenia, z głodu nie zginą, ale zdjęć nie prześlą.  Tylko Lucysię mi wysyłali - słodziaczek z tego pieska taki, że zdrowe zęby bolą. :D Ale tata już w piątek przed Wigilią mi wyznał, że jest przeziębiony i mama w samą Wigilię powiedziała, że coś ją rozkłada... Więc w rezultacie kiedy O. po wzięciu leków poczuł się lepiej wysiadł razem ze mną i udaliśmy się do rodziców dosłownie na chwilę. 
Tam mama mi opowiadała, że podczas Wigilii partnerka kuzyna się wymknęła z kolacji i poszła do kuchni pomyć naczynia. Miłe. A jednocześnie... kurcze, to mnie wkurza. Nie powinno mnie ruszać, bo to jest relacja mamy i naszej powinowatej, partnerki chrześniaka mojej mamy, ale mnie to rusza, bo mama nie prosi o pomoc, nawet kiedy pomocy potrzebuje, albo co więcej OCZEKUJE i potem ma żal o to, że jej nie dostaje. Z jednej strony czytam tą historię jako “ale ta dziewczyna jest fajna, czuję do niej wielką wdzięczność”, a na głębszym poziomie “porównuję ją do ciebie córko i twojej siostry i mam do was żal, że wy się nie poczuwacie w obowiązku umyć mi naczyń i być przy mnie!”. Z drugiej strony mam w sobie taki sprzeciw i strach, potrzebę chronienia się, bo boję się, że potem będzie grane przez ciocię, że córki złe, bo nie pomogły mamie w organizacji Wigilii, że musiał pomagać ktoś, kto nie powinien pomagać mamie w Wigilii (bo jeżeli już komuś to siostrze mojej mamy). Ech... 
W ogóle mam uczucie takiego... WSTYDU.
Dużo napięcia we mnie było przez poprzedni tydzień, dużo emocji mi pod czachą krążyło. Pierwsze święta u partnera w rodzinie - dużo oczekiwań, piętrzących się scenariuszy “a jeżeli...!?” i strachów, które próbowałam wypłaszczyć racjonalizując: że nic nikomu nie muszę udowadniać, że najlepiej być po prostu sobą i zrobić to, co potrafię robić najlepiej... planowałam upiec ciasta (bo w pieczeniu ciast dobra jestem), piernik, miodownik i marchewkowe. Oprócz tego miałam zrobić kilka pierogów z soczewicą w cieście marchewkowym i sushi temari - bo to maleńkie takie, idealne na jeden gryz przy tym bożonarodzeniowym obżarstwie. No i zachorowałam i nie byłam w stanie nic gotować, ani piec. Walczyłam o to by się wyspać, odchorować i w ogóle się pojawić na Wigilię, aby nie zawieść rodziny mojego partnera tym, że przeze mnie nie będą go tam u siebie mieli. To się udało. Ale nie zrobiłam ani jednego ciasta, ani pierogów, ani sushi. Kupiłam paszteciki i pojechaliśmy w zasadzie z pustymi rękami - z prezentami ofc, ale poza tym: bez niczego “swojego” do jedzenia. Czułam z tego powodu wstyd... oczywiście pomogliśmy w lepieniu pierogów na miejscu, i uszek. A potem pomogłam nakrywać do stołu i z niego zbierać. Ale cały czas bałam się, że to za mało... że pokazałam się z najgorszej strony... :( I nie wiem czy tak było. Po prostu czułam, że dałam ciała po całości, chociaż przynajmniej byłam... A kolejnego dnia usłyszałam o partnerce kuzynka... a jak pojechaliśmy już do domu zadzwoniła ciocia z pretensjami, że nie zajechaliśmy do niej i do jej syna: z myślą o mnie i o O. przygotowali nam degustację przywiezionych z Hiszpanii tapas: multum serów, wędlin i wina. Wszystko leżało na stole, byli na nas źli, mieli żal, że do nich nie wpadliśmy chociażby na moment... a oni jakoś nie dowiedzieli się (i nie wiem sama czy ja powinnam była o tym im pisać wcześniej, czy mama, bo w sumie się z nimi nie umawiałam - po prostu mieli oczekiwania, założenia poczynili jakieś i byli bardzo rozczarowani, że to co myśleli, że ma się wydarzyć - nie wydarzy się), że my jesteśmy chorzy tak bardzo, a dziś rano kiedy obydwoje zbudziliśmy się tak bardzo chorzy i w ogóle podjęliśmy decyzję o wyjściu z pociągu do moich rodziców wiedzieliśmy, że góra 30 min i zawijamy się do łóżka... ba! Kiedy teraz piszę te słowa jestem już po kilku zapadnięciach w sen w gorączce i wybudzeniach. Nie wiadomo kiedy się to dzieje - nie rejestruję nawet w którym momencie mnie “odcina” i zapadam w sen. Po prostu się nagle budzę xD. Mój organizm naprawdę jest chory. I nadal jest to takie... niby się dobrze czuję, najwyżej trochę słabsza niż zwykle i łapię zadyszkę, ale nagle mnie ścina z nóg. Tak jak przy Covidzie - zadyszka i nagła niemoc...
I teraz czuję się winna i bezradna. I jest mi wstyd. :( 
I zarazem czuję sprzeciw, czuję złość na siebie za to poczucie winy, bezradność i wstyd...
Czuję, że ciało jest mądre: mówi, że na ostatnie tygodnie już dość bodźców, dość ludzi, idź spać, odpocznij, zregeneruj się, daj sobie siłę do walki z wirusem. Ciało mówi jak taka dobra opiekunka “okay, zrobiłaś co musiałaś i co mogłaś, a teraz zadbaj o siebie”, ale rozum jednocześnie karci mnie z wyrzutem “powinnaś być lepszą synową/córką/siostrą/kuzynką/siostrzenicą”, punktuje mnie “powinnaś być silniejsza, twoje ciało jest żałośnie słabe, wstydź się” i inne takie... Mam w głowie dwa głosy i nie wiem czy powinnam czuć to co czuję... Mam mętlik w głowie.
Mam w sobie dużo uczuć zmiksowanych, ale nie jest to tak CHAOTYCZNE, jak w zeszłym tygodniu. Nie ma we mnie złości na natężenie tych przeżyć. Wszystko teraz się działo w moim, wolniejszym tempie. Jest dużo spokoju i poczucia winy, że czuję ten głęboki, wewnętrzny spokój w związku z czymś, co powinno budzić wstyd i złość. Chyba jestem skonfliktowana między tym co wiem i co wie ciało, a tym, jakie przekonania mam i jakie oczekiwania sama sobie lub inni mi narzucili. Nadal nie wiem gdzie leży prawda i czy naprawdę nawaliłam? I w którym momencie i w której relacji nawaliłam? 
Czy nawaliłam bo kogoś zawiodłam?
Czy może nawaliła nie mówiąc “dość, teraz muszę zadbać o sobie!”?
Bardzo chcę spisać trzy rozmowy, które mnie poruszyły:
1 - rozmawiałam z siostrą mojego partnera. Mój chłopak w tym czasie poszedł się kąpać i po prostu przepadł na dłużą chwilę. A my sobie siedziałyśmy przy stole i rozmawiałyśmy o różnych sprawach, ciekawych. I nagle ona nawiązuje do zeszłotygodniowego CHAOSU, jaki się rozgrywał przy tym właśnie stole. Niby wspominała neutralnie tamto zdarzenie, ale kiedy o nim mówiła nie potrafiła ukryć emocji: z oskarżeniem i ze złością (!) w głosie wypala “Na przykład tydzień temu, kiedy WY WSZYSCY przy tym stole mówiliście jeden przez drugiego, niby graliśmy w grę, kiedy krzyczeliście, leciała muzyka, walczył Pudzian, włączały się rozmowy na wszystkie tematy świata ja po prostu wariowałam! Nie wiedziałam co się dzieje! Następnego dnia powiedziałam mamie, że głowa mnie od tego tak bolała, że musiałam przez przynajmniej godzinę posiedzieć w słuchawkach wytłumiających dźwięki, takich z huty” WOW - zatkało mnie z wrażenia. Nim miałam okazję jej powiedzieć, że w zasadzie miałam podobne odczucia od razu mnie zasypała informacjami o swojej nadwrażliwości na bodźce, na dźwięki. Włączyła się jej mama informując, że podobno córka tak miała od małego, że czasem potrzebowała posiedzieć w tych słuchawkach. Okazuje się, że nie tylko ja byłam daleko poza strefą własnego komfortu w tamtym momencie. Wszyscy cierpieli. Wszyscy. Ech... Zła komunikacja.
2 - opowiedziałam o powyższym mojemu chłopakowi dziś, już w domu, z Fervexem, w piżamach. A on tego wysłuchał z takim tajemniczym uśmiechem. Kiedy skończyłam powiedział, że przypomniałam mu o czymś co ZROZUMIAŁ dopiero w Wigilię i to dokładnie w tamtym momencie, który mu streszczałam - kiedy rozmawiałam z jego siostrą, a on zniknął w łazience. Po prostu najpierw nie miał okazji by się tym ze mną podzielić, a potem o tym zapomniał. :d Otóż zdał sobie sprawę, że on też ma mechanizm obronny na swoją nadpobudliwą i bardzo OBECNĄ rodzinę z którego nie zdawał sobie sprawy. Kiedy nie może ich wszystkich, z całym tym CHAOSEM, z wielogłosem, z wielowątkowością i ciągłą obecnością pomieścić, kiedy ilość oczekiwań go przerasta, kiedy natężenie informacji przytłacza wówczas idzie do kibla i siedzi w nim dłużej niż potrzeba. Nie był tego świadomy, wydawało mu się, że on ma “większą tolerancję na chaos niż ja”, a ostatni tydzień pokazał, że “całe jego życie to jakiś pieprzony maraton” z miejscem schronienia na oddech, na odpoczynek, wyłączenie się i na samotność, na poukładanie myśli w swoim tempie; schronienia do którego nie wejdzie zatroskana babcia by sprawdzić czy na pewno nie potrzebuje towarzystwa i rozmowy, aby “nie czuł się samotny”. Kibelek. Wow. Dla niego to nowe i duże odkrycie - jednak miał mechanizm na unikanie chaosu, jednak nie jest na niego tak odporny, jak myślał i nie zawsze biegał w maratonie. ;) Miał swoje miejsce ciszy...
3 - to bardziej złożony temat, bo otworzył wiele wątków - niektóre mnie po prostu ciekawią, a niektóre poruszają, tak głęboko, bo po prostu myśli o takich “jaką byłabym osobą, gdybym miała tatę, który byłby tak wspierający jak tata mojego chłopaka?” - są jak puszka Pandory, a z drugiej strony ten temat otworzył takie wątki, które budzą moją zazdrość i porównywanie z którego nic dobrego dla mnie nie wychodzi, ani dla relacji, ale czuję ją i jestem bardzo poruszona. A jeszcze inne wątki dziwią po prostu i nie znajduję odpowiedzi na to co TO oznacza w niewerbalnym kodzie komunikacyjnym tej rodziny.
Chodzi o to, że siostra mojego chłopaka jest piękną dziewczyną w najbardziej klasyczno-kanoniczny sposób pojmowania piękna. Patrzysz i myślisz: modelka. Modelka - po prostu modelka o nietuzinkowej urodzie. Aż się nasuwa pytanie - dlaczego typiaro nie chodzisz na wybiegach i nie działasz w jakiś aktywistycznych akcjach z Anją Rubik czy z inną ikoną świata mody? Z jednej strony mi się uruchomiało to na początku znajomości: jej wizerunek w zetknięciu z przekonaniami o tym “jaka może być osoba, która jest kanonicznie piękna, która nigdy nie słyszała masy tych przykrych komentarzy na temat swojego ciała, które słyszałam ja i przez które wciąż walczyłam ze swoim ciałem, z nienawiścią do siebie” - ale wiedziałam, że to nie jest punkt wyjścia i że KAŻDY ma kompleksy. Poza tym, ja już ze swoim ciałem jesteśmy dogadani, szanujemy się wzajemnie i chronimy. Więc wyszłam do tej znajomości z punktu widzenia właśnie “siostra mojego chłopaka” i się skupiałam na tym jaka ona w ogóle jest, CAŁA. A jest bardzo fajna! Tym bardziej, że ciało w naszych rozmowach było nie raz przedmiotem rozmów i dzieliła się ze mną ze zrozumieniem “problemami z drugiej strony spectrum wzrostowego” - wszystkie problemy wysokich osób (przez problem z kręgosłupem po durne komentarze o tym, że nie może nosić szpilek, bo nauczyciele płci męskiej będą się przy niej źle czuć... bleh). W Wigilię też żartowała, że fajnie by było gdyby mi trochę centymetrów oddała i wtedy obydwie mogłybyśmy coś tam sięgnąć. To było bardzo sympatyczne. Ale już drugi tydzień pod rząd rozmawiając z równymi członkami rodziny w mojej obecności używała takiego żartobliwego wyrażenia-wytrychu, aby podkreślić, że coś tam jej się należy: pierwszeństwo lub podanie szklanki lub przyznanie racji w sporze lub generalnie specjalne względy. Mówiła wtedy “jestem emerytowaną modelką! / Ja przecież się znam, zmieniłam szlak kariery, ale przypominam, że jestem emerytowaną modelką!” - podkreślam, że to żart z dużą dozą autoironii i hiperbolizowanego przewracania oczami i uśmiechem. Ale jednak bardzo to podkreśla, to dla niej ważne. O. mi opowiadał,  że chodziło w tej “emeryturze” o to, że po prostu, aby sprostać wymaganiom w agencjach jego siostra jeszcze jako nastolatka była narażona na masę presji i stresu w związku z masą ciała do tego stopnia, że mogło to grozić zaburzeniami odżywiania, więc zerwała kontrakt z agencją modelek. Dla zdrowia. Tym czasem sposób w jaki o tym mówi jest taki... hymmm... 
No i zapytałam jej po kolejnym takim komentarzu jak to było - bo zdaje się o tym ostatnio dużo myśleć (znamy się rok, kiedyś nie żartowała co chwilę z bycia emerytowaną modelką). Opowiedziała mi. Opowiadał też jej tata. Opowiedział jak był z niej dumny, że w to weszła i jak jeszcze bardziej był dumny z tego, że zrezygnowała. Ona opowiedziała jak dużo czynników wpłynęło na tę decyzję. To było pytanie do młodej kobiety, a ku mojemu zaskoczeniu okazało się być historią córki i ojca. O marzeniach i oczekiwaniach. O wspieraniu dziecka, które woził na pokazy i z pokazów po całym kraju. O pokazach na które przychodził TAK dumny z aparatem z takim obiektywem teleskopowym, że brano go za reprezentację prasową xD Że przeżywał jej stylówki, manicury, a nawet ma w chmurze folder z najfajniejszymi stylówkami swojej córeczki, najfajniejszymi butami z pokazów (nie tylko noszonych przez córkę) i zdjęciami z bankietów po pokazach. Mówili o tym, że kariera rysowała się świetlaną ścieżką: bycie osobą wybraną do prestiżowego otwierania i zamykania pokazów. Mówili i mówili. O chwilach załamania, o tym, kiedy i z jakiego powodu czuła się jak gwiazda i kiedy czuła się jak wrak człowieka. Kiedy obydwoje rodziców uznało, że to nie jest zdrowe by tę ścieżkę kontynuowała, bo wymaga się od niej czegoś niemożliwego (bo oczywiście krytykowano jej ciało - nie była idealnie na centymetry taka, jaka “powinna być” dla tej branży, aby dobrze prezentować odzież, chociaż miała już niedowagę; kobieca klasyka gatunku, zawsze nasze ciała są niewystarczające, ech) i kiedy ona sama uznała, że są inne priorytety obecnie ważniejsze w jej życiu (też dla mnie zaskakujące) - zerwała kontrakt.
Opowieść była dla mnie zaskakująca, bo nie tego się spodziewałam. 
To było bardzo, bardzo, bardzo ciekawe.
Z kolejnej strony - zachwyciło mnie totalnie, że tata nie dość, że był wspierającym kibicem to jeszcze w chwilach, kiedy on sam był zachwycony uczestnictwem w różnych sytuacjach towarzyskich to na info jego córki “zabierz mnie do domu” - po prostu bez gadania zabierał ją do domu. WOW. To dla mnie jest takie... niesamowite. Że ojciec może wysłuchać, może priorytetyzować w takiej zachwycającej i podnoszącej adrenalinę sytuacji potrzebę swojego dziecka. Mój tata zawsze łamał słowo. Na moje prośby nie reagował - musiałam krzyczeć, a czasem nawet krzyk nie pomagał, gdy prosiłam, by mnie zawiózł do kina od babci na tę godzinę na którą się umówiliśmy... Uważał, że moje potrzeby są nie ważne w chwili, kiedy on się dobrze bawi w fajnym towarzystwie oglądając mecz. Ojciec nie wiedział (tj. był informowany, ale nie interesowało go to) o moi studniówkach, rozdaniach dyplomów, wystawach malarskich. Mama się pojawiała - ojciec uważał, że to nie jest ważne. 
Tym czasem tutaj widzę ojca, który jest zaangażowany i mnie to wzrusza. I jest mi żal wspominając własne relacje z dzieciństwa z tatem. I zazdroszczę tej córce-z-przeszłości, która będąc nastolatką miała takiego tatę. Bo w teorii wiedziałam, że ojcowie tacy mogą być, ale nigdy dotąd nie widziałam ojca, będącego tak otwarcie kibicem swojej córeczki! Co za przepiękna więź jest w tej rodzinie!
Jaki to daje potencjał! Jaką pewność siebie buduje na lata!
Jakim człowiekiem mogłabym być, gdybym miała takiego tatę... 
Byłam bliska popłakania się.
Bo czułam tak dużo! Jednocześnie podziwiałam tę rodzinę, tę kobietę, tego mężczyznę i jednocześnie tuliłam to nieukochane dziecko we mnie, które było zawodzone przez ojca tyle razy, które się nauczyło, że mężczyzną nie wolno ufać, bo nie szanują, nie wspierają, nie biorą pod uwagę. 
Do tego jeszcze była we mnie irytacja: bo mówili mi jak wygladają pokazy, rysowali to z takim rozmachem. Że myśleli, że te pokazy to dla jekiegoś technikum krawieckiego, tym czasem są szkoły wyższe designu! Wyobrażasz to sobie! Tłumaczyli mi jak wygląda cat-walk, że nauka choreografii, że modelka musi się w określony sposób ruszać, że stres nie do ogarnięcia, że NIE POTRAFISZ SOBIE WYOBRAZIĆ - i tym mnie trochę irytowali. Jak to sobie “nie wyobrażam”? Co za brednie! Przecież ja to doskonale WIEM, bo... i tu spływało na mnie oświecenie: że ja wiem, ja nie zgaduję, bo ja WIEM, bo kiedy moja mama leżała w szpitalu, a ja utrzymywałam młodszą siostrę wówczas się łapałam każdej pracy, która dawała kasę: pracowałam nie tylko w zawodzie wyuczonym, ale również przy sesjach zdjęciowych, robiąc make-upy do telewizji regionalnej, w szkołach fotograficznych przy projektach zaliczeniowych, w szkołach designu kostiumów na wybiegach jako fotografka... WIEM... Szalona podróż pociągiem na pokaz, makijaż, przymiarki na modelkach, a potem poprawki makijażu, pokaz, a po pokazie wszystkie spałyśmy u znajomych znajomych na podłodze i powrót do szpitala, a potem studia i praca... Ale rodzina mojego partnera nie wie, że ja wiem. I nie mieli prawa przypuszczać, że ja to wiem, bo oni sobie nie potrafią nawet wyobrazić w jakim tempie żyłam te 2-3 lata próbując nie czuć bólu po stracie i jednocześnie się nie załamać... To jest przepaść komunikacyjna po prostu.... 
A potem - kiedy panowało to poruszenie, a siostra mojego chłopaka mówiła o okropnych torturach których doświadczała na wybiegach za które z perspektywy czasu teraz dałaby się pociąć (obowiązkowy pedicure za free) ;) - spod prysznica wyszedł mój partner. Od drzwi łazienki wołał siostrę, aby coś-tam jej przekazać. Szedł w samych bokserkach, z ciuchami i kosmetyczką przyciśniętymi do piersi, w dłoni wyciągał do siostry coś-tam-nie-ważne-co-czego-potrzebowała. Ważne jest to, że spojrzałam na tego pięknego młodzieńca. Tak podobnego do ojca, do siostry. Smukłego, o szerokich barkach, wąskich biodrach, długich kończynach, bardzo wysokiego, z bałaganem włosów na głowie i pytanie nasunęło się naturalnie: “a dlaczego O. nigdy był zaproszony na testy przez kogoś z agencji modelingowej?” - bo typ ma wszystkie predyspozycje. 
A cała rodzina buchnęła śmiechem.
Niemal wszyscy się śmiali - tak bardzo nie wiedziałam co się dzieje. I dlaczego to się dzieje!!!???? @_@
Śmiał się ojciec odstawiając pantomimę wskazując na syna, że ON na modela!? Śmiała się siostra, która po siostrzanemu jeszcze rzuciła, że urody mu brakuje na modela. Śmiał się dziadek, też niemal dwumetrowy, smukły, barczysty mężczyzna. Wystawiony na pośmiewisko O. patrzył na mnie wstrząśnięty, a ja patrzyłam wstrząśnięta na niego - i coraz bardziej zła! Kurwa! Co w tym śmiesznego!? A jego mama pojawiła się zza pleców syna i objęła go w pół. Tak precyzyjnie: zakrywając mu brzuszek (który jest totalnie normalnym brzuszkiem). Noż kuuuuuuuuurwa! Siostra rzuciła do mnie dalej ze śmiechem, że on się nie nadawałby na modela, bo przecież nawet jeżeli wobec niej restrykcje wymiarów były tak szalone to co dopiero on! Śmiertelnie poważnie zauważyłam, że on MA WSZYSTKIE predyspozycje i wytyczne wobec mężczyzn są innego niż wobec kobiet, a z tego co rozumiem i wiem on nigdy nawet nie był brany pod uwagę i nikt go nie zmierzył, a predyspozycje ma. MA! Może anatomicznie nawet ku temu lepiej predysponowany - bo mowa przecież od kilkunastu minut o tym, że różnica 2cm czyniła życie jednej osoby nieszczęśliwym i to tylko ze względu na budowę szkieletu, a nie tuszę czy mięśni.  Siostra i ojciec zmilkli. Zmieniono temat na to, że mężczyznom jest łatwiej schudnąć niż kobietą - i łatwiej z efektem jojo. Po prostu szybciej widać efekty. Wszyscy włączyli się w tą racjonalną i trochę niezręczną dyskusję o tym, że mężczyźni rzeczywiście moga szybciej osiągnąć efekty jeżeli tego chcą...
A O. poszedł do swojego pokoju się ubrać.
Po chwili do niego dołączyłam. 
Powiedział, że czuje się spoko.
Pytałam o to dlaczego ten śmiech. Bo nie rozumiem. Przeprosiłam za nieświadome wystawienie go na żer sępom - po prostu absolutnie tego się nie spodziewałam. O.O Jest do siostry tak bardzo fizycznie podobny, a traktowanie ich fizyczności w rodzinie jest tak różne... Nie ogarniam. 
Ona jest “piękna”. A on jest “najlepszy” - spośród dzieci swoich rodziców, spośród wszystkich wnucząt itp
10 notes · View notes
shutmymouthmommy · 2 years
Text
jak widzę że parter odpiera swojego partnera z pociągu to też bym chciała żeby moja dziewczyna mnie odpierała
0 notes
mortal-pain · 2 years
Note
Właśnie skończyłem ,, Zapisane w wodzie " i mogłem spodziewać się takiego zwrotu sytuacji po przeczytaniu Dziewczyny z pociągu - ale znów dałem się zaskoczyć zakończeniem.
(Dziewczyna z pociągu, koniec końców była lepszą książką ale ta też fajnie mi się czytało. Dziękuję za polecenie. 💙)
Cieszę się, że się podobała 😊
Jak coś mam jeszcze kilka fajnych 😇
0 notes
o-novaczynska · 2 years
Text
59
każdy nasz ruch, decyzja czy wypić rano kawę czy herbatę, do jakiego sklepu iść po mleko albo to gdzie usiąść w autobusie może zmienić całe nasze życie. To jest szalone. Wyjdziesz do sklepu pięć minut wcześniej niż chciałeś i możesz poznać miłość swojego życia, po drodze do domu wstąpisz do McDonald's i zrozumiesz ze jesteś homo, albo podczas spaceru w parku pójdziesz w prawo, a
z lewej minęła Cię prawdziwa milosc. Ta jedyna osoba, która dałaby ci szczęście, wiec może do konca życia będziesz jej szukał. Tak samo jakby facet nie wyjął na czas wiec za 9 miesięcy stajecie się rodzina. Gdybym nie poszła ze znajomymi na płac zabaw za torami, nie poznałabym dziewczyny, która stała się momentalnie dla mnie wszystkim. Wtedy dziś może traktowałabym przyjaźń na poważnie, a nie jako sposób na nudę i kompana do picia. Jakbym przeszła przez pewien parking kilka chwil wcześniej, nie poznałabym kogos komu złamałam serce i nie może się do teraz pozbierać. Wtedy tez dziewczyna z placu, nie poznałaby faceta przez którego nasza relacja się skończyła. Gdybym jako dziecko nie poszła do mojej koleżanki nie poznałabym dziewczyny która przez reszte dzieciństwa była moja najlepsza przyjaciółka. A wtedy moja mama nie poznałaby swojej najlepszej przyjaciółki (jej mamy) która jest chrzestna mojego brata. I choć moje i tej łaski drogi się rozeszły i poróżnił nas czas to wszystko mialo znaczenie. Jakbym wróciła do domu zamiast wymyślać plan na dzień nie zakochałabym sie w kimś kto wypalił ze mnie te dziecięce prawdziwe uczucia. Jakby pewnego chłopaka nie zamknęli w areszcie, nadal byśmy sie nienawidzili, nie przezylibysmy tego romansu, a on nie poznałby swojej dziewczyny. Chodzi mi o to ze wszystko jest takie niespodziewane. Szukając miłości na sile przeglądając Tindera, możemy nikogo nie znaleźć, ale kiedy zamiast jak zwykle idąc skrótem do sklepu poszłoby sie okrężną drogą może na ciebie wpaść dziewczyna zapatrzona w telefon i stać sie dla ciebie najważniejszą osobą na świecie. I nie chodzi tu tylko o milosc czy przyjaźń, ale wybór czy iść do Żabki czy do Monopolowego może zadecydować o twoim życiu lub śmierci. Wybierając monopolowy może w ciebie wjechać najebany wariat samochodem, a idąc do żabki można uniknąć śmierci nie wiedząc tego. Życie to ruletka. Wszystko sie może dziać. Nie wiem czy ktoś kto będzie to czytał zrozumie moja płete do której dążę. Po prostu wszystko sie dzieje przypadkiem. Np. Pani zasnęła w pociągu i przespała swoją stacje, w zasadzie pojechała może ze sto kilometrów dalej, dostała przy okazji mandat za brak biletu, a w czasie kiedy spała ktoś ukradł jej torebkę. Spóźniła sie do pracy, a nawet nie miała jak zadzwonić. Ogólnie okropny dzień, myślała ze to najgorszy dzień w jej życiu. Zobaczyła faceta i poprosiła go o telefon, opowiedziała sytuacje. I tak poznała swojego męża i ojca swoich dzieci. wszystko przychodzi niespodziewanie w najdziwniejszym momencie. Dlatego ja nie patrze na to co sie przed chwila stało złego tylko żyje dalej. Dostrzegam zawsze pozytywy bo użalając sie nad sobą i tak nic sie nie zmieni. I odwrotny przykład: Chłopak wygrał w totolotka sto tysięcy, szczęśliwy,dostał jeszczetego dnia awans w pracy i wieczorem poszedł z kolegą na piwo,ale zamiast tam gdzie zawsze wybrali sie do droższego klubu, a po drodze spotkał dziewczynę w której sie zakochał, a ona po roku złamała mu serce. Załamał się i stracił wszystko. Za późno wciśniesz hamulec w samochodzie i wjedziesz w tył samochodu swojego partnera z dzieciństwa, załatwicie formalności i okaże się ze to był najlepszy dzień waszego życia.Pisze duzo tych możliwości ponieważ to wszytko jest takie piękne. Liczę na coś takiego co spadanie tak niespodziewanie i sprawi ze na nowo uwierzę w miłość. Jest tak nieskończenie wiele sytuacji, które z pozoru nie maja znaczenia a potem okazuje się ze gdybys nie poszedł rano po bułki nie poznałbyś kogos kto zmieni twoje życie na zawsze. Możesz spotkać wroga na papierosie przed klubem, zapomnieć zapalniczki i pytając o ognia zostaniecie przyjaciółmi.  Sąsiadka może wejść do ciebie po cukier chwile po tym jak podciąłes sobie żyły i uratować tobie życie, i mimo ze chciles umrzeć wiec zrobiła ci na złość to po jakimś czasie będziesz jej dziękował, a to tylko dlatego ze jej syn robil jakiś eksperyment na chemię.Życie jest tak przewrotne ze większość ludzi nie zdaje sobie sprawy jakie duże może dla niego mieć znaczenie to czy pojedzie rowerem czy samochodem, albo to co zje dziś na kolacje.
0 notes
rozdarte-serce · 2 years
Text
Mówię, że nie wiem, co ze sobą począć, że jestem zagubiona i za dużo czasu spędzam w swojej głowie.
Paula Hawkins, Dziewczyna z pociągu
33 notes · View notes
zirea3l · 4 years
Text
,,Piękne słońce, bezchmurne niebo, nikogo do zabawy, nic do roboty. Takie życie, życie, którym teraz żyję, jest trudniejsze latem, kiedy wszędzie jest tyle światła i tak mało dającej schronienie ciemności, kiedy wszyscy wychodzą z domu, kiedy są rażąco, wprost agresywnie szczęśliwi. To męczy i jeśli się do nich nie przyłączysz, czujesz się podle.”
Dziewczyna z pociągu,
Paula Hawkins.
15 notes · View notes
cytaatyzksiazek · 6 years
Quote
Rozciąga się przede mną cały dzień, prawie półtora tysiąca wypełnionych pustką minut.
135 notes · View notes
zniszczeni-e · 7 years
Quote
Pyta, czy piję, czy biorę narkotyki. Mówię, że mam ostatnio inne słabostki
Dziewczyna z pociągu
8 notes · View notes
Quote
Pyta czy piję, czy biorę narkotyki. Mówię, że mam ostatnio inne słabostki. Patrzę mu w oczy i wiem, że zrozumiał.
~ Dziewczyna z pociągu.
2K notes · View notes
mery-mrr · 7 years
Quote
Mówię, że nie wiem, co ze sobą począć, że jestem zagubiona i za dużo czasu spędzam w swojej głowie.
Paula Hawkins – Dziewczyna z pociągu (via @mery-mrr )
1 note · View note
lekkotakworld · 2 years
Text
Historia dnia
Wyszłam za późno z mieszkania. Wszystko przez to, że znowu najadłam się słodyczy i po prostu chciałam się trochę wypróżnić ale nie szło, no i przez to wyszłam za późno, tramwaj mi uciekł więc jechałam trochę inaczej i w dodatku z przesiadką. Wszystko szło dobrze. Tramwaj dojechał na dworzec kolejowy 3 minuty wcześniej, więc miałam 10 min aby kupić bilet i wsiąść do pociągu. Biletomat pusty, szybko kupuje i mam. Biegnę. I wtedy..
Gleba! Poślizgnęłam się skręcając w drzwi prowadzące na peron. Poleciałam do przodu na walizkę, próbuje się podnieść, nie wiem co się dzieje, jakaś dziewczyna do mnie podbiega, nawet nie wiem jak wyglądała. Pyta czy pomóc. Ja w amoku, mówię że nie nie, podnoszę się i znowu gleba, podeszła bliżej chciała mi podnieść walizkę. Ale dałam radę. Wstałam. W szoku. I krzyknęłam do niej, że dziękuję. I biegnę dalej. Wsiadłam do pociągu. Czuję jak piecze mnie kolano, biodro i ręka trochę boli. Znalazłam miejsce i usiadłam. Patrze na zegarek, 5 min do odjazdu. Niepotrzebnie tak biegłam.
Teraz już ruszyłam. Za dwie godziny będę na miejscu. Co za dzień, ciągle w biegu. Czuję, że dziś wieczorem jak padnę spać, to obudzę się rano. Nic już też dziś nie zjem raczej. Mam cole i zamierzam ją wypić i tyle. I wodę. I herbatę w domu.
Jejku.. Tak mi gorąco.. I czuje jak schodzą mi nerwy..
Jeszcze ten wybór promotora, staram się już podchodzić do tego na luzie. Dam radę.
A jak wasz dzień motylki? Mam nadzieję, że dużo lepszy niż mój.
Trzymajcie się ciepło ❤️
38 notes · View notes
ahosia3 · 2 years
Text
Nie ma nic bardziej bolesnego i destrukcyjnego niż podejrzliwość.
~Paula Hawkins:"Dziewczyna z pociągu"
13 notes · View notes
in-somn1a · 3 years
Text
Tumblr media
„Dziewczyna z pociągu” Paula Hawkins
2 notes · View notes
jakastamdziewczynka · 4 years
Text
" Ludzie, z którymi coś nas kiedyś łączyło, nie pozwalają nam odejść i żebyśmy nie wiem, jak bardzo próbowali, nie wyplączemy się z tego, nie uwolnimy.Może po pewnym czasie przestajemy po prostu próbować. "
- Paula Hawkins "Dziewczyna z pociągu"
11 notes · View notes
iner-cja · 4 years
Note
"Ogień w kominku strzelał wesołymi płomykami. Salon był skąpany w cieniu i radosnej melodii granej z pozytywki, postawionej na komodzie. Uformowana w kształt tańczącej baletnicy, wirującej w miejscu z czapką świętego Mikołaja, przypomniała o tym jaka jest pora roku. Choinka w kącie pokoju była ozdobiona w białą niewinność i srebrny spokój, a na zielonkawych gałązkach wisiały czerwone owoce miłości, ukształtowane w serca. Na czubku drzewa lśniła iskra życzliwości. W powietrzu unosił się zapach opiekuńczości i poczucia bycia ważnym, chociaż przez te kilka, magicznych dni.
Uradowani domownicy spacerowali po domu w jedną i drugą stronę. Byłam i ja, mała dziewczynka, która była jedynym dzieckiem w tym domu, bawiła się szopką, siedząc obok wielkiej choinki. Ubrana w płomienistą sukienkę, wybraną z dumną przez moją mamę, chichotałam pod nosem szczęśliwa.
Wkrótce nadszedł wieczór, czas pojechania do dziadków na wigilię. Poczułam jak silne ramiona ojca podnoszą mnie i zaczynają kręcić dookoła swojej osi, wywołując mój śmiech. Nie wiem czy nie jestem za duża na takie zabawy. I nie chce wiedzieć.
Kiedy moją głowę i szyję nakrywa wyraz matczynej troski, jestem gotowa do wyjścia. Obracam się jeszcze raz, po raz ostatni widząc, lub pamiętając taki obraz. Po chwili wychodzimy, a we mnie uderza lodowaty smutek i poczucie pustki.
Otrząsam się z tak bolesnych dla mojego serca wspomnień. Jestem kilkanaście lat później, w tym samym salonie. Ale już bez tych samych ludzi. Z mojego gardła wydobywa się jęk bólu i zawodu. Nie do opisania jest to, co człowiek czuje w takich momentach. Ból? Smutek? Co jeszcze?
Uczucia zaczynają spływać po mnie, jakby roztopił je ciepły blask ognia z kominka. Spoglądam w tamtą stronę. Odbijające się wspomnienia szydzą ze mnie, uśmiechając się bezczelnie. Nakrywam się kocem, aż po czubki uszu. Chcę zapaść w sen zimowy, obudzić się, aż ten koszmar minie i żyć długo i szczęśliwie. Ale ja nie zasypiam. A koszmar nie mija."
Także, tyle o tym jak się dzisiaj czuję. A ty jak się czujesz?
- Dziewczyna od miśka, Happy.
Ja... dzisiaj... um... szczerze mówiąc, jestem zmęczony. Wymęczony. Mogło mnie tu dzisiaj nie być, to był 13 raz... to, co napisałaś jest cudowne. Oddaje wiele i pokazuje tak wiele magii w tym, co przekazujesz. Ja właściwie... nie mam rodziny z krwii i kości. Znaczy mam ale... to nie jest taka relacja... jedynie mama jeszcze ze mną trzyma. Nie obchodzimy świąt. Ja również czuje się samotnie. Chciałbym wbiec do pociągu ze szczurami i pojechać do niej. By i ona nie była samotna.
- Arlo
5 notes · View notes
wrazliwy-ktos · 4 years
Text
“Nie mógł zrozumieć, że można tęsknić za czymś, czego się nigdy nie miało, ze można to opłakiwać”.
Paula Hawkins - “Dziewczyna z pociągu”
8 notes · View notes