Neuvillette x Reader
Resztę oneshotów z tej i innych serii możesz przeczytać tutaj. Zajrzyj też na moje Ko-fi.
Some of these oneshots are already translated into English. You can find them here.
ᴍɪᴌᴏśᴄ́ sᴛᴀɴᴇ̨ᴌᴀ ᴡ ᴅʀᴢᴡɪᴀᴄʜ ɴᴇᴜᴠɪʟʟᴇᴛᴛᴇ'ᴀ. ɴɪᴇsᴛᴇᴛʏ ɴᴀᴊᴡʏᴢ̇sᴢʏ sᴇ̨ᴅᴢɪᴀ ᴢ ᴜᴘᴏʀᴇᴍ ᴊᴇ ᴢᴀᴍʏᴋᴀ. ғᴜʀɪɴᴀ ᴘᴏsᴛᴀɴᴀᴡɪᴀ ᴢᴀɢʀᴀᴄ́ ᴏᴅᴢ́ᴡɪᴇʀɴᴇɢᴏ ɪ ᴘᴏᴍᴏ́ᴄ ᴍᴜ ᴏᴛᴡᴏʀᴢʏᴄ́ ᴊᴇ ɴᴀ ᴏśᴄɪᴇᴢ̇ ʙʏ [ʀᴇᴀᴅᴇʀ] ᴍᴏɢᴌᴀ ᴡᴇᴊśᴄ́. ᴀ ᴊᴇśʟɪ ɴɪᴇ ᴍᴏᴢ̇ɴᴀ ᴅʀᴢᴡɪᴀᴍɪ, ᴛᴏ ᴢᴀᴡsᴢᴇ ᴢᴏsᴛᴀᴊᴇ ᴊᴇsᴢᴄᴢᴇ ᴏᴋɴᴏ…
ᴅᴏᴅᴀᴛᴋᴏᴡᴇ ɪɴғᴏʀᴍᴀᴄᴊᴇ:
ᴏɴᴇsʜᴏᴛ ᴢᴀᴡɪᴇʀᴀ ᴢʀᴏ́ᴢ̇ɴɪᴄᴏᴡᴀɴᴀ̨ ᴍɪᴇsᴢᴀɴᴋᴇ̨ ᴊᴇ̨ᴢʏᴋᴏᴡᴀ̨. ᴄᴢᴇ̨śᴄ́ ɴᴀᴢᴡ ᴡᴌᴀsɴʏᴄʜ ᴢ ɢʀʏ ᴊᴇsᴛ ᴘʀᴢᴇᴛᴌᴜᴍᴀᴄᴢᴏɴᴀ, ᴄᴢᴇ̨śᴄ́ ɴɪᴇ, ᴊᴇśʟɪ ᴍᴏɪᴍ ᴢᴅᴀɴɪᴇᴍ ɢᴌᴜᴘɪᴏ ʙʀᴢᴍɪᴀᴌʏ. ᴅᴏ ᴛᴇɢᴏ sᴀ̨ ᴊᴇsᴢᴄᴢᴇ ғʀᴀɴᴄᴜsᴋɪᴇ sᴌᴏ́ᴡᴋᴀ, ʙᴏ ᴊᴇsᴛᴇśᴍʏ ᴡ ғᴏɴᴛᴀɪɴᴇ. sᴛᴀʀᴀᴌᴀᴍ sɪᴇ̨, ᴢ̇ᴇʙʏ ᴋᴀᴢ̇ᴅʏ ᴡɪᴇᴅᴢɪᴀᴌ ᴏ ᴄᴢʏᴍ ᴍᴏᴡᴀ, ᴡɪᴇ̨ᴄ ᴢ ᴛʏᴍ sɪᴇ̨ ᴍᴏᴄɴᴏ ᴏɢʀᴀɴɪᴄᴢʏᴌᴀᴍ.
sʜᴏᴛ ʀᴏᴢɢʀʏᴡᴀ sɪᴇ̨ ᴘʀᴢᴇᴅ ғᴀʙᴜᴌᴀ̨ ᴀʀᴄʜᴏɴ ǫᴜᴇsᴛᴏ́ᴡ ɪ ᴡ ᴢᴀsᴀᴅᴢɪᴇ ɴɪᴇ sᴘᴏɪʟᴇʀᴜᴊᴇ ɴɪᴄᴢᴇɢᴏ ᴀ ᴊᴇᴅʏɴɪᴇ ɴᴀᴘʀᴏᴡᴀᴅᴢᴀ ɴᴀ ᴛᴏᴢ̇sᴀᴍᴏśᴄ́ ɴᴇᴜᴠɪʟʟᴇᴛᴛᴇ'ᴀ, ᴡɪᴇ̨ᴄ ᴋᴀᴢ̇ᴅʏ ᴍᴏᴢ̇ᴇ ɢᴏ ᴘʀᴢᴇᴄᴢʏᴛᴀᴄ́.
Nisko przelatujące książki nigdy nie stanowiły wielkiego zagrożenia dla Fontaine. A przynajmniej tak myśleli pracownicy Palais Mermonia do ostatniego tygodnia.
— Ile to jeszcze potrwa? — szepnęła młoda dziewczyna do siebie, taszcząc stos dokumentów.
Na odpowiedź nie musiała długo czekać.
— Gdzie jest następna część?! — dramatyczny głos dobiegł zza drzwi, a zaraz po nim najnowsza nowelka z Inazumy wyleciała drzwiami.
Kartki zafurkotały w powietrzu. Starsza stażem koleżanka pociągnęła młodszą do tyłu. Cudem uniknęły nagłego spotkania z literaturą. A konkretniej z najlepiej sprzedającym się ostatnio romansem z Nacji Wieczności.
— Lady Furino, niestety to była ostatnia część. Kontaktowaliśmy się z Yae Publishing House, ale Zhenyu nie ma jeszcze w planach wydania następnej, bo to nowa seria — tłumaczył cierpliwie mężczyzna za drzwiami.
— Ach! Nie pojmujesz powagi sytuacji… To nie była zwykła lektura, a uczta dla wyobraźni. Pobudzająca zmysły rozprawa o doniosłych czynach. Dwójka tragicznych kochanków połączona przez los. Ich emocje nie mogły ujrzeć światła dziennego. Teraz cierpią i nawet nie wiedzą, czy przeznaczenie znów postawi ich na wspólnej drodze! Bez kolejnej części w moim życiu zostaje NUDA! Brzydka, naga i szara rzeczywistość!
Archonka bezradnie rozłożyła się na miękkiej sofie. Jej głowa zwisała w dół, a noga dyndała miarowo za oparciem. Jej strój zdawał się zlewać z niebieskim obiciem. Tym samym tworzyła niejako jedność z meblem. Bardzo żałośnie niezadowoloną jedność.
— Tak, ale nic z tym nie możemy zrobi…
— Toodaloo! — sugestywnie wyprosiła pracownika z pokoju.
Gdy już miał z westchnieniem ulgi przekroczyć próg drzwi, zatrzymał go głos archonki.
— STÓJ!
Miał tylko nadzieję, że nie będzie musiał szukać kolejnej serii. Lady Furina przeczytała chyba wszystkie możliwe dramaty, a o kiepskich nawet nie chciała słyszeć.
— Co tu robi mademoiselle [Reader] kolejny raz w tym tygodniu? — Zmrużyła oczy, jak gdyby miało jej to pomóc poznać odpowiedź.
Istotnie, przed drzwiami przemknęła jedna z naczelnych pracownic Opery Epiclese. Furina występowała na deskach opery wiele razy. Nie mogła jednak powiedzieć, że znała ją wyjątkowo dobrze. Kobieta nie zajmowała się sztuką, a była kimś w rodzaju łącznika pomiędzy pałacem a sądem. W dodatku zwykle siedziała po uszy zakopana w dokumentach z rozpraw. Tym bardziej wyjątkowe było, że ostatnio pojawiała się tu prawie za każdym razem, gdy archonka wyrzucała kolejną część serii drzwiami.
— Mademoiselle [Reader] ma ostatnio dużo pracy. Chyba jest tym wszystkim przytłoczona. Ostatnio nawet była chora. Zdaje mi się, że ma wiele spraw do ustalenia z monsieur Neuvillettem i…
— AHA! A więc to tak! — Furina zeskoczyła z sofy, jak gdyby wstąpiła w nią nowa energia.
— Tak to znaczy jak? — spytał zdezorientowany mężczyzna.
— Czyż to nie oczywiste?! To tylko przykrywka. Musi być zakochana w naszym drogim Iudexie! — oznajmiła, porywając talerzyk z kawałkiem tortu ze stolika. Wepchnęła sobie ciasto do ust. Wyglądała na niezwykle szczęśliwą.
— Mnie się wydaje, że to prostu…
— Ćśśś. — Wcisnęła mu babeczkę w rękę. — Nie wolno stawać na drodze miłości. Należy szerzej otworzyć jej drzwi. A jak znam naszego drogiego sędziego, to zamknie jej te wrota tuż przed nosem. Na szczęście jestem ja i zagram najlepszego odźwiernego z możliwych! — To mówiąc, wybiegła przez drzwi.
— To się nie może dobrze skończyć. — Mężczyzna potarł skroń. Ostatecznie jednak zjadł babeczkę i kącik jego ust poszybował w górę.
***
— Powinien gdzieś tu być… — [Reader] rozmyślała na głos.
— Czego pani szuka, mademoiselle [Reader]?
Spokojny, znajomy ton mógł należeć tylko do jednej osoby. Zresztą mało kto zostawał w pracy po godzinach w Palais Mermonia. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie zapowiedziano jeszcze żadnej nowej rozprawy.
— Dobry wieczór, monsieur Neuvillette.
Istotnie, nie pomyliła się. Zza przeszklonych drzwi wyłonił się Iudex Fontaine. Jego krok był tak samo dostojny jak zawsze. Nawet pomimo widocznego po całym dniu pracy zmęczenia.
— Szukam parasolki — wyjaśniła, rzucając tęskne spojrzenie w stronę pustego stojaka.
W Fontaine zdarzały się wielkie ulewy. Kobieta nie powiedziałaby, że był to najgorszy deszcz, jaki widziała. Jednak myśl, z czym spotka się po wyjściu znad okrycia niewielkiego daszku, nie napawała jej optymizmem. Niedawno była chora. Wizja tak szybkiej powtórki z rozrywki nie mieściła się w jej planach. Kichanie na państwowe dokumenty nie wydawało się dobrym pomysłem.
— Czy była długa i czarna? — spytał mężczyzna.
— Dokładnie! Widział ją pan?
— Zauważyłem ją w moim biurze przed wyjściem. Nie wiedziałem, że należy do pani. Pomyślałem, że ktokolwiek jest właścicielem, pewnie już wyszedł.
— Hmmm… Szczerze mówiąc… to trochę dziwne. Nie przypominam sobie, żebym zabierała ją ze sobą do środka. Mogłabym przysiąc, że zostawiłam ją przed wyjściem.
— Jeśli tu pani zaczeka, to spróbuję znaleźć tego, kto ma dzisiaj klucz…
— Niech się pan nie kłopocze. Wszyscy wyszli do domów kilka minut temu. Zabiorę ją jutro.
[Reader] i Neuivillette stali przez chwilę w całkowitej ciszy. Kobieta wydawała się walczyć ze sobą. Grube, ciężkie krople wciąż spadały na chodnik. Przeczekanie nie wchodziło w grę, ale mogła jeszcze parę sekund nacieszyć się suchym ubraniem.
— Ekhem — odchrząknął Neuvillette po chwili — zmoknie pani. Proszę przynajmniej przyjąć mój płaszcz.
Materiał był gruby, miękki i ciepły. Kobieta z wahaniem przyjęła ubranie.
— Wtedy pan zmoknie, a na to się nie zgodzę — stwierdziła. — Może się podzielimy?
— Podzielimy? — powtórzył bezwiednie mężczyzna.
Czy tak postępowali ludzie? Nie był pewien. Wiedział, że był to po prostu miły zwyczaj. Z drugiej jednak strony w ciągu wielu lat życia nie miał jeszcze okazji samemu oddać komukolwiek ubrania. A już na pewno nie próbował się nim dzielić.
— Mówiłeś kiedyś, że lubisz deszcz, monsieur, ale przesadą byłoby cię puścić bez niczego w tę ulewę.
[Reader] zarzuciła połowę płaszcza na jego głowę, drugą zaś przykryła siebie. Każde z nich było przykryte jedynie w części. Nie był to najlepszy pomysł, jednak przynajmniej wydawał się sprawiedliwy. W ten sposób ruszyli żwawym krokiem po schodach.
Neuvillette nie pamiętał, kiedy dokładnie powiedział kobiecie o tym, że nie miał nic przeciwko deszczowi. Nie sądził, by ktokolwiek to zapamiętał. A starał się nie udzielać zbyt wiele informacji, które mogłyby kogokolwiek naprowadzić na temat jego prawdziwej tożsamości. Nie było to zresztą istotne. To za mało, by ktoś mógł coś stwierdzić. Pogrążony w rozmyślaniach, prawie nie zauważył, jak [Reader] ledwo za nim nadąża. Bądź co bądź, był znacznie wyższy od każdego mieszkańca Fontaine.
Wystarczył jeden nieostrożny ruch. [Reader] poczuła, jak betonowy schodek ucieka jej spod nóg. Próbowała rękami wyratować sytuację. W jej głowie pojawiła się jedynie myśl, że mogła to przynajmniej zrobić w połowie, a nie prawie na samym dole schodów jak ostatnia ofiara. Mentalnie przygotowała się na ból. Ten jednak nie nadszedł. Monsieur Neuvillette złapał ją w talii zanim jej twarz spotkała się z twardą ziemią.
— Wszystko w porządku? — upewnił się, na co odpowiedziało mu kiwnięcie głową.
Ruszyli dalej przez ulice miasta. Niewiele osób spacerowało w tę pogodę. Ci, którzy jednak się na to zdecydowali, z zainteresowaniem gapili się w stronę pary skrytej pod płaszczem. Niektórzy rozpoznali sędziego. Kobieta zerkała w stronę swojego towarzysza, ale tak jak przypuszczała, nie wydawał się być tym poruszony. Miała tylko nadzieję, że wśród przechodniów nie było żadnego dziennikarza ze Steambird, bo inaczej trafią jutro na pierwsze strony w najgłupszy z możliwych sposobów.
Obok nich śmignęło dziecko. Blondyn zdawał się mieć na oko kilkanaście lat. Obok niego zaś przemknął dziwny blaszany stworek. Jeśli się nie myliła, wyglądał na pingwina.
— Hydro smoku, hydro smoku… — zaczął cicho.
— …nie płacz! — zakończyła głośno [Reader].
Zdawał się być wystraszony tym, że w ogóle zwróciła na niego uwagę. Ze spuszczoną głową odbiegł w sobie tylko znanym kierunku.
— Ups, chyba go wystraszyłam. — Spojrzała na swojego towarzysza.
Mężczyźnie przyszło do głowy, że może nie on jeden nie zawsze do końca wie co i jak należy powiedzieć
— Wierzy mademoiselle w tę rymowankę? — spytał.
— Smoki chyba lubią deszcz, ale czasem zastanawiałam się, czy to naprawdę nie są jego łzy. Jeśli wciąż tu jest i opiekuje się Fontaine tak jak monsieur i lady Furina, to myślę, że to naturalne chcieć go pocieszyć w smutku.
To był pierwszy raz, gdy słyszał taką odpowiedź. Zwykle ludzie uznawali to po prostu za magiczn�� inkantację mającą powstrzymać deszcz. Za coś, co miało odegnać zło. Deszcz, za którym nie przepadali. Jego uczucia stanowiły dla nich niedogodność. A trzymanie na wodzy kotłujących się w nim, momentami nieznanych emocji bywało trudne. Sam fakt, że pogodą często unieszczęśliwiał część miasta, już nakładał na niego presję. By trzymać wszystko pod kontrolą i być spokojnym za wszelką cenę.
— Myślę, że smok byłby wdzięczny za pani troskę. — Z tymi słowami zostawił [Reader] pod drzwiami mieszkania, po czym ruszył dalej mokrymi ulicami Fontaine.
***
— Witam w Butiku Chioriya, w czym mogę służyć? — standardowa formułka poniosła się echem, gdy tylko [Reader] przekroczyła próg sklepu.
Nie mogła dojrzeć ekspedientki. Półki wypełnione były po brzegi belami materiału. Dopiero w następnym pomieszczeniu, pośród manekinów, koronek, gorsetów i krynolin, odnalazła znajome twarze. Co ciekawe, nie tylko Eloffe, którą spodziewała się spotkać.
— Mademoiselle [Reader]! — Sedene i Sigewinne przywitały się zgodnie.
— Dzień dobry. Co to za zakupy? — spytała kobieta, nachylając się delikatnie nad dużo niższymi towarzyszkami.
Meluzyny przyglądały się zawzięcie otwartej szufladzie. W równych rzędach poukładano w niej kokardy i wstążki. [Reader] nie wątpiła, że Eloffe spędziła sporo czasu, by wszystkie prezentowały się jak należy. Mnogość kolorów i kształtów sprawiała, że trudno było oderwać od nich wzrok.
— Próbujemy znaleźć prezent. Nie możemy się zdecydować, która wstążka jest najładniejsza. Na szczęście mamy dzisiaj wolne — dodała Sedene.
Meluzyna poprawiła mundur. Był to nawyk, który wyniosła z biura, gdzie dnie spędzała w recepcji. Ubranie mięło się od długiego siedzenia.
Podrapała się za uchem.
— A która pani się podoba? — spytała.
[Reader] popatrzyła przed siebie, dostając oczopląsu. Nie wiedziała, dla kogo właściwie miał być prezent. Z góry założyła, że chodzi o inną meluzynę. Być może z wioski. Zdarzało się, że koleżanki, które zaadaptowały się do życia w stolicy, odwiedzały te, które wolały spokój i ciszę w podwodnej wiosce.
— Ta jest całkiem ładna.
Niebieska wstążka zwinięta w kokardę ozdobiona była pojedynczą różową muszlą. Nie było to coś, co ubrałaby połowa modnej socjety w Fontaine, ale kobieta wiedziała doskonale, że meluzyny postrzegają świat w innych, nie zawsze typowych kategoriach. Biorąc pod uwagę, jak mocno były związane z morzem, wybór wydał jej się bardzo trafiony.
— Weźmiemy ją — rzuciła bez zastanowienia Sigewinne. — Monsieur Neuvillette będzie zadowolony.
Gdyby szczęka rzeczywiście mogła opadać do ziemi jak w malutkich komiksach drukowanych na ostatniej strony gazety Steambird, [Reader] była pewna, że jej właśnie tam by leżała. Nie potrafiła sobie wyobrazić Iudexa Fontaine w tej wstążce do włosów. Pasowała ona meluzynom, ale jemu? Spojrzała na zadowolone towarzyszki. Nie miała serca powiedzieć im, że to może jednak nie najlepszy pomysł. Wydawały się bardzo szczęśliwe z faktu, że wreszcie podjęły trudną decyzję. Wkrótce malutkie pudełko trafiło w niewielkie, niebieskie łapki.
[Reader] oddała swój pracowniczy uniform do naprawy. Ku jej zdziwieniu, przed sklepem nadal stały meluzyny.
— Właściwie mam do mademoiselle prośbę — zaczęła Sigewinne. — Muszę wracać już do Fortecy, a Sedene też nie ma czasu.
— Nie mamy? — zamrugała niebieska meluzyna.
— Nie mamy — podkreśliła koleżanka. — I dlatego pomyślałam, że może pani zaniosłaby prezent. Monsieur czeka w kawiarni Lutece. Będziemy bardzo wdzięczne. O ile dobrze rozumiem, tak definiuje się ludzką wdzięczność…
— Czy Sedene nie mówiła przypadkiem, że macie wolny dzień… — [Reader] nie dokończyła zdania, bowiem pudełeczko zostało jej wsunięte w dłonie, a meluzyny z głośnym pożegnaniem zniknęły za rogiem.
Tak więc skierowała swoje kroki w stronę kawiarni. Trudno było przegapić Najwyższego Sędzię. Siedział przy podwójnym stoliku, zapatrzony w ulicę.
— Monsieur Neuvillette.
— Mademoiselle [Reader] — Mężczyzna wydawał się lekko zaskoczony jej widokiem, a nie było to częste.
— Przynoszę panu prezent. Sigewinne i Sedene bardzo chciały go panu wręczyć, ale niestety nie mogły się zjawić.
Maleńkie zawiniątko trafiło do jego ręki. [Reader] zdawało się, że ich palce zetknęły się na zdecydowanie dłużej niż naprawdę było to konieczne. To wrażenie jednak szybko minęło.
— Czy coś się stało?
— Nie sądzę, choć zachowywały się dziwnie. Sedene mówiła coś o dniu wolnym, ale Sigewinne nagle stwierdziła, że jednak muszą wracać. Mam nadzieję, że w Fortecy wszystko w porządku.
Meluzyny zawsze pamiętały o swoich obowiązkach. Zazwyczaj były wyjątkowo oddane swojej pracy, nieważne jakiego zawodu ona dotyczyła.
Neuvillette pokiwał jedynie głową. Domyślił się, o co dokładnie chodziło, jednak nie mógł tego powiedzieć na głos. Sigewinne zrobiła to celowo. Już od jakiegoś czasu nagabywała kobietę niejako w jego zastępstwie. Nawet zaaranżowała wykład o kosmetykach po tym jak [Reader] wspomniała, że chciałaby umieć lepiej się malować. Meluzyna próbowała lepiej zrozumieć kim jest i co dokładnie dzieje się między nią a Iudexem Fontaine. Prawda natomiast wyglądała tak, że działo się niewiele i zbyt wolno jak na jej gust. Dlatego z uporem starała się delikatnie popychać dwójkę we wspólnym kierunku. Zwykle jednak z marnym skutkiem.
— Wriothesley z pewnością poradzi sobie z każdym problemem, jeśli takowy powstanie. Niech pani usiądzie — zachęcił mężczyzna.
Kobieta rozejrzała się po zacienionym przez parasolkę stoliku i spostrzegła niewielką karteczkę. Złotą kursywą wypisane było imię Sedene. Najwidoczniej rezerwacja była przewidziana właśnie dla niej.
— Nie chciałabym przeszkadzać.
— Mademoiselle nigdy nie mogłaby mi przeszkadzać. — Neuvillette spojrzał jej prosto w oczy, po czym odbył krótką rozmowę z kelnerem.
— Będąc szczerym, dostałem zaproszenie dla dwojga do kawiarni i chciałem tu panią zaprosić, ale widziałem, że miała pani zaplanowany na dzisiaj transfer dokumentów, więc zrezygnowałem.
Była to prawda. Niemniej pominął w opowieści moment, w którym po prostu wahał się, by zadać pytanie. W końcu w ostateczności kobieta mogła wziąć wolne, by się z nim spotkać, gdyby naprawdę chciała. Pytanie brzmiało właśnie, czy na pewno chciała. Nie był do końca pewny, czy pragnie znać odpowiedź…
— Cóż… Tak się złożyło, że transfer przesunięto, więc pewnie rozprawa się opóźni. Na szczęście nie jestem jedyną pracownicą Opery. Ktoś zrobiłby to za mnie, gdyby zaszła taka potrzeba. Na przykład gdybym została zaproszona do kawiarni…
Neuvillette nie zdążył odpowiedzieć. Kelner przyniósł na tacy kryształowe kieliszki. [Reader] zajrzała zaciekawiona, oceniając zawartość.
— To nowy rodzaj Fonty? — spytała, wąchając.
— To woda. Lubię degustować wodę. Można powiedzieć, że to takie moje hobby — odchrząknął. — Jeśli pani zechce, to zamówię coś innego…
Nie spodziewał się, że [Reader] będzie dzisiaj obecna. Dlatego z wyprzedzeniem poinformował kelnera, że z Sedene będą pić wodę. Dla meluzyny nie byłoby to dziwne, ponieważ potrafiły wyczuć subtelne różnice, których ludzie zwykle nie byli w stanie. Mało kto poza nimi jednak reagował normalnie na jego pasję. Nie spotykał się ze zrozumieniem w tej kwestii, więc zwykle trzymał ją dla siebie.
— Nie trzeba! — zaprotestowała gwałtownie. — To znaczy… nie jestem koneserem i nie wiem, na ile coś poczuję, ale spróbuję. A jeśli się nie uda, to po prostu mogę posłuchać. — To mówiąc, wzięła łyk wody z jednego kieliszka, po czym z następnego.
Przez moment przybrała poważną minę, jakby ważąc smaki.
— Nic z tego, dla mnie smakują tak samo. — Zaśmiała się cicho.
— Woda z Inazumy ma głęboki, wyraźny smak, jak żadna inna. Ta z Sumeru to bogaty i skomplikowany bukiet. Trzeba ją pić powoli i długo, żeby zrozumieć. Dlatego nie ma co się poddawać. Niech pani weźmie łyk. I kolejny, za chwilę.
Kobieta pokiwała głową. Neuvillette zaś odpakował w końcu małe pudełeczko. Wstążka wyglądała inaczej niż te, które zwykle dostawał od meluzyn. Różowa muszelka brzęknęła cicho. Przypominała mu zew morza. Przez chwilę zapragnął do niego powrócić.
— Mam nadzieję, że nie jest zła. To ja ją wybrałam. Nie wiedziałam, dla kogo będzie prezent, a Sigewinne i Sedene poprosiły mnie o radę i tak jakoś wyszło.
— Jest piękna — stwierdził.
Jednak jego wzrok wcale nie był skierowany na wstążkę. [Reader] zauważyła to i nerwowo spojrzała w bok, zakładając jednocześnie włosy za ucho.
— Może pomogę ją założyć? — zaproponowała, by przerwać ciszę.
Podeszła do stolika z drugiej strony. Ściągnęła starą wstążkę i ostrożnie odłożyła ją do pudełka. Kaskada długich, srebrzystych włosów powiewała delikatnie na wietrze. Po chwili ozdobiła je różowa muszelka. Neuvillette odwrócił głowę, zapewne z myślą, że to już koniec. Nie zauważył jednak, że [Reader] chciała jeszcze coś poprawić. Jego twarz napotkała parę błyszczących w skupieniu oczu. Byli tak blisko siebie, że niemal mógł poczuć jej oddech. Czuł ciepło wstępujące na policzki. Odległość gwałtownie się zmniejszała. Czy to był ten stan, o którym tak często słyszał, ale którego nie był w stanie dotąd pojąć? Niewytłumaczalna fascynacja, która przyciągała do siebie i nie pozwalała uciec?
— Mogę państwu w czymś jeszcze pomóc? — Na dźwięk słów kelnera gwałtownie się odwrócił. Jeśli było coś, czego tego dnia żałował, to że pracownik pojawił się akurat w tym miejscu, o tej porze.
***
[Reader] rozejrzała się dookoła niepewnie. Lady Furina gorąco zapewniała ją, że monsieur Neuvillette potrzebuje pomocy i z pewnością będzie w tej okolicy. Nawet zaoferowała, że ją podprowadzi, bo ma niedaleko coś do załatwienia. Mimo tego spaceru ani razu nie wspomniała, na czym właściwie pomoc ma polegać. Za każdym razem, gdy już miało paść pytanie, zbaczała z tematu. Nie byłoby przesadą powiedzieć, że archonka nie ucichła ani na sekundę, nie dając jej dojść do słowa.
Kobieta nie była tu od bardzo dawna, więc szła brzegiem morza, by mieć pewność, że się nie zgubi. Fale miarowo obmywały złocisty piasek. Słońce przyjemnie grzało, odbijając blask wody. Byłaby zachwycona widokiem, gdyby nie to, że nie mogła znaleźć mężczyzny, a coraz bardziej oddalała się od miasta. Zmęczona przysiadła przy jednej z szarawych skał.
— Argh! — głośny dźwięk dobiegł zza jej pleców.
Odwróciła się gwałtownie. Jak się okazało, miała towarzystwo. Za niewielką skałą siedział pokaźny Blubberbeast. Plasnął płetwami po brzuchu i zaciekawiony przekrzywił głowę. Pewnie zostawiłaby go w spokoju, gdyby nie to, co znalazła za nim. Obok zwierzęcia powstawała wieża. Nie byle jaka jednak. Stosik powiększał się z minuty na minutę. Składał się głównie z ostryg. Między nimi trafiały się też wodorosty i muszle, ale w piasku dostrzegła także kilka pereł. Co chwila z wody wychodziło nowe zwierzę, a każde z nich niosło kolejny morski skarb. Biała wydra zwinnie wyskoczyła z morza i co sił w małych nogach podreptała dołożyć swój. Spojrzała na [Reader] i wydała świszczący dźwięk. Zaraz potem Blubberbeast podszedł do kobiety. A po nim z morza wychyliły się kolejne. Dołączyła też grupa krabów, klekocząc szczypcami. Czuła się osaczona. Nigdy nie słyszała o takim fenomenie i już miała powoli zacząć się cofać, gdy wydra złapała ją za nogę. Położyła u jej stóp wodorosty. Spomiędzy nich zaś wystawał sznur mlecznobiałych pereł. Co ciekawe nanizane były na srebrny łańcuszek, przez co zaczęła się zastanawiać, skąd w ogóle zwierzęta go mają.
— To dla mnie? — spytała z niedowierzaniem.
Blubberbeast poklepał się po brzuchu, a jego towarzysze za nim. Uznała to za potwierdzenie i założyła naszyjnik.
Wtem z oddali usłyszała głosy. Mężczyźni wyglądali podejrzanie. Ich ubrania nie sugerowały mieszkańców stolicy. Obdarte koszule i spodnie nie wróżyły nic dobrego, o czym przekonała się, gdy ujrzała broń w ich rękach.
— Widzicie to? — spytał najwyższy mężczyzna. — Trafił nam się łup, chłopcy.
Wyglądał na szefa grupy. Jego oko zdobiła szrama, a twarz paskudny uśmiech. Podszedł do stosu skarbów, zgarnął kilka pereł i ugryzł jakby sprawdzał złoto. Zwierzęta wydały ostrzegawcze dźwięki. Nie trzeba było być zoologiem z Instytutu by domyślić się, że bardzo im się to nie spodobało.
Pierwszą myślą [Reader] była ucieczka. Nie zdążyła jednak wykonać żadnego ruchu. Powietrze zrobiło się wilgotne. Poczuła intensywny zapach słonej, morskiej wody. Jej kropelki zdawały się przez chwilę unosić w powietrzu. Jakby ktoś na moment zatrzymał czas. Zaraz potem cała trójka napastników została powalona w jednej chwili przez strumień wody. Za nim zaś dostrzegła znajomą twarz.
— Monsieur Neuvillette. — [Reader] odetchnęła z ulgą.
— Mademoiselle [Reader], co pani tu robi?
Nie mogła mu powiedzieć, że lady Furina ją tu zaprowadziła. Archonka wyraźnie podkreślała, że nie jest to dobrym pomysłem. Jest to wręcz tragicznie beznadziejnym, pełnym zawiłości, których nie ma czasu wykładać, prowadzącym do niepotrzebnych nieporozumień pomysłem… Rozumie pani?
— Tak jakoś wyszło... — stwierdziła niemrawo.
— Cieszę się, że nic pani nie jest.
Neuvillette spojrzał na jej szyję, później na stosik skarbów, a następnie na cały zwierzęcy orszak.
— Dostała pani swój prezent odrobinę wcześniej niż planowałem…
Kobieta odruchowo złapała się za biżuterię.
— Jak pan je wszystkie nakłonił, żeby… Och — dotarło do niej.
Brzydka pogoda po rozprawach. Fakt, że był w stanie używać mocy hydro bez wizji. To jak doskonale dogadywał się z meluzynami i sprawiał, że morskie zwierzęta go słuchały. Teraz wszystko miało sens.
— Jeszcze o tym porozmawiamy, ale najpierw chciałbym coś powiedzieć. — Spojrzał jej prosto w oczy. — Wie już pani, że nie jestem człowiekiem. Dlatego emocje, które się z tym człowieczeństwem wiążą, nie zawsze jestem w stanie od razu zrozumieć. Zwlekałem, bo chciałem mieć pewność, że to, co powiem, będzie naprawdę odzwierciedlać to, co czuję. Jestem zauroczony. Widzę panią w miejscach, w których pani nie ma, i w rzeczach, których pani nie dotyka. Przechodzę ulicami Fontaine, z myślą, że panią spotkam, a potem zastanawiam się, co bym powiedział, gdybyśmy się zobaczyli. I nawet, gdy już ułożę coś w głowie, nie jestem w stanie tego wypowiedzieć, kiedy naprawdę się widzimy. Jeśli jest przestępstwo, za które powinna być pani skazana, to byłaby to kradzież mojego serca, ale wiem, że nie potrafiłbym wydać wyroku. Dlatego niech pani osądzi mnie. — Z tymi słowami klęknął przed nią i ujął ją za dłoń.
[Reader] nie mogła się pozbyć wrażenia, że lady Furina musiała podrzucić romantyczne nowelki z Inazumy na biurko Neuvillette’a gdzieś pomiędzy dokumentami. Nie miała jednak zamiaru narzekać.
— Niewinny. — Uśmiechnęła się delikatnie. — Na początek możemy przejść na ty…
***
— Co to ma w ogóle być? Co za beznadzieja. Totalna tragedia. Koniec świata! Jak można być takim… ARGH… Ignorancja szerzy się w Fontaine, a wspaniałe wysiłki wybitnych ludzi, którzy próbują walczyć z szarą, nudną rzeczywistością, nikną w mroku. Toż to jest wymiar rozpaczy, który niewielu pojmie…
Furina z grymasem niezadowolenia siedziała na wyściełanym błękitnym materiałem parapecie. Z wyrazem twarzy mówiącym więcej niż tysiąc słów utyskiwała na brak efektów wielkiego matrymonialnego planu, który knuła przez ostatnie tygodnie. W jej ręku spoczywała babeczka, gorzka i czarna jak jej dusza w tym momencie, czego nie omieszkała podkreślać głośno i wyraźnie swoim pracownikom.
— Zostawiłam parasolkę na biurku, ale totalnie ją olał, a ona nawet nie raczyła się pofatygować do biura. Dałam mu dzień wolny i podwójne zaproszenie do kawiarni Lutece. Kogo zaprosił? Meluzynę. Dosłownie zaprowadziłam ją w miejsce, gdzie siedział cały ranek, stałam tam przez tyle czasu, a i tak nic z tego, bo postanowiła posiedzieć ze zwierzętami. — Wepchnęła sobie babeczkę do ust. — Czy są skazani na tragiczną miłość? Czyż nie jestem najlepszą archonką? — spytała wchodzącego właśnie do pokoju strażnika.
Mężczyzna szybko zrozumiał kontekst sytuacji. Nie żeby w ostatnim czasie w pracy miał jakikolwiek inny temat do plotek. Knowania archonki Fontaine, choć próbowały, nie były aż tak tajne. Połowa ludzi w Palais Mermonia z pewnością widziała jej starania i oczekiwała rezultatów. Przynajmniej książki nie latały nad ich głowami tam i z powrotem. A to już był jakiś sukces sam w sobie.
— Jest pani najlepszą archonką, lady Furino — to mówiąc, położył kryształowy klosz pełen ciepłych, ciemnobrązowych babeczek wprost z pieca.
— Zaraz… Chwila moment… — Furina gwałtownie przykleiła nos do szyby.
Wytrzeszczyła oczy w niedowierzaniu. Na samym dole stało dwoje ludzi. Rozpoznałaby ich z daleka. [Reader] rozejrzała się na boki, jakby szukała gapiów dookoła siebie. Gdy upewniła się, że nikogo nie ma, złożyła delikatny pocałunek na policzku mężczyzny. Nikogo innego jak Iudexa Fontaine, który z maleńkim uśmiechem obejrzał się za nią po raz ostatni i wszedł do budynku.
— CO! — poniosło się echem po pokoju.
Do pomieszczenia jak na zawołanie wpadło kilkoro strażników pełniących wartę na korytarzu.
— Wszystko w porządku, moi drodzy! — odchrząknęła Furina. — Otóż nadeszła wiekopomna chwila, albowiem pomogłam zatryumfować miłości. Niczym mistyczny kupidyn zesłany z góry do maluczkich, którzy nie chcą przyjąć tego uczucia. Pamiętajcie, kiedy drzwi są zamknięte, ta magiczna siła wedrze się do was oknem! Bowiem nie ma nic silniejszego od miłości!
Strażnicy zamrugali zaskoczeni i pokiwali głowami, chowając broń. Za każdym razem, kiedy nie rozumieli poetyckich słów lady, po prostu się z nią zgadzali. Nie zawsze musieli wiedzieć, o czym dokładnie były.
— Proszę skontaktować się z panną Charlotte i zaprosić ją do pałacu natychmiast na prywatną audiencję. Oczekuję, że jutro z rana każdy w Palais Mermonia dostanie wydanie Steambird. Ktokolwiek się tym zajmie, ma stać w kolejce pod samymi drzwiami o świcie, zanim prasy ruszą, rozumiemy się?
— Tak jest, lady Furino! — zasalutowano chórem.
— A w następnym musicalu zagram odźwiernego! — dodała.
12 notes
·
View notes
No. 21
Nie pamiętam, kiedy ostatnio leżałam w łóżku z laptopem o tak późnej godzinie. I to jeszcze po to, by pisać. Dawno temu, wieki. A przecież kiedyś to była codzienność, przypominam sobie siebie w liceum, kiedy zasypiałam w pustym łóżku, otoczona poduszkami jak w twierdzy i do późnych godzin nocnych klepałam w klawiaturę bez opamiętania.
Echa dawnego życia wracają powoli. Jak to jest być samemu, prawie zapomniałam. Jak to żyć w ciszy, bez dzielenia się codziennością.
W ostatni weekend byłam u rodziców i podobne uczucie dopadło mnie wieczorem, w sobotę, gdy zorientowałam się, że nie mam do kogo zadzwonić wieczorem i opowiedzieć mu o swoim dniu. Choć może to nie do końca prawda. Pozostaję w kontakcie z przyjaciółmi, jesteśmy na linii, dużo rozmawiamy. Ale jednak te rozmowy, wieczorne, o głupotach, o codzienności, o szarości każdego dnia były zarezerwowane przez pięć długich lat dla Niego.
Nie czuję się samotna, naprawdę nie. Ale jest jakoś pusto. Im więcej to wszystko analizuję, skupiam się, robię audyt naszych wspólnych pięciu lat, tym bardziej myślę, że może miał rację. Że może faktycznie nie tak to powinno wyglądać. Szukam, węszę, kiedy zaczęło się psuć, próbuję zlokalizować moment, w którym zaczął myśleć, że może my razem to nie to. Wydaje mi się, że było to w zeszłym roku, może wiosną. A może wcześniej.
Wracam do dobrych chwil, do naszej pierwszej wspólnej podróży do Portugalii, do spacerów nad brzegiem oceanu i zachwycaniem się malutkimi króliczkami w parku da Cidade do Porto. Nad naszą wycieczką do Wenecji, aperolami pitymi na plaży. Nad pierwszymi spotkaniami, gdy jeździłam do niego, gdy byliśmy na odległość, gdy przez całe weekendy nie wychodziliśmy z łóżka. O tym, gdy poznałam jego rodzinę w Ukrainie, jak wszyscy byli mną zachwyceni, a on był chyba trochę z tego dumny. Jak wspierał mnie, gdy moja matka ryła mi psychę, jak sprowadzał mnie na ziemię, jak zachęcał do pisania. Jak gotowaliśmy razem, dzieląc się obowiązkami, bo ja nie potrafię dobrze kroić, a on smażyć mięsa. Jak kochał naszą kotkę, jak spali słodko w łóżku. Jak patrzyłam na niego, na jego zrelaksowaną twarz, gdy drzemał i myślałam jaki jest piękny.
Nie sądzę, że dało się coś zmienić. Myślę, że tak miało być. Oprócz tych pięknych chwil, było też sporo tych gorszych. Były momenty, w których byliśmy blisko rozstania, z różnych powodów. Była moja agresja i złość, jego milczenie, moje niewybredne teksty na temat jego rodziny, moje zawstydzanie go, choć nie byłam tego świadoma, jego przytyki, to jak powiedział mi, że nie nadawałabym się na matkę. Poraniliśmy się, wielokrotnie. Dlaczego więc tyle to trwało?
Nie wiem, jak to wygląda z jego strony, ale z mojej to całkiem proste: zaufałam mu na 1000% procent. Włożyłam całą wiarę w tę relację, opierała się na bezwzględnym i całkowitym zaufaniu, że mimo wszystko, kochamy się, że przejdziemy każde gówno, i że jestem pewna, że z drugiej strony jest tak samo. A przeszliśmy razem całkiem sporo. Najpierw rozłąkę przez kilometry, potem brak akceptacji mojej rodziny, brak pieniędzy, pandemię, to jakim echem odbiła się na nim wojna w Ukrainie, jego depresję (przynajmniej pierwszy epizod), mój epizod, aż do teraz. Są jednak rzeczy, których przeskoczyć nie sposób.
Nie żałuję czasu spędzonego razem. Kochałam. Dalej kocham. Ale mojego zaufania już nie ma.
Powiedział: nie widać po tobie, że jest to dla ciebie trudne. Odparłam: a jak mam wyglądać, czego oczekujesz? Czy miałam przyjść zapłakana? Wzruszył ramionami.
Wystarczająco się napłakałam, gdy wyszedł i powiedział, że idzie szukać mieszkania dla siebie. Wystarczająco, gdy widziałam, że się odsuwa, że mnie unika, że nie chce dotykać. To bolało. Wystarczająco przez te dni, kiedy nie wiedziałam, czy czegoś sobie nie zrobi, czy nie będę musiała za chwilę dzwonić po karetkę. Albo gdy tkwiłam w niepewności co do tego co dalej, cały długi tydzień z nieprzespanymi nocami, z poczuciem, że on mnie nie chce, że za chwilę nie zniosę takiego napięcia. Każde nasze spotkanie od zerwania jestem na lekach uspokajających. Jak mam więc wyglądać?
Coś się bezpowrotnie skończyło. Nie lubię palić mostów, ale czuję to coraz bardziej. Teraz twierdzi, że jest idiotą, że popełnił błąd, że to była najgorsza decyzja, jaką mógł podjąć i że chce to naprawić. Jak to naprawić, nie wie. Ja z resztą też nie. Nie sądzę by się dało. Nie, jeśli nie chcę sobie zafundować więcej niepewności, strachu, tego obezwładniającego lęku. Naprawdę wolę być sama, niż czuć znów coś takiego. Nie zrobię sobie tego, nie wpuszczę go znowu.
Zawsze wolałam 'do zobaczenia', niż 'żegnaj'. Nie odcinam się, to nie to. Wspieram go z daleka, myślami, bo niczego nie chcę dla niego bardziej, niż żeby poukładał się ze swoją głową, był szczęśliwy pomimo okoliczności, miał wiarę w to, że świat nie jest zły. Ale myślę coraz bardziej, że tu już nie da się posprzątać. Nie, kiedy brak tego zaufania, fundamentu.
Hej, życie, zaskocz mnie. Wierzę, że nic nie nie dzieje się bez przyczyny. Mam nadzieję, że za rogiem czeka coś wspaniałego.
7 notes
·
View notes
Sukienki.
Mam za dużo ubrań i nie miałam siły zabrać się za wystawianie ich na Vinted. Ech... Z jednej strony mnie to wkurza, bo to jak marnowanie czasu, a z drugiej - potrzebowałam tego, no! Potrzebowałam nic nie robić, tylko się regenerować.
Ale o ciuchach - mam poczucie, że w mojej szafie jest za dużo sukienek w stylu retro lub '60. Są rozkloszowane i urocze. Mam też różowe - więc przy obecnym trendzie Barbieheimer i marketingu różowości to nawet jest takie w modzie. A jednak o ile przez tyle lat ten krój sukienek uwielbiałam, o tyle teraz jakoś... mnie odrzuca. Znudziło mi się.
Jeszcze w poprzedniej pracy współpracownicy nawet zwracali uwagę, że sukienki to nieodłączny element mojego wizerunku. Ale od tamtego czasu tle się zmieniło, ech... Kilka miesięcy temu dziewczyny właśnie zastanawiały się, jak ja wyglądałam w czasach wspólnej pracy w tamtej firmie - bo temat wypłynął właśnie z powodu zaskoczenia jak długie i zdrowe włosy mam obecnie, a kiedyś tak narzekałam (i sama jestem z powodu kondycji mojej czupryny szczęśliwa). Nie mogły sobie przypomnieć. No właśnie... Bo nosiłam włosy WYŁĄCZNIE związane, najróżniejsze koczki, zaplecione w koszyczek wokół głowy warkocze, w różne wymyślne sploty i warkoczowe korony... po to by się nie puszyły. I do tego sukienki. Jak to laską kilka mc temu przypomniałam to uderzyły w wycie - była to taka mieszaninę radości, że sobie przypomniały i zarazem zdumienia, że tego nie pamiętały, że teraz jest tak bardzo inaczej, że przecież nawet te plecione korony mi się puszyły na głowie przy deszczowej pogodzie przez co dziewczyny miały bekę dokuczając mi "wyglądasz jak Einstein, idź do kibla przylizać włosy wodą" - a ja te lata temu syczałam, że właśnie przez wodę tak wyglądam i po takim zabiegu będzie tylko gorzej.
Ech.
No i teraz patrzę na swoją szafę i stwierdzam notorycznie, że mam pełno ciuchów, ale nie mam się w co ubrać. :P (dlatego muszę część sprzedać, albo wywalić... ale szkoda mi wywalać ciuchy, które są w bardzo dobrym stanie, ech)
Do tego chcę się ubierać wybierając ciuchy, które nie są ze sztucznych tkanin. Najlepiej z ciuchlandu - dlatego dziś po przeczytaniu wpisu @pantokratorka znowu złapałam myśl z czwartku 27.07.
Wracałam od lekarza i zajrzałam do mieszczących się obok ciucholandów. Wyszłam stamtąd z sukienkami: taką grubą, zimową, solidnie uszytą, bawełnianą, z jedwabną podszewką i IDELNIE dla mnie skrojonymi rękawami <3 Jestem oczarowana nią. Z firmy Noa Noa - nie mogę jej znaleźć w sprzedaży w sieci. Jest w kolorze złamanej bieli, delikatnie wchodzi w krem. Fason ma bardzo dopasowany do talii <3 Materiał wyróżnia się przepięknie utkaną fakturą, a na rękawach, na brzegach, przy rąbku i wzdłuż guzików ciągnących się przez całą długość wiją się jasno-beżowe hafty. Miedzy podszewką, a materiałem wierzchnim przy kołnierzu i dłoniach wystaje kilka centymetrów beżowej koronki. Dalej trzymając się ciuchowych analogii i skojarzeń - BARDZO kolarzy mi się ta sukienka z keftą Genyi z "Cień i kość", tylko ma krótszy dół, inny kołnierz i oczywiście inne wzory haftu. OCZYWIŚCIE, że ją wzięłam, chociaż niezbyt mi dobrze w bieli (to nie jest do końca biel, ale wydaje mi się, że wciąż jest to zbyt biały kolor by byłoby mi w nim dobrze), bo jak już mam niedorzeczną czarną sukienkę z Zary z kapturem, która wygląda jak kostium czarnego maga, to teraz dla równowagi poproszę o białą czarodziejkę :P Zapłaciłam za nią niecałe 15 zł.
Druga rzecz, którą obadałam i zdumniałam się, że pasuje na mnie, a co więcej - wyglądam w niej TAK HOT, że demn! To brudno-różowa sukienka na ramiączka maxi, w rozmiarze XS, z dekoltem, który zaczyna się trochę nad pępkiem xD Wydawało mi się, że to NIE JEST COŚ w czym będę się czuła komfortowo, szczególnie będąc babeczką z dużym biustem - a do tej sukienki trzeba jednak bez stanika - ALE totalne widzę się w tym! W zasadzie ta sukienka to jest body (serio, takie mocno zabudowane w dolnej części - jak bardzo krótkie spodenki), która w talii ma doczepioną sukienkę. Nie mam pojęcia z czego jest to-to uszyte xD na bank jest tam elastyn, ale cały ciuszek jest przewiewny i wygodny. Część piersiowa jest tak uszyta, że zbiera piersi do przodu i zarazem NIE MA szansy na to by piersi były widoczne lub "uciekały" przez miejsce pod pachami. To jest po prostu tak uszyte, że totalnie przylega do ciała w części podpasznej i przy plecach :P. Jedyny problem to za długie ramiączka sukienki - kwestia kilku przeszyć igłą. No jestem zachwycona! Nie wiem gdzie będę tą sukienkę nosić, ale kosztowała raptem 4zł, więc wzięłam. :)
Zostawiłam w sklepie 3 bluzeczki z jedwabiu - były piękne, w dotyku super, ale kolory nie moje. Pastele w chłodnych odcieniach to gwarancja cieni pod oczami w moim wypadku.
Ponad to kupiłam najzwyklejszą lnianą (z małą domieszką wiskozy), białą, krótką sukienkę, z rękawkami, wiązaną na zakładkę - NAPRAWDĘ nic specjalnego, ale biały len, nigdy nie jest po prostu "biały". W białym lnie przy moja cera zamiast gasnąć i sinieć, jak w to robi bawełnianych bluzkach czy koszulach, nagle promienieje.
Dziś otworzyłam szafę szukając czegoś w co prędko mogę wskoczyć by zabrać pieska na spacer, chwyciłam za tą sukienkę i założyłam ją bez stanika i poleciałyśmy na dwór. Po powrocie mój chłopak pytał chyba z 5 razy czy już się czuję lepiej, czy już zdrowieję, bo jak na mnie patrzy ma wrażenie, że promienieję. Że moja skóra i piegi wibrują. Że wyglądam na silne opaloną, w dodatku jakby w makijażu rozśwetlającym. Patrzę w lustro: rzeczywiście! Po prostu jasna, ciepła barwa lnu i moja skóra tworzą taki ostry, gorący kontrast, że zdaję się być bardziej opalona niż faktycznie moja biała skóra kiedykolwiek opalona była. Wyglądam zdrowo, świetliście, pięknie.
Zapłaciłam za tę kieckę 40zł bez grosza...
Mój chłopak zaczął mnie prosić "noś sukienki! Tak tobie w nich dobrze! Tak bardzo tobie schlebiają!". Ale ja kocham sukienki! Zaczęłam się zastanawiać dlaczego ostatnio nie noszę ich - jedna, ulubiona, niebieska, bawełniana i zwiewna po 3 latach ciągłego noszenia się rozwaliła, może jakaś krawcowa będzie w stanie mi ją naprawić (?), w drugą ulubioną (tez niebieską, niebiesko-białą) jakoś tak... no nie wiem, mam ją już chyba 10 lat, nie czuję tego fasonu już, chyba mogę ją przekazać dalej na Vinted, trzecią prawie ciągle noszę, bo uwielbiam jej kolory (pomarańczowy przechodzący w różowy i róż przechodzący w intensywny kolor rdzy), ale nie jestem pewna czy poziome paski kolorów tak w zasadzie mi schlebiają ^^' - po prostu te kolory mi dobrze robią. Mam też inne sukienki, ale nie we wszystkich czuję się jeszcze... okay... Tak, jakbym potrzebowała przedefiniować styl? Nie wiem.
A ostatnio nie nosze sukienek, bo jestem chora 3 tydzień i po prostu jest mi zimno: chodzę w dresie lub w shortach + bluza :P
Ubrana w tą białą sukienkę wzięłam się za porządki, i uświniłam ją w pasie tłuszczem czyszcząc kuchenkę xD facepalm. Wrzuciłam do pralki i wciągnęłam coś o czym zapomniałam - rdzawo-czerwoną sukienkę prostego fasonu. Lekka, zwiewna, z rękawkiem. Barwa taka mocno-mocno w odcieniu gliny. Kupiłam ją za grosze zimą. Wiskozowa. Trochę ból dupy, bo łatwo się gniecie (ale nie tak ładnie jak len), ale... założyłam ją dzisiaj, krzątałam się po domu i nagle słyszę westchnienie zachwytu mojego chłopaka "wow". Zdziwiona patrzę na niego pytająco, a on z zachwytem obcina mnie spojrzeniem - bo WOW. I prowadzi mnie do lustra w tej byle-szmatce i oznajmia, że "to jest twój kolor". Ech. Miło mi z komplementu ofc, ale patrząc w lustro widziałam jakby związek przyczynowo-skutkowy. Właściwie lato i kolory jesieni to moje kolory - robią mi dobrze. Włosy po wczorajszych zabiegach PEH mam pięknie skręcające się w fale i pierścionki, loki odbijają od głowy. Na buzie faktycznie wraca zdrowy rumieniec - zdrowieję. A na policzkach rozsiało się od piegów. Mają one kolor taki, jak ta sukienka. Niebieskie oczęta mi się świecą jakimś takim błyskiem w tej nakrapianej twarzy. Uwielbiam siebie latem - słońce i radość w oczach to skorelowane czynniki.
Muszę sie ostatecznie przeprowadzić na południe xD
Więcej sukienek. :P
Taka ogólna konkluzja na dziś: więcej sukienek i więcej radości z lata!
W przyszłym tygodniu wracam do pracy, ALE mam zamiar też sobie tak wszystko ustawić, żeby sfotografować kilka ciuchów, które wystawię na vinted.
Powolutku.
Małe ilości.
W kwestii poszukiwania pracy niestety nadal mam posuchę :(
Wierzę, że będzie lepiej jak już pracę nową złapię, ALE póki co bardzo dołujące są okoliczności towarzyszące...
A teraz, jak już jestem po porządkach, śniadaniu (deska serów, chociaż korzystając z tego, że mamy lato była to bardziej deska owoców z dodatkiem w postaci serów, szynki i orzechów :P dobre śniadanko) po zrobieniu prania i zauważeniu kwestii ubraniowej to lecę do sklepu szukać jajek niespodzianek z Harrym Potterem. Podobno to teraz jakiś hit, a jutro mamy doroczny zjazd kuzynostwa, niektórzy będą z maluchami - a ja nie mam kasy w tym miesiącu już na ponadprogramowe wydatki (prezent dla mamy, prezent dla taty, prezent dla siostry i szwagra przeniesiony na "po tym, jak się urodzi młody", prezent dla młodego, prezent na bejbiszałer, wyjście do restauracji z kumplem, spotkanie autorskie i zakup książek itp). Fajnie byłoby coś jeszcze przywieźć do żarcia wspólnego...
25 notes
·
View notes