Tumgik
#zapał
myslodsiewniav · 15 days
Text
12-04-2024
Drogi pamiętniczu... dostałam okres, yey! Super. To jest ulga, gdy jednak się zaczyna, gdy nie spóźnia się o miesiące i gdy to spóźnienie nie budzi innych ponurych pytań czy wizji. Fakt. Jednak zawsze zaskakuje jak bardzo okres może być wyczerpujący dla organizmu. Ale czuję się wyczerpana - jak to na okresie. Mam wrażenie, że lunatykuję, oczy mnie pieką jakbym albo nie spała tej nocy wcale (nieprawda, spałam ponad 8h, z koszmarami, fakt, ale sen był i to twardy), albo jakbym ledwo chwilę temu się przebudziła (też nie prawda - wstałam o 6:30, po ponad 8h snu i powinnam czuć się zaopiekowana, zatroszczona, wypoczęta, a wcale się tak nie czuję). Ciało mówi "boli, idź spać". A rozum mówi "miałaś dzisiaj wziąć się za robotę, bo wczoraj czułaś się źle i już wczoraj nie odpoczywałaś". Ech.
Potrzebuję urlopu.
Zrobiłam dla mamy rozpiskę opieki nad pieskiem.
Widziałam się z przyjacielem.
Byłam na mani i pedi i CZUJĘ SIĘ ZAJEBIŚCIE PIĘKNA I SEXI! Po prostu coś takiego przestawia się w głowie, jak patrzy się na ten lakier na paznokciach! No po prostu zachwyt.
I chyba się zaprzyjaźniłam z panią manikjużystką. Tak wyszło. Planowałam podczas pedi pisać prace zaliczeniowe, ale podczas mani musiałyśmy rozmawiać albo milczeć. Wybrałyśmy rozmowę... i okazało się, że pani chce chodzić na jakieś kursy, poznawać ludzi, a nie ma gdzie i nie wie gdzie, bo cale dnie siedzi w pracy i po prostu nawet nie wie, gdzie takich rzeczy szukać. Podpowiedziałam jej co i jak, obiecałam, że podczas pedi jej podeślę to co polecałam przez media społecznościowe. No i od słowa do słowa doszłyśmy do tego, że dałam jej pomysł na biznes, a ona powiedziała, że mam taką wiedzę o tym mieście, jego historii i wydarzeniach kulturalnych, że powinnam to sprzedawać, jako e-booki. Opowiedziała o swojej klientce, która tylko na takich e-bookach zarabia kokosy. I tak od słowa do słowa... i mamy obydwie zwroty możliwości rozwoju, a przy okazji jesteśmy ustawione na przyszły semestr (bo w tym już wiem, że nie dam rady) na organizację akcji społecznej naszego osiedla z wnioskowaniem o grant. Ona zna jeszcze 2 osoby prowadzące małe usługi niedaleko, ja znam kilka innych... i ja wiem, jak to zrobić. Bo byłam na szkoleniach, tyle, że nie miałam rok temu pisać tych planów - zresztą tylko ja jedna miałam być wtedy odpowiedzialna za ten plan. A teraz nagle mamy opcję zorganizowania czegoś kolektywnie w 3-4 osoby, które mają to, czego nie mam ja tj. lokal. WOW. No i... Wracałam tak pozytywnie naładowana emocjami.
Zaczęłam się po prostu spontanicznie dzielić tym co wiem, co mnie jara i o czym dotąd nie myślałam o tym, jak o moim kapitale za który ktoś mógłby mi płacić. A tu dostałam zwrot, że nie dość, że jestem chodzącą komediom wiedzy o mieście to jeszcze podobno opowiadam o tym zajebiście, aż chce się w tym uczestniczyć i powinnam ten swój spontaniczny zapał faktycznie spieniężyć, bo to TO JEST mój kapitał.
HAHA! Opowiedziałam o tym - zdziwiona/zaskoczona tym feedbackiem, jaki mi dano i zajarana perspektywą możliwości działania w zespole z lokalnymi przedsiębiorczyniami - mojemu chłopakowi. A on na to, że "I nie zaproponowała Tobie zniżki na pedi za te wszystkie linki, które jej wysłałaś?" xD Nie pomyślałam nawet! Ha ha ha.
WOW!
Czułam się piękna! Z nowymi paznokciami! Nie miałam czasu szukać inspiracji, więc zapytałam panią "a co jej w tym sezonie modne? Zaproponuje mi Pani coś?" - no i zrobiła mi jasnoróżowe paznokcie z biało-złotym zdobieniem. Delikatne. Bardzo eleganckie. Trochę czuję się, jak w biżuterii na specjalną okazję - nie do końca do mojego typowego, dziennego stylu to pasuje. Ale podobają mi się bardzo. Mam nadzieję, że przetrwają do końca przyszłego tygodnia xD (ja kompulsywnie zdzieram hybryty i inne emalie z paznokci u rąk, tak mam, łapię się na tym dopiero jak szkody już są).
A na stopach pani chciała też mi zrobić coś delikatnego, ale tam miałam już wizję. Nie chcę nic delikatnego na pedi! Chcę konkretny, intensywny kolor. W ciepłym zabarwieniu. Pani od razu pojechała w "To niebieski? Albo czarny ze zdobieniem indygo?". Eeee. Nie wiem dlaczego, ale niebieski kolor to nie jest kolor mojego wewnętrznego Power Ranger. xD Lubię czasem nosić niebieskie ciuchy, ale to nie jest moja ulubiona paleta szafowa (chociaż zauważyłam, że na przestrzeni tego roku w dni, kiedy faktycznie pamiętałam, że zrobić sobie zdjęcie, albo gdy ktoś zrobił mi zdjęcie okazywało się, że tego dnia byłam ubrana w odcienie błękitu - nie planowałam tego, jestem zbyt wyczerpana, żeby myśleć nad ubiorem, po prostu sięgam po pierwszą-lepszą rzecz i wychodzę, dla mnie samej zaskoczeniem jest fakt, że ciuch jest niebieski xD). Więc mówię "a może ombre pomarańczowo-czerwone?", a Pani w szoku. Chyba jej nie pasowałam do tych barw (może faktycznie mam "niebieski" okres życia?). Zaproponowała mi pomarańczowy-neonowy. NA to ja, że "nah, to bez pomarańczowego, tylko z żółtym, ale takim ciepłym, w kolorze kukurydzy lub miodu, albo musztardy miodowej! Na to Pani znowu w szoku i pokazuje mi jakie żółte odcienie ma - kanarki, cytrynki. No totalnie, nie to. Więc wybieram czerwony, klasycznie, jak ostatnio. Pani pokazuje mi chłodny odcień, czerwień wina, głęboka, trochę krwawa wręcz. Pięknie będzie wyglądał na osobie o urodzie zimy lub lata. A ja jej wyciągam z próbnika taką w kolorze maków lub pomidorów. O taką czerwień chcę, na ciepło. I wtedy pani dopiero sapnęła "Aha! O to pani chodzi mówiąc o ciepłym kolorze!"
No i mam czerwone pedi i czuję się super sexy w moim dresie, skarpetach w jednorożce i sportowych butach - niesamowite jak poczucie "bycia sexy" nie zależy od tego co widać, a od tego o czym się wie. <3
Spotkałam się z moim przyjacielem wczoraj - masakra jak wiele o sobie wzajemnie nie wiedzieliśmy, bo nie mamy czasu na spotkania. Mieliśmy TYYYYYYLE do nadrobienia. I to było tak fajne! Mega się bawiłam.
A dziś... a nie, jeszcze wczoraj. Ech. Mam z rodzicami utrudnioną komunikację, wczoraj niemal się poryczałam. Mama nie mogła rozmawiać cały dzień. Odrzucała połączenia, albo informowała, że jest zajęta i oddzwoni, a potem ofc nie oddzwaniała. W końcu o 21 odebrała i mogła rozmawiać.
To była cholernie ciężka rozmowa. Mama jest tak rozkojarzona i tak zmieniała tematy, że nie wiedziałam o czym rozmawiamy, czy ona w ogóle mnie słucha, ani czy my coś w ogóle ustalimy. Po prostu chaos. Mój chłopak powiedział, że ewidentnie moja mama ma to samo co i my: przebodźcowanie tematami wymagającymi uwagi. Fakt. Tak może być.
W skrócie: napisałam jej kiedy mamy studia, żeby wiedzieli, kiedy prosimy ich o opiekę nad małą, a kiedy zajmiemy się sami naszym psieckiem. Uważam, że to uczciwe, tak jak uczciwe będzie jeżeli mamie coś wyskoczy i zadzwoni z info, że nie ma opcji, nie będzie mogła zająć się pieskiem. No trudno. Doceniamy pomoc, ale też rozumiemy, że nic na siłę. No. Ale co innego kiedy wchodzi w grę opieka nad pieskiem podczas naszego urlopu. Tutaj nie poradzimy sobie ot tak, to nie jeden dzień, to tydzień, który musi być dobrze zaplanowany i musimy dostać zielone światło na to czy mama zaopiekuje się pieskiem czy może nie może - wtedy musimy organizować opiekę pieskowi inaczej. A mama miała coś tam ustalić i potwierdzić czy zajmie się pieskiem. Nie potwierdzała, dawała mi sprzeczne info, obiecywała, że coś tam jeszcze musi zrobić i wtedy powie czy tak, cyz nie. No i od dwóch dni nie odbiera ode mnie telefonów, bo jest zajęta. Ech. Aż w końcu mówi, że spoko, że zajmie się pieskiem, że możemy młodą przywieźć NAWET JUŻ W PONIEDZIAŁEK. Zatkało mnie. Tłumaczyłam jej, że mamy w weekend zjazd i chcemy młodą odstawić dwa dni wcześniej... Chciałam w zasadzie zapytać o której dziś (w piątek) będzie w domu, by zastać mamę w domu i móc małą przywieźć na weekend, a przy okazji dowiedzieć się czy młoda zostaje u bapsi na psiakajki w trakcie naszego urlopu. A tu nagle mam wyskakuje, że nie wchodzi w gre weekend, ale zajmie się pieskiem w nasz urlop. I ja w szoku. Zdzwiona "mamo, mogłaś mi powiedzieć, że nie możesz w ten weekend, po to daję Tobie te daty zjazdów, żebyś wiedziała czy Tobie pasuje obecność psiej wnuczki... Teraz musimy coś zorganizować i to na ostatnią chwilę..." i mama płynnie weszła w obronę, bardzo agresywnie, że my (w sensie, że ja i moja siostra) ciągle ją zarzucamy jakimiś obowiązkami i naszymi zobowiązaniami. Okazało się, że mojej siostrze wypadła śmierć w rodzinie szwagra, jadą na pogrzeb i podrzucają Lucynkę co rodziców. A mama nie pamiętała o tym, że w ten weekend miała zająć się Welesią. I tu nakręcona warczała do słuchawki czy ona ma sobie żyły wypruć czy co, ona zostaje z problemem, a chce każdej z nas pomóc i jak to pogodzić!? Wyjaśniłam jej, że nie biorę jej pomocy w opiece nad psem za pewnik - że absolutnie rozumiem, że może nie chcieć lub nie móc tego dla mnie zrobić, jestem wdzięczna za każdą opiekę nad małą, ALE potrzebuję wiedzieć z wyprzedzeniem, jeżeli nie może się zająć małą, bo też muszę to jakoś ogarnąć, zmienić plany itp. Ech na to mama "a nie, wiesz co, faktycznie, obydwie dziewczynki siebie lubią, mogę się nimi obydwiema zająć, okay, przywieź ją jutro". Odetchęłam po tym wybuchu i poczuciu niezrozumienia, a mama nagle weszła w gawędziarskie "A wiesz co teraz robię?" i nagle wchodzi entuzjastyczna opowieść o tym, jak wydobyła z piwnicy mój stary domek dla lalek.
Ech, ten domek to jest taka spuścizna rodzinna - jakiś pan krewny, którego nigdy nie miałam okazji poznać (a którego imię myślę, że warto by wydobyć od tych, którzy go pamiętają), który był stolarzem jak był na emeryturze lub rencie, u schyłku życia zrobił dwa drewniane domki dla lalek. Nie są to te domki z amerykańskich filmów, te z otwieranymi jak drzwiczki ścianami i okiennicami będącymi popisem snycerki. To zdecydowanie bardziej drewniane odpowiedniki tych plastikowych domków dla Barbie, które wtedy, gdy ten pan (wujek?) je robił (przełom lat 70/80) były dostępne w Niemczech, a w Polsce był głęboki PRL i dzieci nie miały szans na takie domki.
Nie wiem dlaczego ten pan (wujek) zrobił tylko dwa domki i dla akurat tych dzieci braci mojego taty (?). Bo robił je - z tego co wiem - dla dziecka najstarszego i najmłodszego brata (jeden ze średnich braci miał wtedy też dzieci, a mój tata jeszcze nawet nie miał mnie w planach :P). Mam takie mgliste skojarzenie, że ten Pan (wujek?) jakoś był bliżej spokrewniony z rodziną żony najstarszego brata mojego taty, a to górale, szlachcie herbowi z Zakopca, ale nie jestem pewna, musiałabym popytać.
Niemniej.
Pan zrobił dwa domki. Piękne, proste, drewniane. Domki w formie były niemal jednakowe. Pierwszy miał jednolite obramowanie balkonu, a zwieńczenie dachu i zdobienie u szczytu więźby dachowej (tj. ozdoba markująca, że w tym domku jakaś więźba jest) była pełna kątów prostych i prostokątnych elementów. W tym domku - dla kontrastu chyba? - okna w pokojach by powycinane w kształt z łukiem. Półokrągłe - takie jakie mieliśmy w mieszkaniu w którym się wychowałam. Drugi domek miał okna prostokątne, bez łuków, ale za to balkon i zdobienie strychu i dachu było pełne półkoli i falbanek, półokręgów.
Pierwszy domek trafił do najstarszego brata mojego taty, do kuzynki, która jest po kądzieli potomkinią zakopiańskiej szlachty :P. A drugi domek pojechał do Niemiec, do dziecka najmłodszego brata mojego taty, do kuzyna tylko o 2,5 roku młodszego od mieszkającej w Polsce kuzynki. Oczywiście zrobił w nim garaż na resoraki. :P
Minęło ponad 10 lat, w międzyczasie twórca domków (wujek?) zmarł. Domek z Polski przeszedł do młodszego brata kuzynki (tez potomka zakopiańskiej szlachty :P), które też w nim zrobił garaż dla resoraków i półkę na kasety VHS z bajkami Hannah Babera. Aż jego rodzice zdecydowali się przekazać domek dla mnie... A po mnie oczywiście domek trafił do mojej siostry. Oczywiście w nim mieszkały lalki, w nim realizowałyśmy pierwsze projekty meblarskie, często z klocków LEGO, montowałyśmy w nim zjeżdżalnie dla naszych chomików...
W tym czasie domek z Niemiec został przekazany do dziecka najmłodszej (i jedynej) siostry mojego taty i jego braci: czyli kuzynki równolatki. A po kilku latach domek trafił do jej młodszego braciszka. Teraz w sumie nie wiem gdzie jest ten domek z "falbanami na barierce na balkonie"? Możliwe, że wrócił do swojego pierwotnego właściciela, kuzyna, który malutką córeczkę.
Ale wczoraj dowiedziałam się, że domek z "prostym" balkonem był w naszej piwnicy, ale mama postanowiła go wydobyć, odświeżyć i podarować póki co... córeczce kuzynki. I sama nie wiem. Bo kuzynka pochodzi z tej gałęzi, która jako jedyna nie miała tych domków w swoich domach - ciekawe czy ten wujek-twórca nie lubił się z wujkiem-bratem-taty? Bo tylko dla jego dzieci nie było domków... Nie wiem... Niemniej rodzice postanowili kontynuować tradycję i przekazać kolejnemu dziecku w rodzinie drewniany domek dla lalek, aby za kilka lat - tak rodzice mają nadzieję - ten domek wrócił do ich wnuka.
Hymmm... fajna tradycja. Fajnie mi się mamy słuchało, gdy wspominała jak jej dziewczynki miały frajdę z tego domku, jakie kreatywne rzeczy w nim ustawiały - piękne wspomnienia. Serducho rośnie. Mam cholerne szczęście mając tak kochających rodziców. Ewidentnie podczas rozmowy mama myła domek, sapała z wysiłku. Wyjaśniała, że tata ma zamiar zreperować zabawkę, bo przez lata się trochę rozklekotał, są jakieś drzazgi, ścianka gdzieś odchodzi, ale impregnowanie drewna i pokrywanie domku lakierem zostawi już bratu - niech dziadzio się wykaże dla wnusi! Ha! Tata w tle się rechotał i fantazjował na głos, jak tym tekstem wejdzie na ambicję najbardziej nerwowemu i drażliwemu spośród swoich braci. Tatę mega cieszyło, że go wkurzy. Bardzo to tatę bawiło xD (w formie tato, w formie, złośliwy chochlik).
I nagle mama wypala "to przywieź moją malutką psinkę w podziałek!" i próbuje ze mną skończyć rozmowę. Ja na to, ze nie rozumie,, dopiero co mówiła, że mogę przywieźć na weekend, dosłownie chwilę temu. Że nie rozumiem teraz nic. To jak się ustawiamy? A na to mama, że w takim razie mogę im przywieźć psa w sobotę późnym wieczorem lub w niedzielę rano. JA jej na to "mamuś, my mamy zajęcia stacjonarnie na uczelni od 8-9 do 20-21... nie damy rady w weekend". I mama znowu wybuchła złością, że my (ja i sis) ją zarzucamy oczekiwaniami, którym ona nie może sprostać! Darła się na mnie. Znowu musiałam jej wyjaśnić, że nie robie jej wyrzutów, tylko sama nie wiem na co się ustawiłyśmy! Nie rozumiem! Niech mi powie czy możemy przywieźć psa w piątek, czy mamy jej szukać opieki na weekend. I mama znowu z jakąś taką ulgą, jakby dopiero po zapewnieniu, że nie jestem na nią zła i nie mam zamiaru robić jej awantury, że zrozumiem, jeżeli nie może się zająć psem tylko MUSZE TO WIEDZIEĆ, dopiero wtedy ZNOWU (w trakcie jednej rozmow) uspokajała się kojącym głosem "A nie, luz, przecież dziewczynki się lubią, nie mam się czego obawiać, obydwie są kochane, możesz mi przywieźć maluszka jutro, córcia".
JA PIERDOLE... na bezdechu, trochę w szoku od tej huśtawki emocji musiałam policzyć do 10, bo byłam bliska łez nieadekwatnych do sytuacji, jestem zmęczona ogarnianiem własnego życia, jest gęsto jakbym grała w Tetris, a tu jeszcze mamine rozchwianie. Spokojnie mówię tylko "okay, a o której godzinie wolisz, żebym ją przywiozła? Rano czy popołudniu?", a mama zdzwiona, że pytam. Że ona przecież jest na emeryturze, że ma tyle czasu, żebym po prostu przywiozła. Przypomniałam jej, że to, że jest na emeryturze nie oznacza, że nie ma planów i ja doskonale wiem, jako osoba, która próbuje ją notorycznie łapać telefonicznie, a która słyszy, że mama jest zajęta i zaangażowana w jakieś spotkania, zajęcia, wystawy, kluby książkowe itp. Bardzo mnie to cieszy i chce wiedzieć czy ma przestrzeń na spotkanie ze mną, bo nie chce jej mieszać planów.
Na to mama "a co ty gadasz! Ja nic nie robię. Nie mam nic zaplanowanego! Przywieź mojego małego misia! A propos misiów, wiesz, że mój słodziutki wnuczek powiedział pierwsze słowo? Baba! Jestem pierwsza! Yes, yes, yes! On jest taki kochany!"
I zaczyna mi opowiadać o siostrzeńcu. Oczywiście to najbardziej genialne dziecko na świecie, bo istnieje. :D Tyle w mamy głowie jest wzruszenia i miłości jak o nim mówi. Mega się cieszę tym, jak ona jest (oni obydwoje są) zakochaani we wnuczku. Coś się w ludziach zmieniło przez to małe, urocze życie. <3 Streszczała mi co się wydarzyło na odbicie życia jej wnusia w tym tygodniu - o większości wiem, bo siostra mi relacjonowała.
Opowiedziała mi o tym co odwalił tata i za co dostał bana na zabieranie młodego na spacerki (zostawił wózek z młodym pod sklepem, a sam wszedł do piekarni kupić sobie rogalika. Pomijając, że to było debilne posunięcie i należy mu się za to opierdol miał tato pecha wyjątkowego, bo akurat matka tegoż pozostawionego samotnie w wózku na chodniku dziecka jechała na rowerze obok tej piekarni - chyba sis na jogę miała iść podczas, gdy dziadzio zabrał dzidzię na spacer. Moja siostra się nie pierdoli w tańcu, a jak się wkurwi to bardziej niż potrzeba. Tak epicko opierdoliła ojca, tak była rozgoryczona, zawiedziona i ZŁA, że do ojca się nie odzywa i dekretem "królewskim" pozbawiła tatę przywileju zabierania jej synka na jakiekolwiek spacerki dopóki nie zrozumie czym jest odpowiedzialność.)
Tą opowieścią byłam poruszona. Bardzo. ALE NAGLE mama pyta na ile my jedziemy na wakacje i jak ona ma sobie poradzić tyle czasu sama z naszym psem. Znowu wybuchła tym trybem obronnej, podszytej złością paniki. Znowu mnie wzięła z zaskoczenia. Znowu ją sprowadziłąm na ziemię zapewniając, że to jej WYBÓR, jak wybierze inaczej to załatwimy inną opiekę dla naszego pieska. Ale tym razem już nie wytrzymałam i sama jej rzuciłam "co tobie odwala!? Mamo, ogarnij dupę!" - to ostatnie tak ją zakoczyło, że zaczęła się śmiać i przeprosiła.
Wróciłam do sedna - mamo, mam przyjechać rano czy wieczorem.
Na to mama, że i tak jest cały dzień w domu na emeryturze i mam po prostu przyjechać.
Okay.
Rozłączyłam się wykończona psychicznie, padłam na kanapę jęcząc. Mój chłopak pyta "co się stało? Coś nie tak?"
Chciałam mu opwoiedzieć, ale akurat dzwoniła mama. Więc odebrałam. A mama mówi, że jednak lepiej by było, żebym przyjechała rano, bo właśnie sobie przypomniała, że wieczorem idzie z koleżankami z Uniwersytetu Trzeciego Wieku na wernisaż. Oczywiście zaprasza nas do muzeum, bo wernisaż ciekawy, ale nie może zagwarantować, że będzie miała dla nas przestrzeń, bo była już wcześniej umówiona z jakaś Basią, Kasią i Halinką na pogaduchy (ofc imiona wymyślam, ale tak szczerze MEGA się cieszę, że w końcu moja mama ma koleżanki). Wzdycham do słuchawki, trochę zirytowana, a trochę z ciepłem, bo takiego żyćka mamie zawsze życzyłam: "A nie mówiłam, że masz napięty grafik, mami?". A na to mama, żebym już nie przesadzała, po prostu ot wernisaż, życie emerytki. Zbywa to, jakby to nie było nic istotnego (gdyby sobie sprzed 10 lat powiedziała, że tak będzie wyglądać jej życie, to pewnie ta mama sprzed 10 lat byłaby przerażona skąd ona weźmie tyle odwagi by robić te wszytskie rzeczy <3). Zostawiam temat i pytam o której mogę przyjechać, czy lepiej o 9 czy o 10?
Mi odpowiadają te godziny by ominąć tłok na dworcu.
A to mamę zaskakuje. Pyta ostrożnie "a mogłabyś przyjechać trochę później?", ja już zestresowana, bo chcę bez tłoku, im później w piątek tym więcej tłoku na dworcu głównym, więcej bodźców, a nie mam w głowie na to przestrzeni, więc pytam "Mogłabym, ale wolałabym nie. A dlaczego?", a na to mama "A tak pytam, bo wolałabym, żebyś była tak około 15...".
Ja milczę... trawię, że pakuję się w to co mnie i mojego psa stresuje, ale w końcu mała będzie miała dobrą opiekę...
Negocjuję i proponuję: "A może o 12?", na co mama "A, 12 byłaby okay! Dobrze, to ustawmy się tak, może zdążę wrócić do 12" xD No myślałam, że jebnę! Ze śmiechem już pytam tej "siedzącej non stop w domu emerytki" gdzie będzie do tej 12 w południe. A ona z dumą mi wyjaśnia, że może być z wnusiem na spacerku. I wtajemnicza mnie w grafik obowiązków babci. Bo gdy mały wstaje między 6-7, to jej babciny spacer wypada miedzy 10-12, a jeżeli wstaje między 7-8, to spędzają razem czas od 11-13. A wiadomo, że wnusio jest najważniejszy - tłumaczy mi przepraszająco mama.
xD
No nie mogę.
Dobra, ze śmiechem zgadzam się na ta 12, najwyżej dołączę wraz z pieskiem do jej spacerku z wnuczkiem. Luz. Miło będzie. xD
Mama mnie przeprasza, że tak wyszło, a ja jej przypomniam, że WIEM, że tak wygląda jej życie i się z tego powodu cieszę, szanuję jej wybory i dlatego w ogóle dzwoniłam przecież pytając o te godziny.
Mama powiedziała, że nas kocha i kazała iść spać.
Skończyłam rozmowę i opowiedziałam O. co się odjebało podczas tych kilku minut rozmowy. Mój chłopak westchnął i stwierdził, że mama ewidentnie też jest przebodźcowana i jej sposób komunikacji to przecież jest niemal 1:1 to jak my obydwoje teraz jesteśmy przeciążeni i zestresowani. Że łatwiej to zrozumieć, bo obydwoje też balansujemy na granicach wytrzymałości.
Mam nadzieję, że to jest to... Ech...
A dziś zgłosiłam się do konkursu... okazało się, że napisanie swojego bio jest prostrze niż myślałam. Ech.
10 notes · View notes
silentmonolith · 17 days
Text
Chyba przechodzę na recovery..
Odkąd miałam 8 lat zaczęto mi wytykać mój wygląd. Już wtedy wiedziałam, że moje objadanie jest źle i karciłam się za to. Odkąd skończyłam 10 było jeszcze gorzej. Głodówka objadanie się głodówka i znowu objadanie się. Wyzywałam siebie gorzej niż najgorszego mordercę, bo inni także mnie wyzywali. Od 12. roku życia zaczęłam wymiotować regularnie. Nie było dnia, w którym bym tego nie robiła. Ale tłuszcz cały czas był. Starałam się schudnąć normalnie, ale był to tylko słomiany zapał. Kilka razy byłam jw. takim skraju, że miałam próby samobójcze przez mój wygląd. Później poznałam środowisko pro ana i dostałam znowu motywacji. Tylko że męczy mnie już to, że mam takie skoki motywacyjne. Do teraz nie wiem, czy to dobra decyzja, ale ja chyba nie chce dalej się marnować. Widzę jak to wszystko zniszczyło moich znajomych i zastanawiam się, czy też chce tak skończyć. Jedna strona mnie mówi, że mam przestać marudzić i robić kolejnego fasta, a druga mówi, że przecież chcemy grać w rugby, a na to trzeba siły. Płacze, pisząc to, bo czym ja jestem bez tej choroby? Niczym. Jak na razie spróbuję. Nie chce usuwać tego konta, bo poznałam tu bardzo fajne osoby i nie wiem też, czy nie wrócę. Moje myślenie zmienia się cały czas, ale ta myśl siedzi mi w głowie już od dawna. Każda historia ma swój koniec, i to chyba będzie koniec tej mojej.
9 notes · View notes
kasja93 · 9 months
Text
Hej
Tumblr media
Spałam w nocy z mamą. Miała schizy, że ktoś chodzi po podwórku. Zatem zbytnio się nie wyspałam.
Rano nakarmiłam uszaki, posprzątałam i po wypiciu kawy poszłam na spacer.
Zrobiłam dobre 7 kilometrów pomimo dżdżystej pogody. Spalone kalorie, zadowolony Gryziu i jeszcze zerwałam kilka kolb kukurydzy
Tumblr media
Po powrocie do domu je ugotowałam i zjadłam dwie. Były smaczne, ale jeszcze tydzień bądź dwa na krzaku i będą ideolo.
Dzięki temu nie uczestniczyłam w obiedzie. Generalnie poza paleniem w piecu nie miałam nic do roboty zatem czytałam Czarną Madonne. Jestem w połowie i trochę nie mój klimat, ale Remigiusz Mróz swoim lekkim piórem i tak przykuwa moją uwagę.
Tumblr media
Po południu wjechało ciasto na stół. Zjadłam jedne kawałek i o kurczę! Jakie to było dobre. Sięgnęłam po drugi kawałek, ale tata skutecznie mnie odwiódł od jedzenia. Oczywistym dla niego żartobliwym tonem rzekł Nie jedz tego bo przytyjesz
Odłożyłam kawałek na talerz. Mama na szczęście nie słyszała bo by znów była awantura… Wzięłam matche i poszłam poleżeć w wannie. Dwie godziny we wrzątku ostudziły mój zapał do jedzenia.
Tumblr media
Dziś już śpię sama. Odmówiłam kolacji, nakarmiłam uszaki i pisze ten post zamknięta w tymczasowym u siebie.
Humoru nie mam.
Wyniki mogą być zaniżone bo zegarek nosiłam dziś w kieszeni. Wyprałam pasek i czekałam pół dnia by wyschnął
Tumblr media
24 notes · View notes
theaames · 10 months
Text
to wszystko to mój pamiętnik, wiem co robię i wiem, że to wyniszcza mój organizm
jestem prorecovery i każdego zachęcam do zaczęcia leczenia
trochę o mnie
jestem Zuza, chodzę do liceum na biol-pol-ang, kocham naukę języków (chociaż żadnego świetnie nie umiem - zawsze słomiany zapał), szydełkowanie i spacery po jeziorkach w mojej okolicy
moja historia z ed toczy się od zawsze, ale rozwinęło się to bardziej podczas pandemii, potem chwila spokoju, ponad rok temu powrót do tego gówna, w tym roku założyłam bloga, bo potrzebowałam motywacji
z chęcią z tobą pogadam, jeśli potrzebujesz lub jeśli chcesz się poznać, jestem otwarta na nowe znajomości <3
56 (sw/hw) -> 55 -> 54 -> 53 -> 52 -> 51 -> 50 (gw1) -> 49 -> 48 -> 47 -> 46 -> 45 (gw2) -> 44 -> 43 -> 42 -> 41 -> 40 (ugw)
wzrost: 171cm
bmi: 16.42
27 notes · View notes
happyg-olucky · 4 months
Text
Tak ogólnie to za szybko minął ten grudzień i te całe święta. Nie nacieszylam się tym grudniowym klimatem, trochę niedosyt.
No ale co zrobisz? Nic nie zrobisz.
Po raz pierwszy mam tak,że postanowienia/ cele z 2023 mogę sobie przepisać na kolejny rok.
To najlepiej świadczy o tym jaki to był rok. Trudny, wymagający .. Kończę go z poczuciem zmęczenia i lekkiego poturbowania.
Oczywiście było dużo fajnych chwil, ale ogólnie było mi ciężko. Moj cały zapał z początku roku, cele, plany i energia zostały przykryte moimi zmaganiami z codziennością i walka o przetrwanie po prostu...
W tym roku nie mam tego zapału, energii jakie towarzyszyły mi zawsze na początku roku. Cokolwiek by się nie działo zawsze miałam jakiś realny plan, pomysł, zapał. Teraz nie mam nic. Nie za bardzo wiem co ze sobą zrobić. Spróbuję tak małymi krokami. W celach do zrealizowania po prostu przeprawie date. Zobaczymy.
11 notes · View notes
mikoo00 · 5 months
Text
Życie jak w Madrycie Nic się ciekawego nie wydarzylo
Stary przyjechał opowiadał jak go gliny skuły i jak było w psychiatryku
20 grudnia ma iść na zamknięty oddział leczenia alkoholizmu Póki co się cieszy Oczywiście jak z nim rozmawiałem to podkręciłem jego nastawienie Opowiadałem że oglądaliśmy se filmy (ominołem to ze były triggerujace i wywaolywaly ataki paniki u nas XD) Była u nas art terapia, Graliśmy sobie i fajnie Było Oj jakby tam trafił to by się przekonał jak ciężko tam jest
On by tam się załamał jakby wkoncu zdał sobie sprawę jak zrujnowal swoim dzieciom życie Za wszystkie jego niepowodzenia on był odpowiedzialny on się znęcał nad mamą ojjjj
Ale gdyby to przetrwał miałby szanse na życie
Pytanie czy wgl dotrwa Zawsze ma słomiany zapał Jest też w fazie chroniczne alkoholizmu także nie utrzyma abstynencji do 20 grudnia a jak się upije to będzie miał stany lękowe i depresyjne i mu się odwiedzą wakacje na oddziale zamknietym
Jestem ciekaw co z tego wyniknie
Dziś był w jakiejś euforii Chwalił moje zdolności Chciał nam kibel drugi zrobić (?)
7 notes · View notes
madduck44 · 26 days
Text
01.04.2023 r.
~Dzień 1~
Zjedzone: 1078kcal
Spalone: nie mam pojęcia, nie miałam zegarka i pół dnia przeleżałam w łóżku
Hej, pisze to dopiero w nocy. Prawie bym zapomniała napisać relacji z dzisiejszego dnia.
Nie piłam ;D wow mamy jeden dzień trzeźwości. Oby tak dalej.
Jutro mam nadzieję że zjem mniej. Planowałam fasta ale po pierwsze nie dam rady się powstrzymać od jedzenia a po drugie to jestem dalej część domowników będzie na chacie więc niejedzenie odpada. Chce narazie się znowu powoli wdrożyć i te trzy/cztery dni pojeść ok. 1000 kcal a później zejdę niżej. Nie chcę się poprostu rzucać na głęboką wodę, w sytuacji w której dawno nie pływałam xd.
Dzień był nudny. Leżałam, miałam zrobić tyle rzeczy których znowu nie zrobiłam, teraz znowu nie mogę spać i nie wiem. Będzie lepiej i cieszę się że nie zjadłam więcej. Cieszę się że utrzymało się to na takim poziomie gdy pod ręką miałam słodycze, słodkie napoje... Jadę jutro ma zakupy po jedzonko na resztę tygodnia to może zajde do apteki po chrom. Skończył mi się już dawno a jestem zdesperowana znowu do szybkiej utraty wagi. Może zapał teraz tak szybko nie zgaśnie?
Czego się obawiam? Życia.
Boje się wf w czwartek z nauczycielka przy której poryczałam się i nie mogłam złapać oddechu bo wzięła mnie do pokoju nauczycielskiego i zapytała mnie "co się z tobą dzieje". Boje się wizyty u psychologa, boje się iść do szkoły, boje się iść na matematykę, boje się iść do pracy.
Boje się żyć.
Muszę się chyba poprostu przełamać. Jest już lepiej patrząc na to że przez moment bałam się nawet wsiąść do samochodu i prowadzić. Bałam się wyjść z pokoju a teraz staram się to robić.
Nie wiem co jeszcze napisać. Jest mi cholernie zimno. dodatkowo spóźnia mi się okres i przysięgam że jak przypadnie mi akurat pierwszy lub drugi dzień w czwartek lub środę to chyba padnę. Będę trochę uziemiona na lekach po których nie mogę prowadzić (niby mogę ale się boje bo już tak jechałam i jestem nieprzytomna) a ćwiczenia odpadają bo wystarczy wejście po schodach i osuwam się po ścianach. Jak nie będę ćwiczyć to baba od wf się wścieknie i nie wiem już tak nie mogę.
Nawet tiktok zaczął pokazywać mi tych idealnych wychudzonych ludzi.
Za 3 miesiące będzie po wszystkim.
Za 3 miesiące będę normalna
3 notes · View notes
nicholas-poezja · 4 months
Text
złote rady chłamem
mówią „nie martw się o tamto”
tylko martwi się nie martwią
więc nie trafia wsze bajanie
w nasze ciche serc pękanie
krzyczą „leczmy rany czasem”
lecz my problem mamy z czasem
z czasem ciężej leczyć ranę
gdy już litry krwi rozlane
chciałbym zapał wasz ostudzić
w imię takich jak ja ludzi
apeluję: złotouści
pora sobie już odpuścić
6 notes · View notes
ch0dy-motylek · 2 months
Text
Witaj kruszynko 🩵🦋
Pewnie zadręczasz się tym , że jesteś taka siaka i owaka , ale wiesz co ? Nie ma po co skoro dobrze wiesz , że to nic nie da - bo nadal w miejscu przez takie coś stoisz. Musisz poczuć tą determinację , ten zapał , który będzie się w tobie trzymał - nawet w chwili zwątpienia. Nauczę Cię jak nad sobą zacząć panować / kontrolować , sprawić aby zacząć jeść coraz mniej bez żadnych napadów.
4 notes · View notes
lekkotakworld · 1 year
Text
Jest 5, ja dopiero kładę się spać. Choć wcale mi się nie chce.. Rozwala mnie tak potężna złość, nawet nie wiem, czy jestem zła na siebie, czy na cały świat, a tym bardziej nie wiem za co. Ale to jest tak silne, że nie mogę wytrzymać sama ze sobą..
Dobra spróbuję zasnąć chociaż na dwie godziny. Straciłam zapał do czegokolwiek, nie wiem co ja zrobię na czwartkowe konsultacje z promotor..
22 notes · View notes
myslodsiewniav · 19 days
Text
8 kwietnia 2024
Zirytowana tym, że moje - nasze - mieszkanie jest coraz bardziej zagracone (serio, rzeczy zabierają nam przestrzeń do życia) zaczęłam odgruzowywać.
Korzystając z zajebistej pogody (w końcu 30*C) zrobiłam już 2 prania, a trzecie skrzypi w pralce. Mam nadzieję, że nim się skończy program wyschną już rzeczy z prania nr 1.
I to wszystko pracując. Uwielbiam homeoffice.
Dawno tak dobrze nie spałam, jak dziś. Wczoraj pojechaliśmy do Doliny Baryczy. Od dawna chciałam tam pojechać, podobno mają tam świetne szlaki rowerowe. Póki co o szlakach wiem niewiele, bo przewędrowaliśmy wokół zalewu. Nie wiem ile to kilometrów - ani nie sprawdziłam, ani nie liczyłam. Doceniałam, że jestem w naturze, praży słońce, że mogę mieć na sobie W KOŃCU minimum odzieży i że szumią mi fale. Irytowało mnie, gdy spotykaliśmy innych turystów. Serio, potrzebuje pobyć pustelniczką by odzyskać balans.
Śmiesznie było, gdy mój partner próbował przekonać naszego pieska, że woda jest fajna xD. Nasza psiunia jest wodo-nie-lubna, mokre łapki to jest coś FE, bleh, fuj. ALE po pierwsze w Wielkanoc wyszliśmy z rodziną na spacer po plaży nad rzeką, a tam nasz piesek widząc zapał do zabawy border collie mojego kuzyna tak całkiem odważnie wlazł do wody. Odważnie jak na nią: zmoczyła łapki, radośnie machała ogonkiem brodząc na płyciźnie, naśladując swojego psiego-kuzyna, który biegł pilnując uważnie skład ludzi (aka swojego stada głupich owiec). To było coś nietypowego jak na nią. Tym czasem moja przyjaciółka wysłała info o akcji odbywającej się w zeszły weekend: dają kajaki za free, trzeba tylko zabrać ze sobą worek na śmieci i podczas pływania po rzece odłowić pływające w niej ściegi. Taka eko-akcja "odśmiecanie Odry". Super pomysł i wiemy, że ludzie z pieskami są mile widziani, ale po przedyskutowaniu sytuacji uznaliśmy, że ta nasza agentka może poczuć się w opresji będąc z nami na wodzie, może wpaść w panikę (a potrafi), może skoczyć do wody, wywrócić kajak, utopić siebie i nas itp. Że lepiej będzie zobaczyć czy w ogóle ona nadaje się na wyprawy wodne zanim wydamy 100-180zł na kupno psiego kapoka. Dlatego O. oswajał ją z wodą. xD No nie była zachwycona. Wcale a wcale. Mój partner wymyślił, że zachęci ją patyczkiem: do zabawy się rwała i jakoś akceptowała zmoczone przy okazji łapki. Więc O. rzucał patyczek coraz dalej i dalej od brzegu. Młoda weszła, bardzo ostrożnie i bardzo wysoko (ze wstrętem) podnosząc łapki na tyle głęboko, że zamoczyła nooszki "po kolana" ;). Kilka razy - wbiegała w wodę i wracała z patyczkiem, AŻ NAGLE jej tatuś wrzucił patyk o wiele dalej, głębiej w wodę, dalej od plaży. A radosny piesek rzucił się biegiem w fale: hop, hop, hop, już bez tych wysoko podnoszonych łapek (bez tego demonstracyjnego "fuuuj, woda, bleh" :p ), wodę rozchlapywała. Biegła ukosem w stosunku do plaży, więc przez jakiś czas, kilka sekund miała raczej "równy" poziom wody i nagle wbiegła głębiej. Tak, że zamoczyła brzuszek. I zastygła w tej wodzie zmrożona tym co się stało. Szok. Woda była głębsza, na to się nie pisała. Wygladała jak typowy człowiek, który zbyt szybko zanurzył się w wodzie w basenie i stracił dech w szoku, że ta woda jest taka zimna. Ogon nieomal podwinęła: ale zmoczyłby się, więc podniosła go wysoko, sztywno, a uszy gładko położyła i zaczęła się ze stresu oblizywać. Chwilę jeszcze wychodziła z tego stuporu, stała w miejscu z oczami otwartymi szeroko, jak pięć złotych z rybakiem, nie zwróciła uwagi na patyka, który ją minął i którego fale znosiły na brzeg. A my w tym czasie się chichraliśmy na piasku, bo to było wręcz komediowe - aż bardzo, bardzo powoli, ostrożnie odwróciła się mordką w naszą stronę i unosząc łapki jak najwyżej się dało (ze wstrętem) wyszła na brzeg. Patyczki już jej nie interesowały. Była obrażona xD A my chichraliśmy dalej. Upewnialiśmy ją, że jest super dzielna. Wyciągnęłam jej ręcznik i ją trochę podsuszyłam, aby dać jej komfort po tej beztroskiej szarży w fale. xD Minę miała pełną wyrzutu, ale pozwoliła się opatulić i wytrzeć. xD No mam wrażenie, że nauka pływania to jednak może nam nie wyjść, ale cholera wiem. Może jak zobaczy w akcji inne znajome pieski to będzie jednak pływać?
Ponad to co jeszcze... zaczęłam semestr w szkole fotografii. MASAKRA ile tego wszystkiego do zaliczenia będzie.
Zrobiłam pracę konkursową i rozkminiam nad jedną pracą zaliczeniową.
Wpadłam na pomysł jak zdam u Dumbledora! Napiszę mu te dwa zadania, które mi wyznaczył (flash-fiction oraz opowiadanie w stylu epistolarnym), ale zrobię to kreatywnie - zrobię dla niego wydanie magazynu podróżniczego albo archeologicznego. Albo etnologicznego. Jeszcze nie zdecydowałam. Raczej podróżniczy magazyn. To da mi szansę do podzielenia się kilkoma tymi moimi flash-fiction (bo codziennie staram się pisać po 2-5 przykładów, żeby mieć z czego wybierać. To naprawdę kurewsko trudne zadanie) i zarazem będzie to pretekst stanowiący część scenograficzną do treści mojego opowiadania zaliczeniowego. Jestem przebodźcowana i narwana: od razu chcę robić szatę graficzną, skład, wertuję zdjęcia z moich podróży by znaleźć coś, co pasuje do "magazynu podróżniczego"... a jeszcze nie mam tekstu opowiadania. Od dupy strony się za to zabieram. Ale jara mnie to.
A propos zdjęć - pomyślałam, że w ten sposób połączę dwie rzeczy, które i tak robię: fotografię i projektowanie. I ilustrację mogę zrobić! No jaram się. Pan ceni kreatywność, więc myślę, że doceni.
A odnośnie kreatywności - obejrzeliśmy Cyberpunk 2077, serial na Netflixie. Wiem, wiem, rychło w czas, ale dopiero znaleźliśmy przestrzeń. Ech. Od pozytywów: początek cudowny, projekt postaci cudowny, na olbrzymi plus humor, który łączący styl zachodni i japoński (w sensie, że konwencja humorystyczna - mnie bawi konwencja Japońska, chociaż nie zawsze "na śmiesznie", nie śmieję się w głos, raczej przyjmuję go jako groteskę, hiperbolę uczuć bohaterów, a dla mojego chłopaka humor z anime to coś tak dziwnego i niezrozumiałego, że nie jest w stanie tego przyswoić, to go wybija z oglądania, zniechęca do oglądania. A dla mnie z tych samych powodów - humoru i sposobu jego prezentowania - zniechęcają produkcje typu Rick & Morty, The Simpsons, Archer, Chłopaki z baraków, Kapitan Bomba - czaję, że żarty są żartami i że kogoś mogą śmieszyć, ale ja tego humoru nie czuję, wybija mnie ze śledzenia fabuły, przeszkadza mi, drażni mnie, czasem uniemożliwia czerpanie przyjemności z oglądania), muzyka zajebista - najbardziej zachwycił mnie "Nieznajomy" Dawida Podsiadło <3, a totalnego mindfucka mieliśmy przy tej scenie:
youtube
Oglądaliśmy ofc z angielskim dubbingiem, a jak nagle usłyszeliśmy polski rap w tle to nie mogliśmy ogarnąć, że słyszymy nasz ojczysty język. Mind fuck wszedł tak mocno - jakoś mózg się bronił przed przyjęciem do wiadomości, że rozumie słowa tej piosenki, a bohaterowie prawdopodobnie jej nie rozumieją. Wow.
Ale końcówka... bleh. Ta historia nie mogła się skończyć happy endem - bo po prostu tak była budowana fabuła. Równia pochyła. Ale im dalej w las tym dialogi bardziej płaskie, momentami idiotyczne; nie ma opłacenia wyczekiwania na odkrycie tajemnicy (pay offu wątku Lucy - uważam, że to zmarnowany potencjał), a co najgorsze po "przeskoku czasu" (albo 6 albo 7 odcinek) zabrano nam bohatera, którego zdążyliśmy polubić, z którym zdążyliśmy się utożsamić. Dostaliśmy niewiadomokogo, niewidomogdzie i sytuacjach, które pokazywane nam były niewiadomopoco - niby po coś. Ale początek serialu pokazywał nam emocje, pozwalał czuć i rozumieć emocje bohatera, a NAGLE w pewnym momencie mamy dystans do bohatera (głównego i pozostałych również) i rodzi to maaaaasę pytań. A końcówka mnie nie wzruszyła, tylko wkurwiła. Nie znoszę "bohaterskiego poświęcenia" będącego wymówką dla braku odpowiedzialnego mierzenia się z własnymi traumami. Dupowate to było. Mam wrażenie, że więcej czuję teraz, opisując to swoje rozczarowanie niż podczas oglądania. Zaskoczyło mnie - i mojego chłopaka jego analogiczne odczucia również zaskoczyły - że podczas oglądania ostatniego odcinka i ostatnich scen byliśmy tak bardzo niezangażowani, i mieliśmy tak bardzo wywalone na co się dzieje na ekranie, że aż trudno uwierzyć, że podczas odcinków 1-3 czuliśmy buzującą w żyłach krew, a wydarzenia zapierały nam dech, byliśmy zaangażowani w historię... Tym czasem historia w pewnym momencie przestała się przejmować widzami, a skupiła się na zwijaniu wątków...
No i jeszcze moja myśl, taka ze wczoraj, pierwsza po seansie: nie podobało mi się. Nie wykluczam, że komuś mogło się podobać. Mogę oglądać historie o staczaniu się bohatera, o jego drodze do autodestrukcji, to przecież cała Diuna! Atak Tytanów! Dexter! I pewnie wiele innych o których teraz nie pomyślałam! Ale niech to będzie dobrze napisane, umotywowane, aby było w tym coś więcej niż "bohaterska śmierć w imię miłości", bo dupa, to żadne "w imię miłości" - "dla kogoś" nie umierasz! Co za idiotyczny pomył!
Mam wrażenie, że jako widzka i jako człowiek jestem zbyt dojrzała, zbyt najedzona popkulturą by przyjąć to proste wyjaśnienie, by bez pogłębionego psychologicznie szkicu czy bez jakiegoś katharsis przyjąć takie zakończenie jakie oferuje serial i odczytywać je jako piękne choć gorzkie, czy "smutne, ale szlachetne". To toksyczne na maksa. Nic w tym szlachetnego, żadnej w tym miłości - tylko krzywda. I to wyrządzona tej osobie, którą "szlachetny bohater" deklaratywnie "kocha". To nie ma nic wspólnego z miłością. To egoizm. Podjął decyzję za nich obydwoje, odebrał tej deklarowanej "ukochanej" podmiotowość. Przy czym obydwoje byli dysfunkcyjni i obydwoje tworzyli dysfunkcyjny związek. I to też był problem, nigdy nie zaadresowany.
Mam wrażenie, że to zakończenie jest po prostu nie dla współczesnego widza, nie przy współczesnych normach społęcznych. No i właśnie - moja druga myśl po seansie: nie podobało mi się, bo było jak western. xD To jest coś o rysie fabularnym i demonstrującym wartości, które bardziej by się sprawdziły kierowanego dla pokolenia moich dziadków! A nie do młodych ludzi.
6 notes · View notes
kasja93 · 1 year
Text
Siemanko. Dzisiejszy bilans:
Zjedzone 336
Spalone aktywnie 3275
Tumblr media
Domowe przedszkole 🙃
Dziś rano okazało się, że dostałam kilka dni wcześniej okresu. Dlatego musiałam zmienić plany i postanowiłam dziś spróbować pobić osobisty rekord na rowerku stacjonarnym. Udało się! Powili, ale zrobiłam 60 kilometrów 😃 oczywiście po tym musiałam wziąć prysznic i położyć się spać na dwie godzinki 💪🏻😁 obejrzałam w trakcie „Głębie strachu” na Disney plus. Bardzo fajny, klaustrofobiczny film pełen napięcia i dobrej gry aktorskiej Kristen Stewart. Porządny horror sci fi. Mega się wkręciłam w klimat.
Przed chwilą również w końcu pogodziłam się z garami. Na jak długo się okaże. Zrobiłam domowy ramen z wędzonym tofu i jajkiem sadzonym. Wyszedł naprawdę dobry i choć byłam zmęczona samym staniem w kuchni, nie mówiąc już o samym procesie jedzenia, ale zjadłam ze smakiem. Jutro będę odpoczywać. Planach mam chill out, sesje obcego (udało się zmontować ekipie) i zabawy z Rudzikiem. Dziś narazie tylko rozłożyłam koc i na nim leżę a niszczyciel światów mnie zaczepia. W ogóle dziś mnie obudziła o 5 rano buziakami. Generalnie nie zaczepia mnie póki co w nocy, więc jej nie zamykam. Do klatki chodzi by zjeść, napić się, schować się podczas gonitw ze mną i gdy odkurzam 😁 czasem też sobie tam leży. Uwielbiam jak biega po mieszkaniu i nagle podczas skoku ląduje już na boku i tak odpoczywa. Jest cudowna.
Dostałam również już tłumaczenie mojego raportu zdrowia. Przesłałam do Niemców i będę teraz czekać na hajs tudzież kolejne ich jojczenie.
Aktualnie mój humor jest stabilny. Ani nie jest źle, ani dobrze. Tragedii nie ma. Waga też spada. Mimo okresu dziś pokazało -1,6 kg zatem ciekawe ile będzie jak zejdzie ze mnie woda w przyszłym tygodniu. Weszłam dziś w biały płaszcz kupiony we Francji, który od 3 lat wisiał za mały w szafie. Krok po kroku jakoś to idzie. Mam motywacje. Widziałam przepiękny łańcuszek, gdy czekałam na odbiór bransoletki z naprawy. Mam w planach na „jubileusz” zrzucenia 32 kg go kupić zatem zapał nie zniknie.
Tumblr media
Menu: domowy ramen z wędzonym tofu i jajkiem sadzonym 336 kalorii
Tumblr media
Ćwiczenia:
9958 kroków
30 min jogi
60 km na rowerku stacjonarnym w 2:38
53 notes · View notes
r0k4na · 1 year
Text
Hejka wracam do życia 🥰 trochę po usunięciu konta straciłam zapał i nie wiedziałam co wstawiać i wsm miałam dziwny okres w marcu itp. ale już wracam do żywych 🥹✋
9 notes · View notes
metylokarolina · 1 year
Text
Kartka z pamiętnika I
Nie potrafię zacząć nowego rozdziału. Ciągle tkwię w jednym i tym samym miejscu. Jest chujowo.  Chciałabym jakoś to zmienić ale nie potrafię. Nie mam wystarczająco dużo siły.
Chciałabym wstać z łóżka i pomyśleć, że życie jest zajebiste, że mam dla kogo wstawać.  Mieć te energie i zapał do życia. A jedyne co mam to nic z tego.
Ale jednocześnie pamiętam wyrządzone mi krzywdy i problem z zaufaniem… Bo jego kurwa już nigdy nie odzyskam. Każda sfera, czy to rodzinna, przyjacielska albo miłosna zostały zburzone. Ja kurwa nie miałam nic, byłam sama kurwa sama na dnie i nikt kurwa nie podał ręki. Nikt nie pytał jak się czuję, czy jest lepiej. NIKT Byłam sama, nadal jestem sama i będę sama.
Życie się w proch rozjebało.
Chciałabym, aby ktoś powiedział, że będzie lepiej. Że stanie się cud. Że moje rany się załatają. Ale… To niemożliwe. Muszę sama dla siebie stać się wszystkim.
B o   n i e   u f a m   n i k o m u   p r z e z    t o   c o   z o s t a ł o   m i   w y r z ą d z o n e
To, że żyje to jebany cud I przypadek bo wracając tylko myślami do przeszłości, jest mi przykro, że musiałam to przeżyć. Jest mi przykro jak myślę, jak zginałam się w pół, płacząc. Jak ratowałam się wszystkim co się dało. Byłam wtedy kompletnie sama. Nikt nie wiedział, co tak naprawdę mi jest. Wszyscy widzieli, nikt nie zapytał…
8 notes · View notes
lovecrystalmdma · 7 months
Text
"Miałem już wybrany do Ciebie numer
Choć pomieszałem wszystkie cyfry
Bez Ciebie zwyczajnie się gubię
Jakby ten świat to nie był mój dystrykt
Może i wszystko bym zmienił
Lecz kim wtedy był bym
W sumie co by znaczyły blizny
Lepiej swoje emocje stłumić w tłumie
Nigdy nie wiesz kto by z nich Cię wygryzł
Żeby nigdy nam ten zapał nie wystygł jeszcze
Nie opadł piasek klepsydry
Kto by się po ziemie zapadł
Gdy powraca mantra obawa co sprawia że milczysz
Oby marzenia nam nigdy nie prysły świat
Wiecznie był wolny od hybryd
Tutaj nie łatwo grać va banque
Bo nie ma nic w zamian
Co zaburza zmysły
Co dzień tonę w swoich myślach
Mantra wraca do mnie i w snach
Powiedz jak utrzymać zdrowy dystans
Skoro cele czuje się jak Bismarck
Tak się czepiają genez
Jakby miało znaczenie kto pochodzi skąd
Widzę w oczach tylko dobro żadne godło
Słowo to moja broń"
3 notes · View notes
majawudarzewska · 11 months
Text
WALKA MAATHAI O (naszą) PRZYSZŁOŚĆ
Tumblr media
Wangari Maathai dała się poznać światu jako pełna zaangażowania i uporu działaczka na rzecz planety, praw kobiet i praw człowieka, wolności i demokracji. Zarówno w swojej ojczystej Kenii, jak i w innych krajach afrykańskich sprzeciwiała się wycinaniu lasów i z pomocą tysięcy ludzi, przede wszystkim kobiet, sadziła drzewa.
Wangari Maathai była pierwszą Afrykanką, która otrzymała Pokojową Nagrodę Nobla
Urodziła się 1 kwietnia 1940 roku, dorastała w hrabstwie Nyeri, położonym na środkowych wyżynach Kenii. Dzieciństwo spędziła na kenijskiej wsi, skąd została wysłana do St. Cecilia Intermediary, szkoły misyjnej, aby uzyskać wykształcenie podstawowe. Była jedną z nielicznych dziewczynek w szkole. To co wyróżniało ją na dla rówieśników, to wyjątkowy zapał do nauki i niepohamowana chęć poznawania świata. Po skończeniu z wyróżnieniem szkoły podstawowej dostała się na uniwersytet w Nairobi, skąd dzięki stypendium naukowemu przeniosła się w 1964 roku do Stanów Zjednoczonych, gdzie uczęszczała do Mount St. Scholastica College na kierunku biologii. Uzyskała tytuł licencjata z biologii w 1964 roku i kontynuowała naukę. Uczęszczając na University of Pittsburgh, ukończyła z tytułem magistra nauk biologicznych. Wangari Maathai została pierwszą kobietą w Afryce Wschodniej, która uzyskała stopień doktora na Uniwersytecie w Nairobi w 1971 roku. Po ukończeniu studiów wykładała na Uniwersytecie w Nairobi, ostatecznie zostając kierownikiem Katedry Anatomii Weterynaryjnej.
Problemy ekologiczne w Kenii, które doprowadziły do utworzenia Ruchu Zielonego Pasa
Maathai pracowała wtedy nad doktoratem. Wkrótce po rozpoczęciu badań zdała sobie sprawę, że coś niepokojącego dzieje się ze środowiskiem. Jednym ze wskaźników było brązowienie liści, szczególnie w porze deszczowej oraz znikanie dobrej jakości gleb. Częściowo wynikało to z faktu, że w czasach kolonialnych usunięto z wielkich połaci ziemi pierwotną roślinność, przekształcając je w tereny rolnicze. Wycięto także rodzimy las i posadzono eukaliptus i sosnę – egzotyczne gatunki drzew, pochodzące z półkuli północnej i południowej, które nie mają takich zdolności absorpcji wody oraz jej retencji. Prowadzi to do powodzi i wypłukiwania gleb. W 1975 roku w Kenii odbyła się pierwsza konferencja ONZ na temat kobiet. W czasie przygotowań do niej, często spotykała się z kobietami ze wsi. Narzekały one na brak drewna opałowego, materiałów budowlanych, żywności. Wtedy zdała sobie sprawę, że większość z nich pochodzi z obszarów, gdzie wprowadzono uprawy komercyjne takie jak herbata czy kawa. W tym celu trzeba było oczywiście usunąć mnóstwo roślinności, szczególnie krzewów, które tradycyjnie dostarczały ludziom drewna opałowego oraz budulca. Pamiętała z własnego dzieciństwa, że dawniej było tam mnóstwo drewna, które można było zbierać. I tak, łącząc te wszystkie obserwacje, zdała sobie sprawę, że trzeba coś z tym zrobić. Podczas przygotowań do konferencji zaproponowała innym uczestniczkom, czy kobiety nie mogłyby zacząć sadzić drzew. Tak narodził się ten pomysł. Do akcji postanowiła wciągnąć bezrobotne kobiety. To one jako pierwsze obsadzały młodymi drzewkami obszary wokół swych domów. Jeśli po trzech miesiącach drzewko miało się dobrze, otrzymywały drobną zapłatę. Być może to właśnie zdecydowało o sukcesie akcji. Maathai tworzyła w ten sposób miejsca pracy dla najbardziej dyskryminowanej w Afryce grupy społecznej. Początkowo przyświecającą nam ideą była po prostu pomoc kobietom. To one przecież muszą zbierać drewno na opał, którego w Afryce tak bardzo brakuje – przyznaje noblistka.  
Wojowniczka o wolność
Maathai chciała, by każda wioska była otoczona drzewami tworzącymi “zielony pas bezpieczeństwa”. Stanowiłyby one oazy tworzone przez człowieka – broniły przed wdzieraniem się pustyni, dawały cień, pożywienie (w przypadku drzew owocowych) i wiecznie brakujące drewno na opał. Maathai jeździła więc po całym kraju, propagując ideę sadzenia drzew i przekonując o płynących z tego korzyściach. Pomysł spodobał się i na początku lat 80. organizacja skupiała już 80 tys. wolontariuszy i 3 tys. szkółek leśnych! Inicjatywę podchwyciły też inne państwa afrykańskie, m.in. Tanzania, Uganda, Etiopia, Malawi, Lesoto, Zimbabwe. Dziś wolontariusze Ruchu Zielonego Pasa zajmują się nie tylko organizowaniem akcji sadzenia drzew, lecz także edukacją, popularyzowaniem zasad prawidłowego odżywiania czy praw człowieka.
Uparta jak ekolog
Pomysł na zalesianie, służący i ochronie środowiska, i tworzeniu miejsc pracy, na nic by się nie zdał, gdyby nie odwaga i upór Wangari Maathai. Ta charyzmatyczna, pełna energii Kenijka jest (niestety, wciąż niedoścignionym) wzorem do naśladowania dla wielu afrykańskich kobiet. Jest pierwszą kobietą w Afryce Wschodniej i Środkowej, która zrobiła doktorat z biologii. Jest również pierwszą kobietą, która została profesorem i dziekanem wydziału na Uniwersytecie w Nairobi. Jej były mąż we wniosku rozwodowym napisał, że “zawsze była zbyt wykształcona, zbyt silna, uparta i trudna do kontrolowania”. To, co dla niego i dla tradycyjnej społeczności jest niewybaczalną wadą, stało się podstawą jej sukcesu. Pochodząca z bogatej rodziny Maathai nie wybrała spokojnego życia naukowca czy wygodnej egzystencji u boku męża. Kilkakrotnie była aresztowana za udział w demonstracjach przeciwko dyktaturze prezydenta Daniela Arapa Moi. Niechęć kenijskiego establishmentu szła w parze z popularnością wśród zwykłych ludzi. Wprawdzie w 1997 r. bez powodzenia kandydowała na prezydenta, ale już wybory parlamentarne (w 2002 r.) okazały się absolutnym zwycięstwem – w swoim okręgu otrzymała aż 98% głosów. Od 2003 r. jest wiceministrem ochrony środowiska Kenii. – Ochrona środowiska i sprawiedliwe korzystanie z zasobów naturalnych to największe wyzwanie naszych czasów. Dzielimy bogactwo naturalne w sposób niezwykle niesprawiedliwy. Mamy na świecie obszary dotknięte niesłychaną biedą i strefy niewyobrażalnego bogactwa. To staje się jednym z powodów konfliktów na świecie – przestrzegała. W 2004 roku jako pierwsza Afrykanka otrzymała prestiżową pokojową Nagrodę Nobla. W uzasadnieniu werdyktu komitet noblowski napisał: “Pokój na Ziemi zależy od naszej zdolności do zabezpieczenia środowiska. Maathai stoi na pierwszej linii walki o sensowny ekologicznie rozwój społeczny, gospodarczy i kulturalny w Kenii i w Afryce”. Na pytanie, jakie ma plany na przyszłość, odpowiada: – Chcę posadzić jeszcze więcej drzew! Ogromną zasługą tegorocznej noblistki jest ukazanie szerokiego kontekstu ochrony środowiska i pokazanie, jak w praktyce można połączyć działania proekologiczne z walką o miejsca pracy, pokój czy prawa człowieka.
Dziedzictwo
Od 2004 r. do przedwczesnej śmierci w 2011 r. prof. Wangari Maathai kontynuowała podróże po świecie, prowadząc kampanię na rzecz zmian. Wzywała do podjęcia działań w zakresie zmian klimatycznych, sprawiedliwości środowiskowej, ochrony lasów, demokratycznych rządów, niełamania praw kobiet w Kenii. Zdobyła sympatię wiejskich kobiet, głów państw, ludzi wszystkich wyznań, zarówno w jej społeczności, jak i na wszystkich kontynentach. Dziedzictwo Wangari Maathai jest przykładem tego, jak jedna osoba może być siłą napędową zmian.
Wangari zrobiła o wiele więcej niż stworzenie systemów środowiskowych i edukacyjnych, aby wzmocnić pozycję kobiet. Dotknęła niezliczonych istnień ludzkich — w Kenii, w Afryce i na całym świecie. Dzięki niej udało zatrzymać się zjawisko pustynnienia kontynentu.  
Szymon Szyjka
Zarządzanie Kulturą i Mediami
#kulturoteka #ekologia #aktywizm
3 notes · View notes