Tumgik
#rodział
tearsincoffe · 1 month
Text
Dobry wieczór moje miłe Motylki! 🦋
[17.03.2024]
Przytyłam. W miejsce kropki mam szczerą ochotę wstawić słowo "przepraszam". Nie zliczę ile razy padły w moją stronę słowa "teoretycznie jesteś człowiekiem myślącym powinnaś potrafić przestać się obżerać" - sugestia jakobym miała kontrolę. Wcale tego nie czuję, ster jest gdzieś daleko poza zasięgiem moich rąk. Jem i nie myślę, tępo przeżuwając. Tak zamknięta w pokoju nie różnie się niczym od roślinki lub prymitywnego zwierzęcia o które moja mama się nie prosiła.
Mama - u mnie temat rzeka. Ostatnio preferuję słowo "koleżanka". Wspólnie się śmiejemy, kochamy ponad życie aż przychodzi malutki zgrzycik. Wtedy na wzór stereotypowych damskich przyjaźni przedstawianych w komediach dla nastolatków z lat 90' mamo-kumpela dźga moje plecy aby później bez słów skruchy przyłożyć do ran gaze (bądź i to nie). Przecież sobie wymyślam, przesadzam, nic takiego nie miało miejsca a ja jak zawsze koloryzuję. Miłość i nienawiść, przyjaźń i rywalizacja, nigdy córka i matka. Maszyna kreująca wyrzuty sumienia nie zwalnia, choroba. Nowotwór złośliwy który (cytując słowa byłej wychowawczyni rzucone wrogo na łamach klasy) pozwolił mi zdać. Jakbym była niewdzięczną smarkulą wykorzystującą chorą matke. Mam ochotę krzyczeć i zaprzeczać lecz równie szybko knebluje mnie samorealizacja, Thalia przecież to prawda, jesteś potworem, marnujesz istnienie nie tylko sobie lecz matki również. W takich chwilach z dziwną obojętnością wypatruje śmierci. Tak byłoby lepiej wszystkim.
Koniec, łono Abrahama, sen wieczny, kres, ostatnia godzina, zatracenie - etc. Mój największy lęk. Kolejny dowód obłudy. Wstyd mi, iż kiedyś podczas "typowej fazy emo, wieku wczesnomłodzieńczego" (lubię spłycać ten rodział mego życia do prześmiewczej nazwy "edgy". Wtedy problem nie istnieje) miałam odwagę szarpnięcia klamki drzwi za którymi kryje się prawda ostateczna a dzisiaj wychodowałam sobie żałosną wolę życia. Całkowicie nieuzasadnioną. Szkołę zawaliłam, codziennie pogarszam sytuacje jakby z premedytacją, wizji przyszłości brak równie co chęci oraz talentu. Ja już nawet nie pragnę życia. Bycia częścią społeczeństwa, relacji, uczuć, wrażen. Chciałabym przeżyć. Moja wizja utopi mieści się w czterech ścianach zakładu zamkniętego gdzie spokojnie czekam aż natura uczyni to czego ja nie potrafię. Przysięgam wytwarzać jak najmniejsze koszta, społeczeństwo nijak nie jest winne, iż los popełnił równie nieznaczący błąd co ja. Jedzenie, kosmetyki podstawowej higieny są mi zbędnę. Brak mi sił nawet umyć zęby, czasami płaczę gdy mama krzyczy abym to zrobiła nie rozumiejąc mojego dziwnego uporu. Ona nawet w niedzielę robi pełny makijaż i biega po domu w kusych, skórzanych spódniczkach. Ja siedzę zaniedbana przypominając raczej poturbowanego koczkodana (o czym naturalnie dostaje przypomnienia od ma- koleżanki). Jak mogę? Jestem zdrowa i tak potwornie leniwa. Ona mimo złośliwego nowotworu dźwiga świat na barkach. Wszyscy ją podziwiają. Jak niesprawiedliwy Bóg pokarał ją taką córką? Niech mnie zamknie gdzieś daleko, zapomni o istocie podobnej do ojca alkoholika oraz gwałciciela, socjopacie bez empatii. W końcu niedaleko pada zgniłe jabłko od jabłoni. A ja odejdę sobie cicho otoczona własnymi myślami (lub nie, ostatnio mam coraz większe problemy z utrzymaniem się na powierzchni świadomości) obserwując kraty w oknie. Gdzieś tam ludzie żyją, ja tylko przeżyłam.
Trzynastka miała zostać moją szczęśliwą liczbą jako, iż wszystko muszę robić odwrotnie (lubię myśl o własnej indywidualności nawet jeśli negatywnej. Thalia, żałosny, mały narcyzie. Nie Ty pierwsza, nie ostatnia). Tego dnia mama-kumpela miała zostawić mnie samą pierwszy raz w życiu. Półtorej miesiąca pozoru posiadania kontroli. Powinna mnie cieszyć myśl, iż wyjeżdża z szansą wyelminowania potwora pożerającego jej organizm lecz ja po cichu skanduje imię wolności. Zostanę sama trzymając los we własnych rękach. Bez komentarzy, wyrzutów czy licealnych wojenek z moim egzemplarzem najstarszej nastolatki w Polsce. Tylko ja. Dopiero utopijna wizja życia w pojedynkę uzmysłowiła mi jak bardzo się duszę, tęsknie oddechu który odbierano mi od chwili narodzin. Pępowina owinęła starannie moje gardło na następnych osiemnaście lat. Zastanawiam się tylko czy pętle zacisnęła mama? Może utworzyła się ona samoistnie? I czy to ważne skoro owocuje w te same skutki?
Ana - ostateczny synonim kontroli. Całkowicie upadłam czemu towarzyszyło wielokrotne łamanie przykazania k. Chciałabym wykorzystać darowane mi półtorejmiesiąca na chociażby chwilowe dotknięcie steru odpowiedzialnego za wrak którym jestem. Nie znam innej drogi. Może po prostu poznać nie chcę. Cytując pewien punkowy klasyk "życie jest jak gówno na kole" - mimo, że czeka mnie brutalny przewrót czuje, że chwilowo znów będę na górze. A teraz to mi wystarcza.
Jeśli jakiś masochista przeczytał powyższy manifest do końca, przepraszam. Nawet Cię nie znając mam wyrzuty. Teraz znasz moje problemy. Myślisz, że kłamie i wyolbrzymiam? Bo ja tak. Ciężko jest przedstawiać własny punkt widzenia po latach kontroli, bagatelizowania moich słów przypisując mi kłamstwo. Nazywania "pojebaną" bo podjęłam własną decyzję w sprawie tak trywialnej jak wybór kurtki.
Chciałabym wyrzucić z siebie więcej (podobnie jak dzisiejszy obiad) lecz brak mi już sił. Wydanie następnych gorzkich żali do świata już jutro... chyba. Nie ufam swoim słowom, ludzie mówią, że nie warto.
Dobrej nocy Motylku! 🦋
6 notes · View notes
redarmylove · 16 hours
Text
Rodzial 18 ( OPUŹNIONY)
Paul powodzian mi że Yanov zmarł, zmarł z nadmiaru narkotyków, alkoholu itd... chyba wiem czemu się zabił
The red leader
Rodział 19
Dzisiejszej nocy podobno Patryck nie mógł spać, powiedział mi o tym Paul I jak uda mu się zasnąć do krzyczy i płace przez sen
The red leader
0 notes
wolcichyczas · 1 year
Text
11.04.23
1 Koryntian 11:1-10 
(1) Bądźcie naśladowcami moimi, jak i ja jestem naśladowcą Chrystusa. (2) A chwalę was, bracia, za to, że we wszystkim o mnie pamiętacie i że trzymacie się pouczeń, jakie wam przekazałem. (3) A chcę, abyście wiedzieli, że głową każdego męża jest Chrystus, a głową żony mąż, a głową Chrystusa Bóg. (4) Każdy mężczyzna, który się modli albo prorokuje z nakrytą głową, hańbi głowę swoją. (5) I każda kobieta, która się modli albo prorokuje z nie nakrytą głową, hańbi głowę swoją, bo to jest jedno i to samo, jak gdyby była ogolona. (6) Bo jeśli kobieta nie nakrywa głowy, to niech się też strzyże; a jeśli hańbiącą jest rzeczą dla kobiety być ostrzyżoną albo ogoloną, to niech nakrywa głowę. (7) Mężczyzna bowiem nie powinien nakrywać głowy, gdyż jest obrazem i odbiciem chwały Bożej; lecz kobieta jest odbiciem chwały mężczyzny. (8) Bo nie mężczyzna jest z kobiety, ale kobieta z mężczyzny. (9) Albowiem mężczyzna nie jest stworzony ze względu na kobietę, ale kobieta ze względu na mężczyznę. (10) Dlatego kobieta powinna mieć na głowie oznakę uległości ze względu na aniołów.
W rozdziale 11 widzimy początek długiej dyskusji na temat czynności wykonywanych podczas uwielbienia w kościele. Trzy sprawy zostaną poruszone w tym rozdziale: nakrywanie głów przez kobiety, wieczerza Pańska, używanie podczas nabożeństwa  darów duchowych, które są znakami. Rozdział 11 porusza pierwsze dwa tematy. Rodział 12-14 wyjaśnia użycie darów duchowych podczas uwielbienia.
Poruszanie tematu nakrywania głów daje sposobność żeby omówić wynikające działania kiedy chodzi o dobro innych. Sprawa dotycząca mięsa w sposób jasny przywodzi ze sobą negatywny element, ale nakrywanie głów pokazuję pozytywną perspektywę kultury. Starożytne społeczeństwo noszenie nakrycia głowy wiązało się z żonami poddającym się swoim mężom. Wygląda na to, że kobiety w Koryncie chciały okazać swoją równość w Jezusie przez  to, że zaprzestały nakrywać  głowy jako znak uległości. Głównym zmartwieniem Pawła jest przesłanie, które takie zachowanie wyśle do niewierzących społeczności.  Uwielbianie w kościele ma pionowe ( miłuj Boga) i poziome ( miłuj bliźniego swego) konsekwencje. Nie możemy poprostu odrzucić wszystkich spraw interpersonalnych,ponieważ wszyscy jesteśmy równi w oczach Boga. W uwielbieniu nie chodzi o nasz przyszły status przed Bogiem. To chodzi o nasz teraźniejszy status jako wierząca społeczność, ktorej zadaniem jest być światłością świata. Jak możemy „oświecić ten świat” kiedy ubieramy się w sposób, które przesyła mylące przesłanie? Naszymi ustami twierdzimy, że podporządkowywujemy się Bogu, ale naszym sposobem ubioru żądamy swoich praw od ludzkich autorytetów ustanowionych przez tego samego Boga. Jako wierzący ludzie musimy pamiętać, że nasze przesłanie nie pochodzi tylko z tego co mówimy, ale też pochodzi z tego jak żyjemy. Tak, jesteśmy wolni – wolni żeby ulegać sobie nawzajem z własnej woli, a nie z przymusu. Kobiety w Koryncie miały wolność żeby nosić nakrycie głowy na znak poddania się Chrystusowi. Ich równość z mężczyznami w Chrystusie opierała się na tym kim one były, a nie na tym co nosiły.
Krok życiowy
Sposób w jaki wielbimy jest ważny dlatego, że odzwierciedla naszego Zbawcę, któremu służymy. Powinniśmy się zastanowić nad naszym nastawieniem i zachowaniem kiedy wielbimy.
0 notes
melishade · 1 year
Note
Nowy rodział attack on prime i coraz więcej ekscytacji i dzień robi się weselszy naprawde wspaniała historia dla mnie ta histora naprawde masz talent w pisaniu wiem że masz wiele ma głowie ale podziwiam że chcesz skończyć te historie bo zapewne wielu na twoim miejscu by się poddału (głównie ci na Wattpad) ale ty się nie poddajesz i nie piszesz histori o bohaterze ktury wygrywa i tak dalej ale o kimś kto chce dla innych lepiej i pomuc i potrafi pięknie żyć i pięknie umierać bo wiemy że stanie.
Translation: A new chapter of attack on prime and more and more excitement and the day is getting happier really great story for me this story you really have talent in writing I know you have a lot of brains but I admire that you want to finish these stories because probably many in your place would give up (mainly you on Wattpad) but you don't give up and you don't write a story about a hero who wins and so on but about someone who wants better for others and help and can live beautifully and die beautifully because we know he will. I know it's weird but I have to ask if the attack on prime ending will be better than the original and much more satisfying please.
Oh right, I did republish it on Wattpad but haven't updated it there.
But thanks for the praise, but what's funny is that I had my idea for the Attack on Titan ending when chapter 105 was published, and it hasn't changed much. I did add a few things because Isayama either didn't address it, or opened the door to an idea that I've had.
At the very least, I like the ideas that I have. But I do hope what I end up writing is satisfying enough for the people who have been following this story for years.
1 note · View note
once-again · 4 years
Text
" Jeden zły rodział nie oznacza, że twoja historia jest skończona. "
- Pinterest
239 notes · View notes
plusgonzo · 3 years
Text
akt 3
jestem przerażony.
trzymam się rutyny, ale wymiotuje.
16 notes · View notes
monika54321 · 6 years
Text
Czas zakończyć stary rozdział i zacząć nowy 💪
7 notes · View notes
Text
22.09.21
Dzień 10, nie ważyłam się
Dziś miałam zabiegany dzień, wiec zjadłam stosunkowo mało. Przynajmniej w porównaniu do wczoraj.
Miałam tez rozmowę o nową pracę i już nawet do mnie zadzwonili! Także zaczynam kolejny rodział w życiu od października! Mega się cieszę ❤️.
Bilans na dziś: 445/870 kcal
Bilans tygodniowy: 3019/6090 kcal
Czyli wychodzi, ze do konca tygodnia mogę jeść 767 kcal dziennie i wyrównam wczorajszy dzień!
Tumblr media
1 note · View note
mateusz-joker · 4 years
Text
Jeden zły rodział nie oznacza, że twoja historia jest skończona.
8 notes · View notes
Text
Posłuchaj mnie...
Wiesz, czasami kończąc jeden rodział życia... Zamykamy sobie drogi do innych etapów, zupełnie podświadomie nie umiemy znaleść klucza który potrafi otworzyć wszystkie drzwi w naszym życiu... Niektóre zostawiliśmy otwarte a do innych albo szukamy innego i modlimy się aby pasował albo wracamy do starych rozdziałów i szukamy tego co było naszym kluczem i staramy się go odzyskać.. Ale sami już nie możemy tego cofnąć
Staramy się szukać nowych rozwiązań... Metod... Może jakiegoś szyfru albo łomu aby móc wyważyć te drzwi którymi nie możemy się wydostać a tak bardzo tego pragniemy...
Najważniejsza jest nasza walka 💪
Dlatego Dziewczyno! Chłopaku! Nie poddajemy się! Nie możemy to twoje życie ! Twoje drzwi! Twoje klucze ! Twoje drogi i twoje ścieżki! Nie wolno ci ich nikomu oddać ani pozwolić by ktoś ci je ukradł! Strzeż ich jak najcenniejszego skarbu... Wieku ludzi zapomniało o tym.. Ja też zapomniałam... Nie popełniaj mojego błędu 🖤
@zniszczona-ksiezniczka-725
9 notes · View notes
xfdlosemymindx · 4 years
Text
Widzisz, ja nie potrafię dobierać tak ładnie słów, żeby wyszedł mi łatwo czytający się, poukładany, zrozumiały za pierwszym razem tekst. Piszę prawdę, którą ciężko jest ułożyć w całość.
Myślałam, że teraz będzie inaczej. Że skoro nie czuję silnych emocji, nie kocham, nie nienawidzę to będzie dobrze. Zamknę rodział, spalę mosty i zacznę jeszcze raz. Zaczęłam, fakt. Zaczęłam ze szczerością, dobrym nastawieniem.
Nie wiem czy pamiętasz o tym, jak pisałam wcześniej, że czuję się pusta. Otóż, okazuje się, że ta pustka mnie zabija. Nie wiem co mam myśleć, robić, mówić. Odcinam się powoli od wszystkich i wszystkiego. Przekłada się to na to, że tworzę swój wyimaginowany świat. Dużo czytam, oglądam i voilà. Czuję, że jestem przeszłością. Źle się czuję przy ludziach. Wydaje mi się, że nie mogę być przy nich sobą.
Nie chcę się z nikim spotykać, nie chcę jechać na to spotkanie, nie chcę jechać do siostry, do cioci. Chcę zniknąć.
Wiesz, jakie to beznadziejne uczucie, kiedy wiem, że to nie jest mój świat i na siłę próbuje być kimkolwiek? Desperacko staram się, aby moja przyszłość była jako taka. Aby istniała.
Czuję, że nie ma nigdzie takiej osoby jak ja, a co za tym idzie- czuję samotność. Nie ma nikogo kto myśli tak jak ja, a to świadczy o tym, że powinnam była dawno temu zniknąć. Więc dlaczego wciąż tu jestem?
Nie rozumiem tego świata, nie rozumiem tych ludzi, nie rozumiem czemu taka jestem.
Mam tyle pytań
I zero odpowiedzi
Jeżeli dotrwałeś do końca, gratuluję.
Z fartem.
14.02.2020
1 note · View note
Text
Rozdział 1 - Powóz
          Koła powozu obracały się powoli, poskrzypując przy pokonywaniu kolejnych metrów leśnego duktu. Las Łęgocki na nowo budził się do życia. Drzewa się zieleniły, kwiaty rozkwitały, gdzieniegdzie dało się słyszeć trel ptaków. Woźnica Ivanno nie gnał koni, był już człowiekiem sędziwym, na pooranej od zmarszczek twarzy dało się dostrzec jednak, że z biegiem lat nie stracił on wyostrzonych zmysłów i gdy tylko kątem oka zauważył jak z oddali galopują w jego stronę jeźdźcy, którzy nie wyglądali na straż gościńca lorda Bastiana, złapał mocniej za lejce i pognał konie przed siebie. Gdy wóz nagle przyspieszył, podskakując na wyboistej drodze ze środka wyściubił głowę zaspany kupiec. Był to pucołowaty konus, o nieprzyjemnym wyrazie twarzy, oraz równie licznej licznie włosów – co zębów. Dało się słyszeć jak to wyraża niezadowolenie z powodu przerwanej drzemki, lecz gdy tylko zorientował się co się święci, momentalnie zniknął tak szybko jak się pojawił. Należy nadmienić, iż ów kupiec przehandlowałby własną matkę, byleby tylko coś zyskać. W ten sposób dorobił się już sporej części majątku; sprzedając rodzinne dobra. Na jego nieszczęście, oprócz całego jego dobytku w złocie, razem z nim podróżowała jego rodzina. Żona Anna oraz córka Justyna. Anna była zaradną kobieta, gdy tylko usłyszała od męża co się dzieje, wyciągnęła sztylet, który uprzednio wyciągnęła z przegrody w gorsecie. Alfred szczerząc oczy był równie zaskoczony co jego córka.
- Co to jest? O co chodzi, mamo? – Zapytała młodsza z kobiet. Anna jednak nie odpowiedziała, zaczęła ciąć swą suknię w taki sposób, aby uzyskać większą swobodę ruchów, w międzyczasie Alfred łapiąc się za głowę zaczął się wydzierać:
- Co Ty robisz kobieto?! Nie wiesz ile mnie ta suknia kosztowała? Te zdobienia? Jak ja to teraz odsprzedam?! – Patrzył bezradnie jak ciężko zarobione pieniądze tracą wartość na jego oczach. Tak, kochał pieniądze bardziej niż cokolwiek na świecie.
Gorączkowa krzątanina trwała jeszcze chwilę, i nic nie wskazywało na to, że chyli się ku końcowi. Ivanno mimo upływu lat dalej był doskonałym woźnicą, znajomość topografii lasu dawała mu dodatkową przewagę. Jednak z biegiem lat pogorszył się mu refleks, i gdy na rozstaju dróg z prawej ścieżki wyjechało dwóch jeźdźców, a na lewą spadły ścięte drzewa nie zdążył okiełznać koni, szarpnął lejce, ale było już za późno. Powóz przechylał się na zakręcie by finalnie zakończyć swą podróż na twardym, szarym piasku.
           Gdy kurz opadł, słychać było ciche pojękiwania dochodzące z wewnątrz powozu, jak i rżenie koni. Jeden z nich został przygnieciony przez elementy konstrukcji wozu i rzucał się w konwulsjach kończąc swój żywot. Woźnica nie miał więcej szczęścia, spadając z powozu odruchowo osłonił głowę przed upadkiem, jednak na niewiele się to zdało. Wylądował dobrych kilka metrów dalej, obijając się strasznie. Ciało nie wytrzymało impetu z jakim uderzył o drzewo. Połamane żebra wbiły się w płuca, dziurawiąc je, kręgosłup złamał się w pół. Rzęził, ciężko oddychał, z ust wydobywała się cienka strużka krwi barwiąca ziemię wkoło jego głowy na bladoczerwony kolor. To był jego ostatni dzień w pracy. Kupiec i jego rodzina mieli więcej szczęścia, gdy tylko się wyczołgał ze zniszczonego powozu, pokuśtykał w stronę miejsca, gdzie chwilę temu znajdował się kufer z jego majątkiem. Gdy tylko zobaczył, że wieko kufra zostało zniszczone, a jego majątek wala się po ziemi, rzucił się do zbierania monet. Nie zwracał uwagi, że w powozie zostały Anna z Justyną. One się nie liczyły. Liczył się pieniądz. Za pieniądze można kupić wszystko, prawda? Prawdą to nie jest, jednak zaślepiony żądzą wartości Alfred nie był w stanie myśleć o niczym innym. Gdy krzątał się i zbierał swój dobytek zauważył, że nie jest sam. Przed nim stało dwóch barczystych mężczyzn. Odziani byli w łachmany, ot zwykłe chłopskie koszule, spodnie. W rękach jeden trzymał nóż myśliwski, a drugi pałkę. Nie odzywali się, jednak widać było, że nie grzeszą oni inteligencją. Alfred przytulił mieszki ze złotem i cofając się o krok wpadł na swoje kobiety, prawie tracąc równowagę i przewracając się. Mieszki się rozsypały.
- Co Ty robisz kobieto?! Nie widzisz co się dzieje? Chcą mnie okraść! – Krzyczał zrozpaczony. – Panowie, może tak się dogadamy?! Ja mam pieniądze, ja chętnie się podzielę! I córkę mam! I żonę! Wszystko jest do dogadania się! – Wykrzywił twarz w grymasie wymuszonego uśmiechu, jednak wyszło to bardziej komicznie, niż szczerze.
- Dobra dobra, nie pierdol, dziadek – Dało się słyszeć z przodu czegoś, co jeszcze chwilę temu było powozem. – Ja wcale nie potrzebuję twojego zakichanego pozwolenia aby się zająć czy to twoją żoną, czy córką, czy mamoną, rozumiemy się? Dobrze mówię, prawda, chłopaki?! – Oprych triumfalnie wyszczerzył pożółkłe zęby, gdy jego banda zaniosła się gromkim śmiechem. Było w nim coś innego. Nie wyróżniał się inteligencją, czy wyglądem, jednak jego uzbrojenie było nienaturalnie dziwne – jak na zwykłego leśnego zbója. O ile skórzana zbroja nie świadczyła o jakimś większym majątku, tak posiadanie lśniącego miecza świadczyło o niedawno odniesionym zwycięstwie nad prawem, a raczej nad patrolem, który miał to prawo wyegzekwować. Tylko jak taki tępak zdołał pokonać ludzi lorda Bastiana?
- Panie zbóju, ja proszę, błagam, ja wszystko, naprawdę, o tu, talary są, w tym mieszku – wskazał na woreczek leżący na ziemi – A w tym, o, denary, proszę, wymienić mogę na miejscu, jak dla pana w bardzo korzystnym kursie! – Nerwowo wskazywał palcem na kolejne mieszki.
- I co jeszcze? Może mi laskę chcesz zrobić? – Zaniósł się gromkim śmiechem – Skończmy tę błazenadę. Bandyta szedł tępo w jego stronę, trzymając podniesiony miecz w prawej dłoni. Nie zamierzał atakować, był świadomy tego, że kupiec nie stanowi żadnego zagrożenia. Nie był świadomy jednak tego, że Anna sprytnie trzyma sztylet w dłoni. Cały czas będąca zasłoniętą przez córkę stanowiła spore zagrożenie dla napastnika. Jednak nawet ona była świadoma, ze raniąc jednego, narazi siebie – a co gorsza, swoją córkę – na niechybny koniec. Dwóch drabów podeszło do kufra i, po uprzednim schowaniu broni, zaczęło ładować zawartość do worków, które mieli doczepione do siodeł. Gdy drugi z bandytów „straży przedniej” oporządzał drugiego konia z „powozu”, kupiec błagał na kolanach herszta, by ten nie zabierał mu wszystkiego. Wszystko działo się w oka mgnieniu, nikt nie zauważył jak przywódca bandytów podnosi rękę, zaciskając palce na rękojeści miecza, by po chwili opaść na ziemię, upuszczając miecz i wydobywając z siebie gardłowy dźwięk, gdy ostry jak brzytwa bełt przebija jego gardło, zamieniając go w fontannę juchy.
- Aaah! – Wrzasnął zdezorientowany kupiec, gdy padając na ziemię patrzył w stronę, z której nadleciał bełt. Od strony miasta z którego jechali widać było jednego człowieka, szedł wolno, pewnie. W ręku trzymał kuszę. Brązowe włosy powiewały mu na wietrze, on sam zaś ubrany był w kolczugę i przeszywane spodnie. Widać było, że się uśmiecha.
0 notes
redarmylove · 3 days
Text
Rodział 17
Yanov dalej nie wrócił do pracy, ludzie mówią że umarł, ale tylko ja, Paul, Patryck, Annya miślimy że żyje ale dostał depresji i nie chce przyjsć
The red leader
0 notes
sarcasm-pl-blog · 5 years
Text
Hejka aniołki!😈
Jest niedziela, ostatni dzień moich ferii. Jutro szkoła. Stękniłam się za moją klasą i myślę, że jutro będą ciekawe lekcje😂. Myślę, że będę tu regularnie i każdy dzień będę tutaj opisywać!
Możecie wpadać też na mojego wattpada, na którym jest jedna książka "Zniszczona". Piszę już kolejny rodział i pewnie jutro się pojawi.
Pozdrawiam was, kochani!🧸
24.02.19💕
1 note · View note
wolcichyczas · 3 years
Text
10.08.2021
Daniela 4:1-18 
(1) Ja, Nebukadnesar, żyłem spokojnie w moim domu i szczęśliwie w moim pałacu. (2) Miałem sen, który mnie przestraszył, a myśli, które miałem na moim łożu, i to, co mi się przywidziało, zaniepokoiło mnie. (3) Wyszedł ode mnie rozkaz, aby przyprowadzono przede mnie wszystkich mędrców babilońskich, aby mi podali wykład snu. (4) I przyszli wróżbici, czarownicy, Chaldejczycy i astrologowie, i opowiedziałem im sen; lecz nie podali mi jego wykładu. (5) W końcu przyszedł do mnie Daniel, który ma na imię Baltazar według imienia mojego boga, w którym jest duch świętych bogów; jemu opowiedziałem sen: (6) Baltazarze, przełożony wróżbitów! Wiem, że duch świętych bogów jest w tobie i że żadna tajemnica nie jest dla ciebie trudna. Posłuchaj mojego widzenia sennego, które miałem i podaj mi jego wykład. (7) A oto co widziałem na moim łożu: Widziałem, a oto w środku ziemi było drzewo, a jego wysokość była duża. (8) Drzewo to rosło i było potężne; jego wysokość sięgała nieba, a było widoczne aż po krańce całej ziemi. (9) Liść jego był piękny, owoc jego obfity i był na nim pokarm dla wszystkich. Zwierzęta polne szukały pod nim cienia, a w jego gałęziach gnieździło się ptactwo niebieskie i żywiło się z niego wszelkie ciało. (10) A oto co jeszcze oglądałem w widzeniach na swoim łożu, oto anioł święty zstępował z niebios. (11) Wołał donośnym głosem i tak rzekł: Zetnijcie to drzewo i obetnijcie jego gałęzie, zerwijcie jego liść i rozrzućcie jego owoc: niech się rozbiegną spod niego zwierzęta i ptactwo z jego gałęzi. (12) Lecz jego pień korzenny pozostawcie w ziemi, w obręczy żelaznej i miedzianej na niwie zielonej; niech rosa niebieska go zrasza i niech ma udział ze zwierzętami polnymi w ziołach ziemi! (13) Jego ludzkie serce niech się odmieni, niech mu będzie dane serce zwierzęce! I niech przejdzie nad nim siedem wieków! (14) Na rozstrzygnięciu stróżów opiera się ten wyrok, a sprawa jest postanowiona przez świętych, a to w tym celu, aby żyjący poznali, że Najwyższy ma moc nad królestwem ludzkim; daje je, komu chce, może nad nim ustanowić najuniżeńszego z ludzi. (15) Oto sen, który widziałem ja, król Nebukadnesar, a ty, Baltazarze, wyłóż mi go, gdyż żaden z mędrców mojego królestwa nie mógł mi oznajmić jego wykładu, ale ty możesz, gdyż duch świętych bogów jest w tobie. (16) Wtedy Daniel, zwany Baltazarem, przez krótki czas był osłupiały i przerażony w swoich myślach. Król zaś odezwał się i rzekł: Baltazarze, sen i wykład niech cię nie trwożą! Baltazar odpowiedział i rzekł: Panie mój! Ten sen dotyczy twoich nieprzyjaciół, a jego wykład twoich przeciwników. (17) Drzewo, które widziałeś, które rosło i było potężne, którego wysokość sięgała nieba, a było widoczne na całej ziemi, (18) którego liście były piękne, a owoc obfity, i które miało pokarm dla wszystkich, pod którym mieszkały zwierzęta polne, a w jego gałęziach gnieździły się ptaki niebieskie
Ten rodział jest opisam najbardziej zdumiewającego świadectwa nawrócenia w Biblii, nawrócenia Nebukadnezara, króla Babilonu! Możemy tu czytać o tym jak został upokorzony i zrozumiał, że Bóg, nie on sam, jest suwerenny nad narodami świata. Wszystko się rozpoczęło kolejnym sen, który był dla niego niezrozumiały. Werset 5 sugeruje, że mógł to być sen, który się powtarzał i męczył go już przez jakiś czas. Po raz kolejny najlepsi mędrcy nie mogli zinterpretować snu, więc w końcu powołano Daniela (w. 8). Pomyślelibyśmy, że król od razu powołałby Daniela, biorąc pod uwagę jego reputację w interpretowaniu wcześniejszych snów (2:24-49). To, że tego nie zrobił sugeruje, że Nebukadnezar mógł się spodziewać tego co oznacza jego sen, ale nie był wyjątkowo chętny do tego, aby Bóg przez Daniela potwierdził jego przypuszczenia. Często jesteśmy skorzy do słuchania tych, którzy powiedzą nam to co chcemy usłyszeć, zamiast tych, którzy powiedzą to co potrzebujemy usłyszeć. Nebukadnezar wezwał Daniela, używając babilońskiego imienia, które mu nadał; Baltazar co oznacza- Bel, ochroń jego życie. Opisał to co widział, a więc duże, rozkwitające drzewo, które zostało ścięte pozostawiając po sobie tylko pień. Drzewo wyraźnie wskazywało na osobę (w. 16), która stanie się jak zwierzę na siedem okresów czasu. Celem tego wszystkiego było wykazanie, że Najwyższy jest suwerenny nad wszystkimi zdarzeniami świata. Nebukadnezar musiał się nauczyć trudnym sposobem.
Krok życiowy
Czy jesteś otwarty na słuchanie Bożego głosu? Łatwo można być wybiórczym w tym nad jakimi fragmentami Pisma Świętego rozmyślamy i w tym jakich kaznodziei słuchamy. Poświęć chwilę, żeby zaprosić Boga, aby przmawiał do ciebie tak jak zrobił to Samuel "Mów Panie, bo sługa Twój słucha!" (1 Samuela 3:10). Zapisz to co wydaje ci się, że Bóg od ciebie chce dzisiaj i zrób to!
0 notes
Text
DB2 - Rodział 10
"Where is she?"
Oczekiwanie na jakąkolwiek wiadomość ciągnęło się godzinami, jedni siedzieli na krzesłach, inni chodzili w kółko, Marco schował się do kawiarni, gdzie poszedł po coś do jedzenia.
- Gdzie ona jest? Czy wszystko z nią w porządku?
Patrząc do góry, Justin zaklął pod nosem.
- Teraz nie ma czasu na Twoje pierdolenie.
- Ty byłeś na tyle mądry, żeby zostawić moją córkę, teraz jego kolej.
- Ty skurwysynie. - Wstając, Justin podszedł do niego, chwytając go za kołnierzyk koszuli, a wszyscy ruszyli, by go powstrzymać.
- Justin, przestań!
- James!
Odciągając go, Bruce złapał za plecy Justina, próbując dostać się do niego.
Justin chciał go udusić, a nawet zabić. W jego życiu było wielu ludzi, których nienawidził, ale nikt, nawet Ci z najgorszej otchłani przeszłości, nie równali się z mężczyzną, który właśnie stał na przeciwko niego.
- Może popracujesz trochę nad kontrolą złości, chłopcze, zanim ktoś Ci coś zrobi.
- Mów tak dalej, a kto wie, może to ty będziesz leżał w grobie, obok wszystkich facetów, których zabiłem. - Warknął, piorunując go wzrokiem.
- Czy to jest groźba?
- Już dawno powinieneś się nauczyć, że coś takiego jak groźby nie są moją mocną stroną. Wszyscy ci ludzie, o których słyszałeś w wiadomościach? Wszystko to moja zasługa.
Wyprostował się, wszystkie emocje odpłynęły.
- Co? - Ślad uśmiechu pojawił się w kąciku jego ust, gdy przechylił swoją głowę na bok. - Ktoś Ci odciął język? - Zaśmiał się. - Już nie jesteś taki do przodu, co?
Rozprostował swoją kurtkę, prostując się, pomimo, że wszyscy naokoło wiedzieli, że się wystraszył. - Mojej córce jest o wiele lepiej bez ciebie.
- Nie... Wiesz co? Pierdol się. Byłem dla niej dobry. - Zaśmiał się. - Okej, zjebałem... Dużo rzeczy. Zrobiłem parę pojebanych rzeczy i czasami nawet wyżywałem się na niej, dlatego, że bardzo dużo działo się w moim życiu, ale kocham twoją córkę. Chroniłem ją, jak najlepiej potrafiłem i jeśli mógłbym do niej wrócić, uwierz mi, wróciłbym. Pomimo wszystko, nie ma dla mnie nic ważniejszego niż ona i jej szczęście. Zrobię wszystko, żeby upewnić się, że nigdy nie zostanie zamieszana w coś podobnego.
Zwilżając swoje usta, cofnął się o krok, cisza wypełniła całe pomieszczenie, gdy przejechał palcami przez swoje włosy, na chwilę odwracając wzrok w kierunku Johna, a potem znowu popatrzył na Jamesa. - Nie musisz mnie lubić czy rozumieć, ja sam czasem siebie nie lubię, ale naprawdę dużo się teraz u nas dzieje. Nie potrzebuję ciebie wiszącego mi na plecach. Dzisiaj myślimy tylko o Carly i o tym, by wyszła z tego żywa.
Cofając się, wziął głęboki oddech. - Ale, żeby wszystko było jasne, twoja córka ma takie same szanse na bycie postrzeloną na spacerze, na środku ulicy i wtedy, jak jest ze mną. Nie możesz jej uchronić przed wszystkim. Może Ci się wydawać, że tak jest, ale skoro ja nie mogę, to jak ty mógłbyś?
- Gdzie ona jest?
- Dzwoniła wcześniej, ale zapewne padła jej bateria w telefonie, już tutaj jedzie. Została, żeby zadzwonić do rodziców Carly.
- Czyli po ulicach lata jakiś szaleniec, a ty doszedłeś do wniosku, że dobrze będzie, jeśli moja córka zostanie bez opieki? Co, jeśli ten, kto zrobił to Carly, ciągle gdzieś tutaj jest?
- Nie wiesz, jak to działa, ale jeśli uderzą w nas raz, nie zrobią tego ponownie. To byłoby powtórzenie, a to nie jest coś, z czego słyną.
- Świetne wytłumaczenie. - Prychnął.
- Posłuchaj... - Zaczął Justin, ale przerwał mu John.
- Wystarczy. - Przerwał im John. - Przestańcie z tym ciągłym kłóceniem się. Właśnie operują moją żonę, a wszyscy tylko się kłócą. Dajcie wreszcie kurwa spokój. - Odwrócił się w stronę ojca Kelsey. - Wiem, że nas nie lubisz, i rozumiem to, ale jeśli usłyszę, że jeszcze raz się do nas odezwiesz, to sam cię stąd wykopię. Nie wiesz o nas nic albo o tym, przez co musimy przechodzić, więc twoje opinie teraz gówno znaczą.
- John.
- Co? - Warknął.
Bruce wskazał na lekarze, który właśnie szedł w ich stronę.
***
Jęcząc, Kelsey zamrugała, by przyzwyczaić oczy do ciemności, bo sama siedziała pod oślepiającym światłem. Próbując ruszyć swoimi ramionami, popatrzyła na dół, zdając sobie sprawę, że jej nadgarstki były związane na jej plecach.
- Daj spokój. - Wydusiła z siebie, jej oczy były przekrwione od płaczu. - Daj spokój, nie rób mi tego. Proszę. - Szarpała swoje nadgarstki, wiedząc, że tak naprawdę i tak niewiele mogła zrobić, ale nie mogła się poddać.
- Cholera. - Przeklęła, płacząc. Nie dlatego, że była wystraszona, ale dlatego, że jej najlepsza przyjaciółka była na skraju śmierci, a ona ciągle się z nią nie zobaczyła.
Musiała się z nią zobaczyć.
- Wypuść mnie! - Krzyczała Kelsey najgłośniej, jak potrafiła, jej nadgarstki paliły z bólu. - Proszę, wypuść mnie. - Błagała. - Proszę, zrobię wszystko.
- Wszystko, co? - Przerwał jakiś głos, popatrzyła w górę, starając się cokolwiek dostrzec poprzez ciemny pokój, jednak nigdzie nie mogła wychwycić ruchu.
Okręcając głowę w każdym kierunku w poszukiwaniu głosu, Kelsey mocno pokiwała głową. - Tak. - Wydyszała.
- Powinnaś wiedzieć, że takie obietnice, mogą taką ładną dziewczynę, jak ty, przyprawić o dużo kłopotów.
- Czego chcesz?
Zaśmiał się. - A dasz mi to?
Ścisnęła mocno usta, cisza wypełniła całe pomieszczenie.
- Tak właśnie myślałem.
- Dlaczego tutaj jestem?
- Tak dużo pierdolonych pytań. - Wyszedł z mroku, ciągnąc ze sobą krzesło i stawiając je na środku, gdzie siedziała, upewniając się, że siedzi na przeciwko niej. - Czy ty w ogóle wiesz, jak zamknąć buzię?
Zaskoczona twarzą, którą zobaczyła przed sobą, Kelsey mrugnęła dwa razy, bojąc się, że ma jakieś omamy. - Dlaczego mi to zrobiłeś?
- Tobie? Nie, zrobiłem to twojemu chłopakowi.
- On nie jest moim chłopakiem.
- Ależ jest. Tak bardzo, jak próbowałaś zbliżyć się do mnie, tak mocno nigdy  nie dałaś sobie z nim spokoju, prawda? - Nie dał jej nawet szansy, by mu odpowiedziała, zanim odezwał się znowu. - Ciągle coś do niego czujesz.
- To jest jakiś porachunek Waszych ego? Zrobiłeś to wszystko, tylko dlatego, że kocham kogoś innego?
- Nie, zrobiłem to, bo twój chłopak jest zjebem, który zabił mojego brata i zasługuje, żeby zapłacić, za to co zrobił.
- O czym ty mówisz?
- On był jedyną osobą, którą miałem w swoim życiu. On mnie przygarnął, gdy nie miałem nikogo innego. Dał mi dom, dał miejsce na świecie, kiedy myślałem, że zostałem z niczym.
- Tanner...
- On był jedyną osobą, którą miałem i on zabrał mi Go. Zostawił mnie z niczym.
- To nieprawda, Tanner. Masz mnie.
Śmiech wyrwał się z jego ust. - Ciebie? Trzymałaś się blisko mnie, bo myślałaś, bo miałaś nadzieję, że pomogę Ci o nim zapomnieć i może przez sekundę mi się to udało, ale ty mnie nie kochasz. Nie dbasz o mnie. Nikt tego nie robi, tylko Luke.
Jej twarz zmieniła się. - Luke?
Odwrócił się, by popatrzeć na nią. - Lukas Delgado.
Cisza wypełniła pokój, gdy wszystkie elementy łamigłówki zaczęły układać się w całość. - Luke jest twoim bratem?
- Był. - Poprawił ją gorzko. - Był moim bratem.
- Jak to jest w ogóle możliwe? - Zdębiała, łącząc brwi. - Przecież Wy nawet nie macie tego samego...
- Nazwiska? - Skończył za nią. - Nie jesteśmy spokrewnieni, ale w sumie moglibyśmy.
- Miałeś tyle okazji, dlaczego akurat teraz?
Popatrzył na nią.
- Po tym wszystkim, przez co przeszliśmy, musiałeś pamiętać, że ciągle byłeś jednym z moich najlepszych przyjaciół. Dużo o mnie wiesz i zadecydowałeś, że dzisiejszy wieczór jest najlepszym czasem na zemstę?
Wzruszając ramionami, wyprostował się. - To był idealny moment. Wszyscy byli rozproszeni, a twój chłopak w ogóle nie wiedział, co robić.
Zszokowana, Kelsey oparła się o swoje krzesło, nie będąc w stanie dopuścić do siebie tego, co się dzieje. To nie jest prawdziwe - to nie może być prawda.
- To się nie dzieje. Twój brat był okropną osobą.
Jego oczy pociemniały i zanim nawet mogła przeprosić, za to co powiedziała, Tanner chwycił ją za gardło. Łapiąc ją tak, że musiała na niego popatrzeć, spojrzał na nią z niesmakiem prostując się. - Nigdy tak nie mów, ty głupia szmato.
Kelsey wiedziała, że powinno to zignorować, ale nie potrafiła. Nie wtedy, kiedy Luke tak dużo jej zrobił, rujnował jej życie przy każdej możliwej okazji. - Był tchórzem, okropną świnią. Myślał, że musi coś udowodnić, a jedyne co zrobił, to uczynił życia wszystkich naokoło beznadziejnymi.
Uderzając ją w twarz, odciągnął jej włosy w tył, gdy jej twarz opadła w prawą stronę, krzyk przeszył powietrze.
- Nie znasz mojego brata. Kompletnie nic o nim nie wiesz. - Wyrzucił z siebie zdenerwowany, a wstręt był widoczny w jego oczach.
- Znam Twojego brata lepiej niż Ci się wydaje. - Kelsey odpowiedziała, nie mając zamiaru się wycofywać.
- Pierdol się.
- Kazał nam wszystkim przejść przez piekło dla jego własnej zabawy. Czy to jest typ osoby, którą chciałbyś być?
- Ochraniał siebie i to, co do niego należało.
- Tak to właśnie nazywasz - ochroną? - Pokręciła głową, zdumiona. - To było prześladowanie. To była przemoc. Zobacz, co mi robisz. Odpowiedz mi, czy naprawdę chcesz stać się taką osobą?
- Może tak. - Stał wyprostowany, jakby chciał coś udowodnić. - Dla niego zrobię wszystko.
- Chcesz coś zrobić dla Luke'a? Bądź lepszą osobą. Rób dobre rzeczy. Bądź lepszy ni on. Nie chcesz być z siebie dumny - nie chcesz zrobić czegoś po swojemu? - Mocno przełykając ślinę, pokręciła głową. - Wiem, że jesteś dobrą osobą, Tanner. Proszę Cię, nie rób tego.
Popatrzył na nią długo i mocno, jakby rozważał, to co powiedziała. - Przepraszam, że musiałaś się znaleźć w samym centrum tego wszystkiego.
- Wcale nie muszę. Tanner, proszę. - Błagała go, jej twarz stała się mokra od wszystkich wylanych łez. - Carly mnie potrzebuje.
- Nic jej nie będzie. - Wyciągając telefon, zaczął wykręcać numer. - Twój chłopak, z drugiej strony. - Zacisnął zęby. - ...z nim może być inaczej.
Jej oczy rozszerzyły się, gdy popatrzyła na telefon w jego dłoni. - Tanner, nie. Co ty robisz?
Tylko na nią zerknął i uśmiechnął się.
***
Nagle wszyscy się uciszyli, John od razu zaczął iść w stronę lekarza, spotykając się z nim w połowie drogi.
- Nazywam się doktor Hendricks.
- Co z nią? Czy wszystko będzie dobrze.
- Kula uderzyła w główną tętnice. Carly krwawiła przed i po operacji, dlatego straciła bardzo dużo krwi.
- Czy udało sie to Panu naprawić?
- Udało mi się wyciągnąć kulę i zaszyć ranę w jej sercu, ale Carly ciągle pozostaje w stanie krytycznym. Dziecko weszło w  nerwowy stan podczas operacji, ale udało nam się uratować i ją, i dziecko.
- Dziecko?
Zaskoczony, bliżej mu się przyglądnął, zanim popatrzył na teczkę w swojej dłoni. - Tak, jest w trzynastym tygodniu.
- Ona co?
- Mamy to w jej aktach. Przychodzi na co tygodniowe badania, nie wiedział Pan?
- Nie.
Zaciskając usta, skinął głową. - Jeśli ma jakąś inną rodzinę, radziłbym się z nimi skontaktować.
- Ja jestem jej rodziną. - Wyszeptał, wstrząśnięty nowymi informacjami, gdy wszyscy stali w ciszy.
- Przepraszam. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, teraz pozostaje tylko czekać.
Czując, jak telefon wibruje w jego kieszeni, Justin przyłożył do niego rękę, mając nadzieję, że go uciszy, nie będąc w stanie odwrócić wzroku od lekarza, zanim niechętnie odszedł i wyciągając telefon z kieszeni. - Halo?
- Bieber.
Jego twarz zamarła, milczał.
- Już nie jesteś taki wygadany, co?
- Kto mówi?
- Kelsey zaczyna się już trochę męczyć i sądzę, że to ty powinieneś ją ode mnie odebrać.
- Co do kurwy nędzy jej zrobiłeś?
- Myślę, że będziesz musiał poczekać i zobaczyć.
- Daj ją do telefonu.
- Och jak kurewsko słodko. - Zamamrotał sarkastycznie, a potem nastąpiła cisza.
Odwracając się, popatrzył z powrotem na chłopaków, tylko John patrzył na niego.
Popatrzył na niego zdezorientowany, zanim oboje w ciszy zrozumieli co spotkało ich dwójkę, każdego z nich przeniknęła tylko ciemność.
Sięgając po kluczyki, Justin zaczął biec w kierunku wyjścia ze szpitalu bez żadnego słowa.
Po drugiej stronie usłyszał jakieś trzaski, trochę szurania, parę wymienionych słów, zanim znowu nastała cisza.
- Justin.
- Kelsey. - Wydyszał. - Skrzywdził cię?
- Nie, wszystko jest w porządku. Nie słuchaj go, dobrze? Proszę, upewnij się tylko, czy z Carly...
Ucinając ją, Tanner zabrał jej telefon, jego głos był pełen irytacji. - Twoja dziewczyna nie lubi się słuchać, co?
- Oddaj jej ten pierdolony telefon. - Mocno przyciskając przycisk windy, żeby zjechać na parter, w tym samym czasie uderzając ręką w powierzchnię drzwi.
- Najpierw tu przyjedź, a potem będziesz mógł z nią znowu pogadać.
- Przysięgam na Boga, że jeśli ją tkniesz...
- Zachowaj groźby na czas, gdy już tutaj będziesz. Co powinno nastąpić niedługo, jeśli chcesz dołączyć do naszej imprezy, bez ciebie zaczyna się robić strasznie nudno.
Jego szczęka zacisnęła się. - Zabiję cię, kurwa mać.
- Spotkamy się na Riverton i może będziesz miał nawet szanse. - Zaśmiał się. - Dam Ci dwadzieścia minut, z dobroci mojego serca, zanim naprawdę zacznie się robić ciekawie.
Słysząc, że się rozłączył, Justin szybko wybiegł przez drzwi, gdy tylko się otworzyły. Idąc w stronę parkingu, wyciągnął pistolet zza paska swoich jeansów, upewniając się, że jest naładowany, schował go znowu na swoje miejsce, zanim otworzył drzwi i wsunął się na swoje siedzenie.
Odpalając silnik, nie marnował sekundy na zawracanie tylko od razu wyjechał na drogę.
Patrząc uważnie, szybko jechał ulica, co chwilę zmieniając pasy, musiał co chwilę upewniać się, że nigdzie nie ma policji, jeszcze tego mu brakowało w obecnej sytuacji.
Czuł, jak pocą mu się ręce, nie wiedząc, co zostanie na miejscu.
Ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnął, to to, że pomimo, że nie są razem, jej i tak dzieje się krzywda.
Nie powinni robić jej krzywdy.
Wykręcając numer, Justin przycisnął telefon do ucha, czekając, aż ktoś po drugiej stronie odbierze.
- Justin Bieber?
- Namierz mnie za około dwie godziny. Jeśli to nie będzie, tam gdzie, naprawdę jestem, przyjedź.
- Poczekaj.
Kończąc połączenie, Justin zaparkował auto, był na miejscu.
Patrząc za okno, wyszedł z auta, zamykając za sobą drzwi. Lokalizacja wydawała mu się znajoma, ale nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego.
Powoli podchodząc do budynku, Justin rozejrzał się po terenie, zanim pchnął drzwi, wchodząc do kompletnie ciemnego pomieszczenia.
Czekał.
- Wyrzuć swój telefon i broń.
Robiąc krok w przód, Justin zatrzymał się ponownie, słysząc znowu głos.
- Wyrzuć ten jebany telefon i broń albo ją tutaj kurwa zastrzelę.
Przełykając mocno ślinę, zastanawiał się, zanim zrobił, to, o co poprosił, nie chcąc ryzykować jej krzywdą. Wyciągając broń zza spodni, rzucił nią, zanim wyciągnął swój telefon i zaprezentował mu go w powietrzu, a potem zrobił z nim to samo, słysząc, jak roztrzaskuje się na podłodze.
- Grzeczny chłopiec.
- Pierdol się.
Zaśmiał się, zanim cisza znowu ogarnęła całe pomieszczenie.
- Justin. - Usłyszał jej pełen napięcia głos.
Odwracając swoją głowę w stronę głosu Kelsey, widząc cień jej ciała pod bardzo wątłym światłem, zaczął biec w jej stronę, zanim poczuł, że jakiś ogromny przedmiot uderza go w tył głowy, zwalając go z nóg.
- Justin!
13 notes · View notes