Tumgik
#potrafić
pustazapalniczka · 1 year
Text
"Nie rozumiem jak ludzie mogą zdradzać w związku, jeśli ja nie mogę spojrzeć w oczy mojemu fryzjerowi kiedy ostatni raz byłem u kogoś innego"
Najlepsze co ostatnio usłyszałam haha 😂
4 notes · View notes
enfinizatics · 2 months
Text
Tumblr media
nmg się doczekać jak stary odbierze mnie z pociągu i powie: widziałem twoją matkę z daleka 🤨 i w tym samym czasie dostanę wiadomość od matki: twój ojciec to się nawet przywitać nie potrafi
5 notes · View notes
s0ullessboy13 · 6 months
Text
Chciałbym potrafić rozmawiać o tym o czym myślę. Czuję każdej nocy jak pożera mnie chaos własnej głowy.
@s0ullessboy13
656 notes · View notes
harmony-and-peace · 5 months
Text
„Wcześniej bałam się być sama, teraz boję się mieć niewłaściwych ludzi jako towarzystwo. Z jednej strony bycie samemu potrafi być trudne, ale może też prowadzić do samopoznania i osobistego rozwoju. Z drugiej jednak strony, towarzystwo niewłaściwych ludzi może wiązać się z ogromnym stresem i wieloma negatywnymi doświadczeniami, a nawet utratą poczucia własnej wartości. Dlatego myślę, że ważne jest, aby umieć wybrać mądrze i odróżnić zdrowe relacje od szkodliwych oraz co ważniejsze potrafić je zakończyć, nie patrząc wstecz"
- @harmony-and-peace
140 notes · View notes
drifftingg · 6 months
Text
Fun fact nie mam bladego pojęcia jak go jest mieć napad nie potrafię sobie nawet tego wyobrazić.
Nie nam pojęcia jak można nie potrafić zapanować na tym ile się je. Staram się bardzo mocno sobie wyobrazić coś takiego jak wiele osób tutaj to opisuje.
Rozumiem żeby zjeść więcej ale już sytuacje które czesto są opisywane tutaj - bardzo mocno chcecie nie jeść a jecie, tego totalnie nie potrafi sobie wyobrazić.
Ja jak nie chce jeść to nie jem i gdy jem więcej to po prostu dlatego ze uznaje ze mniej mi zależy na limicie a bardziej na jedzeniu. Totalnie nie umiem sobie wyobrazić tego ze chce nie zjeść a zjadam coś.
Miał ktos może tak jak ja, a później tego doświadczył? Jestem mega ciekawy czy jakaś osoba tez miała tak jak ja najpierw i np później miała pierwsze sytuacje gdy nie mogła kontrolować tego ile je.
Albo generalnie jtos kto dokonał dużo introspekcji tego co się dzieje w jego głowie jak je gdy nie chce jeść mógłby mi wyjaśnić np czy na pewno jest tak ze nie chce się jeść czy po prostu się zmienia zdanie ale to wypiera.
Btw to nie jest jakiś flex ani nic zreszta dlatego chce to zrozumieć bo wydaje mi się ze nie jestem normą
87 notes · View notes
k1t-katx · 3 months
Text
Chcę potrafić zasypiać wczesniej niż o 4 nad ranem
10 notes · View notes
Text
W końcu zdałam sobie sprawę ze znaczenia miłości...Potrafić kochać osobę na każdy sposób...
@po-prostu-zniszczona
30 notes · View notes
myslodsiewniav · 1 day
Text
Wrażenia z wakacji, część 2, podróż, hotel i koteczki <3
26 kwietnia 2024
Tutaj wrażeń z wakacji część 1: https://www.tumblr.com/myslodsiewniav/748760356337352704/szcz%C4%99%C5%9Bliwam-i-z-na%C5%82adowanymi-bateriami?source=share
Życzyłabym sobie mieć przestrzeń na chronologiczne uchwycenie momentów, ale jednak wróciłam do żyćka w którym mam prackę, pieska do wychowania i dwa kierunki studiów do ogarnięcia, więc, chcę zaspokoić swoje potrzeby - spisania myśli i wspomnień ulotnych - oraz nie zaniedbać swoich dość ambitnych zobowiązań.
Pomyślałam, że tak to zrobię - MUSZĘ priorytetyzować swoje pisanko, bo jak nie piszę, to robi mi się jeszcze większy bałagan w uczuciach. Pisanie w moim przypadku to podobnie jak siłownia, zdrowe odżywianie się, to dobry nawyk do utrzymaniu higieny i równowagi emocjonalnej. Lubię to robić, WIEM, że mi pomaga ogarnąć co się dzieje w moim życiu: czasami czuję, że muszę RZYGNĄĆ TEKSTEM, ale nie wiem co z tego ostatecznie wyjdzie, co się urodzi. Ba! Często nawet nie wiem co czuję, jakie emocje we mnie buzują, że na tak silny rzyg się zbiera! xD A po przeczytaniu tych kilkunastu zdań (zazwyczaj, chociaż zbyt często jest ich więcej niż potrzeba xD Chciałabym potrafić pisać krócej o tym, co mnie porusza, bardziej w obrębie esencji niż mętnego roztworu z którego wyłapuję dopiero źródło "smaku" dominującego) wiem co czuję, zaczynam to WIDZIEĆ, rozróżniać, zauważać. I wtedy mogę zrobić coś by sobie samej pomóc, by szukać odpowiednich pytań i odpowiedzi.
Czytałam - w samolocie, w artykule w wypożyczonych z uniwersyteckiej biblioteki Charakterach - że osoby wysokowrażliwe o rysie analitycznym to świetni liderzy, dobrzy pracodawcy... którzy jednak szybko się wypalają, bo KAŻDY problem ANALIZUJĄ pod względem wszystkich możliwych aspektów, tak aby znaleźć optymalne wyjście dla projektu, poszczególnych tasków, zdolności pracowników i interesu pracodawcy. To jest super zdolność! Ale kosztuje taką osobę olbrzymi wysiłek by wszystko tak przefiltrować. No i to brzmi jak ja, z tym moim ADHD: jak komputer kwantowy, który jednocześnie analizuje wszystkie dostępne rozwiązania, ale w przeciwieństwie do komputera kwantowego, który przez taki wzmożony, multitaskowy proces jest bardziej wydajny - mózg osoby z ADHD nie jest wydajniejszy, a przebodźcowany i przeładowany (parafraza z naukowczyni, fizyczki kwantowej z ADHD udzielającej wywiadu na temat bycia osobą z ADHD).
Ech. składa mi się to.
Do sedna, do wakacji!
1 Linie lotnicze.
Muszę o tym wspomnieć - chociaż liczę, że o tym akurat prędziutko zapomnę, zniknie jak sen złoty i przy następnej okazji latania nie będę o tym pamiętać ni troszeńki. Otóż chodzi o lęk. O taki lęk, że byłam chyba bliska ataku paniki - zaczynałam hiperwentylować, a po wylądowaniu w Turcji dostałam ostatecznie autentycznie migrenowego bólu głowy: z mroczkami przed oczami, z zawrotami i wymiotami. [Taki ból głowy miałam dotąd tylko podczas przechodzenia COVIDu, pulsował, osłabiał zmysły, otumaniał, budził strach]. Aż z bólu w uszach szumiało, pod powiekami wybuchały jaskrawe fajerwerki. Czas jakby się rozciągał zamiast kurczyć. Myślę, że to ze stresu... A z drugiej strony to MOGŁA być wypadkowa wszystkiego: chronicznego stresu, przeżytego niedawno wstrząsu mózgu, i bardzo stresującej sytuacji w której miałam zerową kontrolę nad biegiem wydarzeń?
Mieliśmy lecieć tureckimi liniami lotniczymi. Ech. Przed wylotem się wydarzyły się rzeczy, które osobno być może opiszę, a być może nie będzie mi się chciało znowu pogrążać w nieważnych dla mnie, ale bardzo gorących uczuciach obcych ludzi? W skrócie: statystyczny Seba i Karyna na wakacjach. I statystyczny lekarz/architekt/prawnik/sędzia/polityk/osoba wykonująca inny zawód, który historycznie lub współcześnie wiąże się z estymą, a którego przedstawiciele (ofc - to kwestia branżowa i osobnicza, zespół indywidualnych cech rosnących na podatnym gruncie; generalizuję, bo tych rzeczy chcąc nie chcąc się nasłuchałam na lotnisku) domagają się specjalnego traktowania i są zdziwieni, że traktuje się jak wszystkich innych pasażerów, demokratycznie, mimo wypominania, że "ale ja jestem doktorem!". Słoma z butów po prostu.
Niemniej wylecieliśmy z ponad godzinnym opóźnieniem. A na pokładzie powitały nas stewardessy mówiące po ukraińsku. Komunikaty od pilota, instrukcja bezpieczeństwa (kamizelka, pasy itp) były podawane w dwóch językach: ukraińskim i angielskim. I dla wielu osób to był problem, byli wrogo nastawieni. Zaczepiali załogę (bo tego nie da się inaczej nazwać - to były prostackie zaczepki Sebiksów (tych true i tych z dyplomami), którzy szukali okazji do rozpętania awantury w imię obrony czystości polskiego języka) domagając się wyjaśnień dlaczego mówią po ukraińsku SKORO JESTEŚMY W POLSCE. Stewardessy piękną angielszczyzną wyjaśniały, że są zatrudnione w Turcji, w tureckiej flocie i nie mają obowiązku znać języka polskiego. A Polacy i tak z przyjebką "Jesteśmy w Polsce, mów po polsku!", na co mój chłopak - rozwalił mnie - baaaaardzo głośnym, markowanym "szeptem" zapytał mnie z niewinną ciekawością "Ciekawe, kochanie, jak sądzisz czy jak wylądujemy na terenie Turcji to ten pan będzie mówił po turecku?" xD - hahaha xD Na Sebiksów to nie podziałało, stewardessy nie dały po sobie poznać czy zrozumiały. A całą podróż trwały pielgrzymki kolegów (ojców z małymi dziećmi) do kolegów by wypijać małpki (kitrali się pod siedzeniami, wychylali głowy i wypijali całym haustem całą buteleczkę - a mieli tego pełen, brzęczący szkłem plecak... ble...alkoholizm to choroba narodowa. To naprawdę smutne było...). Gdy żony im zwracały uwagę, że mieli przecież pilnować biegające w przejściu samolotu dzieci (takie co to chodzą, ale jeszcze robią w pieluszki, przewracają się i wybuchają bezradnym płaczem - tak, takie sobie biegały, sztuk łącznie 4) to coś tam odkrzykiwali jako bezczelną wymówkę, jak nastolatkowie przyłapani przez facetkę podczas wycieczki szkolonej. I się wszyscy rechotali zadwoleni z siebie, bawili się świetnie. A żony wstawały i szły odławiać zapłakane lub wciskające się nie tam gdzie trzeba dzieci...
Potem, gdy ci mężczyźni (jeden typ z plecakiem pełnym szklanych małpek siedział przed nami, widzieliśmy cały proces z bliska) byli pijani i obrażali żony drąc japy na cały samolot. Wyciągając jakieś prywatne brudy, ośmieszając te dziewczyny (to były pary w przedziale wiekowym 30-50). Bardzo to było żałosne i niesmaczne, niekomfortowe. Seniorzy się dobrze bawili, śmiali się z tych "monodramów", ale dla nas to było żenujące (rozbawienie seniorów w tej sytuacji również było żenujące).
A w innej części samolotu wybuchła awantura: dwóch siedzących obok siebie przyjaciół rozmawiało o wyborach samorządowych (u nas, lokalnie, nie było rozstrzygnięcie w poprzedni weekend, a w drugiej turze ze względu na wakacje pasażerowie nie będą mogli głosować). Ich rozmowa (cicha i kulturalna, mili panowie, miałam okazję potem wielokrotnie stać obok nich w kolejkach) podrażniła uszy pana siedzącego kilka rzędów przed nimi, który najwidoczniej słuchał gotując się i gotując, aż w końcu wstał i ryknął na cały samolot "TO SĄ WAKACJE! NIE ROZMAWIAJMY O POLITYCE! CZY MOŻEMY NIE ROZMAWIAĆ O POLITYCE, NA BOGA! PO CO SIĘ KŁUCIĆ!?" - najwidoczniej dla pana temat polityki to trigger, który kolarzy się z kłótnią (zaznaczam: chłopaki po prostu wymieniali się opiniami - nie sprzeczali się, nie próbowali się wzajemnie do niczego przekonać. Po prostu poszerzali swoją wiedzę - serio, kulturalna dyskusja). No i sam tą kłótnię rozpoczął, bo o ile najpierw CAŁY samolot zamilkł w osłupieniu, to zaraz całe otoczenie tego pana zaczęło na faceta ryczeć równie głośno, by walnął się w czoło i pomyślał następnym razem dwa razy zanim się odezwie, żeby się nie wtrącał ludziom w życie, w rozmowy, w światopogląd, żeby poczytał książkę, posłuchał muzyki czy coś innego zrobił dla siebie; że chyba brak mu jednej klepki, bo jedyną osobą, która wprowadza nerwową atmosferę jest on sam. Ale też obudził innych striggerowanych mężczyzn, którym temat polityki uwalnia jakieś mechanizmy i tak od "Nie rozmawiamy o polityce!" sprowokowały okrzyki zarówno "Zamknij się, lewaku!", jak i "Stul pysk, ty korwinisto jeden!". No i wybuchła awantura, brzęczało jak w ulu. Nikt nie wstał z miejsc, bo stewardessy ich zatrzymały, ale wrogość i agresja buzowały jak w klatce szympansów podczas pory karmienia. Mogłoby to być tragikomedią, gdyby nie to, że byliśmy zamknięci całą grupą na kilka godzin w ciasnej maszynie kilkaset kilometrów nad ziemią. Nie dało się po prostu wyjść i nie uczestniczyć w tym cyrku. A nawet moje wytłumiające dźwięki słuchawki tego hałasu nie wygłuszały...
I to nie wszystko, bo jeszcze była akcja ze starszymi paniami (nie chce mi się opisywać, ale też uszy więdły - jedna z sytuacji to np: najpierw chciały nam wyperswadować, że zajęliśmy ich miejsca, zachowywały jakbyśmy je co najmniej obrażali wyjaśniać, że to chyba pomyłka i pokazując nasze bilety i oznaczenia miejsc w samolocie, które były zgodne; panie generalnie próbowały z nas zrobić głupków i to jeszcze próbując powoływać się na "ustępowanie starszym" i na to, że możemy im zaufać, bo dłużej żyją na tym świecie - haha, opowiedziałam, że "nie" i dla mnie to był koniec dyskusji, a wtedy panie zaczęły próbować manipulować wchodząc na nasze poczucie empatii, wywołać poczucie winy. Mój chłopak zwątpił, ja się wkurwiłam - "nie" i koniec, nie znaczy "nie", a takie manipulacje to jeszcze silniej upewniają mnie w tym "nie". To dopiero bezczelność! Wtedy jedna z tych pań spojrzała na ich bilety i przyznała, że mieliśmy rację xD, że one mają miejsca w rzędzie za nami, że faktycznie dobrze im wyjaśniliśmy. A ta najbardziej manipulująca seniorka zaczęła ją uciszać, że przecież wie, ale "Ci, ja wiem! Popatrz tylko jaki tam jest dostęp do okien! W tym rzędzie z przodu będzie lepszy widok! Cicho bądź, Ela! Ja nam załatwię to zaraz!" - no i wtedy stwierdziłam, że chuj, odcinam się od tych toksycznych kwok, wymieniliśmy z O. spojrzenia i TOTALNIE ignorując te gdaczące panie zaczęliśmy rozmawiać o tym co każde z nas ma nadzieję na miejscu zjeść jako pierwsze. Totalna ignorka na babki, traktowaliśmy je jako szum jakiś w tle. Podziałało i poszły jęczeć do innych młodych ludzi z dobrym dostępem do okien xD; i to jedna z wielu nieprzyjemnych sytuacji z tą grupą seniorek - ofc były inne grupy seniorek, bardzo miłe panie, to nie kwestia grupy wiekowej tylko chujowości ludzi), z grupą młodych dziewczyn (bo weszły w dyskusje ze starszymi paniami i chociaż miały rację, to nie podołały z dowiezieniem argumentów, a jak zaczęły przegrywać potyczkę słowną to pojechały taką głupotą i fochem, że głowa boli), z rodziną parchworkową (ona około 33-39 lat, on najwyżej 25 lat, ona z synkiem około 6-10 lat, a on ze swoją młodszą siostrzyczką około 11-14 lat - rodzina była spoko, bardzo mili towarzysze podróży, dbający o te dzieciaki i o siebie wzajemnie - chociaż chłopiec z ekscytacji darł się co chwilę, ale zarówno mama i przyszywany tata go potrafili stonować i zaangażować w robienie czegoś zajmującego - jednak ta różnica wieku między dorosłą parą była przedmiotem wieeeeeelu uwag, rozmów pełnych oburzenia, pogardy, zdziwienia, zagadywania ich o to przez te starsze panie itp. Niezręczne to było, bo co komu do tego? Ech. W takich momentach cieszę się, że między mną i moim partnerem najwyraźniej ta różnica wieku nie jest na tyle widoczna wizualnie, żeby obce człowieki w samolocie/autokarze robiły z nas przedmiot sensacji, ech) i z tymi nabzdryngolonymi ojcami na wakacjach (ale nie chce mi się opowiadać) i ich żonami, i ich dziećmi. No, oni męczyli samym swoim istnieniem w przestrzeni...
A! Bym zapomniała! Był jeszcze nafurany w opór mój kolega z klasy z podstawówki! Jako pasażer spoko, nie naprzykrzał się i nie uczestniczył w żadnych głupich aferkach. W ogóle chyba ani on mnie, ani ja go początkowo nie poznałam i też nie zapytałam czy on jest tą osobą, którą myślę, że jest. Jechałam odpocząć, a nie odświeżać znajomości. Ale jako zjawisko na lotnisku, na kontroli paszportowej, na przystanku autobusowym, w autokarze - po prostu cudak, ale taki budzący poczucie niepokoju. Mój chłopak go zobaczył czekając na bagaż, wskazał mi głową w bok na typa stojącego z dala od ludzi i boksującego powietrze. Nerwowo przeskakującego z nogi na nogę, na puszkach palców obskakującego własną walizkę, wyrzucającego przed siebie zaciśnięte pięści, rąbiącego nerwowe, szybkie uniki głową o zaczerwienionym, spoconym czole. I pociągającego nosem. Serio - ja mam ADHD i trudno mi wytrzymać w kolejkach, ale to co robił ten mężczyzna wskazywało na odmienny stan świadomości. Zresztą raz - o tej 4 nad ranem, w ciemnym autobusie wiozącym nas na lotnisko - widziałam jak wciągał "jakiś proszek". Nafuranie było ewidentne. Zastanawialiśmy się jak on w ogóle przeszedł kontrolę...
Ale nie ludzie byli najgorsi - chociaż mogliby być, gdyby nie coś bardziej dla mnie strasznego.
Mieliśmy turbulencje.
TAKIE turbulencje, że magazyn wyleciał mi z rąk, smartphone z zamkniętej torebki, a z kieszeni spodni chusteczki, drobne, pomadka nawilżająca i gumy do żucia.
Nie bałam się tak od czasu mojego pierwszego lotu w życiu, do Londynu, w burzy.
Świadomość tego, że nie ma wyjścia, że jak spadniemy to śmierć, że nie ma nic co mogłabym robić by zapewnić sobie względne bezpieczeństwo przyspieszała mi krew w żyłach, utrudniała oddychanie.
I to wyczekiwanie: czy już koniec? Czy już wylecieliśmy z obszaru powodującego turbulencje? Czy jest okay? Czy jesteśmy bezpieczni? Czy może powinnam CZEKAĆ w czujności na kolejne wstrząsy? Czy uda mi się myśleć o czymkolwiek innym? Mój organizm bez kitu walczył tam o życie. Każda sekunda trwałą wieki. Czujność wymaksowana. Nogi mi się trzęsły - być może dlatego, że odezwał się stary lęk i zarezonował z moim stanem chronicznego stresu i zmęczenia? Nie wiem. Ale uczucia były realne, bardzo. Hiperwentylowałam.
No. I myślałam, że lęk przed tym brakiem kontroli w samolocie, chyba bardziej lęk będący mieszanką świadomości własnej kruchości, zupełnego braku kontroli w tej sytuacji, zdania się na umiejętności pilota i zarazem uruchomienia awaryjnego trybu "wymyśl dziewczyno jakieś wyjście z tej sytuacji" był bliski (chyba) już wspomnianego ataku paniki. A agresja innych pasażerów wobec siebie też nie pomagała. Wielu z nich miało w dupie te turbulencje, latali z dziećmi i za dziećmi po korytarzu wstępując na "małpkę" do kumpli. Wielu innych - POMIMO zapalonych lampek o tym, że turbulencje i należy ZAPIĄĆ PASY i POZOSTAĆ NA SWOICH MIEJSCACH - ustawiło się w wieeeeelkiej i długiej kolejce do kibla. Więc miałam poczucie zagrożenia i strach ze względu na brak poczytalności współpasażerów, którzy zachowywali się nieadekwatnie do sytuacji.
Myślałam, że lęk przed spadnięciem samolotu zostawiłam lata temu za sobą... ale wróciło wszystko.
Myślałam, że podczas lotu powrotnego samej sobie udowodnię, że to TYLKO TURBULENCJE i nie ma się czego bać. Siedzieliśmy w innym miejscu samolotu (przy skrzydłach), tak jak 6 miesięcy temu podczas lotów do Toskanii i z powrotem (kiedy nie bałam się ani trochę! Gdy nawet nie myślałam o tym, że lot może być straszny, bo jednak jestem zamknięta w maszynie kilometry nad ziemią! Gdy zafascynowana nagrywałam wszystkie zmiany kąta padania światła w kabinie pasażerskiej...). Okazało się, że jednak NIE. To nie pomaga. Turbulencje były delikatniejsze, ale lęk i napięcie towarzyszyło mi całą podróż. Samolot podskakiwał, trząsł się. Straszne.
I w ten sposób postanowiłam, że NEVER AGAIN loty ukraińskimi liniami (Turcja w ramach pomocy Ukrainie zatrudnia ich flotę). NEVER!
Wracam do Węgierskich, Niemieckich i Irlandzkich przewoźników. Tam nie trzęsie z byle powodu... a przynajmniej mi było bezpieczniej u nich. Ech.
Wracałam trochę zmartwiona: bo lęk podczas tych lotów był obezwładniający, nieracjonalnie silny. Boję się i zarazem wkurzam się, że ZNOWU przede mną jest przekonywanie samej siebie, że to było być może wprawdzie przeżycie traumatyczne, ale nie tak nieodwracalnie niebezpieczne, żeby unikać latania zupełnie.
Już raz to przechodziłam. Teraz znowu muszę.
W dzień przylotu, po tym opóźnionym locie, a potem po turbulencjach, po LUDZIACH, czekała nas opóźniona podróż autokarem. A potem okazało się, że planowana na 45 min podróż będzie trwać jednak 2h. Siedzieliśmy na końcu autokaru - trzęsło. Znowu trzęsło. I nie wiem czy chodzi tylko o to, że wytrząsało mnie znowu tuż po tym, jak mój organizm wyszedł z trwania od kilku godzin w trybie WALCZ-O-ŻYCIE (tak się czułam podczas turbulencji) - jakby przedłużając bodźce powodujące stres; czy może chodzi o to wszystko plus o fakt, że dopiero co dochodzę do siebie po wstrząsie mózgu? I generalnie nie najlepszy pomysłem jest trząść moim ciałem? Ech. I włączyła mi się po tym wszystkim choroba lokomocyjna w autokarze... I wszedł taki ból głowy, że to chyba pełnoprawna migrena: przed oczami wybuchały plamy bieli, było mi niedobrze, kark bolał itp.
Ostatecznie do hotelu odstawiono nas nie w planowane "5 godzin zakładając z rezerwą na opóźnienia i odprawę", a w ponad 10 godzin (!!!). Mieliśmy być w hotelu najpóźniej o 15:30-16:30. Byliśmy o 21. Dokładnie na 10 minut przed zamknięciem bufetu allinclusive. I to z takim przebodźcowaniem i bólem głowy, że nie wiedziałam czy nie zwrócę wszystkiego co zjadłam. Od razu poszłam spać... Ech. No, ciężki był to lot. I mimo wszystko jako NAJSTRASZNIEJSZE wspominam turbulencje.
Nie wiem czy są jakieś metody oswajania lęku przed turbulencjami/tym, że samolot spadnie i umrę?
Nie wiem.
A bardzo mi zależy, by nad tym się pochylić, bo nie chcę okupować latania takim stresem.
Anyway, drugi, najlepszy i dający NAJWIĘKSZĄ ULGĘ plus po wylądowaniu (w sensie, że pierwszy to właśnie wylądowanie bezpiecznie na ziemi tureckiej xD) - okazało się, że NIKT spośród polskich współpasażerów lotu, nikt z towarzyszy tej 10-cio godzinnej podróży, nie wysiada z nami na check in w naszym hotelu. ULGA kosmiczna! Nawet jedynie rozbawiły mnie starsze panie, które gderały z oburzeniem, że "I to tyle? Tylko oni? Zatrzymaliśmy się tylko po to by wysiadły te dwie osoby!? To nie lepiej najpierw odwieść nas do naszego hotelu? Przecież nas jest więcej, a to tylko dwoje ludzi! W dodatku młodych! Mogli poczekać na swoją kolej, na koniec! Najpierw szacunek dla starszych!" xD HAHAHAHA! Sayonara, wredna małpo! Cudownie było wysiąść na świeże, ciepłe powietrze, złapać mojego partnera za rękę i w CISZY spotkać się z konsjerżem, który rozmawiał z nami spokojnym, kojącym i CICHYM głosem. Po prostu wtedy zaczął się prawdziwy urlop...
2 Hotel <3
OMG. Co za fantastyczne miejsce.
Po tej pierwszej kolacji, po podróży, wymęczeni, z bólem głowy wracaliśmy do naszego domku zachwycając się ciszą.
Ciszą.
Taką głuszą kojącą nerwy.
Mąconą odległym dźwiękiem szumiącego morza, szeleszczeniem liści.
Mrrrr...
To było jak kąpiel dla duszy.
Ale hotel! Hotel!
Był idealny! Idealny dla nas i naszych potrzeb na ten wyjazd!
Kameralny, mały, cichy i spokojny.
Wszystko tu było dyskretne, wygodne, bliskie i łatwe. I takie jak lubimy.
Co do wyglądu i vibe jaki to miejsce nam dawało od pierwszego wieczoru... miałam momentalnie skojarzenie z tą scena z "Narzeczonej dla kota" od Studia Ghibli:
Tumblr media
Hotel zaczynał się recepcją - z ciemnego drewna, z pięknymi meblami ogrodowymi na tarasie, z fotelami w stylu kolonialnym w środku (na fotelach kotki - ale o tym zaraz <3). A po recepcji wchodziło się w długą lejkę oświetloną lampkami, takimi sięgającymi pasa. Po obydwu stronach alejki pyszniła się zieleń ogrodu, rabatek, grządek, drzewek owocowych, palm i piennych winorośli. Ogród był tak bujny i gęsty, że nie widziało się tarasów domków przycupniętych po obydwu stronach alejki. Daleko-daleko ta zielona alejka zamykała się basenem (z brodzikiem dla dzieci), barem dla gości, a z baru wchodziło się do restauracji. Restauracja (przeszklona, słoneczka i minimalistyczna, łatwa to utrzymania) dzieliła się na część zadaszoną i na wielki, szeroki taras. Z tarasu można było zejść prosto na główny deptak miasta, przemierzyć go i wejść na prywatną hotelową plażę. Pierwszy raz mieszkałam w hotelu, w którym już podczas śniadania zaczynałam opalanie nad brzegiem morza, w którym od razu po śniadaniu, w mniej niż w 5 sekund czułam pod stopami mokry piasek i obmywające mnie fale. Takie szczęście! <3
Ale! Wrócę do skojarzenia z onirycznym światem z filmu Studia Ghibli! Bo gdy wracaliśmy po pierwszym posiłku przez tą zieloną alejkę, podziwiając co rusz kwiaty i rosnące owoce (takie-takie maleńkie cytrynki <3 pierwszy raz oglądałam tak wczesną wiosnę na tak odległym południu) na drogę oświetloną lampkami wychodziły nam kotki. Jak to koty - z leniwym majestatem i od niechcenia, ale jednak przecinały drogę to tu, to tam. Ich oczka błyskały z tarasów domków hotelowych, z pomiędzy gałęzi drzew, zza lamp przy alejce. I te kotki były tak różne! Taką rasową różnorodność "zwykłych dachowców osiedlowych" widziałam tylko w Holandii - by "bezpańskimi" dachowcami-kotami zostawały ewidentne Main Coony, Ragdolle lub kotki wykazujące cechy różnych ras. Coś fascynującego! Jakby ze snu. Położył mnie na łopatki kot "dachowiec" z umaszczeniem kota bengalskiego. Mniejszy niż bengal i łepek miał "pospolity", ale plamki bengala są nie do podrobienia. Zobaczyłam taki grzbiet jak na zdjęciu poniżej i mnie wmurowało:
Tumblr media
Moja przyjaciółka wysyłając nas do tego hotelu mówiła, że Turcy kochają kotki, ale nie wiedziałam, że aż tak bardzo. Żandarmi co wieczór rozsypywali karmę dla "bezpańskich kotków" <3, co kilkanaście metrów na deptaku były poidełka dla kotków i piesków, a zarówno w naszym wewnętrznym ogrodzie, a terenach ogrodów innych hoteli i nawet w parkach miejskich stały konstrukcje, które początkowo brałam za kurniki (?). Zastanawiałam się po co stawiać takie wielkie kurniki w eksponowanych miejscach np: przy fancy basenach czy wielkich łóżkach z baldachimami? A to nie były kurniki tylko kilkupiętrowe "hotele" dla miejskich, hotelowych generalnie "bezpańskich" kotków. Wow. Muszę poczytać więcej o polityce tureckiej względem zwierząt. Jestem ciekawa skąd to się wzięło i jak to zrobili, że dbanie o zwierzęta zdaje się tak ważną częścią kultury (być może tylko powierzchowne dbanie - dach nad głową i pełne brzuszki, ciekawe czy są szczepione i leczone, jeżeli leczenia wymagają, czy są sterylizowane?). Tutaj ma sen ta teoria spiskowa, że koty chcą opanować świat xD Mój chłopak mówił "lokalsi mają do kotów stosunek iście Starożytnie Egipski", bo takie mieliśmy wrażenie. Jakby obywatelami kraju względem ważności byli najpierw mężczyźni, potem długo nie ma nikogo, potem kobiety, potem kobiety, a potem być może mniejszości niebinarne lub identyfikujące się jeszcze inaczej. Naprawdę ciekawa rzecz z rodzaju różnic kulturowych... Muszę o tym więcej się dowiedzieć.
Ech.
Wracając do hotelu: te spotkania z futerkowymi mieszkańcami były w jakiś sposób magiczne. Dosłownie, jak z Kodamami z "Księżniczki Mononokę" - takie "dobre duchy hotelu".
Potem, z czasem, zaczęliśmy nadawać imiona kotką, a króla z recepcji to wpadałam osobiście odwiedzać budząc chyba ostatecznie sympatię konsierża. To też dodatkowy temat na anegdotę: "król recepcji" czyli prążkowany, rudy kocur Tommy (pracownicy hotelu o nim mówili "The king" xD) i pan konsierż odgrywali chyba przez cały sezon walkę. Takie trochę Tom&Jerry, trochę Flip&Flap. Jednocześnie próbują sobie robić na złość i się na siebie wkurzają, przeganiają się z miejsc i syczą na siebie, a zarazem w chwilach rezygnacji kończą na przytulanku, głaskanku, przynoszeniu sobie wzajemnie najlepszych kąsków i moszczeniu się na kolankach (serio, konsierż dla Tommy'ego nosił resztki kurczaka po kolacji - w jednorazowych kubeczkach - i uważam to za super cute, tym bardziej, że zaraz po jedzonku ganiał się z tym kotem, bo na fotelach nie wolno leżeć! Ani gościom na kolanka wchodzić! Ale też nie wolno być brudnym kotkiem, trzeba się wyczesać! Stój spokojnie na ladzie na recepcji, jak czeszę! Wtedy Tommy skakał od "poliżę cię czulę po policzku mój ulubiony niewolniku" do "przyjebię ci pazurem w tętnicę jak jeszcze raz na mnie krzykniesz, że nie mogę na fotelu!" xD - to była relacja jak z kreskówki).
Tommy już drugiego dnia sobie mnie wybrał na swoją głaskarkę. Najpierw się przylepił do mojego chłopaka, ale coś mu nie pasowało i ostatecznie władował mi się na kolana. A wiadomo, że jak kotek sam z siebie na kolanka siądzie to zaszczyt kopnął, trzeba głaskać, nie wolno wstawać, trzeba się zachwycać <3. No to się zachwycałam, a O. obfotografowywał śmiejąc się, że "zdradzam nasze psiecko z kotkiem!" xD, aż do hallu recepcji wszedł nieobecny dotąd Konsierż, zamarł w przestrachu, oczyma rozbieganymi sprawdził nasze reakcje i zrezygnowany sapnął z naganą "Tommy!". Kot podniósł główkę, zmrużonymi oczyma zmierzył Konsjerża, zniesmaczony odwrócił się do pracownika hotelu tyłem i nadal domagał się głasków ode mnie. Mruczał jak traktorek xD. No bezczelny i charakterny model! No bo rudy! xD Razem z moim partnerem wybuchliśmy śmiechem, tym głośniejszym na widok miny doprowadzonego niemal do rozpaczy konsjerża xD. Zapytałam go czy kotu tak nie wolno, na kolanka. Facet ewidentnie kalkulował czy i co nam może odpowiedzieć, dalej spetryfikowany niepewnością i strachem, aż w końcu przyznał, że faktycznie, nie wolno, ani być wewnątrz recepcji, ani tym bardziej zaczepić sam z siebie gości hotelowych. Nie wolno. Wyznałam, że mi to nie przeszkadza. A to chyba przełamało lody i od tej pory pan Konsjerż traktował mnie jak człowieka (zaraz opiszę, jak było na początku) - opowiadał anegdotki o Tommym, pokazywał nam filmiki na których uwieczniał niedorzecznie słodkie odpały kocura. xD I chyba się w ogóle polubiliśmy. Ja przynajmniej pana bardzo polubiłam - jak i innych pracowników hotelu - i od niego czułam też sympatię, traktowanie z szacunkiem i nieignorowanie tego co mówię, wiem, uważam. I bardzo to doceniam. Odzyskałam wtedy poczucie normalności, podmiotowości.
Konsjerż też mnie ignorował od początku, próbował mi patronizować, traktował mnie z góry, uspokajał. I to gdy byłam spokojna - przyszłam o coś zapytać, na luzie, radosna, a on na to "calm down, say it again. Slowly, then I'll explaint it to you. Do you understand? Do you feel calmer now? Can we start talking again?", a ja na to najpierw zdziwiona, bo przecież byłam spokojna, po prostu radosna, nawet szybko nie mówiłam. Z moim chłopakiem wymieniałam zdziwione spojrzenia, on też nie uważał, żebym była w tamtym momencie zdenerwowana czy nerwowa - potem o tym rozmawialiśmy. Wzrusz ramion, cóż, może powiedziałam coś z polskim akcentem? Albo zrobiłam kalkę językową? A może po prostu znowu kody kulturowe się starły, może kobiety tu nie mówią tak swobodnie jak mówiłam ja? A może to jednak to pan konsjerż się zdenerwował i mnie nie rozumiał, ale projektował na mnie swoje własne zdenerwowanie? Więc bez bólu dupy, z sympatią powtarzałam, że po 1 - jestem spokojna, po prostu tak mówię, 2 - pytałam o to i o to. A pan konsjerż wysłuchał, zastanowił się, odwrócił się do mojego chłopaka i mu udzielił odpowiedzi na moje pytanie. Potem to go dopytał czy dobrze zrozumiał, że interesuje nas wiedza na taki i owaki temat. Mnie ignorował, moje słowa do niego nie docierały, chyba, że mój partner (też w poczuciu niezręczności okropnej - jesteśmy partnerami w związku! Ta sytuacja jest dla nas obojga trudna!) mówił coś w stylu "As my girlflend said moment ago, bla bla bla" i wtedy okazywało się, że pan słyszał co mówiłam, ale i tak odpowiadał mojemu chłopakowi, jakby mnie tam nie było. No i to mnie już wkurzyło, bo to nie jest rodzaj sytuacji społecznej w której kiedykolwiek dotąd traciłam podmiotowość. Zadałam rzeczowe pytanie do osoby, która jest usługodawcą. To na moje nazwisko była cała rezerwacja hotelowa, z mojego konta opłacono pobyt, cały wyjazd. Ja byłam głównym płatnikiem, a i tak z moim facetem rozmawiali - i o ile normalnie dla mnie nie miałby znaczenia nawet kto jest główną osobą do kontaktu, kto jest płatnikiem o tyle w tej konkretnej sytuacji to podkreślam, bo o ile facet nas nie znał i nie wiedział jakie panują zasady w naszym związku, to jako wykonawca usługi powinien się chyba zwracać do osoby, która usługę wykupiła? Ech... No i doceniam teraz tym bardziej dziesięciolecia powolnego wyrywania praw dla kobiet przez feministki.
Niemniej - koty przełamywały obyczaje. :D
Inne koty, którym nadaliśmy imiona to Rigus Mortis (z łaciny: stężenie pośmiertne), po przez pierwsze dni urlopu widzieliśmy go wyciągniętego na rabatkach i zawsze znieruchomiałego zupełnie w różnych miejscach ogrodu. Potem okazało się, że żyje xD i że nawet potrafił truchtać! Była też Ślicznotka, była Nocna Furia, Ospa, Mr Twice, Predator itp.
Fajna zabawa z tymi kotkami.
No i chyba najważniejsza rzecz: głównymi gośćmi hotelu byli... Niemieccy emeryci. Cuuuuudowne. Zero ochlejusów, pijących na umór bo allinclusive "zobowiązuje". Cisza, sposkój. Jeżeli byli tam niemili starsi ludzie - nie rozumieliśmy co szprechają, żyliśmy w cudownej niewiedzy. <3 Trafił się jeden pan z Polski, kilkoro ludzi z Czech, trochę Rosjan i pewnie Niderlandczycy, ale też emeryci i pewnie mówiący po niemiecku. :D NIC w hotelu nie było opisane po polsku - komunikacja tylko w niemieckim, angielskim, holenderskim, rosyjskim i czeskim. Piękny reset od bodźców, piękna podróż, piękne oderwanie od codziennego świata. Meeeeega odpoczynek.
Dziękowaliśmy za wybór tego hotelu mojej przyjaciółce wielokrotnie!
I miało to też swoje efekty uboczne.
Nawet będąc nie raz w Niemczech nie słyszałam na raz tyle języka niemieckiego w użyciu co teraz, będąc w Turcji. To język będący tu podstawą komunikacji i pewnie jedną z podstaw napędzających gospodarkę. Znam historię Niemiec, chodziłam z dziećmi tureckiego pochodzenia do przedszkola w Niemczech. Wiem jak jest w kwestii Tureckiej mniejszości na terenie Niemiec. Dłuższy temat.
Niemniej to bardzo ciekawe z punktu widzenia językowego i etnologii.
Ale o tym też muszę poczytać.
xD
A teraz lecę odebrać mojego pieska! Tak się stęskniłam! <3
6 notes · View notes
pustazapalniczka · 1 year
Text
W chuj mnie boli fakt, że nie potrafisz mi na nowo zaufać ⚡🖤
3 notes · View notes
niechciaana · 7 months
Text
Kobieta "powinna":
Zostać matką choć raz w życiu
Być delikatna, empatyczna i wybaczać z łatwością
Wykonywać większość obowiązków domowych
Dbać o męża
Pilnować czystości w domu
Zrobić przerwę w karierze na rzecz macierzyństwa
Być skłonna do poświęceń
Zachować młody wygląd
Dbać o linię, ale pysznie gotować, by potrafić "wykarmić" rodzinę
Odpowiadać za "ciepło rodzinne" i dobrą atmosferę
Pozostać z dzieckiem w domu (nie za długo, by nie zostać oskarżoną o "żerowaniu na mężu")
Być splegliwa, ale mieć "coś do powiedzenia"
Stereotypy dotyczące płci = krzywdzące oczekiwania
8 notes · View notes
lekkotakworld · 2 years
Text
Chciałabym znów potrafić jeść.. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mam z kim porozmawiać.. i może to głupie, ale zamierzam jutro nie ruszać jedzenia. Boje się jeść ...
Wpakowałam w siebie ogromne ilości, w przeciągu zaledwie godziny ja zjadłam ponad 3000 kcal. A zaczęło się niewinnie...
Kawałek naleśnika z kremem mlecznym, bananem i cynamonem
Jeszcze więcej kremu mlecznego
Serek waniliowy
Musli
Druga połowa banana
Jogurt Zuzia (smakuje jak Monte btw)
Płatki cookie crisp z mlekiem 0,5% i kakao
Jeszcze dokładka płatków
I na koniec chrupki orzechowe
I kiedy zjadłam już ponad połowę paczki chrupek, nagle otwierają się drzwi do mieszkania, ja z otwartymi drzwiami od pokoju, na łóżku talerze, śmieci i waga (tak ważyłam wszystko, zanim zjadłam). Szybko poleciałam zamknąć swoje drzwi cała zalana wstydem. Posprzątałam te śmieci. Podsluchalam czy współlokatorka już weszła do pokoju i poleciałam do łazienki. Zwymiotowałam ile dałam radę. Brzuch dalej mnie boli, ale już nie tak bardzo jak przed wizytą w łazience.
A teraz siedzę na krześle i zastanawiam się po co to zrobiłam. Wcale nie byłam głodna. Ale fakt, od samego rana czułam dziwne napięcie, spodziewałam się poniekąd takiej sytuacji, że jak tylko zostanę sama, to nic mnie nie powstrzyma przed napadem. Ale myślałam, że skończy się tylko na jedzeniu..
Postaram się jutro rano nie ważyć. Bo na pewno waga skoczy i to dość mocno. A tego nie chce. W dodatku dziś nic nie robiłam, nie byłam też na spacerze, nie spaliłam praktycznie nic..
Przepraszam za ten wywód. Potrzebowałam to z siebie wyrzucić, a naprawdę nie mam komu tego wszystkiego powiedzieć. Bo nikt nie zrozumie tego lepiej, niż osoba, która przechodzi coś podobnego.
Dlatego dziękuję, jeżeli przeczytał_ś to do końca. Dbaj o siebie! ❤️
41 notes · View notes
tearsincoffe · 1 month
Text
Dobry wieczór moje miłe Motylki! 🦋
[17.03.2024]
Przytyłam. W miejsce kropki mam szczerą ochotę wstawić słowo "przepraszam". Nie zliczę ile razy padły w moją stronę słowa "teoretycznie jesteś człowiekiem myślącym powinnaś potrafić przestać się obżerać" - sugestia jakobym miała kontrolę. Wcale tego nie czuję, ster jest gdzieś daleko poza zasięgiem moich rąk. Jem i nie myślę, tępo przeżuwając. Tak zamknięta w pokoju nie różnie się niczym od roślinki lub prymitywnego zwierzęcia o które moja mama się nie prosiła.
Mama - u mnie temat rzeka. Ostatnio preferuję słowo "koleżanka". Wspólnie się śmiejemy, kochamy ponad życie aż przychodzi malutki zgrzycik. Wtedy na wzór stereotypowych damskich przyjaźni przedstawianych w komediach dla nastolatków z lat 90' mamo-kumpela dźga moje plecy aby później bez słów skruchy przyłożyć do ran gaze (bądź i to nie). Przecież sobie wymyślam, przesadzam, nic takiego nie miało miejsca a ja jak zawsze koloryzuję. Miłość i nienawiść, przyjaźń i rywalizacja, nigdy córka i matka. Maszyna kreująca wyrzuty sumienia nie zwalnia, choroba. Nowotwór złośliwy który (cytując słowa byłej wychowawczyni rzucone wrogo na łamach klasy) pozwolił mi zdać. Jakbym była niewdzięczną smarkulą wykorzystującą chorą matke. Mam ochotę krzyczeć i zaprzeczać lecz równie szybko knebluje mnie samorealizacja, Thalia przecież to prawda, jesteś potworem, marnujesz istnienie nie tylko sobie lecz matki również. W takich chwilach z dziwną obojętnością wypatruje śmierci. Tak byłoby lepiej wszystkim.
Koniec, łono Abrahama, sen wieczny, kres, ostatnia godzina, zatracenie - etc. Mój największy lęk. Kolejny dowód obłudy. Wstyd mi, iż kiedyś podczas "typowej fazy emo, wieku wczesnomłodzieńczego" (lubię spłycać ten rodział mego życia do prześmiewczej nazwy "edgy". Wtedy problem nie istnieje) miałam odwagę szarpnięcia klamki drzwi za którymi kryje się prawda ostateczna a dzisiaj wychodowałam sobie żałosną wolę życia. Całkowicie nieuzasadnioną. Szkołę zawaliłam, codziennie pogarszam sytuacje jakby z premedytacją, wizji przyszłości brak równie co chęci oraz talentu. Ja już nawet nie pragnę życia. Bycia częścią społeczeństwa, relacji, uczuć, wrażen. Chciałabym przeżyć. Moja wizja utopi mieści się w czterech ścianach zakładu zamkniętego gdzie spokojnie czekam aż natura uczyni to czego ja nie potrafię. Przysięgam wytwarzać jak najmniejsze koszta, społeczeństwo nijak nie jest winne, iż los popełnił równie nieznaczący błąd co ja. Jedzenie, kosmetyki podstawowej higieny są mi zbędnę. Brak mi sił nawet umyć zęby, czasami płaczę gdy mama krzyczy abym to zrobiła nie rozumiejąc mojego dziwnego uporu. Ona nawet w niedzielę robi pełny makijaż i biega po domu w kusych, skórzanych spódniczkach. Ja siedzę zaniedbana przypominając raczej poturbowanego koczkodana (o czym naturalnie dostaje przypomnienia od ma- koleżanki). Jak mogę? Jestem zdrowa i tak potwornie leniwa. Ona mimo złośliwego nowotworu dźwiga świat na barkach. Wszyscy ją podziwiają. Jak niesprawiedliwy Bóg pokarał ją taką córką? Niech mnie zamknie gdzieś daleko, zapomni o istocie podobnej do ojca alkoholika oraz gwałciciela, socjopacie bez empatii. W końcu niedaleko pada zgniłe jabłko od jabłoni. A ja odejdę sobie cicho otoczona własnymi myślami (lub nie, ostatnio mam coraz większe problemy z utrzymaniem się na powierzchni świadomości) obserwując kraty w oknie. Gdzieś tam ludzie żyją, ja tylko przeżyłam.
Trzynastka miała zostać moją szczęśliwą liczbą jako, iż wszystko muszę robić odwrotnie (lubię myśl o własnej indywidualności nawet jeśli negatywnej. Thalia, żałosny, mały narcyzie. Nie Ty pierwsza, nie ostatnia). Tego dnia mama-kumpela miała zostawić mnie samą pierwszy raz w życiu. Półtorej miesiąca pozoru posiadania kontroli. Powinna mnie cieszyć myśl, iż wyjeżdża z szansą wyelminowania potwora pożerającego jej organizm lecz ja po cichu skanduje imię wolności. Zostanę sama trzymając los we własnych rękach. Bez komentarzy, wyrzutów czy licealnych wojenek z moim egzemplarzem najstarszej nastolatki w Polsce. Tylko ja. Dopiero utopijna wizja życia w pojedynkę uzmysłowiła mi jak bardzo się duszę, tęsknie oddechu który odbierano mi od chwili narodzin. Pępowina owinęła starannie moje gardło na następnych osiemnaście lat. Zastanawiam się tylko czy pętle zacisnęła mama? Może utworzyła się ona samoistnie? I czy to ważne skoro owocuje w te same skutki?
Ana - ostateczny synonim kontroli. Całkowicie upadłam czemu towarzyszyło wielokrotne łamanie przykazania k. Chciałabym wykorzystać darowane mi półtorejmiesiąca na chociażby chwilowe dotknięcie steru odpowiedzialnego za wrak którym jestem. Nie znam innej drogi. Może po prostu poznać nie chcę. Cytując pewien punkowy klasyk "życie jest jak gówno na kole" - mimo, że czeka mnie brutalny przewrót czuje, że chwilowo znów będę na górze. A teraz to mi wystarcza.
Jeśli jakiś masochista przeczytał powyższy manifest do końca, przepraszam. Nawet Cię nie znając mam wyrzuty. Teraz znasz moje problemy. Myślisz, że kłamie i wyolbrzymiam? Bo ja tak. Ciężko jest przedstawiać własny punkt widzenia po latach kontroli, bagatelizowania moich słów przypisując mi kłamstwo. Nazywania "pojebaną" bo podjęłam własną decyzję w sprawie tak trywialnej jak wybór kurtki.
Chciałabym wyrzucić z siebie więcej (podobnie jak dzisiejszy obiad) lecz brak mi już sił. Wydanie następnych gorzkich żali do świata już jutro... chyba. Nie ufam swoim słowom, ludzie mówią, że nie warto.
Dobrej nocy Motylku! 🦋
6 notes · View notes
drifftingg · 2 months
Text
MOJA PROMOTORKA TO MOJA MENTORKA KC JĄ
Moja promotorka oraz prowadząca przedmiotow które uwielbiałem :3
jest taka kochana wiecie?
no meeega ja lubie, mam wręcz takie uczucie że muszę się jej trzymać żeby chłonąć wiedzę, ale też np jej porady odnośnie zycia zawodowego.
Na studiach nie ma zbyt wielu takich prowadzących że jakby sami zachecają do dodatkowej pracy, zwykle nie dodają od siebie tyle co ona, wiec staralem sie wykorzystac kazde jedne zajecia z nią i każde jedne spotkanie z nią w 100%. Np jak mowila żeby pamiętać o przykładach pisząc odpowiedzi na kolokwium (co moze brzmiec banalnie) to zawsze chlonąłem takie porady, bo mozna je zaaplikować do artykułów naukowych które chciałbym lepiej pisać.
Nawet mi kiedys powiedziala "pan to by chcial pisac artykuły jak profesor z 40 letnim doświadczenie :D" no ona miala racje ale tez wyjasnila mi jak moge pisac artykuły.
Ja sie jej spytałem po prostu doslownie jak z artykulu przeczytanego moge uzyskać akapit - taki framework i mi powiedziała jak ona pracuje z artykułami, że moge sobie wypisać w punktach streszczenie i potem wrzucic je do chatu gpt i on mi sporządzi akapit po czym go biore i poprawiam na swoje (BO TAK CZAICIE ZE WSPOLCZESNIE JAK KTOS UMIE TO MOZNA UZYWAC GENERATORÓW TEKSTU DO PISANIA PRAC NAUKOWYCH).
Ale tez no ten proces który mi poradziła sobie zapamięatałem, a ona sięczęsto takimi rzeczami dzieliła, brakowalo mi takich rzeczy na innych przedmiotach że jakby nauczyliby nas tego do czego nas w sumie zachęcali czyli czytania artykułów dodatkowych spoza obowiązkowych tekstów.
Ja zawsze chciałem robić ponad program ale no to nie takie proste. Trzeba miec ambicje, motywacje i dodatkowo jeszcze potrafić to po prostu robic. Kurde ona tez opowiada o tym co mnie aktualnie mega ciekawi czyli jak z osoby po studiach zostac pracownikiem pracy.
Wiecie korpo z sluzbowym penisem i 6 cyframi pensji (sluzbowy penis jest taki dokręcany do normalnego, 6 cali extra dają w dobrym korpo :D) slynne 666 - 6 cyfr pensji, 6 cali penisa, 6 stóp (180cm) wrostu - wy kobiety na pewno wiecie (JAK JA GNIJE Z INCELI CZASAMI) - wlasnie ta prowadząca tez czytala te ksiazke "przegryw" którą sobie zamówiłem na gwiazdkę - chodzi o teorie red pillowców ze 666 = seks ruchanie i kobiety nie potrafią wam odmowic seksuuuuuuuuuuuuuu
Mozecie skomentowac ze to prawda bo przeciez wszyscy wiemy ze tak to dziala ^^. (tak zartuje, nie wiem ile z was kojarzy "Manosferę" czy polskie odpowiedniki tego bełkotu - te osoby ktore znają pewnie wiedzą że to zart, ale wole od razu zaznaczyc bo nie kazdy pewnie spotkal sie z tymi pokrętnymi teoriami o tym - NIEPRAWDZIWYMI ZAZNACZMY)
Moim takim marzeniem to żeby ta pani mnie wzięła do jej teamu naukowego albo do teamu w jej pracce zawodowej :D (i moze randka z nią XDDD nie no zartuje... to brzmi jak obsesja po prostu XDDD ale no co pomoge ze jakby czuje jakbym obcował z taką mentorką IRL + ma super poczucie humoru, poglady i jest po prostu super i do tego mnie lubi)
RAZ mnie porownała do kotka z mema xDDD (post dlugi ale jeszcze wam to opowiem)
Wchodze spóźniony na zajecia z lemoniadką ze starbucksa i ide do pierwszej ławki + przepraszam ze sie spoźniłem.
Na co Pani sie smieje czy kojarzymy takiego mema z kotkiem ktory wlasnie trzyma kawke ze starbucka + rogalika i mowi "przepraszam za spóźnienie" - co w pewnym sensie zwraca uwagę na to ze ona wie ze mogłem nie isc po kawke (nie ogarnęła że mam lemoniadkę) i sie bym nie spóźnił. Wiec sie jej przyznałem że miałęm też rogalika :DDDD
I pani nie mogla zebrać mysli i mowila "no teraz nie moge sobie przypomniec o czym mowilem ale tutaj pan mikolaj (ja) mi sie teraz kojarzy z kotkieXDDDD jak na pana patrze w tej pierwszej lawce to widze teraz tego kotka
super babeczka
10 notes · View notes
nicdozycia · 1 year
Text
"Bardzo rzadko nie myślę o niczym. Bardzo rzadko mam takie chwile, że idę sobie i nic mnie nie obchodzi, nie myślę o niczym, tylko idę lekko. Przeważnie mam w głowie wielki szum. To jest może jakaś wada albo jakaś choroba umysłowa, żeby nie potrafić czasem nie myśleć (...). Bardzo chętnie bym czasami nie myślał, tylko tak szedł bezwiednie albo tak posiedział bezmyślnie, dając się żywotowi ponosić przez jakiś czas. Tak myślę, że to by było niezłe, taki czasami krótki odpoczynek. Wieczorami to można by doprowadzić do tego, żeby się udało przez ten czas zasypiać normalnie, a nie zapadać się gdzieś z wielkiego natężenia i szumu. Taki sen byłby lepszy i spokojniejszy na pewno. Bo jak ja zasypiam z myślami napiętymi, to te myśli, one we śnie ciągną się dalej i robią się z nich potwory. I ta biedna głowa nie odpoczywa wcale, tylko cały czas pracuje, cały czas w niej szumi, chociaż wygląda, że to śpiące, martwe morze. Ale to jest tylko na powierzchni. W głębinach tam szumi. Kipi".
~Edward Stachura "Opowiadania"
24 notes · View notes
nikolamarcelina · 2 months
Text
Z 75 kg do 55 kg...ja potrafie to ty też kurwa musisz potrafić gruba szujo
4 notes · View notes
borderkaa · 3 months
Text
Gniew...
Gniewam się za to, że nawet nie próbują zrozumieć co czuję, najłatwiej jest nakrzyczeć na kogoś, zwyzywać I potraktować jak śmiecia ale nie zrozumieć i próbować milej nazwać rzeczy. Oni tego nie potrafią i nawet nie chcą potrafić.
A później wmówić, że wcale tak nie było i robić ze mnie użalającej się i kłamliwej idiotki. Tak jest bardzo często albo pokuszę się nawet o zawsze.
Potem znowu serce pęka i płaczę, mam ochotę siebie skrzywdzić ale ich to nie obchodzi. Liczy się tylko to, żeby im było dobrze, a ja nie mogę czuć się źle i nie mieć siły. Bo wtedy jestem roszczeniowa i egoistyczna. Nie mam praw mieć co do swojego ciała i siebie samej. Jestem sterowana pod przymusem innych.
Bo " jakie ja mogę mieć problemy i co ja robię, żeby być zmęczona i nie mieć siły". Mam dość tych słów.
Gdybym wiedziała dlaczego czuję się źle i zmęczenie w tym psychiczne to naprawiłabym to i odepchnęła na bok. Powiedziałabym, choć wiem, że i tak by mnie nie słuchano.
Ale nie wiem i jest psychiczny ból tak silny i się robi coraz silniejszy, że myślę o najgorszym. Robi się gorszym do zniesienia. Pozbawia mnie chęci do życia.
Czuję się odrzucona, niczym egoistka, psychiczna wariatka, lęk przed kolejnymi wyczerpującymi kłótniami i nieporozumieniu z rodziną nasila się. Dygoczę się i mam ochotę rozpłakać na myśl o kolejnych kłótniach, boli mnie głowa, rozsadza od środka kulą armatnią, bo właśnie wtedy jestem dla siebie coraz mniej ważna i boję się. Myślę o śmierci w formie ucieczki bez formy powrotu.
Zamykam się w sobie bo tak jest najłatwiej i najbezpieczniej. Udaje, że mnie nie ma. To nie sprawia, że ból i strach jest mniejszy ale nie narażam się na gorszy ból i lęk. Chowam przed problemami.
Ale oni i tak uparcie twierdzą, że ja tnę się itd. bo chce im zrobić na złość. Boli...
A potem, że ich oczerniam i " jacy to oni to są nagle źli". Nie miałam takiego zamiaru. Po prostu często w rodzinie nie dogadujemy się i wpływa to ostro na mnie. Nie chciałam być zbyt wrażliwa i lękliwa ale taka niestety jestem. Bardzo wiele rzeczy rusza, wpływa na psychikę nieodwracalnie.
3 notes · View notes