Tumgik
#mami luzu
tobby-s · 1 year
Text
Collab con @iamneko <3
Tumblr media
30 notes · View notes
david3xt4sis · 2 years
Text
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Un fanart que hice antes de las elecciones
Esto lo dibuje cuando nacieron los quackillizos de luzu y uno le salió emo como el jabsksbisbs y atrás Quackity por que él ese día dijo que también eran sus hijos jsbskba éramos felices y no lo sabíamos
9 notes · View notes
pozartaa · 2 months
Text
12.04.24 UTRZYMANIE WAG1 dzień 407 ważenie.
Limit +/-2100 kcal.
Wybrane posiłki:
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Hejka dzisiejszy post tworzyłam sobie cały dzień po trochu.
***
Oczywiście rano stanęłam na w@dze tak jak obiecałam (było około 4:30). Ważenie bez kupki - bo gdzież tu robić kupkę o takiej dzikiej godzinie? Jestem zadowolona z wyniku. Odnotowuję wzrost wag1 o ciężar (0.85 L) jednej butelki coca coli. BMI 18.8. Myślałam, że będzie gorzej i cieszę się, że mam to z głowy na następne dwa tygodnie 😮‍💨
Waga sprzed dwóch tygodni i dziś (177cm)
Tumblr media
(Aktualizacja w poście przypiętym i opisie bloga) następne ważenie za dwa tygodnie.
***
Ogólnie dzień był słaby. Dwie osoby na piątek to za mało i przysięgam nogi mi w dupsko wlazły.
***
Sprawa wygląda tak, że wróciłam do domu, zjadłam kolację i zaraz idę spać bo jutro powtórka z rozrywki. Moje posiłki jadłam dziś z doskoku. I tak cud, że się większość udało zjeść. Jutro jeszcze przetrzymać i zacznie się trochę luzu od niedzieli.
Przepraszam, jeśli na coś nie odpowiedziałam albo nic nie napisałam pod Waszymi postami po prostu dzień wyssał ze mnie energię.
Ale na pocieszenie w domu mamy trochę sprzedane spod lady boostery do najnowszego dodatku MTG. Zabawa na wieczór 36 boosterów po 14 całkiem nowych kart. Jaram się.
Tumblr media
Jutro napisze czy ten wydatek nam się opłacił. Czasami 3-4 karty potrafią zwrócić cenę całego takiego pudełka... A to nie są tanie rzeczy 😬.
Dobrej nocy wam życzę.
37 notes · View notes
Text
Tumblr media
Natalia Luzu - Tales of the abyss
By shuragyoku mami
259 notes · View notes
icantst4wpeatin · 3 months
Text
𝟐𝟗.𝟎𝟐.𝟐𝟎𝟐𝟒 𝐢 𝟎𝟏.𝟎𝟑.𝟐𝟎𝟐𝟒🦨
Tumblr media
Wczorajszy bilans
Limit: 550 kcal
Zjedzone: Pół puddingu karmelowego, ale nie wiem ile dokładnie go zjadłam więc dam (146 kcal), pierogi z serem na słodko (372 kcal)
Łącznie: 518 kcal
Spalone: 105 kcal
Net: 413 kcal
Tumblr media
Dzisiejszy bilans
Limit: 800 kcal
Zjedzone: kaszka proteinowa (164 kcal), pierożki gyoza (329 kcal), gumy i cola zero (4 kcal)
Łącznie: 497 kcal
Spalone: 85 kcal
Net: 412 kcal
Tumblr media
O ile będę wstawiać posty to od teraz dodaję limity, bo zaczęłam jakąś tam mid res dietkę. Śmiesznie, bo na wyższym limicie zjadłam mniej niż na niskim xD W sumie to spoko, bo o ile dzisiaj nic nie zjem to będę miała "zapasowe kalorie" na dni w których mi się przydadzą. Nie mówię, że zrobię dzień z jakąś dużą ilością kalorii, ale w weekendy często mam problemy z jedzeniem, bo wtedy nie ja sobie gotuję. Co do diety - jest ok. Miałam nawet lq fasta na którym nie poległam i gładko zmieściłam się w limicie. Wahałam się rano czy zjeść sobie dzisiaj jakiś bardziej kaloryczny obiadek czy coś, aleeee w sumie po co? Przecież z założenia powinnam jeść mało. Chciałam zrobić sobie makaron w jakiejś formie na słodko, ale bodajże we wtorek limit to 700 więc jeśli bardzo będę miała na niego ochotę to wtedy zjem. Wczoraj jak i dzisiaj lecę na gotowcach. Wiadomo, że wolałabym zjeść pyszne pierożki od mamy lub babci, ale na pewno zrobiłyby ich masę, a nie chce sprawiać wrażenia, że mi nie smakują, kiedy tak na serio po prostu nie chce zjeść za dużo kalorii. Dodatkowo ciężej jest obliczyć kalorie, bo nie znam dokładnego przepisu i mogłabym coś podpatrzeć, ale w większości są robione na oko😅Może kiedyś zjem takie prawdziwe, pyszne pierożki, a nie masówki. Choć muszę przyznać, że są smaczne. Gyoza to już wiem od dawna, że są spoko i wiele nawet jakichś dietetyków polecało je ze względu na (chyba) krótki skład i fakt, że są niskokaloryczne. Mam teraz tylko mały problem, bo od dawna nie miałam zachcianek. Nie wiem skąd to się wzięło, ale jakoś nie ciągnęło mnie do niczego i dzisiaj tak myślę, myślę i kurde.. Zjadłabym pad thaia, ale nie jakąś wersję odchudzoną i w tym problem. Takiego dobrego chamskiego pad thaia😭😭Na szczęście nie jest to coś na dosłowne wyciągnięcie ręki dlatego nie ulegnę. W ogóleeee to zmieniając temat o 180 stopni, bo tak mi się teraz przypomniało a propos słodkiego makaronu. Pomyślałam, że może mój łeb (a właściwie język) potrzebują jakiegoś cukru więc kupiłam sobię colke 0. Jest teraz jakaś limitowana edycja "o smaku k-popu" i jest całkiem smaczna. Nawet nie wiem czy nie smakuje mi bardziej niż zwykła. Jest taka bardziej owocowa, ale spodziewałam się trochę innego smaku, bo dużo osób porównywała go do gumy balonowej. Choć z zapachu w sumie czuć jakąś taką hubbę bubbę. Na dziś to już chyba tyle. Myślałam, że wstawię zaległe posty wczoraj, ale w końcu to odłożyłam i tego nie zrobiłam. Pewnie nie będą już tak regularnie jak kiedyś, ale powinny pojawiać się i tak w miarę często. Jak coś jeszcze "dożrę" to zeedytuję ten post, ale postaram się jak już z resztą mówiłam zostawić kalorie na inne dni. Oby tylko nie skończyło się tak, że dam sobie za dużo luzu i wyjdzie 1000 kcal.🤦‍♀️Mogłabym je dojeść, ale no nie widzę sensu. Co jak potem wleci jakieś tłuste 💩, a zostanie mi z 400 kcal? No właśnie. W ogóle ja nie wiem, w przeciągu 2 dni z pięć osób mi powiedziało, że strasznie schudłam, ale ja mam wrażenie, że pod względem sylwetki jest na odwrót. Nie wiem czy po prostu nie wiem już jak wygląda moje ciało czy to oni przesadzają. Szczerze? W obu przypadkach mam to gdzieś, bo mało mi zostało do ugw. Pozdro!!!
Chudego dzionka, nocki i trzymajcie się!<3
5 notes · View notes
paulinpaulinpaulin · 1 year
Text
Przeorał mnie psychicznie ten tydzień, na finał drama z zieloną szkołą, dwie osoby zrezygnowały z wyjazdu, no żenada serio. Także jadę z 9 dzieci, wakacje dosłownie.
Dziś festyn za który byłam odpowiedzialna, ja prdl wszystko szło nie tak po drodze, naprawdę, ale jak dziś dyrektor przyszedł na boisko gdzie już prawie wszystko było gotowe i dosłownie zaniemówił z wrażenia - wiedziałam że dałam radę. Wszyscy propsowali - rodzice, ludzie z pracy, dzieciaki wybawione i zachwycone. No ale kuźwa, ja przy takich eventach robiłam i w ogóle sama takie rzeczy wymyślałam w poprzednich pracach że taki festyn to serio pikuś. No ale stres i tak był straszny bo to pierwsza taka impreza w tej pracy za którą byłam odpowiedzialna od a do z.
Kolejny tydzień to trochę luzu - w poniedziałek laurki dla mamy, wtorek komisja na egz, środa dyżur w świetlicy, czwartek pisanie programu na zieloną szkołę, piątek kino. Potem w weekend pakowanko i siup 9 dni nad morzem. Czekam.
10 notes · View notes
myslodsiewniav · 11 months
Text
Refleksje zaskakująco głębokie (bo zaskoczyły mnie samą), o niewygodzie wynikającej z braku kontroli w tej chwili i o próbach odsiania, a następnie torowaniu sobie drogi do poczucia spokoju.
29-06-2023r.
Z frustracji, i strachu, i niepewności, i poczucia, że wydatek energetyczny jaki przeznaczyłam na wzmożone działanie Tu i Teraz, dynamiczne i bardzo osadzone w faktach, literze prawa i zdobywaniu wiedzy (cały ten stres, pośpiech, spotkania z radczyniami prawnymi, wyjazdy do PIP, rozsyłanie CV, rozmowy o tym jaki mamy budżet, co robić, jakie są opcje, czy umawiać się do behawiorystki na regularne zajęcia, czy nas stać na to obecnie, jak bardzo zmieni się nasz rytm życia, gdy zmienię pracę na nową) nie pokrywa się z z faktycznymi, namacalnymi efektami dlającymi poczucie sensu i sprawczości, będącymi potwierdzeniem słuszności podjętych dotąd działań (tj. wciąż nic nie ruszyło, odpowiedzi od szefa nie ma, odpowiedzi z PIPu nie ma, zamówionych danych z OKE też nie ma, odpowiedzi w sprawie rozmów rekrutacyjnych tez nie ma, więc też widoków na prędką zmianę miejsca pracy też nie ma, trudno więc mówić o poczuciu bezpieczeństwa, o możliwości przystosowywania się do nowej sytuacji - bo sytuacja się zupełnie nie zmieniła, planowaniu budżetu, bo z racji na brak info od szefa nie wiem czy i kiedy dostanę wynagrodzenie za przepracowany czerwiec, czy jutro składać więc wypowiedzenie? Sytuacja jest niepewna, niejasna, napięta i pozbawiona konkretów). Czuję się tak, jakbym obecnie zrobiła wszystko co mogłam i CZEKAM w napięciu na gwizdek "START" by ruszyć sprintem ku planowi A, B lub C. I tak się czuję już od tygodnia, cała czujna, napięta, analizująca kolejne możliwe kroki i to mnie dobija, ten stres, kompulsywne sprawdzanie i poczucie takiej... bardzo chujowej, smutnej zależności uwięzienia. Bezsilności.
To dziwne, bo przecież, kurde, będę WOLNA - tak wolna, jak się da! Mam kilka planów, mam możliwości, mam też wsparcie! A czuję się tak, jakbym była... nie wiem nawet, jakby mi spadła samoocena, jakby ta sytuacja była potwierdzeniem jakichś wszystkich moich wątpliwości co do słuszności jakichś najgorszych moich wad, najbardziej okrutnych przekonań na własny temat.
Przykład? Dzisiaj - po tylu latach terapii i układania się na nowo z ciałem, po wielomiesięcznej świadomości, że najpierw byłam chora, potem miałam przypały z pieskiem (który poprzewracał nam obydwojgu mocno w życiu), z dobieraniem leków na ADHD by nie czuć skutków ubocznych, z planami wyjazdowymi, z kosmicznym stresem i zmęczeniem, z całym tym okresem, kiedy traktowałam swoje ciało z wyrozumiałością, z łagodnością, z pobłażliwością, z takim uspokojeniem "no okay, dziewczyno, wiesz, że masz tendencję do tycia, jeżeli brakuje tobie luzu, wrócisz do sportu jak zadbasz o siebie, działo się odwdzięczy." - NAGLE uznałam, że mam obrzydliwe ciało. Brzydkie, tłuste - bo patrzyłam na zdjęcia sprzed 2 lat, kiedy miałam nogi tak wysportowane, umięśnione, fajne, akceptowalne, a których mięśnie obecnie, w 2023 roku pomniejszyły się, wyblakły, spulchniły się otoczką miękkie tkanki tłuszczowej i których absolutnie nie znoszę, które mnie brzydzą. Na które - po staremu, po niezdrowemy - jestem ogniście wściekła, do których pałam nienawiścią, wstetem.
I mnie to przeraziło.
Bo to tylko stan moich nóg i mojego ciała odzwierciedlający ten moment życia. Tylko i aż tyle. Te nogi pokazują na co nie mam czasu, a na co mam. Że mam sporo roboty w obszarze życiowych priorytetów do remontu w 2023r. Tylko i aż tyle. One noszą mnie po tej ziemi, są cudowne, podobne do nóg mamy i taty, ślicznie krągłe (i tych krągłości bym na nic nie zamieniła!), nie muszę ich golić, bo nawet z włosami nie widać za bardzo różnicy xP, pozwoliły mi przebiec po Toruniu o poranku, na nich przemierzyłam w ciągu ostatniego miesiąca pół miasta po urzędach i gabinetach radców... Czuję głęboko, że prawidłową reakcja powinno być taka: "kochana V. będziesz od lipca WOLNA, wiesz, że nic Tobie na głowę nie pomaga równie skutecznie jak aktywność fizyczna, więc wykorzystaj ten czas i dbaj o swoje ciało, wróć do równowagi, połącz się na nowo z ciałem i z takim obrazem siebie, jaki akceptujesz. Ciało się odwdzięczy, zadbaj o nie, przecież wiesz to z doświadczenia.". A zamiast tego weszła histeryczna, gorąca, pełna gniewu nienawiść i pogarda do ciała. I obsesyjna myśl o tym, że jestem szkaradna, nic nie warta, że dlatego w życiu mi nic nie wychodzi, bo nawet ciało mnie zdradza. I to mnie przeraziło!
Bez kitu. Aż mnie zawstydza ten pełen agresji głos/uczucie we mnie.
:/
:(
Za dużo wiem, za dużo osiągnęłam na terapii by pozwalać sobie na taką autoagresję i podcinanie skrzydeł pełnym zwątpienia myślą, akurat w tym obszarze, tym, który odpakowałam i któremu się przyjrzałam, opłakałam, i który utuliłam z towarzystwem specjalisty do cholery!
:/
Po wczorajszej rozmowie z moim partnerem, która w ogóle nas zaprowadziła do ciekawych wniosków tj. on zawala, bo też jest w wysokim stresie od miesiąca, też wszystko się na nim odbija, też nie jest obojętny na niepewną i niewyklarowaną sytuację w której jestem (jesteśmy). Opisywał mi swoje emocje metaforą, którą całkiem rozumiem! Że wkurza go, że nie ma na nic wpływu. Że założenia, które obiera, że plany, które tworzy z różnych przyczyn, nie zależnych od niego, nie wypalają. Nie wychodzą. Czuje, że nie dość, że chwieje się jego poczucie bezpieczeństwa to jeszcze traci kontrole nawet nad najmniejszymi sprawami.
I ja to TAK DOSKONALE ROZUMIEM!
Bo to jest coś, na co ja - tyle, że innymi słowami to opisuję, inną metaforą - przeżywam od kilku miesięcy! Nawet lista rzeczy "do zrobienia na dziś" okazuje się często przerastać moje możliwości "na dziś", że oczekuje od siebie wydajności takiej, do jakiej przywykłam, a nie biorę pod uwagę, że od jakiegoś czasu wprowadziłam na orbitę swojego życia nowe satelity, różne! W konsekwencji mam więcej nowych obowiązków, które pożerają moje różne zasoby (uwagę, energię, czas, zdrowie), a ja ich niedoszacowuje, zamiast tego skupiając się na frustracji i złości, że kiedyś wychodziło, a teraz nie wychodzi! Że tracę kontrolę w tym co ogarnęłam! A po prostu stres przytłacza i przelewa czarę emocji.
Rozumiem to, bo obydwoje czujemy to samo w tej sytuacji, chociaż mówimy o tym w inny sposób.
Ustaliliśmy więc, że zostawiamy sprawy na które nie mamy wpływu, w obszarach których zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, a teraz pałeczka leży po reakcji z drugiej strony.
Skupiłam się więc znowu na mojej liście, tej sprzed ogarnianiem pracy, tej, której rozpatrywanie odpuściłam. Uznałam, że nie siądę do niej z czystą głową, jeżeli nie wyjaśnię kilku spraw w obszarze relacji, które budzą moją niepewność, domysły. Wolę wyjaśnić sytuację. Po prostu.
Dziś są urodziny Programisty - przegadałam z przyjacielem godzinę. Tęskni za mną, ale też rozumie sytuację. Czuję się winna, że go zaniedbuję.
W weekend dziewczyny mi powiedziały wprost, każda z osoba, każda w bardzo emocjonujący sposób, dobitnie, podkreślając, że mają ogląd na sytuację i zrozumienie wobec tego z czym się borykam w swoim życiu obecnie, każda podkreślając, że nie ma żalu czy pretensji, przeciwnie - tęsknią za mną "słuchaj, bardzo brakuje mi ciebie w moim życiu". Łezki w oczach i przytulasy poszły. Wzrusz był i napęd by coś jednak przekminić z tymi moimi możliwościami czaso-przestrzennymi... Bo ja NIE MAM CZASU na to, co lubię i kogo lubię, bo za dużo się dzieje :(
Do tego rodzina moja - moja siostra miała urodziny wczoraj, jej mąż jutro (tak, mam maraton co czerwiec, siostra, przyjaciel, szwagier... i chyba jeszcze synek kuzynki w któryś dzień). Mama zachowuje się jakby nic się nie stało pomimo tego jawnego ataku na mnie by mi dojebać sprzed tygodnia. Tata dla odmiany totalnie na chillu, spotkania Tuska i wszelkie anty-PIS śledzi, by pojechać na nie z transparentem. Poza tym jak to on: spontan i radość, codziennie u któregoś z braci w odwiedzinach, codziennie mecz lub bieganko, codziennie słucha politycznych debat i śmieje się z tego debilizmu (ma pokręcone poczucie humoru). I czeka na umówione spotkanie ze mną, bo też tęskni.
A siostra o dziwo... jest spoko. Zero problemów w komunikacji, zero pretensji. Wręcz w stosunku do rodziców sprawia wrażenie osoby, która gra ze mną w jednym zespole. Za miesiąc będzie rodzić, a ja nie mogę w to uwierzyć... tyle lat starań, bólu, zastrzyków, diet, hormonów i NAGLE trafia mnie świadomość, że "To JUŻ!!???" @.@ Serio, to niesamowite w jak niewielkim czasie ciało kobiety potrafi wykształcić z zygoty nowy organizm, nowe organy, narządy, całe układy, wykarmić i zatroszczyć się o najrozmaitsze potrzeby ulegającego ciągłym podziałom i mutacją płodu. Wow. Jestem pod takim wrażeniem! Że to moja mała siostrzyczka robi takie niesamowite rzeczy! WOW!
Zaskakuje mnie od wczoraj, od jej urodzin, które były dla mnie ważnym punktem w wydarzeniach na kole roku od kiedy pamiętam; że moja siostra... ech...
Tu, przy tych słowach nakładają mi się obrazy: króciutko ścięta blondyneczka odwalająca karate na chłopcach starszych od niej o 2-3 lata, którzy byli niegrzeczni lub jej czymś podpadli, pulchna dziewczynka o bardzo długim, grubym, niesamowicie złotym warkoczu siedząca na podłodze z kuzynem w za dużych T-shircie, z padami w rękach, rycząca gniewnie przy grze w Mortal Combat - bo musi wygrać; ta sama dziewczynka zmieniająca mi kompresy na czole, gdy na kolonii miałam zapalenie płuc, rezygnująca z aktywności dla zdrowych dzieci by być przy mnie, ta sama dziewczynka na tej samej kolonii, której ja teraz zmieniam kompresy, gdy ona zarażona leży w gorączce domagając się bym jej czytała dalej Harry'ego Pottera i Więźnia Azkabanu, którego kupiłam na jakimś straganie - wcześniej nie chciała nawet słyszeć o "głupich książkach", ale w obliczu nudy i strachu o zdrowie na kolonii nagle dała się porwać do Hogwartu; pamiętam jej buzię wykrzywioną w grymasie, gdy się sprzeczamy o pierdoły na plenerach malarskich;
Szczupła, atletycznie zbudowana i wysoka nastolatka wychodząca na scenę by zatańczyć hip hop... chociaż jest na scenie z grupą, jest ich tam może 30, wszystkie tak samo ubrane, ruszają się do tej samej choreografii, to ta laska z blond warkoczem wystającym spod kaptura ma w sobie tyle charyzmy, tyle energii, tyle gorącego gniewu, że nie da się od niej oderwać wzroku - i dlatego tańczy w centrum, fascynuje to, jaką ona walkę toczy z każdym ruchem, a ja i mama z zachwytem podziwiamy te mistrzostwa krajowe z widowni i czujemy, że to jest jakaś bardzo gwałtowna forma poezji poprzez taniec :D; mam przed oczami nieco starszą nastolatkę, która z obrzydzeniem patrzy na mnie, na moją emocjonalną kruchość, na moje obnażenie strachu i tego, że też nie wiem co robić, a która gniewnie wyrzuca mi czego ode mnie potrzebuje NA JUŻ i nie są to moje emocje lub problemy, mówi mi okrutne rzeczy, grozi pobiciem, bo przecież trenuje boks, wie jak, wręcz twierdzi, że czasem uderza w worek myśląc o mnie i wyrzuca, że "nie jesteś moją matką!", gdy ja próbuję być jej opiekunką, bo mama miała wylew, ojciec wyjechał, mamy tylko siebie, bo obydwie czujemy tę stratę, ale mamy tak odmienne potrzeby...
Pamiętam tą młodą kobietę, która twierdziła, że jest za głupia by iść na studia, która w złości odrzucała moje wsparcie, moje zapewnienie, że to jest nieprawda! A którą umówiłam z moimi koleżankami, z różnych kierunków, by one jej pokazały możliwości jakie studia dają - i to ją zainspirowało, dzięki rozmowie z jedną dziewczyną, moją sąsiadką, zdecydowała się startować i została przyjęta, ku własnemu zaskoczeniu, bo chociaż sama miała przekonanie, że jest "za głupia" to wyniki z matury pomimo trudnego okresu w życiu miała znakomite... [a najgorsze jest to, że wiem, dzięki terapii, że ona uważała, że jest "za głupia", bo porównywała się do mnie... bo taka narracja była w rodzinie: ja jestem mądra, a ona sprytna. Każda w swoim świecie i wyobrażeniu, każda nieszczęśliwa z czegoś co w sobie ma, co mogłaby być zasobem w innych okolicznościach, nie świadoma pełni swojego potencjału. Ech... :( Terapia powinna być obowiązkowa, przysięgam, te dwie dziewczyny mogłyby mieć zupełnie inne relacje gdyby wsparcie psychologa otrzymały automatycznie w najbardziej traumatycznym momencie życia rodziny];
Zarazem mam przed oczami ogarniętą i szaloną studentkę, imprezowiczkę :P, szczupłą, z jasnymi, cieniowanymi włosami, z jakąś fajką w kieszeni, uczestniczkę rozmaitych konferencji naukowych, targów branżowych i festiwali muzycznych; biorącą udział w różnych kreatywnych projektach i pełną frustracji i braku zrozumienia wobec mojej depresji (teraz to rozumiem, za dużo przeszła, musiała się dystansować by sama się nie załamać - wtedy było mi trudno, czułam, że się ode mnie wymaga bym była ostoją dla rodziny, rodzicem, ale zarazem straciłam wszystkich bliskich);
Mam przed oczami siostrę w znacznie krótszych włosach, uśmiechniętą, z kocem pod pachą, na progu mojego mieszkania, w pidżamie - przyszła od siebie, rano, z sąsiedniej klatki, gdzie wynajmowała mieszkanie z koleżankami i kolegami, aby zjeść wspólnie ze mną śniadanie i poodgądać "Pamiętniki Wampirów" lub "Naruto" do południa, przed zajęciami, zależy na co będziemy miały ochotę, i pogadać, porysować, zrobić jakiś make up, posłuchać muzyki; pamiętam tą młodą dziewczynę, jak jej trzymam włosy nad kiblem po jakiejś imprezie i kryję ją przed mamą następnego dnia; pamiętam jak dzwonię do niej po tym, jak mój ówczesny chłopak ze mną zerwał, a ona ku mojemu zaskoczeniu się zwalnia z pracy, jedzie do mnie, wchodzi do mieszkania, pakuje bez słowa po moje najpotrzebniejsze rzeczy i mówi z łagodnie "choć, Villuś, dziś śpisz u mnie" i wtedy rozryczałam się tak, że kilka godzin później ona opisze mi moją reakcję jak istną groteskę, będę płakać dalej, ale też dławić się śmiechem siedząc na jej łóżku; mam przed oczami babeczkę w jeansowej kurtce, niebieskich okularach, z wielkim, kudłatym, przyjaznym psem na smyczy, która daje przy ognisku swojej koleżance jakiś rady z dupy, tonem ekspertki, które o dziwo są doceniane przez ich środowisko, ale które będą powtarzane potem jako głupi-mądry tekst mojej siostry, naturalne następstwo głupio-mądrych refleksji naszego taty, a niestety tamta paczka znajomych miała okazję nie raz usłyszeć naszego tatę, więc niektóre teksty mojej siostry funkcjonują jako paolocohelizmy lub po prostu memy xD; mam przed oczami siostrę sprzed kilku lat, w końcu przekonaną do tego by dać włosom szansę bez prostownicy i sprawdzić czy faktycznie ma loki: widzę ją w kręconych, ciemnych pierścionach okalających twarz jak aureolę, a na twarzy odrysowuje się WŚCIEKŁOŚĆ i pluje jadem na mnie nie bardzo wiem dlaczego... chyba dlatego, że nie jestem taka, jaką sobie mnie wyobraziła... którą kocham, która mnie rani, której nieobliczalności się boję, za którą tęsknię, którą wolę trzymać na bezpieczną odległość, bo po spotkaniach z nią sama muszę się zbierać do kupy :( ; mam przed oczami wymizerniałą twarz siostry przechodzącej COVIDA i czuję strach, tak jak wtedy, gdy widzę znaczące zmiany na jej buzi spowodowane terapią hormonalną związaną z procedurami metod pozwalających na zajście w ciążę (nie chcę pisać, że "przed in vitro", bo w PL to wcale nie było takie proste by dotrzeć do in vitro, a te zmiany i blizny po nich zaczęły się pojawiać lata temu... najepierw przeszli masę innych dróg); mam przed oczami szczęśliwą siostrę w dniu jej ślubu; widzę zmęczoną i odprężoną siostrę po wysiłku, po wspinaczce na pionową skalną ścianę i nie mogę się nie rozczulić widząc jak kocha góry...
MAM TYLE SIÓSTR PRZED OCZAMI TERAZ, jednocześnie, gdy myślę o ulotności życia i nieugiętości w spełnianiu marzeń, o mojej siostrze....
Do brzegu: zaskakuje mnie od wczoraj, że moja siostra, ta moja siostrą, którą znam całe życie będzie miała dziecko! @.@ NAGLE to stało się takie... prędkie i oszałamiające! Idzie nowe pokolenie, a nam jest coraz bliżej śmierci... wczoraj ta świadomość mnie przeraziła.
Teraz, dziś, raczej czuję zachwyt i spokój, jaki daje ta myśl: przy wszystkich niepewnych rzeczach, jakie teraz chwieją mi światem pewne jest, że mój siostrzeniec urodzi się za miesiąc i że ja kiedyś umrę. Bo śmierć jest pewna - nie chcę wcale do niej dążyć, albo poświęcać jej rozkminę, nic z tych rzeczy. :) Po prostu świadomość, że narodziny i śmierć to jedyne pewne, gwarantowane wydarzenia w życiu człowieka nadaje moim obecnym rozterką zawodowym i problemom życiowym (które na ten moment są dla mnie trudne i przytłaczające, wyciskające oddech z płuc swoim ciężarem gatunkowym, poczuciem braku kontroli, budzące cichą, ale grząską panikę w obszarze poczucia bezpieczeństwa) takiego zdrowego rozmiaru, zdrowego dystansu, dzięki którym mogę je etykietować jako "chwilowe przeszkody na drodze życia, którą jakoś pokonam" - i też to w jaki sposób ją pokonam będzie ciekawsze niż samo dokonanie pokonania jej. Wręcz obecna chwila mojego życia wydaje się śmiesznie nie ważna, a w zasadzie zwyczajnie śmieszna, malutka po prostu w kontekście Początku i Końca. To bardzo uspokajająca i kojąca myśl muszę stwierdzić.
Nie spodziewałam się, że tak filozoficzna myśl mi z tego co czuję się ułoży i teraz jestem nieco zawstydzona kilkoma poprzednimi akapitami. Z małej rzeczy, wielka, emocjonalna i pełna akceptacji rewelacja (tj. objawienie).
No wow.
Sama jestem tym zaskoczona. Musiałam odejść od klawiatury i to przetrawić, pobyć z tą myślą... i zaskakująco dobrze mi z nią. Budzi spokój.
Za miesiąc będę ciocią. Tą laską, która mi się śni sporadycznie od stycznia: śni mi się drobna kobieta po 40-tce, w kapeluszu z dużym rondem, pieląca ogród w jakimś CIEPŁYM (rozkosz sama na myśl o tym) miejscu, bliżej południka znacznie niż Polska, która nachyla się nad kwiatami, pomidorami, dyniami i woła chłopka, którego włosy migają w tym śnie - to są czarne jak u ojca, to blond jak u matki - który ewidentnie się nudzi, snuje się po ogrodzie z gierką w rękach. I ta kobieta, moim głosem, pyta się chłopca o oczach raz chłodno i przeszywająco blado-niebieskich niczym wody lodowca (jak oczy jego babci, teściowej mojej siostry, i jak oczy wszystkich ciotek i kuzynostwa ze strony ojca), a po chwili o oczach takich w kolorze letniego nieba, o kolorze cieplejszym i bardziej nasyconym, w pochmurne dni te oczy przybiorą barwę wyblakle-szarawych lub blado-zielonkawych (jak moje, jak mojej siostry, jak mojego taty i całego jego rodzeństwa, jak większej części naszych kuzynek, jak naszej pochodzącej z Lwowa prababci, tej, która miała świetne poczucie humoru, była ciepła, troskliwa i była "najlepszym co mi się w życiu przydarzyło" wedle jej wszystkich wnucząt) - więc ta kobieta pyta się chłopca czy ma ochotę z nią się udać na przejażdzkę konną. Zwraca się do niego imieniem mojego siostrzeńca. Tym, które budziło tyle kontrowersji przez ostatnie miesiące. A on się zapala do pomysłu, aż podskakuje na chudych nóżkach. I wsiadają w siodła i pędzą po łąkach letnich Alp rozmawiając o tym, jak chłopcu było podczas roku szkolnego i gdzie był w majówkę z mamą i tatem. I na jaki koncert chciałby się wybrać, to załatwimy dla nas bilety... Chciałabym tak. Widzę się w roli cioci. :D Powiedziałam wczoraj o tym śnie siostrze - a ona ze śmiechem zagroziła "ja ci dam konie! Wystarczy, że go matka i ojciec będą na skałki ciągać, a wujek jakimiś gratami woził!" <3 No, fajnie mi się mościć póki co jest w tych życzeniowych, onirycznych wizjach kontaktów przyszłych z rodziną mojej siostry. :D
A siostra od wczoraj komunikuje się spoko. Gadamy spoko. Różnimy się - chyba to zaakceptowała i w końcu (lub tymczasowo) wypracowałyśmy neutralny grunt do rozmowy. Zobaczymy jak będzie dalej, bo mam w pamięci mocno zarysowane uwagi od mojej terapeutki: "Przecież wiesz, jaka jest twoja siostra!", a powiedziała to w takim momencie naszego życia, gdy mój kontakt z siostrą nagle stał się prosty, łatwy, gdy siostra była empatyczna i przedstawiała swoje spojrzenie na wcześniejsze wydarzenia o które przedtem robiła gorące afery. Żebym nie brała tego za pewnik, że teraz będziemy się zdrowo komunikować, bo nie wiadomo, kiedy i co ją znowu wtłoczy w zachowania, które są po prostu przemocą emocjonalną wobec mnie wynikającą z różnic w priorytetach życiowych...
Ech.
Ale póki co jest mi miło na myśl o siostrze, która NAGLE będzie mamą! Niesamowite! Teraz tylko trzymam kciuki by poszło szybko, łatwo i bez komplikacji.
Siostra powiedziała, że nie chcą nic od nas na urodziny - nie w obecnej niepewnej sytuacji finansowej - ale z O. to przegadaliśmy, wzięliśmy pod uwagę jej zrozumienie i empatię, naszą niestabilną jeszcze sytuację finansową i nieco odleglejszy plan wydarzeń. Przyznaję, zaskoczyło mnie samą (pozytywnie) to, co wymyślił mój chłopak... Zadzwonił do mnie kilka dni temu z pracy z taką bardzo przemyślaną argumentacją by podzielić się pomysłem: zaproponował, abyśmy sprezentowali mojej sis i Szwagrowi na urodziny voucher do hotelu SPA, gdzieś blisko, ale na tyle daleko by nie wpadło im do głowy wracanie do małego. I by w tym voucherze od razu były ujęte posiłki, masaże, inne przyjemności związane ze SPA. A do tego wielkie, wygodne łóżko - takie by mogli się wyspać zapominając o całym świecie. I gwarancja, że ktoś z rodziny (tu mój chłopak przyznał uczciwie, że on się tego na pewno nie podejmie) przejmie na cały weekend małego, żeby świeży rodzice mogli odpocząć. Przedstawiłam tę opcję siostrze od razu pytając czy voucher na październik lub listopad byłby ok - odpowiedziała z zachwytem, że to świetny pomysł, ale niestety nie wie jeszcze jak będzie się czuła po poznaniu swojego synka i tych 3 wspólnych miesiącach z myślą o zostawieniu go pod czyjąś opieką. Przyznała, że teraz nie wyobraża sobie tego, by on do roku zostawał pod czyjąś opieką bez jej obecności, że to jej zbyt wielki skarb, ale ma wrażenie to może się zmienić, kiedy się urodzi xD
Cieszę się...
Fajnie mi na ten moment, na razie, w tej relacji i chyba to słychać/można odczytać :D :D :D
No i wreszcie wrócę do sytuacji z siostrą mojego partnera... Ech.
No i z tym zrobiłam krok, odhaczyłam punkt ze swojej listy i poniekąd czuję dzięki temu spełnienie. :P Zrobiła na tym polu to, od narzekania na co zaczęłam ten wpis! Nad czymś jednak miałam kontrolę, wzięłam odpowiedzialność za swoje zachowanie w danym obszarze, coś mogłam wyprostować, wyjaśnić i teraz mogę przejść do kolejnych punktów na liście, zająć się sobą, planami, powolnym odzyskiwaniem kontroli (nawet pozornej - bo wiem, że to iluzja, że mamy kontrolę nad życiem). Coś mam "z głowy".
Ale nie mam xD - to znaczy CHYBA nie ma JESZCZE możliwości na polu tej relacji (ja-szwagierka) zrozumienia niektórych aspektów tego, co dla mnie było istotne, bo dzieli nas doświadczenie życiowe, wiek (12 lat różnicy), potrzeby... Brakuje tu zrozumienia chyba pomimo oczywistych chęci z obydwu stron xD
Ech, po zasięgnięciu w ostatni weekend porady u mojej przyjaciółki i opisie tego zdarzenia podczas "rodzinnego wyjazdu" w maju i na początku miesiąca (tj. czerwca), najkonkretniej tego mojego faux pas w dyskoncie spożywczym o którym pisałam kilka postów temu itp przyjaciółka tylko spojrzała na mnie xD A to spojrzenie mówiło więcej niż 1000 słów! xD Aż zaczęłam się pocić pod ciężarem oceny i karcenia jakie niosło to spojrzenie... A potem potwierdziła, że z mojej relacji wyglądało to tak, że się im (siostrze O. i Szwagrowi nr2) wjebałam w ważną rozmowę o komunikacji w związku. Dodatkowo z tego co sama wiem od dawna jest to wybijający nie pierwszy raz głęboki problem w ich relacji: tą rozmowę w której padły słowa o poczuciu zaufania, zdrady, a ja na fali impertynenckiej impulsywności odwróciłam kota ogonem, temat rozmyłam, zmieniłam, pożartowałam, a to nie była moja dyskusja. Owszem, wydarzyła się w środku mojej rozmowy z jedną z tych osób, ale miała zupełnie inny ciężar, niosła wielkie napięcie. Powinnam była się wycofać wtedy. To była dyskusja osób będących w wieloletnim związku, którzy mają problem komunikacyjny. Duży jak się okazuje. Ech. Czyli moja przyjaciółka potwierdziła to co ja czułam od kilku tygodni, jednak nie overthinkinguję. Ech.
No i w końcu J. po wysłuchaniu całości, po wzięciu pod uwagę tego co mnie momentami bolało (a czego nie miałam czasu tutaj opisać nawet), co odebrałam jako wykluczenie itp. zdiagnozowała to jako "laska tęskni za bratem, jak cholera i ewidentnie na jakimś poziomie nie kmini twojego pojęcia związku i odrębności, jeszcze sama jest młodziutka i zależna od rodziców, prawdopodobnie uważa, że zagarniasz jej wyjątkowego człowieka dla siebie" - celne, fakt, jakbym miała do tego dojść sama to musiałabym walnąć jeszcze kilka wpisów z rzygiem emocjonalnym, fakt. To takie nazwanie tego czego doświadczałam w punkt: że jednocześnie nie było tak, że ktoś mnie ostentacyjnie nie chciał tam, że mi dawano do zrozumienia, że jestem niechciana, co właśnie próbowano wyciągnąć mojego partnera z roli mojego partnera, a wcisnąć do w rolę znajomą, rozpoznawalną, rolę brata - w rezultacie ja go czułam mniej i czułam, że nie do końca jest tam miejsce dla mnie, ale też, że nie jest to i nie było wymierzone we mnie, ja dostałam rykoszetem po prostu.
J. poradziła by po prostu do laski napisać, zadzwonić i wyjaśnić zamiast snuć domysły.
I pomogła mi odgrodzić to, co dla mnie jest niejasne wciąż w związkowej zdrowej komunikacji ja-partner-rodzina partnera. Bo są rzeczy, które lepiej by wychodziły od O. w komunikacji do członków jego rodziny, a są też takie, które lepiej by wyszły ode mnie. Jeszcze nie czuję które to które. Uczę się.
Okay, to było jednak pole do doprecyzowania komunikacji ja-szwagierka.
Okay, wzięłam odpowiedzialność za swoje trudności w tej relacji i napisałam do niej dziś z pytaniem czy ma przestrzeń na rozmowę telefoniczną. Jej odpowiedź "czy zrobiłam coś chujowego?". xD Eeeee... No kurde, no... Poczułam się dziwnie. Z drugiej strony takie pytanie jest uzasadnione po info ode mnie "chcę z tobą porozmawiać, bo przemyślałam kilka rzeczy, ale wcześniej nie miałam na poruszenie nich przestrzeni, bo trochę jestem przytłoczona obecnenie nadmiarem stresu, czy mogę zadzwonić?" - miało być casualowo, ale sama jestem w napięciu, więc wyszło idiotycznie xD Przyznaję. Napisałam, że w zasadzie, to ja z perspektywy czasu myślę, że zachowałam się nie okay i chcę o tym pogadać.
Zdzwoniłyśmy się po mojej pracy, a przed jej wyjazdem.
I było miło.
Tyle, że.... gadałyśmy pozornie o tym samym, a jednak każda z nas o czymś innym :/ - jak to potem powiedziała J. po wysłuchaniu mojego streszczenia po braku satysfakcjonujących konkluzji (i znowu rozminie "czy ja coś podczas tej rozmowy zjebałam znowu, że czuję się tak, jakbym nie była rozumiana"? Ech...)
Wróciłam do nieszczęsnej sprawy tiramisu. Przeprosiłam. Przyznałam, że moja impulsywność może być poniekąd wytłumaczeniem i przyczyną braku taktu w tamtej sytuacji, ale przyznaję, że było to z mojej strony słabe. Szwagierka śmiała się, jakby z ulgi, wyjaśniając, że ona w ogóle tego nie pamięta. Zapewniała mnie, że wszystko jest ok, że ona pamięta mój żart, że tak to odebrała wtedy, że mamy zespoły 2:2, połowa nutella, połowa tiramisu. Że nie pamięta wcale, żeby prowadziła wtedy jakąś rozmowę ze swoim chłopakiem - co najwyżej, że się irytowała tym, że jej typ znowu coś głupiego odpierdala (!).
Eeeee... OK? Nie tak bym to ujęła, ale chyba teraz czuję z jakiego poziomu startujemy: ja myślałam, że zła komunikacja, że jest w tym przestrzeń na chęć zrozumienia Szwagra nr2 i jego dziwności, a przez telefon, zresztą na żywo też, bo nie pierwszy raz to słyszę, ujmuje jego wyrażone na głos potrzeby i antypatie jako trywialne odpierdalanie głupot.. I tu mam serię refleksji i usprawiedliwień: że oni mają ledwie -chyba - 22 lata (to znaczy on jest starszy, ale w kwestii dojrzałości moim zdaniem zachowuje się jakby był młodszy od niej :P), że to trudny wiek, że sami muszą sobie odpowiedzieć na masę pytań, poznać swoje granice, że w takich wypadkach czasem w ogóle brak przestrzeni na pomieszczenie jeszcze emocji i rozkmin partnera bardziej emocjonalnie, a mniej powierzchownie itp... Ale chyba teraz głębiej w to nie chcę wchodzić, bo mam swój shit do ogarnięcia na polu tej relacji, bo sama nie wiem co czuję i jak lepiej się komunikować...
Anyway - potem w sumie sparafrazowałam uwagę mojej przyjaciółki: że czułam, że rodzeństwo bardzo za sobą tęskni, że to ich kawałek do przegadania i nie mam zamiaru w to ingerować, przeciwnie: wspieram, po prostu w ramach tego wyjazdu miałam pół roku wcześniej umówiony z O. wspólny plan, wspólne i przegadane we dwoje oczekiwania, też w ramach naszych potrzeb i naszych granic. Chciałam, aby ten wyjazd mieścił w ramach moich możliwości i potrzeb, a czułam, że te potrzeby nie zawsze były kompatybilne z ich potrzebami lub oczekiwaniami, których przed wyjazdem nie zakomunikowano nam, więc ich nie znałam, a mogła się tu pojawić frustracja - zarówno u mnie, jak i u nich. I tak to czułam. Czułam, że moje granice i baterie socjalne zostały podczas tamtej wyprawy rozładowane. Że mój chłopak to rozumiał i brał pod uwagę, bo jesteśmy parą, jednym zespołem. I mam wrażenie, że moje potrzeby i granice kłóciły się z jej oczekiwaniami, nadziejami, planami. Głównie przez wzgląd na tęsknotę za kiedyś znajomym, domyślnym sposobem w jaki spędzali czas z O.
Na to siostra mojego partnera z jakąś taką ulgą, rozczuleniem jęknęła "Nie, no co ty!" i wyjaśniła, że faktycznie bardzo tęskni za bratem. Że tak bardzo ją cieszyło zobaczenie go na tym wyjeździe. Że była z nim bardzo blisko, że razem mieszkali, że był dla niej jak przyjaciel, że mieli ciepły kontakt, a teraz, przez jej wyprowadzkę do innego miasta ta relacja się osłabiła, głównie dlatego, że jej brat jest debilem i nie potrafi rozmawiać przez telefon o życiu xD (tylko rodzeństwo zrozumie ile w takim pełnym złości wyrzucie może być miłości xD). Że dlatego faktycznie ciągnie ją do niego bardzo, nie kryje, że próbuje wykorzystać każdą chwilę z nim, ale przy tym zupełnie nie miała i nie ma odczucia, że to ja go "zagarniam" dla siebie. Że w ogóle nie czuje z mojej strony jakiegoś zagrożenia na linii ich kontaktów, przeciwnie - czuje, że jestem wspierająca i że to min. sprawia, że ona się cieszy z tego, że jej brat ma spoko dziewczynę.
Hymm... no i tu mam wrażenie, że... ale o tym zaraz...
Potem weszła w radosną opowieść o tym, że mają z O. plany na wspólny wypad w czwórkę z rodzicami z okazji ich "piędziesięciolecia" - że zaproszą ich gdzieś. Snuła taka rozmarzona jak to super będzie znowu gdzieś być w czwórkę. Znam te plany, ale jakoś słuchając tego z ust mojego partnera czułam takie "Good for you, zabierzcie z siostrą gdzieś waszych rodziców na weekend i się dobrze bawcie, powodzenia, super zabawy! A ja w takim razie ruszę w odwiedziny do przyjaciół lub moich rodziców, super, na pewno wszyscy spędzimy świetnie czas - ekscytujące możliwości! Wspieram totalnie, o taki związek mi chodziło! Super z ciebie partner!" a jak słucham tego z ust jego siostry to czuję... zazdrość. I bardzo dużą niewygodę, strach, niepokój. I nie wiem dlaczego! Samą mnie to zaskakuje - bo przecież mówiła mi o rzeczach, o których wiem od tygodnia, a czułam się jakbym została postawione przed faktem dokonanym, na który nie mam wpływu. Jakby mnie wykluczono... I dlatego czuję, że ta relacja może też coś we mnie uruchamiać, coś bardzo głębokiego, ale nie wiem co... Istnieje te możliwość, że to siostra O. komunikuje się w taki sposób, że sugeruje coś, naciska jakieś moje triggery, które na tą samą informację z ust jej brata są zupełnie niewzruszone, a gdy słyszę to samo od niej we mnie zasiewa się niepewność i poczucie wykluczenia, odrzucenia, alienacji. Nie wiem i nie potrafię na ten moment zlokalizować czy to mój kawałek do przerobienia, jakieś moje bolesne miejsce; czy może to jej kawałek do przerobienia (a ja mam po prostu taką konstrukcję emocjonalną, że mam wbudowane akurat takie odbiorniki rejestrujące tą konkretną częstotliwość fal, która jest jej kawałkiem do zaopiekowania, jest to po prostu bardziej opowieść o niej niż o mnie, ja to po prostu odczuwam i trochę wtedy głupieję).
Teraz, gdy opisywałam to chyba zaskoczyłam i wiem o co chodzi, o jakiego rodzaju komunikaty... Ona mi przedstawiła mówiąc "nie wiem czy mój brat ci mówił, jakie razem mamy plany..." - niby nic, ale czułam, że zasugerowała mi, że on mi nie mówi o ważnych rzeczach, o swoich planach. Że nie bierze mnie pod uwagę przy tak ważnych ustaleniach. A to dla mnie byłaby czerwona flaga - oznaka rozpadu naszej relacji. I to nie pierwszy raz ona tak do mnie mówi - w takich sytuacjach odbieram to jakby zakładała, że jestem tu na chwilę, że nie jestem członkinią rodziny, której zdanie i opinia wpływa na to, co się dzieje w parze, w planowaniu wolnego czasu, z budżetem itp. Że jakby... żyję z moim partnerem obok siebie, jak obcy ludzie, że się od siebie odsuwamy, jesteśmy niedostępni emocjonalnie zamiast prowadzić wspólne życie, gospodarstwo domowe, dzieląc się trudnościami, emocjami. Odbieram to w takich chwilach jako alarmującą obserwację: jakby nasz związek był bardziej powierzchowny wedle siostry mojego partnera niż jest naprawdę - tak powierzchowny, że wedle mojej definicji związku nawet związkiem nie jest xD I to właśnie we mnie budzi niepokój, rozdrganie i strach, rozglądanie się na boki by sprawdzić czy faktycznie ta relacja jest tak zbudowana, jak sama chcę budować relację. Czy coś się rozpada. Czuję jakby siostra O. nie zakładała, że dynamika ich rodziny będzie się zmieniać też ze względu na nasz związek. I okay - ona mnie może nie znać jeszcze na tyle by wiedzieć jakie są moje wartości lub sama mogła nie doświadczyć takiego związku, jaki ja uważam za satysfakcjonujący, a w jakim obecnie jestem. Ona sama jest w związku w którym kuleje komunikacja, a my opieramy związek na komunikacji (ofc zawodzimy czasem pod wpływem stresu xD, nie jesteśmy idealni, ale po tym, jak emocje ochłoną obydwoje się odsłaniamy i rozmawiamy o naszych uczuciach, bez komunikatu "ty", koncentrując się na komunikacie "ja" i szukaniu wspólnego gruntu do realizacji potrzeb, nawet jeżeli jest trudno póki co udaje się nam mówić o emocjach, potrzebach, uczuciach - obydwoje jesteśmy wdzięczni za sposób komunikacji jaki wybieramy, to jest główna przyczyna tego dlaczego obydwoje czujemy się z sobą bezpiecznie i kochani <3).
A możliwe, że siostra O. mówi w ten sposób, bo jej brat z nią tak nie rozmawia? Bo sama ma doświadczenie, że "nie wiem czy O. tobie wspominał" zwykle kończy się tym, że jednak nie wspominał, bo "jest debilem i nie potrafi rozmawiać przez telefon" =/ I w takich sytuacjach okazuje się, że mi zazwyczaj wspominał, a jej nie - i tu może wychodzić jej zazdrość, nawet pomimo żywionej do mnie sympatii, bo tęskni za tym "debilem" co "nie potrafi rozmawiać przez telefon". Ech...
Ech, tym bardziej, tak teraz myślę, warto by rodzeństwo sobie wzajemnie zakomunikowało potrzeby. Tylko, że w ich rodzinie się tak nie komunikuje - nie przywykli do DZIWNOŚCI najzwyczajniejszego telefonu z "potrzebuję z tobą porozmawiać, bo jest mi obecnie trudno, brakuje mi ciebie i tęsknię za tobą" - i to rozumiem. Będąc w terapii nauka pierwszych takich rozmów i wyznań oblewała mnie PRALIŻUJĄCYM strachem, chęcią wymiotów, grozą zostanie obśmianą i przekonaniem, że to najbardziej niezręczny, odkrywający kruchość, prezentujący delikatny brzuszek w który ta druga osoba może łatwo mnie kopnąć sposób na ośmieszenie się. A praktyka pokazała, że jednak taki komunikat pozwala uzyskać to, czego mi brakuje i działa lepiej niż zalanie kogoś pretensjami, histerią, że za mało jak na nasze standardy dzwoni do mnie. Ech...
Dlatego podczas rozmowy telefonicznej zakomunikowałam siostrze O. by mu powiedziała o tej jej tęsknocie - która dla mnie, z boku jest oczywista, bo typ się sam z siebie nie domyśli. A potem mu to opowiedziałam co on skwitował po chwili milczenia, bo go wzięło szokiem na moja relację z dzisiejszej rozmowy z jego sis "mam wrażenie, że nie rozmawiałaś z moją roszczeniową, rozhisteryzowaną i przemądrzałą siostrą, tylko z jakąś rozsądną kobietą... ona się tak nie zachowuje. Nie znam mojej siostry takiej, jaką znasz ty. To dla mnie zawsze jest zaskakujące, gdy słyszę jak rozmawiacie. Serio!" - i w takich momentach NIE WIEM czy znam dojrzały potencjał jaki osiąga ta 22-latka czy po prostu ona przede mną pozuje na kogoś, kim jeszcze nie jest (to ostatnie sugeruje jej brat - mówi, że ona zawsze próbuje się zaprezentować na bardziej dojrzałą i odpowiedzialną niż jest w rzeczywistości, a tak serio najczęściej trzeba jej ratować dupę i jest osobą, która każdy konflikt lub trudność rozwiązuje poprzez naskarżenie do mamy/taty/babci/nauczycielki/brata/pracodawcy, który w rezultacie upora się z trudnościami w jej imieniu, torując z jej drogi przeszkody, czym ona się będzie chełpić - że tak sobie dobrze zarządziła ludźmi. I dla mnie to brzmi jak opis zachowania mojej młodszej siostry - przynajmniej do niedawna, więc znam to, mogę się domyślać z jakiego typu doświadczeń wynika, ale zarazem brakuje mi własnych obserwacji w tym zakresie, bo nie znamy się na tyle dobrze i na tyle długo. Po prostu WIEDZĘ i SŁYSZĘ, że ona inaczej rozmawia ze mną, a inaczej zachowuje się przy rodzicach). No nie wiem i trudno oceniać. I nie o to chodzi by oceniać - bardziej ja nie wiem jak się komunikować by zadbać o siebie w tej relacji...
Wracając do rozmowy z siostrą mojego partnera: przyznała, że faktycznie nie podzieliła się swoimi oczekiwaniami co do wyjazdu, ale pamięta, że ja podzieliłam się swoimi: mówiłam, że chcę odpocząć. I ona to usłyszała, zaakceptowała i miała chill. Sama wiedziała, że ona na pewno nie odpocznie, że chciała spróbować wszystkiego, jak to jest na tym wyjeździe, bo to był jej pierwszy raz na takiej imprezie. Przypomniała, że trzeciego dnia pojechaliśmy we dwoje na kajaki przecież i ona to uważa za super opcję. Nie czuje tego jako "zagarnianie jej brata", przeciwnie, jako taką formę spójnego z tym co komunikowałam spędzania czasu.
Wydawało mi się, że jest git do tego momentu. Że wszystko wyjaśnione, wątpliwości rozwiane.
xD
ALE...
Wtedy laska powiedziała, że było na wyjeździe super, że bardzo jej się podobało, ale faktycznie miała niedosyt kontaktu z nami, ż przydałby się jeszcze jeden dzień, taki spędzony wspólnie. Tak od początku do końca, bo przecież... I tu zaczęła wyliczać, że zarówno środę od wieczora (gdy nocowali u nas w domu), cały czwartek i piątek (dwa pierwsze dni rajdu spędzone wspólnie, pierwszego dnia odłączyliśmy się od nich na godzinę wieczorem, co opisałam, spacer po Toruniu itp) i w sobotę wieczorem (czyli tego dnia, gdy od śniadania wraz z moim partnerem odłączyliśmy się, spędziliśmy cały dzień tylko we dwoje, aż do wieczora, głównie jedząc lokalne pyszności i pływając po kanałach i rzekach Żuław Wiślanych kajakiem, trochę martwiąc się o to jakie służby zawiadomić, bo znaleźliśmy na rzece martwe bobry :P - musze to opisać, jak znajdę czas) było tak fajnie! Że super byłoby spędzić CAŁY DZIEŃ, od rana do wieczora tak, jak spędziliśmy sobotni wieczór - z grillem, pływaniem, śpiewaniem piosenek, pływaniem w kanale...
I pode mną się nogi ugięły... bo to jest właśnie ta granica, którą przekroczyłam daleko-daleko w ramach tej środy, czwartku, piątku i soboty wieczór. Ja chcę w przyszłości więcej takich interakcji jak w sobotę - tylko wieczorem, tylko z naładowanymi bateriami, tylko uwzględniając mój komfort i siły. :( Ech, bo w sobotnie wieczór czułam się znacznie lepiej, naładowałam baterie tą ciszą i spokojem zaczerpniętym z wody po której pływałam cały dzień, byłam nastawiona bardzo pozytywnie do wspólnych interakcji, bardzo chciałam intensywnie spędzić wieczór w gronie ekipy wyjazdowej - a właśnie wtedy, kiedy chciałam nie było dla mnie miejsca. xD Tj. tamtego dnia bardzo się poczułam wykluczona z ich grona, wtedy akurat, gdy chciałam w komfortowy dla mnie sposób dołączyć i to było trochę przykre. Takie oczekiwania vs rzeczywistość - i chociaż rozumiałam co się tam podziało to trudno mi było tamtego wieczoru, samotnie bardzo. Po takiej wspólnej, miłej zabawie i kolacji, chłopaków poskładała alergia. Weszliśmy do domku, siostra O. zakropiła im oczy, mieli tak leżeć przez 10 minut zanim znowu wyjdziemy... Wspominali w trójkę wspólne wypady, ten podczas, którego kiełkował nasz związek, ten podczas którego spędzili pół miesiąca na wyprawie. Śpiewali piosenki, które wówczas wspólnie śpiewali nawiązując do tego z jakimi widokami czy sytuacjami z tamtego wypadu te piosenki im się kojarzą, śmiali się do jakichś wspomnień "Pamiętasz jak Patryk wziął paluszki..." i tu śmiech, taki składający człowieka na bok, a rozmówca tylko kiwa głową, tak-ta-pamiętam, też składając się ze śmiechu na bok, bo pamięta Patryka i paluszki, cokolwiek to oznaczało, bo nie dowiedziałam się. A jak w podobnych sytuacjach -wracających cały wieczór - dowiadywałam się, bo O. mi streszczał je to mnie nie to specjalnie bawiło i chyba nie to był cel, a bardziej "przeżywanie na nowo" tamtych fajnych wspólnych chwil... I o ile cieszę się, że mają fajną relację i mase wspólnych wspomnień, o ile zwykle nie jestem zazdrosna o przeszłość mojego faceta (przeciwnie, uważam, że ta przeszłość i umiłowanie podróżowania to jedna z cech, którą w nim kocham), to byłam z każdą godziną (bo te 10 minut leżenia zmieniło się w godziny) coraz bardziej zła, że TERAZ, kiedy możemy wszyscy czworo tworzyć wspomnienia, które będziemy po latach wspominać, że teraz oni wybierają być w świecie w którym mnie nie było, a w którym było im fajnie i chociaż by mi pokazali zdjęć miliony to nie zmienię tego, bo to przeszłość, nie pojawię się w ich wspólnych wspomnieniach, nie zjem w tej niesamowitej restauracji chociaż by mi odmalowali atmosferę, zapachy, smaki i serdeczność gospodarza! No tam mnie nie było - i to jest po prostu zwykły fakt. Tam byli oni w trójkę: mój chłopak z siostrą i jej chłopakiem. Dwa lata temu. A teraz, w czerwcu 2023 roku jesteśmy wszyscy czworo TU, w pięknym domku na Żuławach Wiślanych i możemy stworzyć nowe wspomnienia... ale wybieramy być w przeszłości. W której mnie nie ma i nie opcji, że nawet po najciekawszych opisach czy retrospekcjach, prezentowanych galeriach zdjęć się pojawię. Jestem TU, a oni byli TAM. Przykro mi było... zwyczajnie. Kilka razy wspomniałam, że wolałabym teraz wspólnie coś zrobić innego, albo zmieniałam temat, ale oni wracali do swojego świata. Siostra O. wciąż wracała do tamtego wyjazdu... Potem to omówiłam z moim chopakiem - powiedział mi, że bynajmniej nie chciał mnie alienować, że chciał, abym mogła z nimi uczestniczyć w tej rozmowie, we wspomnieniu, że przecież mi wszystko opowiadał, streszczał. A kieddy mnie wysłuchał i przemyślał to co mówiłam, jak to wyglądało z mojej perspektywy, a potem przyznał, że rozumie i przeprasza. Że zachował się chujowo, chociaż nie takie miał intencje...
I tam poszedł jeszcze jeden gwóźdź do trumny - tak teraz o tym myślę - bo mój facet jak skończyli wspominać ich wyprawę sprzed dwóch lat, a ja już byłam zmęczona milczeniem w tym domku, w którym mieliśmy pierwotnie spać tylko w trójkę, a plany się tak pozmieniały (teściu spał gdzie indziej, a siostra O. i Szwagier nr2. w domku z nami) i posypały, że mnie przytłoczyło to, że nic nie wychodzi tak jak planuję. Jak czułam rozgoryczenie i zarazem małostkowy wymiar tego problemu, który tak bolał mnie w tamtym momencie. Że nie mogę sobie zapewnić bezpieczeństwa i do tego czuję się odepchnięta i niechciana, chociaż przecież dopiero tamtego wieczoru miałam siły i chęci na zbiorowe interakcje... No więc gwóźdź: mój facet nagle wstał i zaprosił Szwagra nr2 na wspólny spacer. Tylko we dwóch. Zaczął wsuwać buty. Szwagier nr 2 zaczął flirtować "myślałem, że nigdy mnie o to nie zapytasz!" xD I z radością się zawinęli, bo mają tyle do nadrobienia, muszą pogadać o tym co u nich obecnie słychać. Atmosfera radości w tęsknoty ich rozpierała! No i chuj, ja się czułam wtedy tak bardzo zła i miałam do niego tyle żalu, złości i przekonania, że kurde, nie chcę tu być. Nie na tych zasadach. Z drugiej strony spędziłam z nim cały dzień na świetnej aktywności - więc niech idzie i spędzi czas z kimś innym, super dla niego. Zamiast iść w złośći poczucie zgorzknienia skupiłam się na odpuszczeniu, "no dobra, porozmawiam z nim o tym później ,o tym co tego wieczoru się odjebało, a teraz ja wypocznę najlepiej jak potrafię". Stwierdziłam, że jak tak to też "pierdolić wszystkich", biorę książkę na taras, kocyk i sobie wypoczywam tak, jakby to były moje wakacje, nie biorąc nikogo pod uwagę. Ale nie wstałam jeszcze z miejsca w którym siedziałam od kilku godzin, jeszcze dając szansę mojemu facetowi na refleksję xD Tym czasem to jego siostra mnie spojrzała - bardzo smutna (teraz myślę, że to tą tęsknotę za bratem chodziło), milczała chwilę. Ja też. Odebrałam to wtedy jako takie jej nagłe zdanie sobie sprawy z tego, że zostanie ze mną sama (bo wtedy było mi przykro i odczytywałam to jako historię o mnie, jako kolejne zranienie, odrzucenie, jako przejaw niechęci wobec mnie - ale z perspektywy czasu wiem, że tak nie musiało być. Ale mogło. To mogło TEŻ być z jej strony uczucie zazdrości, że ten brat za którym tak tęskni woli iść na solo spacer z jej chłopakiem... I to fakt. Z siostrą na spacer nie wybrał się... a cały dzień spędził ze swoją dziewczyną...). Nagle się zerwała, złapała jakąś bluzę i krzyknęła "czekajcie, idę z wami". I poszli. W chwilę drzwi zatrzasnęły się za nimi I wtedy mi było tuuurbo przykro... Potem O. mówił mi "mogłaś iść z nami", a ja zauważyłam, że zaprosił na spacer jedną, konkretną osobę. Szanuję jego wybory, ale niech nie przerzuca na mnie odpowiedzialności za to, że odleciał i przestał zachowywać się jak mój partner. Przeprosił mnie za to - po prostu z jego perspektywy ten wieczór wyglądał inaczej, inne emocje budził, nie zauważył, że we mnie wcale nie musiał... Ech. Wrócili do godziny, potem okazało się, że chłopaki pływali w kanale, a siostra O. robiła im zdjęcia... I to jest to wspomnienie, które już teraz razem stworzyli i które już teraz wspominają świetnie: wspólną kąpiel w kanale o niebieskiej godzinie z siostrą pokrzykującą z pomostu, że im jaja od zimna odpadną... To wspomnienie w którym też mnie nie ma... w którym nie uczestniczę...
No i ostatnia rzecz: ja robiłam zdjęcia (duuuuużo zdjęć) i wrzucałam na wspólny kanał i na stories zdjęcia wszystkim uczestników naszej ekipy. A siostra O. nie zrobiła żadnego zdjęcia ze mną... i to może być przypadek, to może być wybór kadru po prostu, coś nieistotnego. Ale to wizualne zaprezentowanie na jej stories - a wrzuciła je dopiero po tym, jak rajd się zakończył, z całości "przygód" kilkudniowych - bardzo mnie to upewniło w tym, że jednak coś jest nie tak. Tym bardziej, że zdjęcia ze stories usunęła po kilku godzinach, 4 bodaj. Z drugiej strony to może być pierdoła. Przypadek, któremu dopisuję jakieś uczucia żywione wobec mnie... A jednak w serii -nastu lub -dziestu zdjęć ze spędzonych wspólnie 4 dni na ani jednym nie ma mnie... Byli chłopaki pływający w kanale o niebieskiej godzinie, był ten grill, wjazd na metę, chillowanie na plaży nad morzem, postoje, domki... i można by uwierzyć, że w rajdzie uczestniczyło raptem 6, a nie 7 osób w naszej ekipie... :(
I dlatego min. chciała z nią pogadać.
Ale przyznaję, że głupio i wręcz wstydliwie dla mnie brzmiała sama próba sformułowania takiego pytania "ej, masz coś do mnie, bo nie dodałaś mojej gęby na żadnym stories? Trochę jest mi przykro i dlatego chciałabym o ty z tobą pogadać?" - brzmi to głupio i próżnie. I w rezultacie nie zadałam TEGO pytania podczas rozmowy.
I myślę, że teraz zotaje obserwować i ewentualnie reagować w przyszłości, bo nie wiem jak do tego się odnieść...
Jak mogłabym to lepiej zakomunikować nie czując się jak próżny głupek, bo chodzi o stories na IG? :/
Próbowałam jakoś tak delikatniej, że tamtego dnia czułam, że tęskni za bratem, że to ich pole do zakomunikowania tego i że znowu dla mnie sobotni wieczór wiązał się z poczuciem dużej alienacji, pomimo chęci na interakcję wtedy. Że to są moje granice i nie chciałabym więcej dni w których spędzamy czas wspólnie od rana do wieczora - przeciwnie, że takie spotkanie na kilka godzin jak to w sobotę by mi znacznie bardziej odpowiadało. Inna sprawa, że wtedy poczułam się wykluczona, chociaż chciałam tego dnia, po zadowalającym czasie solo, takim na regenerację, uczestniczyć w czymś wspólnie.
Ona się zdziwiła, że o tym wspominam i zbagatelizowała to. Powiedziała, że rozumie totalnie, przytoczyła, że ona też tak ma, że czasem potrzebuje godzinę posiedzieć sama. Na co ja już stresuję się, że mam jednak inaczej: ja muszę większość dnia "posiedzieć sama" by komfortowo spędzić z nimi kilka godzin. Na co ona, ze zrozumiem, że to totalnie rozumie, bo też tak, tak miała na Wielkanoc, dlatego właśnie brakowało jej jeszcze jednego dnia, który wszsycy moglibyśmy spędzić wspólnie razem.
I chuj.
Nie dogadamy się.
W teorii mówimy o tym samym, ale ona i jej brat NIE ROZUMIEJĄ (wiem z doświadczenia, bo on twierdzi, że ROZUMIE, ale dopiero zaczaił o co jest dla mnie komfortowe w momencie, kiedy słuchał jak o tym rozmawiam z przyjaciółmi, którzy naprawdę rozumieli... Słuchał i był zły, że do niego tak nie mówię, że nie wiedział, że bardziej ufam przyjaciołom niż jemu. A jak mu przypomniałam kiedy mówiłam i jak często o tym mówiłam, jak cholernie byłam bliska histerii przez to, i ile razy on moje komunikaty odbijał "przecież byliśmy na spacerze solo", to go wzięło przestrachem, gdy do niego dotarło, że ja potrzebuję pełnej niezależności, że to nie ma być spacer solo, bez innych na chwilę, tylko ewentualne spotkanie z innymi na chwilę, żeby nie musieć się pod nikogo dostosowywać i dopasowywać. By być w pełni autonomicznym, tworzyć własną, niezależną komórkę rodzinną. Z tej obserwacji wyniknęła bardzo poważna rozmowa o tym, że mój komfortowy sposób spędzania wspólnie czasu z naszymi rodzinami to dla niego rzecz trudna, nieosiagalna na ten moment, bo sam jest na etapie odcinania pępowiny, startu w dorosłość, więc będziemy musieli chodzić na jakieś ustępstwa, by każde z nas czuło się komfortowo podczas spotkań z ludźmi, którym na nas zależy... Najbardziej wkurzające jest to, że mówiłam mu to tyle razy, ale sam jeszcze tego nie zaznał, nie doświadczył, jest młody, tu wychodzi różnica wieku po prostu i jak do niego w końcu dotarło czego od niego w naszej relacji oczekuję to poczuł strach, sprzeciw i "kochanie, ja na tym etapie czuję się jak obcy we własnej rodzinie. Daj mi czas by moi bliscy i ja mogli się tej nowej dynamiki nauczyć" - no i dobrze, luz, to sensowny komunikat, ale już nie będę się dostosowywać i kopka: po potem zamiast lubić jego rodzinę jestem na nich zła, bo są wszędzie i nie dają mi potrzebnej przestrzeni, niezależności, autonomii - a robią to z sympatii, która tylko dla nich jest komfortowa. No i jak ja mam ich lubić w takich warunkach!? Albo być przez nich lubiana, jeżeli czuję, że przekraczane są moje granice i jestem bez ustanie w trybie obrony!? O. w końcu zrozumiał, i to nie dzięki obserwacji mojej rozmowy z przyjaciółmi... jego siostra ewidentnie nie)
Więc mam silne poczucie, że chociaż zrobilam prawie wszystko co mogę, że wszystko okay podczas tej rozmowy zakomunikowałam, to komunikacja zwrotna dała jasno do zrozumienia, że odebrano moje uwagi, jakby o czymś innym.
Niby gadamy o tym samym, ale każda o czymś innym...
Kijowo...
4 notes · View notes
3milyyxx · 1 year
Text
"Jak radzić sobie z samotnością? Co robić jeśli czujemy samotnie"
Takie pytanie ostatnio zadał mój obserwator, którego serdecznie pozdrawiam:)
Jest to trudne pytanie ale jednocześnie bardzo ważne.
Samotność może dopaść nas wszystkich, w każdej możliwej chwili, są ludzie którzy mają przysłowiowo "wszystko", a mimo to czują się bardzo samotnie.
W świecie internetu widząc życia innych przez dotykowe ekrany, czasami łapiemy poczucie, że coś z naszym życiem jest nie tak, bo nie wygląda tak, jak wszystkich gwiazd z social mediow...
Ale czy powinniśmy się tym przejmować? Chyba w każdym zamieszczonym poście powtarzam, że jesteśmy tylko ludźmi, i na wszystko przyjdzie pora.
Doceniajmy każdy najmniejszy szczegół w naszym życiu, a na pewno poczujemy się dzięki temu szczęśliwsi, przykra prawda jest taka, że nigdy niewiadomo kiedy możemy stracić to, co aktualnie mamy.
Mam wrażenie, że za dużo czasami od siebie wymagamy, przez co nasza energia spada w momencie, kiedy nie możemy sobie poradzić z jakimś zadaniem, być może warto dać sobie trochę luzu, i powiedzieć sobie "robię tyle, ile jestem na ten moment w stanie, i jestem z siebie dumn*", czasami również dobrze jest podejść do siebie ze współczuciem, a nie wyrzutami, że coś nam nie wychodzi.
Jedną z ważniejszych rad, ale również najtrudniejsza, jest pokochanie samego siebie, i życie ze sobą w zgodzie. Bez tego nawet posiadanie największej grupy przyjaciół, oraz miłości życia, będzie smutne i nijakie, bo jak można przelać miłość, oraz troskę na drugiego człowieka, jeśli nie czujemy tego do osoby, która jest z nami 24/7 przez całe życie?
Tumblr media
6 notes · View notes
lozyska-kulkowe · 2 years
Text
Tumblr media
Jakie łożyska toczne do generatorów wiatrowych warto kupić? Jeśli zależy Ci na produktach wydajnych i bezawaryjnych, gwarantujących bezproblemową pracę, sprawdź komponenty polecane przez NKE. W poniższym wpisie znajdziesz podstawowe informacje na ich temat. Szczegóły natomiast dostępne są w katalogu producenta.
Do generatorów wiatrowych polecamy przede wszystkim łożyska walcowe marki NKE. To doskonała opcja do aplikacji, w których mamy do czynienia ze sporymi obciążeniami promieniowymi. Łożyska walcowe znajdziesz zarówno w wersji wielorzędowej, jak i pełnowałeczkowej.
Warto zwrócić uwagę także na łożyska baryłkowe NKE, które doskonale radzą sobie z przenoszeniem ogromnych obciążeń promieniowych przy jednocześnie występujących średnich prędkościach. Modele tego rodzaju mają zdolność kompensowania niewspołosiowości wałów. Dla generatorów wiatrowych poleca się również łożyska stożkowe, mające zdolność przejmowania dużych obciążeń poprzecznych i wzdłużnych. Oprócz tego przenoszą momenty wywracające.
W asortymencie NKE znajdziesz także łożyska czteropunktowe. Produkty tego rodzaju przenoszą zarówno obciążenia promieniowe, jak i osiowe. Z reguły wyposaża się je w mosiężne koszyki masywne i poleca do montowania na wałkach szybkobieżnych, które wykorzystuje się do odbioru napędu.
Branża wiatrowa nierzadko wybiera również łożyska kulkowe zwykłe. Świetnie sprawdzą się w aplikacjach, w których występują bardzo duże prędkości obrotowe oraz gdzie wymagana jest zdolność przejmowania średnich obciążeń poprzecznych i wzdłużnych — zarówno jednokierunkowych, jak i dwukierunkowych.
Do aplikacji, w których należy montować komponenty zabezpieczone przed przejściami prądowymi, polecamy szczególnie łożyska toczne izolowane elektrycznie, dostępne w ofercie NKE. Izolacja stosowana w niniejszych rozwiązaniach wykazuje wytrzymałość na przebicie min. 1000 V napięcia zmiennego lub stałego. W gamie tej znajdziesz łożyska kulkowe z mosiężnym koszykiem i z klasą luzu promieniowego C3 lub C4. Oprócz modeli kulkowych dostępne są również łożyska walcowe z koszykiem mosiężnym lub wyprodukowanym z tworzywa sztucznego i z klasą luzu C3, C4 lub C0.
0 notes
sirenetzukidark · 4 years
Photo
Tumblr media
Lo siento por el exceso de texto X,D pero quería hacer algo de Luzu por el día de las madres XDDDD
24 notes · View notes
ale2009 · 5 years
Text
youtube
VAYAN A ESTE VIDEO Y RECUERDEN QUE FUE REAL, FUE REAL EN ALGÚN MOMENTO
44 notes · View notes
tobby-s · 1 year
Text
Como el fandom ve a Luzu / Como realmente es
Tumblr media Tumblr media
28 notes · View notes
Text
Lo que era antes.
Se acuardan cuando medio Twitter shippeaba wigetta? El salseo que se creaba, el primer "cenando con..." que provocó un re escándalo, y los que le siguieron a ese que nos llenaban, las indirectas que se tiraban a través de twitts. Se acuerdan cuando medio intagram estaba lleno de edicts, fanarts, videoedicts y mas de wigetta? cuando tumblr se convirtió en una zona peligrosa donde solo Mami Luzu tenia permitido crear el mayor salseo y el era el rey del fandom? App en la cual encontrabas hasta fotos de willy desnudo xd, Cuando Facebook se llenaba de memes de todo momento romántico o algún fail que comentian, donde encontrabas banda de grupos de whatsapp, hablando de wpp, se acuerdan cuando el whapp de toda shipper estaba llena de grupos de rol? grupos donde solo se hablaba de wigetta, o del rubelangel, donde sacaban teorias de todo, donde conociamos gente maravillosa.
Y en especial, Se acuerdan de la maravilla que era YouTube antes? Las bromas que habia entre todos, las miradas que se didacaban Willy y Vegetta, las indirectas, cuando Vegetta le decía chiqui a Willy y nos derretiamos, la emoción que nos provocaban los besos Rubelangel, o cuando gritamos por el primer y último besos Wigetta, lo bien que la pasábamos con las tonterias de Rubius, Mangel y Alex, cuando nos poniamos en complot entre todos y Mami Luzu, cuando Papi Lana se metía en sona Shipper y Mami Luzu la sacaba, Cuando Willy y Frank se reian de todo, en especial Frank, cuando grababan todos juntos y la pasaban todos genial, esas fotos epicas que no se olvidan.
Se acuerdan de todo eso? Todo era tan perfecto.. Recuerdo cuando era super Fan, que me emocionaba con todo, crecí y deje todo eso de lado, hoy recorde como la pasaba, y estoy feliz de haber vivido tan hermosos momentos, me alegro de haber formado parte de este hermoso fandom, me llevaré un muy lindo recuerdo a la tumba💜
~Barbi Bogado~
427 notes · View notes
natuhu · 7 years
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
ya estas son las ultimas xddd 
152 notes · View notes
misty-z4 · 7 years
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Quiero volver a esto 👆😣😍
484 notes · View notes
Tumblr media Tumblr media
¿Como puedo regresar el tiempo atrás? ¡Mami Luzu! ¿Donde estas? 😟💔
422 notes · View notes