Tumgik
#bilety do teatru
adria-art · 1 year
Link
W ostatnim czasie teatr Spektaklove wystawia jeden przebój za drugim!
0 notes
o-coolturzepl · 2 years
Link
Głupio byłoby nie zobaczyć tej sztuki!
0 notes
cumlibello · 1 year
Text
“Pytanie: co robić, by nie tracić czasu? Odpowiedź: doświadczać go w całej jego rozciągłości. Środki: spędzać dni w przedpokoju u dentysty na niewygodnym krześle; przesiadywać na balkonie w niedzielne popołudnie; słuchać wykładu w języku, którego się nie rozumie; wybierać najdłuższe i najmniej wygodne marszruty kolejowe i jechać oczywiście na stojąco; stać w kolejce do okienka, gdzie sprzedają bilety do teatru, i nie wykupić swojego biletu itd., itd.”
"Dżuma", Albert Camus
2 notes · View notes
myslodsiewniav · 2 years
Text
Wczoraj zabookowaliśmy i zapłaciliśmy za kilka noclegów w Chorwacji.
Mamy już cały plan. Musimy jeszcze ogarnąć jak śmigają autobusy...
Jejku... 
Ale się jaram...
Ale chwilę-chwilę. Wczoraj było radośnie i produktywnie: przyjechał tata! Złożyliśmy mu życzenia. Było bardzo fajnie :D Mama przygotowała dla niego rosół... porozmawiałyśmy o zieleni miejskiej, o planach urbanistyczno-ogrodniczych. A imbę o wypowiedź Olgi Tokarczuk mama podsumowała jak “jak tam ona chce! Co mnie obchodzi jej opinia? Córcia, ja czytam, bo to kocham, bo książki mi dają wolność, zapewniają podróże, poszerzają horyzonty, dają mi rozrywkę, uczą mnie. Im więcej ich czytam tym bardziej głodna świata jestem. Książki zawsze były dla wszystkich, którzy mieli tyle szczęścia by nauczyć się czytać. Wystarczy po nie sięgnąć. I żadni nobliści, żadne klasy społeczne, żadne wydumane teorie tego nie zmienią... Łatwo obudować się w twierdzy i bronić tez, które trzymają czyjeś bezpieczne wyobrażenie o świecie. Ja mam swoje wyobrażenia, a noblistka swoje - pewnie każda z nas ma jakieś spektrum cech wobec których sieje pogardą, jak to ludzie...” - i w sumie racja. 
Kontaktowałam się również z kuzynką, która również miała urodziny i która przechodziła jakieś Weltschmertzen - jest na wakacjach, mija prawie rok od urodzenia przez nią syna i spadają na nią emocje, którym broniła dostępu przez ostatni rok. Ciężko u niej...
Poza tym zaczęłam fajną, rozrywkową, wakacyjną książkę - zobaczymy czy będzie trzymać poziom. :P
No i wraz z siostrą, bez spinki, zakupiłyśmy ten odkurzacz dla rodziców... co niestety skończyło się tym, że mam obecnie na koncie 100zł do końca miesiąca... Eeeee... No ciężko. Wiem, że z tej wypłaty sfinansowałam te bilety do teatru i jeszcze prezenty dla sis i Szwagra. Wiem... I jeszcze prezent dla Programisty... No, było trochę wydatków, ale mam wrażenie, że nadprogramowych wydatków co miesiąc nie ubywa....
A to już 3 miesiąc od przeprowadzki... powinniśmy wychodzić wreszcie na prostą... Ech...
Co do Chorwacji. 
Cieszę się baaaardzo. Ale tak cholernie bardzo! 
I jednocześnie się powstrzymuję z okazywaniem radości, bo zbyt wiele razy w moim życiu plany bywały odwołane... 
Póki co wiemy, że jesteśmy trochę w Splicie i trochę w okolicy... w środku wypadu jedziemy na wyspy i tam mamy zabookowane dwie noce - będzie zdobywanie szczytów, górkowanie, yey! 
Słowem - będziemy grzać dupy w Dalmacji.
Skupiam się na morzu - chcę być możliwie blisko morza, dlatego w ogóle mnie nie ciągnie w głąb lądu (zresztą O. też nie ma z tym problemu, bo na tej bardziej lądowej części Chorwacji był już). Odpuściliśmy sobie Dubrownik - nie widzę sensu spędzać całego urlopu w zatłoczonych turystami uliczkach. Nawet dla “Gry o Tron”. 
Nie wiem jak pogodzimy tylko moje plany smażenia się na plaży ze zdrowiem mojego chłopaka (nie może się opalać) - zobaczymy. 
3 notes · View notes
teatralna-kicia · 5 months
Text
Tumblr media
‘Proszę Państwa, Wyspiański umiera'
Teatr: Teatr w Krakowie - im. Juliusza Słowackiego
Reżyseria: Agata Duda-Gracz
Proszę Państwa, Wyspiański umiera – proszę państwa, Duda-Gracz reżyseruje.
Reżyserka w swoim najnowszym spektaklu zabiera nas w niesamowitą podróż przez ostatnie godziny życia Wyspiańskiego i, co fascynujące, nie jest to laurka dla genialnego twórcy, a raczej gorzka analiza jego życia i piętna, jakie odcisnął nim na otaczającym go świecie i ludziach.
Od samego przyjścia do teatru zostajemy porwani do wykreowanego świata – z głośników w foyer rozbrzmiewa muzyka, widz od samego progu grzęźnie w scenicznej mgle, bilety sprawdza i odwiesza płaszcze do szatni personel teatru ubrany w stroje z epoki. Robi to piorunujące wrażenie, czuje się wręcz, że gdzieś niedaleko dzieje się coś doniosłego. Jest to jeden z tych zabiegów Dudy-Gracz, który uwielbiam i przez które właśnie tak mocno zafascynował mnie jej teatr; takie pewne rozmycie granicy między sceną a widownią, spektaklem a rzeczywistością. Dodatkowo to wrażenie potęgują aktorzy, którzy w czasie, gdy widzowie zajmują swoje miejsca, chodzą pomiędzy krzesłami i – będąc już w roli – rozmawiają ze sobą, kłócą się albo nawet zaczepiają widzów. Ten początek jest niesamowicie magnetyczny, wsysa nas i nie chce puścić. Co odważniejsi widzowie odwiedzają scenę, na której na łożu śmierci leży Matka Stanisława Wyspiańskiego. Fantastyczne jest to, że spektakl nie czeka z rozpoczęciem właściwej akcji na to, aż każdy zajmie swoje miejsce; w pewnej chwili po prostu zapada ciemność i na salę wchodzi czwarty wieszcz we własnej osobie. Widzimy go w ostatnim stadium umierania na syfilis, z twarzą pokrytą ropiejącymi ranami, starającego się bez sił dostać na scenę za nawoływaniami matki.
Duda-Gracz wybornie utrafiła w pomysł na realizację swojej wizji, bo mocno nawiązuje do twórczości Stacha. Zupełnie jak w „Weselu” nawiedzają Wyspiańskiego zjawy wydarzeń minionych, ale także tego, co się stanie po jego śmierci. To mieszanie się płaszczyzn czasowych pozwala rozciągnąć los wieszcza i jego wpływ na o wiele większy obszar znaczeniowy. Możemy obserwować jak – z piętnem bycia dziećmi genialnego twórcy – będą musieli żyć jego potomkowie i jak bardzo destrukcyjne może to być. Istotną kwestią będzie również to, jak na życie Teodory Pytko wpłynął ślub z wieszczem narodowym; jak bardzo czuła się niepasująca i jak bardzo wytykano ją cały czas palcami za jej chłopskie pochodzenie.
Jednocześnie spotkamy na scenie postaci Kantora, Lupy lub Szydłowskiego, którzy w komediowych sekwencjach będą starali się nakreślić, co tak naprawdę Wyspiański może mieć jeszcze do roboty w XXI wieku i jak może próbować swoimi dziełami dotknąć współczesnego odbiorcę. Te elementy korespondujące ze współczesnością podobały mi się jednak najmniej i jakoś zupełnie nie byłem w stanie przekonać się do zasadności ich obecności.
Najbardziej jednak „Proszę Państwa, Wyspiański umiera” było przekłuciem balonika i pokazaniem Wyspiańskiego jako zwykłego człowieka, tak samo podłego jak my – trochę ta warstwa była rozczarowująca przez swoją oczywistość. To, że był genialnym twórcą nie powoduje, że był nieskazitelną istotą. Dla mnie najbardziej uderzającą kwestią było to, że nie umiera tutaj Wyspiański tylko bardziej umiera jego ego, a – w szerszym kontekście – umiera ego twórcy, który, mimo całego czucia się lepszym od innych, kończy w ten sam sposób jak każdy inny. Wiem, że nie jest to zbyt odkrywcze, ale bardziej bolesne jest chyba to, jak sami odkrywamy i rozumiemy, że jesteśmy nikim, niż to, że ktoś nam o tym powie. Moment, w którym sami uświadamiamy sobie swoją nicość, jest po stokroć gorszy.
Ciekawym aspektem jest to, że nie uświadczymy w tym spektaklu żadnych dekoracji; całość dzieje się na praktycznie pustej scenie, którą maluje światłem Cezi Studniak. Ale totalnie serio – to jak oświetlenie działa w „Proszę Państwa Wyspaiński Umiera” jest fenomenalne. Dawno (chyba od czasu „Czarnych Papug” Borczucha) nie widziałem tak dobrego operowania oświetleniem i barwą światła. Wytworzyć koherentną przestrzeń akcji za pomocą samego oświetlenia to dla mnie prawdziwa wirtuozeria, dlatego gromkie brawa za to.
Warto też wspomnieć o piorunującym śpiewie na żywo Mai Kleszcz. Momentami aż przechodziły ciarki po plecach, gdy słuchało się śpiewu Muzy. Dodatkowo, Kleszcz robi mrożące wrażenie, gdy przychodzi w finałowej scenie jako śmierć po Wyspiańskiego – to była chyba jedyna scena w tym spektaklu, która wywołała we mnie emocje i uważam, że właśnie dzięki pracy aktorki.
Chciałbym kiedyś umieć tak śpiewać, a teraz pozostaje mi jedynie tournée pod prysznicem i śpiewanie dla butelek z szamponem. Ale, na boga, proszę o więcej Mai Kleszcz w przestrzeni teatralnej.
Najistotniejsze zostawiłem prawie na koniec, czyli to, co Agnieszka Przepiórska wyczynia na scenie w roli żony Wyspiańskiego. Jest to arcy-rola, widywałem ją w wielu spektaklach i monodramach, ale to jest właśnie TA ROLA, która od dziś będzie pierwszą, która mi przyjdzie na myśl jak usłyszę jej nazwisko. Zagrana na odpowiedniej nucie, mieści w sobie i smutek i wściekłość i swego rodzaju dumę. I ma taką sporą porcję wyważonej energii, która w połączeniu z temperamentem Przepiórskiej daje efekt wow. Nieważne gdzie by się znajdowała Teodora Pytko w trakcie spektaklu to i tak szukałem jej wzrokiem, żeby nie uronić ani kawałka tego majstersztyku.
Dodatkowo, nie sposób zapomnieć o Krzysztofie Wronie, który wciela się w Stanisława Wyspiańskiego – ma niespotykany dla mnie do tej pory vibe Jerzego Bińczyckiego w roli doktora Wilczura w "Znachorze". Gdzieś tam pogubiony w sobie, z ogromną dozą bólu, ale jednak pogodzony z tym, w jakim miejscu się znalazł.
Jednak po tych wszystkich moich zachwytach i nad wyraz głębokich przemyśleniach, których na pewno nie miał nikt przede mną, dochodzimy do pewnej ściany. Mimo wszystko jakoś ten spektakl mnie nie porwał, nie chwycił mnie emocjonalnie; nie było tego potwornego ssania, które jest mi potrzebne, żeby zabrać mi duszę na te dwie godziny. Nie wiem z czego to wynika, bo mimo tych wszystkich doskonałych składowych, nie zostałem poruszony. Ba, powiem, że bywały momenty, w których patrzyłem nerwowo na zegarek. W trakcie naszła mnie też myśl, że chyba spektakle Agaty Dudy-Gracz, które tak bardzo mi złamały serce i tak bardzo mi się podobały, mogły jej wyjść przypadkiem, bo tutaj zabrakło tej iskierki, które miał chociażby „Stary Testament - Reanimacja” z Teatru Słowackiego czy „Ja jestem Hamlet” z Teatru Nowego w Poznaniu.
No ale trudno, nie zawsze można mieć to, co by się chciało. Moje rozczarowanie wynika chyba jednak tylko z tego, że postawiłem poprzeczkę w mojej głowie bardzo wysoko, a – jak wiadomo – umierający Wyspiański mógł być trochę rozkojarzony umieraniem i miał prawo tej poprzeczki nie przeskoczyć.
0 notes
odkryjdolnyslask · 5 months
Text
Tumblr media
Rokokowy seans filmowy, warsztaty tańca historycznego, performans Anny Królikiewicz czy spektakl Teatru Czterech – to tylko niektóre z atrakcji przygotowanych z okazji zakończenia wystawy „Szaleństwo rokoka! Fascynacja rokokiem na Śląsku (XVIII–XXI w.)”.
W finisażowy weekend 12–14 stycznia w Pawilonie Czterech Kopuł Muzeum Sztuki Współczesnej zaplanowano kilkanaście wydarzeń dla dzieci, dorosłych i osób z niepełnosprawnościami. Warto też wybrać się wcześniej – od 9 do 14 stycznia 2024 wystawę można oglądać dłużej – czynna będzie od 10:00 do 19:00, a w sobotę 13 stycznia 2024 aż do 20:00!
„Szaleństwo rokoka!” (14.07.2023–14.01.2024) to wystawa przygotowana z okazji jubileuszu 75-lecia Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Pokazano na niej ponad 500 dzieł sztuki – od malarstwa, rzeźby i grafiki, poprzez złotnictwo, meble, porcelanę, ubiory i akcesoria mody aż po fotografie i instalacje wideo. Ekspozycję uzupełniają prace współczesnych artystów, dla których rokoko jest źródłem inspiracji. To pierwsza w historii muzealnictwa wystawa poświęcona sztuce rokokowej i neorokokowej na Śląsku, a zarazem wielka afirmacja stylu, który w dalszym ciągu fascynuje, inspiruje i zaskakuje.
Tumblr media
12 stycznia, godz. 16:00
Pawilon Czterech Kopuł zaprasza na oprowadzanie po wystawie. Wstęp z biletem na wystawę czasową.
godz. 18:00
„W trójkącie” (reż. Ruben Östlund, 2022). Pokaz filmu poprzedzony prelekcją Aleksandry Szwedo i tłumaczone na j. niemiecki. Wstęp wolny.
Nagrodzona Złotą Palmą szalona komedia Rubena Östlunda „W trójkącie” zaprasza na pokład luksusowego jachtu, pośród najbogatszych ludzi świata, gdzie rozlewa się ocean szampana, brodzi się w morzu pieniędzy, a stojący za sterem kapitan zawsze płynie pod prąd. Choć nie jest to film bezpośrednio osadzony w epoce rokoka, porusza tematykę związaną z przemysłem mody, powierzchownością i manipulacją, co pozwala dostrzec analogie do wybranych aspektów rokoka nie tylko w kontekście stylistycznym, ale przede wszystkim społecznym. Ciekawym głosem w tej dyskusji są także prezentowane na wystawie rzeźby autorstwa grupy AES+F.
Tumblr media
13 stycznia, godz. 11:00
Oprowadzanie kuratorskie szlakiem mody, prowadzenie: dr Małgorzata Możdżyńska-Nawotka. Wstęp z biletem na wystawę czasową.
godz. 14:00
Architektura rokokowa w Bawarii – wykład dr. Dariusza Galewskiego. Wstęp wolny.
Podobnie jak w innych krajach Europy Środkowej, także w elektoracie Bawarii w połowie XVIII w. istotnym nurtem stało się rokoko, współistniejące z późnym barokiem i wczesnym klasycyzmem. Jego cechami charakterystycznymi były stosunkowo proste z zewnątrz bryły budowli, pozbawione podziałów porządkowych, wyróżniające się jednak smukłością i lekkością fasad. Kontrastowała z tym bogata pastelowo-złota lub srebrna dekoracja wnętrz przenikniętych światłem, w których dominowała delikatna i wyrafinowana ornamentyka rocaille. Wymienione cechy obce dziełom baroku zadecydowały o wyjątkowym obliczu bawarskiej architektury, zarówno sakralnej jak i rezydencjonalnej połowy XVIII w., o czym świadczą liczne dzieła Dominikusa Zimmermanna, Johanna Balthasara Neumanna czy François de Cuvilliés’a.
godz. 16:00
Liberté! Wątki rokokowe w kinie współczesnym – wykład Aleksandry Szwedo. Wstęp wolny.
Rokokowe rozpasanie spowodowane nudą wolności to wdzięczny temat dla współczesnej kinematografii. Wychodząc od filmowego dzieła Alberta Serry Liberté!, przyjrzymy się odważnym, niekonwencjonalnym próbom poszukiwania przyjemności i nowych doznań przez XVIII-wieczną burżuazję, a bohaterami filmowych realizacji będą m.in. Maria Antonina, markiz de Sade, Pierre Beaumarchais czy Giacomo Casanova.
godz. 17:30
Sekrety rokokowych arystokratów – spacer edukacyjny, prowadzenie: Michał A. Pieczka. Bilety w cenie 10 zł. Zapisy: [email protected], 71 712 71 81
godz. 19:09
Teatr Czterech: Stan zero – spektakl z audiodeskrypcją w wykonaniu Teatru Czterech. Wstęp wolny.
Rokoko to bardzo niecodzienny gość w Muzeum Sztuki Współczesnej, chcemy więc wizualnie scharakteryzować obie te estetyki i pokazać przejście między nimi – z rokoka z powrotem do muzealnej, współczesnej bieli. Specyficzna pruderia rokoka, która pod licznymi maskami skrywa różne pokrętne niekiedy praktyki moralne, zostanie przed widzem – dosłownie i metaforycznie – rozebrana. Do bielizny, do bieli, do człowieka. Do współczesności – która ma także, jak wiemy, swoje rytuały ukrycia.
godz. 12:00
Słuch: jak brzmi rokoko? Integracyjne warsztaty sensoryczne z audiodeskrypcją oraz tłumaczeniem na polski język migowy, prowadzenie: Paweł Romańczuk, dr Agata Iżykowska-Uszczyk, tłumaczenie PJM: Elżbieta Resle.
W ramach ostatniego spotkania z cyklu „Rokoko w zmysłowej odsłonie” poznamy ten niezwykły okres w jego muzycznej formie. Spróbujemy odkryć w ciele wibracje towarzyszące dźwiękowej warstwie wystawy. Zastanowimy się, jak artyści współcześni dopełniają ten wizualny kolaż o elementy akustyczne. Bilety w cenie 10 zł. Zapisy: [email protected], 71 712 71 81
Tumblr media
14 stycznia, godz. 13:00
Sekrety rokokowych tańców – warsztaty tańca historycznego z udziałem członków Zespołu Tańca Dawnego Uniwersytetu Wrocławskiego, prowadzenie: Klaudia Dąbrowiecka. Pokaz (połączony z warsztatami) kilku najpopularniejszych w okresie rokoka układów tanecznych, bez których nie mógł się odbyć karnawałowy bal w owym czasie. Prowadzący będą oczywiście w kostiumach z epoki! Wstęp wolny.
Działający od 2010 roku Zespół Tańca Dawnego Uniwersytetu Wrocławskiego zajmuje się odtwarzaniem tańców historycznych z epoki renesansu i baroku, skupiając się na francuskich i włoskich tańcach z XVI i XVIII wieku. W trakcie finisażu zespół zaprezentuje repertuar XVIII-wieczny, w tym takie tańce jak bourrée, gawot, menuet i forlana w choreografiach m.in. L. G. Pecoura i C. Balona. Po pokazie zaplanowana jest nauka prostych kontredansów. Zapraszamy!
godz. 14:00
Drugie, trzecie i… piąte rokoko w dekoracji szkła – wykład Elżbiety Gajewskiej-Prorok. Wstęp wolny.
Osiemnastowieczny ornament rokokowy: strzępiaste muszle, „kogucie grzebienie”, przenikające się elementy architektoniczne i pierzaste wici roślinne z girlandami kwiatów były wizualne niezwykle atrakcyjne i dekoracyjne. Odrodzenie zainteresowania sztuką i ornamentem rokoka nastąpiło w latach 30. XIX w. we Francji, gdzie celowo promowano sztukę rokoka wraz z restauracją dynastii Bourbonów. W tym czasie szeroko wykorzystywano ornamentykę rokokową w dekoracji neorokokowych wnętrz i sprzętów. Meble i naczynia – szczególnie szklane, niekoniecznie o formach rokokowych – były zdobione stylizowanym, rokokowym ornamentem. Moda ta odezwała się jeszcze w latach 80. XIX stulecia w okresie secesji, a także w latach 20. XX wieku. Najciekawsze naczynia ze szkła barwionego w masie, zdobione w duchu rokoka powstawały w austriackich Czechach i na Śląsku. Ich przykłady zobaczyć można na kończącej się właśnie wystawie „Szaleństwo rokoka!” w Pawilonie Czterech Kopuł.
godz. 15:30
Sielanki i przebieranki – odsłona druga. Spacer edukacyjny na finisaż wystawy „Szaleństwo rokoka! Fascynacja rokokiem na Śląsku (XVIII–XXI w.)”, prowadzenie: Michał A. Pieczka. Wspólnie z prowadzącym, który dosłownie przybył z czasów rokoka do XXI wieku, uczestnicy przeżyją niezapomniane przygody w świecie sztuki i z nieskrępowaną radością poddadzą się rokokowej sielance! Bilety w cenie 10 zł. Zapisy: [email protected], 71 712 71 81
godz. 14:00
Robe à la francaise – performance Anny Królikiewicz na zakończenie wystawy „Szaleństwo rokoka! Fascynacja rokokiem na Śląsku (XVIII–XXI w.)”. Autorem oprawy muzycznej performance’u jest Maciej Stendek. Wstęp wolny.
Wydarzeniem wieńczącym wystawę „Szaleństwo rokoka!” będą działania performatywne malarki, autorki instalacji, artystki wizualnej, która w swoich realizacjach często sięga po wątki kulinarne. Anna Królikiewicz nie tylko wprowadza je w szeroki kontekst historii kultury, ale w swych plastycznych spektaklach próbuje też zwracać uwagę publiczności na problemy współczesnego świata. Tak będzie i tym razem, a bohaterem wieczoru stanie się Marie-Antoine Carême – urodzony w XVIII wieku cukiernik i twórca wysokiej francuskiej kuchni.
Materiał powstał we współpracy z Muzeum Narodowym we Wrocławiu / fot. Karina Bartosiewicz-Gumienny
0 notes
ilikepainus · 8 months
Text
Tumblr media
Zawsze jest ten jeden, nieoceniony mężczyzna do którego będziesz tęsknić całe życie.
Zawsze jest ten jeden, który nie umiał cię pokochać, lub nie chciał, lub nie miał czasu, mieszkał kilkaset kilometrów od twojego czwartego piętra. Który nie chciał, żebyś kupowała bilet w jedną stronę i nie chciał ci pokazać ulubionego miejsca z dzieciństwa.
Zawsze jest ten jeden, który na jedno skinienie mógłby cię mieć. Z innymi chłopcami nieźle się bawiłaś. Wodziłaś na pokuszenie, odwoływałaś randki piętnaście minut przed, bo tak. Bo ci się odechciało. W nich ci przeszkadza to, że nie mają metr dziewięćdziesiąt czy więcej, że nie rozumieją żartów, ironii.
Zawsze jest ten jeden, przy którym chciałaś być. Dla którego mogłabyś rzucić wszystko. Przeprowadzić się, wprowadzić, rozważyć karierę gospodyni domowej, zaplanować imię dziecka czy noc z pokerem i whisky. Chciałaś kupować wtedy bilety do kina, na samolot, do teatru, na koncert. Bilet do szczęścia, w jedną stronę.
Zawsze jest ten jeden, który nie pokochał ciebie tak, jak ty jego.
Zawsze jest ten jeden, który będzie. Wszyscy inni się zmienią, a to wciąż on będzie adresatem każdego najpiękniejszego marzenia. Każda spadająca gwiazda będzie miała jego imię, każda rozmowa z nim, najkrótsza wymiana zdań będzie dawała morze nadziei. Każdą przyjaciółkę okłamiesz, że nic do niego nie czujesz, że to historia.
Zawsze jest ten jeden, który będzie czuł się gorszy. Bo on będzie wiedział, on będzie czuł, że ktoś kiedyś był ważniejszy. Trudno jest sprostać takim oczekiwaniom, być klinem.
Zawsze jest ten jeden, którego w rozmowach nazywać będziesz miłością życia. Niespełnioną rzecz jasna, co tylko dodaje dramaturgii całej sytuacji.
Dla niego zrobiłabyś bardzo dużo, o ile nie wszystko.
0 notes
imraumegelesen · 11 years
Text
Sans domicile fixe en Europe
« Dans son sac, Eric a un plan de Paris, un livre sur Bourvil, un hors-série du Point sur les personnages de Tintin, des sudokus, de la mousse à raser, un rasoir, des chaussettes, un slip, du déodorant, une radio, des piles, un limonadier („super important, tout le monde doit en avoir un”), et des papiers administratifs. Il transporte également deux raquettes de ping-pong. „Didier, tu joues ? » (« Une journée dans la vie d'Eric, SDF à Paris », Le Monde.fr, 26.10.2012)
Mon plan de Berlin, il est sur l’étagère, comme sont tous les autres livres aussi. Les BD’s, je les regarde sur Internet. J'ai de la mousse à raser mes jambes dans la salle de bains, des chaussettes et des slips dans un armoir, une radio sur le frigo dans la cuisine, mais je prends mon baladeur mp3 et des piles de remplacement et la plupart du temps je les ai avec moi, je n'ai pas besoin d'un limonadier comme je n'ai pas besoin de l'alcool, des papiers administratifs sont presque partout, dans mon sac, dans toutes mes maisons. Des raquettes de ping-pong se trouvent quelque part, je n'ai dois pas savoir où exactement ils sont, je vais les trouver si j'en aie besoin.
A w mojej torebce: poznańskie bilety MPK, drobne monety (euro i złote, centy i grosze), kolczyki przywiezione ze Słowenii, zegarek z zepsutą bransoletką i starą baterią, portfel i dokumenty, legitymacja studencka, stary bilet do teatru, stary bilet do kina, odtwarzacz muzyki i komórka, notatki na karteczkach (jak dojechać do i z, sygnatura tej i tej książki, numer krawcowej, adres tego i tego, tyle spraw do załatwienia), komórka, polska karta SIM, guma do żucia, puste papierki, chusteczki do nosa, grzebień, notes i długopis, lusterko, róż i tusz do rzęs, cukier, co został po gorzkiej kawie, szybko szybko, nie ma czasu, dowód wpłaty, klucze od domu w Berlinie, klucze od domu w Poznaniu, klucze od domu w Łodzi, klucze od pokoju na uczelni, klucze od roweru, kłódka do zamykania szafki w bibliotece, klucze, klucze, klucze, maleńka metalowa kłódka znaleziona na ulicy w Amboise, która czeka na odpowiedni łańcuszek.
Sans domiclie fixe, tous les doux.
0 notes
coolletswedding · 2 years
Text
Nowy post został opublikowany Lets Wedding
Nowy post został opublikowany https://www.letswedding.pl/rocznice-slubu-jakie-sa-ich-nazwy/
Rocznice ślubu jakie są ich nazwy?
Ślub, wesele, potem życie we dwoje… Każdy powód do świętowania jest dobry, a wiele małżeństw celebruje corocznie swoje rocznice ślubu. Jest to dla nich szczególny dzień i bez względu na to jaki staż w małżeństwie osiągnęli, warto choćby w najdrobniejszy sposób się z niego cieszyć. Dlaczego? A choćby dlatego, że może pierwszy, a może już kolejny rok spędzili razem i towarzyszyło mu wiele emocji, nie tylko tych pozytywnych i szczęśliwych, ale również negatywnych wydarzeń, a mimo to trwają razem i wspierają się świętując kolejne rocznice ślubu.
Świętować rocznicę ślubu czy też nie?
Jeżeli nie jesteście przekonani do świętowania, to może warto byłoby zastanowić się czy wspólne radowanie się z kolejnej rocznicy ślubu nie zbliżą Was do siebie jeszcze bardziej.
Jak to mówią, „życie to nie bajka” i wspólne życie dwojga darzących siebie uczuciem ludzi, wymaga często wielu kompromisów i wyrzeczeń względem drugiej osoby. Nie ma tu znaczenia wyniki stażu małżeństwa.
Czy to jest pierwsza rocznica nazywana papierową, czy rocznica skórzana, czy chociażby złote gody nie gwarantują nam przysłowiowej „sielanki”. Wspólnie spędzone lata umacniają związek i uczą pokory.
Rocznice ślubu jak świętować żeby nie zwariować?
Wbrew pozorom to nie jest takie trudne.
Każdy z nas lubi się postarać dla swojej drugiej połówki.
Świętowanie nie musi wiązać się z ogromem obowiązków i kosztów. Jak to zrobić żeby zaskoczyć?
Po pierwsze w rocznice ślubu można przygotować pyszne śniadanie.
Codzienny pęd życia zazwyczaj nie pozwala nam na to, by celebrować codziennie wspólne śniadania.
Rocznica to dobry pretekst, aby takowe pyszne śniadanko przygotować. Jeżeli jest taka możliwość można zaskoczyć podaniem tego posiłku do łóżka.
Ci, którzy nie lubią jadać w pościeli mogą wykorzystać taras lub balkon – oczywiście jeżeli pogoda za oknem sprzyja.
Kolejną propozycją na przygotowanie rocznicowej niespodzianki są bilety do kina lub teatru. Komedia romantyczna, bądź interesujący spektakl może okazać się niecodzienną odskocznią od rutyny dnia powszedniego.
Ten rodzaj świętowania może okazać się strzałem w dziesiątkę zarówno dla młodych małżeństw jak i tych, którzy mają już kilka lat stażu małżeństwa.
Inną opcją może być spacer we dwoje. Jeżeli rzadko zdarza się Wam wychodzić gdzieś razem, to taki spacer może sprawić Wam wiele radości.
Podczas takiego wyjścia można powspominać. Przypomnieć sobie w jakich okolicznościach się poznaliście, jak wyglądały Wasze zaręczyny, poznanie rodzin jednej i drugiej strony.
Może zdarzyły się jakieś śmieszne sytuacje podczas takich spotkań, które sprawią, że czas spaceru upłynie Wam w miłej, wesołej atmosferze.
Świętowanie w kawiarni lub restauracji.
Dla koneserów dobrej kawy można wybrać opcję, gdzie jest możliwość popróbowania nowych smaków kawy lub najzwyczajniej w świecie pójść wypić pyszną kawę i zjeść ogromne ciastko.
Dla miłośników kuchni, można wybrać się do restauracji, która serwuje posiłki z różnych miejsc na świecie. Wtedy można spróbować czegoś nowego lub tego co uwielbiacie jeść.
Nazwy rocznic ślubnych – kiedy je świętujemy?
Nazw rocznic ślubu jest wiele, ale nie wszyscy je znają.
Nie każdy też wie, że nazewnictwo rocznic ślubnych swój początek miało 1922 roku, kiedy to amerykańska pisarka Emily Post wystąpiła z propozycją nazw dla 8 rocznic ślubu – okrągłe jubileusze (1,5,10,15,20,25,50 i 75).
Jej propozycja została odebrana pozytywnie i nazywanie rocznic ślubnych stało się bardzo popularne.
Po 15 latach Związek Amerykańskich Jubilerów opracował nazwy dla pozostałych rocznic i tym sposobem mamy katalog tychże nazw, z których korzystamy do dziś.
Według tradycji poszczególne rocznice noszą nazwy:
1 – pierwsza rocznica ślubu Papierowa
2 – druga rocznica ślubu Bawełniana
3 – trzecia rocznica ślubu Skórzana
4 – czwarta rocznica ślubu Kwiatowa
5 – piąta rocznica ślubu Drewniana
6 – szósta rocznica ślubu Cukrowa
7 – siódma rocznica ślubu Wełniana
8 – ósma rocznica ślubu Brązowa
8 – dziewiąta rocznica ślubu Gliniana
10 – dziesiąta rocznica ślubu Cynowa
11 – jedenasta rocznica ślubu Stalowa
12 – dwunasta rocznica ślubu Jedwabna
13 – trzynasta rocznica ślubu Koronkowa
14 – czternasta rocznica ślubu Kości słoniowej
15 – piętnasta rocznica ślubu Kryształowa
20 – dwudziesta rocznica ślubu Porcelanowa
25 – dwudziesta piąta rocznica ślubu Srebrna (srebrne gody)
30 – trzydziesta rocznica ślubu Perłowa
35 – trzydziesta piąta rocznica ślubu Koralowa
40 – czterdziesta rocznica ślubu Rubinowa
45 – czterdziesta piąta rocznica ślubu Szafirowa
50 – pięćdziesiąta rocznica ślubu Złota
55 – pięćdziesiąta piąta rocznica ślubu Szmaragdowa
60 – sześćdziesiąta rocznica ślubu Diamentowa
65 – sześćdziesiąta piąta rocznica ślubu Żelazna
70 – siedemdziesiąta rocznica ślubu Kamienna
75 – siedemdziesiąta piąta rocznica ślubu Brylantowa
80 – osiemdziesiąta rocznica ślubu Dębowa
Świętowanie rocznicy ślubu może stać się corocznym rytuałem, odskocznią od codziennych obowiązków, aż w końcu mile spędzonym czasem tylko we dwoje.
Czy warto zadawać sobie trud i organizować uroczyste świętowanie rocznicy ślubu?
Na to pytanie musicie sobie sami odpowiedzieć…
0 notes
majstersztykzchwil · 3 years
Text
"Zawsze jest ten jeden, nieoceniony mężczyzna do którego będziesz tęsknić całe życie. Zawsze jest ten jeden, który nie umiał cię pokochać, lub nie chciał, lub nie miał czasu, mieszkał kilkaset kilometrów od twojego czwartego piętra. Który nie chciał, żebyś kupowała bilet w jedną stronę i nie chciał ci pokazać ulubionego miejsca z dzieciństwa. Zawsze jest ten jeden, który na jedno skinienie mógłby cię mieć. Z innymi chłopcami nieźle się bawiłaś. Wodziłaś na pokuszenie, odwoływałaś randki piętnaście minut przed, bo tak. Bo ci się odechciało. W nich ci przeszkadza to, że nie mają metr dziewięćdziesiąt czy więcej, że nie rozumieją żartów, ironii. Zawsze jest ten jeden, przy którym chciałaś być. Dla którego mogłabyś rzucić wszystko. Przeprowadzić się, wprowadzić, rozważyć karierę gospodyni domowej, zaplanować imię dziecka czy noc z pokerem i whisky. Chciałaś kupować wtedy bilety do kina, na samolot, do teatru, na koncert. Bilet do szczęścia, w jedną stronę. Zawsze jest ten jeden, który nie pokochał ciebie tak, jak ty jego. Zawsze jest ten jeden, który będzie. Wszyscy inni się zmienią, a to wciąż on będzie adresatem każdego najpiękniejszego marzenia. Każda spadająca gwiazda będzie miała jego imię, każda rozmowa z nim, najkrótsza wymiana zdań będzie dawała morze nadziei. Każdą przyjaciółkę okłamiesz, że nic do niego nie czujesz, że to historia. Zawsze jest ten jeden, który będzie czuł się gorszy. Bo on będzie wiedział, on będzie czuł, że ktoś kiedyś był ważniejszy. Trudno jest sprostać takim oczekiwaniom, być klinem. Zawsze jest ten jeden, którego w rozmowach nazywać będziesz miłością życia. Niespełnioną rzecz jasna, co tylko dodaje dramaturgii całej sytuacji. Dla niego zrobiłabyś bardzo dużo, o ile nie wszystko."
548 notes · View notes
adria-art · 2 years
Link
komedia omyłek, która na tapet bierze klasyczny moty “baby przychodzącej do lekarza”!
0 notes
o-coolturzepl · 2 years
Link
Sprawdź najciekawsze, kryminalne spektakle w sezonie 2022 i 2023!
0 notes
karomro · 2 years
Text
Czasem mam ochotę pisać więcej. Od kilku lat nie wysłałam w przestrzeń internetów żadnej recenzji ani innego artykułu, w którym wylałam w słowa jak bardzo pochłania mnie to, co w duszy gra mi najbardziej. Poszukując swojej ścieżki w ostatnich miesiącach uświadomiłam sobie, że nic innego nie cieszy mnie i nie towarzyszy mi nigdy bardziej.
Filmy w relacjach są niedostateczne. Ostatni tydzień był dla mnie trochę (lekko stresującym) zapukaniem do świata zmian i otwarcia się na nową naukę. Muzyka jak wiadomo koi i leczy, a ta, towarzysząca w tym tygodniu wylepiła serduszko miodkiem i pomogła przedrzeć się przez dni niczym rycerz w zbroi.
Nazwałam ten post po prostu „kwietniem”, bo jak długo będę go widzieć, będę wspominać ten kwiecień. Mroźny, wietrzny i burzowy, lecz też pachnący kwitnącą jabłonką i żółcący się dzielną forsycją. Z długimi zachodami słońca. W nowym miejscu na świecie – i domku, do którego z chęcią się wraca.
Ten tydzień rozpoczął się od wizyty w Teatrze Słowackiego. W głównej mierze to też zasługa tego miejsca, że zdecydowałam się tam wybrać. Pewnie innej, lepszej okazji nie mogłabym sobie wymarzyć – pomyślałam. Zwykły, garażowy, oklepany klub nie byłby w stanie udźwignąć tak godnie tego, co się wydarzyło. Maria Peszek przyjechała do Krakowa w misji zwanej trasą. „J*bię to wszystko. Wiosna nareszcie!” – które mogłoby być równie dobrze moim własnym hasłem. Pewnie dlatego też – choć wcześniej wcale nie postrzegałam tego wieczoru w tych kategoriach – był to koncert z gatunku tych, które potrzebujesz, lecz nim tego doświadczysz, zupełnie o tym nie wiesz.
Ten koncert był manifestem siły i kobiecości. Krzykiem, który dodawał skrzydeł i pewności siebie. Czuję to widząc innych ludzi wymachujących tęczowymi flagami do dźwięków utworów, w których Peszek śpiewa o tym, że w tym kraju nie dla wszystkich jest kolorowo, albo klaskając wspólnie z tłumem w wyrazie aprobaty do odważnych zwrotów, które padają podczas występu niejednokrotnie. Jestem introwertykiem i niespecjalnie lubię tłumy ludzi. Lubię jednak odczuwać wspólnotowość. Szczególnie w kontekstach spraw, które mnie poruszają i które są dla mnie ważne. Lubię być jednym zwykłym dziwakiem spośród kilkuset odmieńców.
Potrzebne było sforsowanie trzech kurtyn, żeby ujrzeć Peszek otuloną tiulowym welonem, która odśpiewuje Ave Maria. Ave Maria nie umarła - wiemy, choć wykonania w oryginale całkiem się nie spodziewałam. Po chwili uduchowionego uniesienia wkracza mocny bit, zmiana świateł i mocne „Viva la vulva”.
„Załatwimy to miłością Kochać wszystkich Nikogo nie oszczędzać Człowiek człowiekowi siostrą”
Chcę powiedzieć, że znając twórczość artystki, już na początku byłam lekko zdezorientowana obecnością, cóż, w szerokim gronie publiczności nieco – wiekiem - dojrzalszej. W pewnym momencie czułam wręcz niesforne zaniepokojenie „co też oni sobie pomyślą” – równie dobrze znane w momencie, gdy robisz coś nie do końca tradycyjnego i zastanawiasz się jak skrytykują Cię rodzice. Z drugiej strony kupując bilet na spektakl zatytułowany „J*bię to wszystko” można oczekiwać, że rzeczywiście, zasiadając na widowni wspólnie rozpoczniemy wieczór bezkarnego „j*bania”. „Mam nadzieję, że nikt nie poczuł się dotknięty” – powiedziała Peszek ze sceny kłaniając się nisko. Otóż nie.
Moje serduszko wyfrunęło dodatkowo fikołki przy dźwiękach kilku dawno niesłyszanych utworów, tych z pierwszych płyt. Gdybym miała się zastanowić gdzie zasłyszałam je po raz pierwszy, prawdopodobnie było to mieszkanie koleżanki z podstawówki, której gusta muzyczne wybiegały stanowczo za daleko poza zwyczajne upodobania zwyczajnych dzieci. Ostatni koncert Marii Peszek, na którym byłam był tym, zaraz po którym rozhulał się c0vid. Jak się cieszę, że na czas kwarantanny mieszkałam w domu. Po ogłoszeniu kolejnych koncertów Peszek moja przyjaciółka żartowała, że strach kupować bilety, jeśli niesie za sobą widmo zamknięcia. Wspomnienia wiązane z danymi sytuacjami bywają często niekoniecznie komfortowe.
Wracałam z teatru jak na skrzydłach. Niosła mnie radość, a ta miała się nie kończyć, bo w kolejny dzień wyruszaliśmy do ICE na akustyczny koncert Krzysztofa Zalewskiego. O nim należałoby napisać osobny post edukacyjny o treści „Czy da się przedawkować Krzysztofa Zalewskiego?” i obiecuję, jeśli moja potrzeba wypluwania słów do tego kolejnego momentu przetrwa, opiszę to zagadnienie bardzo szczegółowo i naukowo.
Na koncerty Zalewskiego chodziło się, gdy grywał jednoosobowo w mikro-studenckich przydymionych klubach, a także już wtedy, gdy równie jednoosobowo obsługiwał wszystkie instrumenty na eleganckich salach koncertowych. Tego dnia pojawił się z zespołem w pustynnych okolicznościach, przywołujących na myśl parne środki wakacji. Choć ten koncert w moim odczuciu rozwijał się nieśmiało, gdy już nastąpiła eksplozja energii nie było szans na jej powstrzymanie. Wierciłam się w fotelu (co koncertom Zalewskiego bardzo nie przystoi), żeby w końcu z ulgą odtańczyć taniec deszczu zaraz po bisach – kiedy grzeczni widzowie już nie siadają z powrotem.
Aranżacje utworów bywały przedziwne, niektóre fantazyjne, przenoszące wyobraźnię w świat baśni, niektóre znów tak obce, że aż elektryzująco przyciągające. Poprzedni wieczór był kopnięciem mocy, ten – opatuleniem serca w mięciutki kokonik. Na ten koncert zabrałam swojego faceta, bo wiecie, to taka metoda na zazdrości, co by z wrogim obcym zapoznać w rzeczywistości.
Trzecim wieczorem z cyklu dla wyrównania były rapsy. Miało być brudno i trochę inaczej. Inaczej, bo Tymek, wchodząc w collabo razem z Urbańskim stworzył coś, co brzmiało mi w uszach i słuchawkach noce, dnie i tygodnie. Aż do ogłoszenia tej trasy, choć ona sama wcale nie okazała się brzmienia w uszach końcem.
Pobiegłyśmy do klubu w deszczu, trochę rozweselone pod wpływem upojnych napojów mojego prywatnego barmana. „Odrodzenie” miało być płytą przełomową i przełamującą – stereotypy i opinie, że raper ma recytować tylko brudne hasła w akompaniamencie równie nieczystych bitów. Tymek udowodnił już dawno, że robi, co chce – na scenie występuje z pełnym zespołem, rapuje do dźwięku skrzypiec, a kiedy woli, to krzyczy. Uwielbiam w muzyce piękne przełamania. Kocham chóry i elektronikę. Mimo, że lubię elektronikę, pociągają mnie żywe brzmienia – rozumiem przez to te, spośród których potrafisz wydobyć pojedyncze instrumenty. Czasem lubię też, gdy to wszystko się ze sobą przeplata. Gdy jedna muzyka jest napędem i inspiracją dla drugiej.
Wbrew temu, co wyżej na koncercie było naprawdę… rockowo. Ostrożne po ostatnim festiwalu tym razem nie znalazłyśmy się w środku pogo. Nigdy nie słuchałam hip-hopu, a teraz w mojej głowie wiruje jedynie
„Samo się układa. Samo się układa.”
2 notes · View notes
misiaa · 4 years
Text
“Zawsze jest ten jeden, nieoceniony mężczyzna do którego będziesz tęsknić całe życie.
Zawsze jest ten jeden, który nie umiał cię pokochać, lub nie chciał, lub nie miał czasu, mieszkał kilkaset kilometrów od twojego czwartego piętra.
Który nie chciał, żebyś kupowała bilet w jedną stronę i nie chciał ci pokazać ulubionego miejsca z dzieciństwa.
Zawsze jest ten jeden, który na jedno skinienie mógłby cię mieć.
Z innymi chłopcami nieźle się bawiłaś.
Wodziłaś na pokuszenie, odwoływałaś randki piętnaście minut przed, bo tak.
Bo ci się odechciało.
W nich ci przeszkadza to, że nie mają metr dziewięćdziesiąt czy więcej, że nie rozumieją żartów, ironii.
Zawsze jest ten jeden, przy którym chciałaś być.
Dla którego mogłabyś rzucić wszystko. Przeprowadzić się, wprowadzić, rozważyć karierę gospodyni domowej, zaplanować imię dziecka czy noc z pokerem i whiskey.
Chciałaś kupować wtedy bilety do kina, na samolot, do teatru, na koncert.
Bilet do szczęścia, w jedną stronę. Zawsze jest ten jeden, który nie pokochał ciebie tak, jak ty jego.
Zawsze jest ten jeden, który będzie. Wszyscy inni się zmienią, a to wciąż on będzie adresatem każdego najpiękniejszego marzenia.
Każda spadająca gwiazda będzie miała jego imię, każda rozmowa z nim, najkrótsza wymiana zdań będzie dawała morze nadziei.
Każdą przyjaciółkę okłamiesz, że nic do niego nie czujesz, że to historia.
Zawsze jest ten jeden, który będzie czuł się gorszy.
Bo on będzie wiedział, on będzie czuł, że ktoś kiedyś był ważniejszy.
Trudno jest sprostać takim oczekiwaniom, być klinem.
Zawsze jest ten jeden, którego w rozmowach nazywać będziesz miłością życia.
Niespełnioną.”
103 notes · View notes
myslodsiewniav · 2 years
Text
Sen nocy letniej
We wrześniu 2019 r miałam bilety na termin Przesilenia letniego na spektakl rejestrowany na bieżąco z The Globe nadawany w Nowych Horyzontach - na “Sen nocy letniej” z fascynującym rewersem ról (w sensie, że odpowiednio w parach dokonano zamian np: kwestie Oberona grała Tytania - a Oberon odpowiednio kwestie i rolę swojej żony z oryginału Shakespeara). Planowałam ubrać zajebistą sukienkę, celebrować to wyjście, tą Kupałnockę z zaczarowanym lasem i ponadczasową komedią... :D :D :D
... i nastąpiła zaraza na świecie i spektaklu nie zobaczyłam ani w 2020 r ani nigdy później :(...
Dupa mnie o to boli, bo ze wszystkich shakespearowskich dramatów “Sen nocy letniej” absolutnie kocham od czasów nastoletnich i widziałam wszystkie możliwe ekranizacje dostępne video. I nadal mnie bawi Puck (wiem, że to poziom kabaretów z mazurskich nocy, wiem, ale cała ta komedia tchnie prawdziwą MAGIĄ! Porywa mnie!)
Dlatego dziś, kiedy byłam między centrum gastrologicznym, a sądem i zobaczyłam plakat “Snu nocy letniego” z bodaj tylko 6 dniami w których miał być wystawiany... tylko poinformowałam O., aby wybrał termin, który mu odpowiada, bo KUPUJĘ bilety.
I mam bilety!
I się TAK JARAM!
Nie mam pojęcia czy na deskach teatru zostanie oddana sprawiedliwość pierwowzorowi zgodnie z moimi oczekiwaniami, ale jaram się tak baaaaardzo!
Mam nadzieję, że “Sen nocy letniej” we wrześniu przeniesie mnie do czerwca i zaprowadzi do krainy wróżek...  
I do tego dotarły perfumy - mrrrrr wszystkie cudowne. 
Mamy też nowe worki do odkurzacza i żarówki LED - jak jasno w końcu (białe światło kupiliśmy, aby zimą było widno).
3 notes · View notes
teatralna-kicia · 1 year
Text
Tumblr media
“Nadchodzi chłopiec”
Teatr: Narodowy Stary Teatr w Krakowie
Reżyseria: Marcin Wierzchowski
Bywa tak, że wybierzemy sobie swojego ulubionego twórcę teatralnego; dla mnie to duet Janiczak/Rubin, a dla mojej lepszej połówki to Marcin Wierzchowski. Dlatego też zapanowała w domu ogromna ekscytacja, gdy okazało się, że po bardzo dobrej 'Hańbie' w Teatrze Ludowym Wierzchowski został zaproszony do współpracy z zespołem Teatru Starego i w efekcie powstał spektakl 'Nadchodzi Chłopiec'. Sam mam stosunek mocno ambiwalentny do spektakli tego reżysera, w pełni uznaję i szanuję to, że wypracował sobie mocno rozpoznawalny styl teatru kinetycznego i że śmiało go wykorzystuje, ale też mimo wszystko wiem, że nie do każdego rodzaju historii ten styl będzie pasował. Pod koniec poprzedniego sezonu teatralnego wybrałem się na prapremierę 'Nadchodzi Chłopiec' i niestety sromotnie się rozczarowałem. Pominę już fakt, że trwający prawie 5 godzin spektakl, który prawie cały czas zmusza do chodzenia po całym budynku teatru, potrafi bardzo zmęczyć (a nie jestem jakimś potężnym ulańcem), ale sama forma w żaden sposób nie koresponduje z treścią; w całym pierwszym akcie są może jedynie 2 sceny mądrze korzystające z formy spektaklu. Cała reszta wydaje się być mocno wymuszona. To, co doskonale zagrało w 'Sekretnym Życiu Friedmanów' zupełnie tutaj nie podziałało. Chodzenie po zakamarkach budynku wydaje się być tutaj jedynie po to, żeby osoba znająca styl pracy reżysera mogła się uśmiechnąć pod wąsem i stwierdzić: ”no tak, toż to spektakl Wierzchowskiego”. Przez cały pierwszy akt przyglądamy się rewolucji zbrojnej w Korei w roku 1960. To jest ta część, która wzbudza jakiekolwiek emocje i jedyna, którą warto zobaczyć. Śledzimy historię chłopca, który zginął zabity przez wojsko w trakcie starć w mieście i obserwujemy, jak jego śmierć – małego, niby nic nieznaczącego dziecka –  kładzie się cieniem na życiach coraz szerszej grupy ludzi; jak potencjalnie niewielki zgon potrafi złamać kilkanaście ludzkich istnień i jak ogromny wpływ może mieć także na historię całego narodu; jak dobierana będzie władza, która każe strzelać do swoich kilkunastoletnich obywateli. W akcie drugim Wierzchowski prezentuje nam swoją własną wariację na temat tego, jak jedna mała śmierć może zatoczyć ogromny krąg i dotknąć wielu osób. Autor stara się stworzyć analogię do aktu pierwszego, ale wypada to komicznie, gdy próbuje przyrównać REALNE śmierci i REALNE tragedie do jakichś swoich wymysłów i pseudo-detektywistycznego śledztwa na poziomie W11. Wierzchowski prezentuje nam wizję roku 2060-któregoś, w którym nagle ktoś odkrywa w okolicach Krakowa masowy grób, a w nim znalezione zostaje ciało nastolatka, którego od kilkunastu lat szuka siostra. Szkoda marnować czasu na streszczanie całej fabuły aktu drugiego, bo i nie warto, a i samej fabuły za bardzo tam nie ma i w sumie to naprawdę jest to tak pretensjonalne, że głowa mała. Akt drugi można sobie spokojnie odpuścić. Jest akurat przed nim przerwa i to idealny moment na ucieczkę. Nie oglądając go nic się nie straci, a jedynie można zyskać brak zgrzytania zębami. Oczywiście fantastycznie ogląda się aktorów Starego w akcji, zwłaszcza Paulinę Puślednik – boże, jak ja ją kocham (ale tylko w pierwszej części spektaklu, później gra polską biedo-wersję Lary Croft i już nawet szkoda gadać o tym, jak bardzo się biedna poci, żeby cokolwiek z tego miałkiego scenariusza wycisnąć). Po całych 5 godzinach spędzonych na tym spektaklu pozostaje jedynie uczucie przygnębienia, bo zmarnowano naprawdę ogromny potencjał. I to nie są jedynie moje wymysły, moja lepsza połówka chciała uciec już w połowie pierwszego aktu, ale nie pozwoliłem, bo zapłaciliśmy za bilety, a zew cebuli jest u mnie mocny. 'Nadchodzi Chłopiec'? Chyba raczej: nadchodzi rozczarowanie. Lepiej nie oglądać wcale, albo jak już bardzo się chce to pominąć akt drugi. Tak będzie lepiej dla wszystkich. A jeśli chcielibyście zobaczyć coś dobrego od tego reżysera to hej, szkoda że już nie grają w Ludowym 'Hańby' i 'Sekretnego życia Friedmanów'.
0 notes