Tumgik
zjxekg · 11 months
Text
Jump | Jerome Valeska
Tumblr media
english original: @crazyvaleska
Śmierć Jerome'go z jego punktu widzenia
TW: samobójstwo, krew, gore, uciążliwe myśli, myśli samobójcze, śmierć. jeśli nie chcesz nie czytaj. czytaj na swoją własną odpowiedzialność, został*ś ostrzeżon*.
Tumblr media
Znacie te momenty, w których wszystko idzie, jak należy, ale i tak macie takie dziwne uczucie które psuje wasz dotychczasowy spokojny tryb życia. Nie wiadomo jak się tego pozbyć ani skąd przybyło. Znikąd wszystko staje się szare i uświadamiasz sobie, że całe twoje życie jest jedną wielką pustką. Twój umysł wymazuję twoje wszystkie dobre wspomnienia i zamienia je w coś, do czego nie warto wracać.
 Czemu cały czas tak się dzieje? Jak duszące jest bycie zamkniętym w swoim własnym umyśle. Nie byciu danym nawet uciec od swoich własnych myśli. Byciu tak przesiąkniętym swoimi złymi wspomnieniami, że nie potrafisz sobie pomóc. Błądząc w swoich myślach jak w niekończącym się labiryncie, czekając, aż ktoś przybędzie. Uratuje cię. Ale nikt taki się nie zjawia. Nikt nie wierzy w to, że można cię uratować. Nikt nie próbuje nawet zrozumieć. Ciebie ani twoich motywów. Ponieważ w ich oczach zawsze byłeś i będziesz tylko złym człowiekiem czyniącym złe rzeczy. Ba, oni nawet już nie uważają cię za człowieka.
Wspinałem się po schodach pustego budynku. Biegłem tak szybko, że moje nogi nie wytrzymywały już ze zmęczenia. Moje buty może i są stylowe i modne, ale tak naprawdę są tak ciasne, że czuję, jak moja pięta krwawi przez pocierający o nią but, przecież te buty to jakiś koszmar.
Czemu narzekasz jak jakieś dziecko Jerome? Myślałem, że nie czujesz bólu.
Spierdalaj, daj mi spokój.
Chyba nikogo nie zdziwi jeśli powiem, że tak nie miało być. Wcale nie miałem być postrzelony i przede wszystkim nie miałem uciekać tu jak jakiś pojebany. Pierdol się Jimbo! Tyle schodów, jakby się nie kończyły. Biegnę i biegnę i biegnę, a te pierdolone myśli nie dają mi spokoju.
Nigdy nie chcą odpuścić. Pożerają mnie od środka i jeszcze chcą ode mnie chęci do działania. Ale jest dobrze, jest dobrze, jak mogło być inaczej. Wszystko jest OK Jerome, nareszcie wszedłeś na samą górę. Drzwi przede mną prawdopodobnie prowadzą na dach. Nagle, bo kurwa jak inaczej usłyszałem kroki. No ja pierdole biegnie za mną. Tak więc zero zmieniania planu.
Biegnąc przed siebie, otworzyłem drzwi. Mhm jestem na dachu tego pierdolonego zwierzyńca. Po moim lewym ramieniu płynie krew, i chociaż uciskałem ranę przez całą drogę na górę, nie dało się uciec od pokrwawienia całego rękawa. W środku rany utkwił nabój, trzeba go wyciągnąć. Chociaż w sumie czemu? Boli, ale podoba mi się to uczucie a poza tym to w sumie nic w porównaniu do tego co przeżyłem. Cały czas uciskałem ranę, plamiąc przy tym moją białą, rękawice.
Czemu to robisz? Powinieneś pozwolić sobie się wykrwawić poza tym kogo to obchodzi. No właśnie kurwa nikogo.
Może jakbym zobaczył, jak z każdej mojej żyły tryska krew, mógłbym odpocząć. Chciałbym pływać w basenie wypełnionym moją własną krwią. Chce, aby moja krew znajdowała się wszędzie gdy kroje moje własne ciało na miliony kawałków. Po pokrojeniu posadziłbym je w Ogrodzie Edena. Chce zerwać moją własną twarz, nie wytrzymuje już z tymi pierdolonymi bliznami. Swędzą w cholerę, irytują mnie. Cały czas je drapie, ale to nigdy nie jest wystarczające, abym mógł coś poczuć, nie wylatuje przez to wystarczająca ilość krwi.
Ahh chciałbym znowu poczuć ten wiatr, był on tak idealny kiedy nie miałem twarzy. To było dziwne uczucie. Jakby moja skóra była wyrywana i poobcinana na mniejsze kawałki, jakby moja skóra się topiła, a ja nie mogłem nic z tym zrobić, nie mogłem nawet warknąć z bólu, nie mogłem się śmiać, mówić ani się uśmiechać, ponieważ każdy milimetr mojej twarzy bolał. Cały czas mogłem czuć moją własną świeżą krew spływającą mi do ust. Wow nawet jak na mnie jest to jedne z najmroczniejszych i najdziwniejszych wspomnień, a jest ich naprawdę dużo. Ale i tak jest ono moim ulubionym. Zastanawiam się, czy jakbym pociągał za swoją skórę przez wystarczająco długi czas to, czy dałbym radę wyrwać moją twarz z powrotem. A co jeśli zerwał, bym z siebie całą skórę. Jezu to jest chore. Ja jestem chory. Zawsze byłem.
Zanotowane: Spróbuj oberwać się ze skóry, jak następnym razem będziesz miał atak złości.
Zadrżałem, podchodząc coraz bliżej do końca dachu. Gordon powinien pojawić się już za chwile. Spojrzałem w dół. Tylko kilka centymetrów ode mnie znajdowała się jakże długa przepaść. Jakbym zepchnął stąd Jimmy'ego nie ma szans, że by przeżył. Tak naprawdę nikt by nie przeżył.
Skocz.
Co to było?
Skocz.
Oh, przestań
Skocz.
Wróciły.
Skocz.
Nigdy mnie nie zostawią.
Skocz.
Te głosy.
Skocz.
Te myśli.
Skocz.
Przez całe moje ciało przechodzą dreszcze. Jaką głupią myślą było to, że kiedykolwiek się od nich uwolnię. Nigdy nie byłem całą osobą. Części mnie zginęły już w domu, w którym dorastałem. W tym samym domu, do którego zaprowadzają mnie sny w środku nocy. Ludzie mówią, że czas goi rany, ale u mnie za dużo nie zdziałał. Bo czas jest iluzją tak samo jak wiara. Nie ma wiary, jest tylko złudzenie. Coś w środku mnie zginęło i nie mogę już tego wskrzesić. Nie mogę być wyleczony, z czegokolwiek to gówno jest. Nie mogę być wyleczony z bycia sobą. Nic nie może mnie naprawić, bo prawda jest taka. Nie jestem popsuty, jestem sobą. Czasami czuje się, jakby w moim umyśle toczyła się wojna, krwawa wojna. Te myśli nigdy nie chcą mnie zostawić w spokoju. Czasami są nawet fajne, zapewniają mi rozrywkę, ale aktualnie tylko mnie wkurwiają. Może jeśli walne się cegłą w ryj wreszcie ucichną. Haha! To było śmieszne, powinienem dodać to do mojej listy „do zrobienia''. Prawdopodobnie pomogło, by to bardziej niż podpalenie sobie nóg.
Skocz.
Sklej się.
Skocz.
A co jakbym skoczył?
Skocz.
Może urosną mi skrzydła i polecę..!
Skocz.
Polecę daleko stąd.
Skocz.
Polecę nad ptakami.
Skocz.
Nie może być przecież tak źle co nie?
Skocz.
Skoczyć..
Skocz!
Nigdzie nie czuję się bezpiecznie. Nigdy nie czułem. Wszyscy próbują mnie skrzywdzić. Zawsze czuje się obserwowany. Wszystkie oczy są zawrze skierowane na mnie. A przynajmniej oczy Gordona. Przyszedł. Przyglądam się jego każdemu ruchowi. Kiedy celuje we mnie swoim pistoletem widać, że nie żartuje. "Ręce w górę!'' powiedział. Jak ja mam to niby zrobić debilu? Strzeliłeś mi w ramie! Ten chłop ma nerwy. Nienawidzę go na, tyle że jakbym miał taką okazję, powyrywałbym mu palce, włożył je do blendera, zrobiłbym mu z nich koktajl, a następnie dałbym mu go do picia.
Przez kilka sekund, może nawet minut, ignorancja zdobyła nade mną kontrole. Nie odezwałem się do niego, tylko rozejrzałem się wokoło, trzymając moje krwawiące ramie. Wszystko jest ciche, tak ciche, że mój przyspieszony oddech i tłoczące myśli są jedynymi dźwiękami, które słyszę. Widzę całe miasto. Jego przepych, całą jego elegancje.. Ale także cały jego brud, całą arogancję, sprawia, że czuje się chory bardziej niż wcześniej. Muszę przypomnieć sobie, że to wszystko robiłem tylko i wyłącznie po to, aby stworzyć lepszą wersję tego pierdolonego miasta. Wszystko dla miasta, czy to nie jest zbyt dobre jak na mnie? Spójrzcie na to! Mój sterowiec leci tuż nade mną. Jest wypełniony gazem, moim powiedzmy magicznym gazem. Nie mogę się doczekać, jak wszyscy poczują jego zapach. Wkrótce zrozumieją, jak to jest być mną, jak nie mieć nad sobą kontroli, nad swoimi myślami czy nad swoimi czynami. Poczują smak tego jak to jest mieć totalną pewność, że się wariuje, ale nie wiedzieć jak sobie pomóc. Przeżyją najstraszniejszą część tracenia jakiejkolwiek stabilności psychicznej: akceptacje.
"Piękny czyż nie?'' odezwałem się. Upsie zapomniałem, że Jimmy tu stoi. Chłop się naprawdę zdziwił. Ani trochę się nie ruszył. Na pewno za jakiś czas strzeli. Nie ma ucieczki. Nie mogę już się zawrócić. Muszę zrobić to co planowałem.
"Daj mi chwileczkę'' powiedziałem w trakcie wybierania numeru na telefonie. Tak w ogóle to telefon nie jest mój, ukradłem jakiejś randomowej osobie. Nigdy nie miałem czasu sobie kupić. "Muszę zadzwonić do pilota, zawiadomić go, że jest już w pozycji-" BANG! Gordon strzelił mnie w dłoń, sprawiając, że upuściłem telefon. Nigdy nie myślałem, że Gordon byłby w stanie tak postąpić, ale ludzie się zmieniają co nie? "Nie miło" wymamrotałem nawet jeśli na ten temat można by było powiedzieć o wiele więcej. Ale nie ma słów, a w pewności nie ma czasu. Wciąż można usłyszeć, jak pilot próbuje się ze mną porozumieć. "Tak, Jerome? Jerome? Jerome? Jestem już w pozycji." ale gdybym odpowiedział, on by mnie nie usłyszał.
Zacząłem się śmiać, ponieważ jest to prawdopodobnie rzecz, którą robię najlepiej. To prawdopodobnie bardziej ikonowy śmiech, bo wiem dobrze, że tak naprawdę przegrywam. Ale z dziwnej przyczyny wydaje mi się, że mniej mnie to obchodzić już nie mogło. Znowu przegrywam. Co w tym nowego? Śmieje się, ponieważ sprawia to, że ludzie czują się dziwnie, za to ja czuję, że mam, kontrole nad sytuacją wiedząc, że tak naprawdę nie mam. Wyraz twarzy Jamesa sprawia, że się uśmiecham. Sam nie wiem co robie, ale on myśli, że mam jakiś plan i to mi wystarcza. Co ja mam zrobić? W ogóle, jaki jest sens w robieniu czegokolwiek? Może powinienem się poddać. Poddać się i już nic nie robić. Dalej Jerome poddaj się przecież, jesteś w tym taki dobry. Przestań próbować, przecież to nigdy nie działa. Nawet jeśli miasto nie oberwie gazem stary Jeremiah już tak. Stworzyłeś przecież specjalny gaz dla niego. Czy to nie będzie perfekcyjny rewanż? Zamienienie go w tego, kogo nienawidzi najbardziej: mnie. To jak zabicie go, ale gorzej. Bo w ten sposób zabije Jeremiah'a, którego kochała nasza matka. On przeżyje i będzie kontynuował naprawianie Gotham moimi planami i pomysłami. Będzie żył, jak potwór którego stworzył. Będzie żył, ale będzie też martwy w tym samym czasie. Więc teoretycznie zabije wtedy całą moją rodzinę oprócz jednej osoby: mnie.
Skocz.
Wciąż mogę to zrobić.
Skocz.
Mogę skoczyć.
Skocz.
Zakończyć całą historie rodziny Valeska.
Skocz.
"To już nie ma znaczenia..'' powiedziałem śmiejąc się pod nosem.
Skocz.
To jest to.
Skocz.
"..i tak już za późno''
Mięśnie na mojej tworzy się poluzowały. Właśnie uświadomiłem sobie że dzisiaj jest prawdopodobnie najważniejszy dzień w całym moim życiu. Dzień w którym umrę. Dzień w którym nastąpi mój ostatni oddech. Dzisiaj jest koniec. Koniec mojego życia, teraz muszę już tylko wybrać jak chce to zrobić. Jak chcę umrzeć. Albo sam to zrobię albo on zrobi to za mnie. Nie, nie dam mu tej satysfakcji. Nie dam mu wygrać.
Nie boje się, jestem jak najbardziej wyluzowany. Nie boje się śmierci. Już kiedyś zginąłem, ale teraz nie jest tak samo. Wtedy wiedziałem że wrócę. Niestety, lub stety ten cud mógł stać się tylko raz. Zresztą czekałem na ten moment całe moje życie. Czy może chociaż ten jeden jedyny raz wszystko ucichnie? Czy może ucichnąć już na zawsze?
Skocz.
Chyba to zrobię.
Skocz.
Chyba skocze.
Skocz.
Ale najpierw..
"Ognia!" wykrzyczałem w duchu prosząc aby pilot to usłyszał. BANG! Ten sukinsyn znowu do mnie strzelił. Tym razem nabój trafił mnie prosto w brzuch.
Zaśmiałem się, mogłem to przewidzieć. Starałem się powstrzymać potrzebę wyplucia krwi, on nie może zobaczyć że mnie zabolało. "Śmieszne." To było śmieszne ponieważ jestem pewien że za chwilę stracę równowagę i spadnę w przepaść, i tak miałem zamiar skoczyć. Czyli nie myliłem się, od mojej śmierci dzieliło mnie już tylko kilka malutkich kroczków. Straciłem kontrolę nad swoim ciałem. Powoli przechylając się w stronę przepaści, zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech tylko zatracając się w chwili, nie miałem zamiaru robić czegokolwiek. No tak me zamiaru nie miałem ale i tak coś się kuźwa zjebało. Tak więc wiszę na jakiejś różę trzymając się jej jakby mogła uratować mi życie. Śmieszne. Ale wciąż się trzymam. Dlaczego? Dlaczego nie mogę się puścić? Nie mogę już kurwa zdechnąć?! Nie chce już tego przeżywać. Nie mogę. Nic nie trwa na zawsze. Euforia i inne emocję są tylko przejściowe, powoli ustępują temu duszącemu uczuciowi pustki. Nie często coś czuję ale kiedy takie cuda już się zdarzają moje uczucia są tak strasznie tłoczące że nie mogę z nimi wytrzymać, sprawiają że robię głupie nie przemyślane rzeczy krzywdząc siebie i wszystkich dokoła.
Podnoszę wzrok tylko po to, by zobaczyć, jak patrzy na mnie z góry. On może mnie jeszcze uratować. Może uratować mnie od śmierci. Ale czy ja tego chcę? Czy potrzebuję pomocy? Nie, podjąłem decyzję, nie będę się wycofywał.
"Masz dylemat, Jim"
Tylko śmierć jest moim zbawieniem.
"Dasz mi zginąć?"
Moje ostatnie momenty życia spędzam, wkurwiając Gordona, brzmi jak plan idealny. Jest śmieszniej.
"Czy wciągniesz mnie na górę i aresztujesz? Co to będzie, co to będzie?"
Nie da mi zginąć. A ja nie dam mu się uratować.
"Człowiek prawa czy morderca?"
Nie dam rady podtrzymywać się na tym za długo. Za kilka chwil będę zmuszony się puścić. Odpuścić wszystkiemu. Jezu czy on nie jest zbyt przewidywalny? Wyciąga rękę w moją stronę.
"Ah." Moje usta opuścił bezuczuciowy śmiech. Moje ostatnie, chwilę spędzę na wkurwianiu, kogokolwiek kto jest w moim zasięgu, bo po chuj mam zagłębiać się w moje emocje? Czemu mam pozwolić mu zobaczyć mnie z tej mniej szczęśliwej strony? Po tym wszystkim i tak jestem tylko i wyłącznie człowiekiem. Nee prze pana, ja się w to nie pakuję.
"Stary dobry Pan Gordon. Zawsze gra według zasad. Dlatego zawsze cię przegonie. Dlatego to ja jestem kochany przez wszystkich, bo mam w dupie zasady." Nie za bardzo jestem pewny tego ,,kochany" może przez innych lunatyków.
Jego bezuczuciowa mimika twarzy mówi za siebie wszystko, w środku chce, abym spadł. Jakby tylko mógł najchętniej, by mnie z tond zepchnął.
"To dosyć długa droga." Naprawdę Sherlocku, to fascynujące. "Jesteś pewny, że mnie przegonisz?"
"Oh, tak jestem tego absolutnie pewien." Jeremiah się tym zajmie. "Ponieważ jestem kimś więcej niż mężczyzną. Jestem pomysłem, filozofią. Będę żył w cieniach miasta aż do końca." Za chuja nie wiem z kond ta cała gadka, ale brzmi całkiem poetycznie, plusik dla ciebie J. "Nie długo się zobaczymy. Au revoir!" To chyba koniec. Czas skończyć to gówno.
Wszystko dobrze, wszystko jest OK. Po prostu oddychaj. Oddychaj puki możesz.
Wszystko jest jak najbardziej w porządku. Tylko ty twoje myśli i twój jak najbardziej prawdziwy śmiech. Śmiech, który ciągnie się nawet kiedy całe twoje życie mija ci przed oczami. I tak było chujowe. Ale teraz to już nieważne. Po raz pierwszy czuje się szczęśliwy, umieram szczęśliwy. Nie obchodzi mnie krew na mych rękach. Nie obchodzi mnie, co zrobiłem, a czego nie zrobiłem. To odpoczynek, którego potrzebowałem.
Failing.
Floating.
Flying.
Falling.
Moje plecy uderzają o ziemie, a ja łapie mój ostatni oddech. Moja czaszka pękła, a naboje znajdujące się w moim ciele uwierają mnie jak nigdy wcześniej, moja wizja staje się zamazana. Nie zamknę oczu. Chce po raz ostatni zobaczyć niebo nade mną. Ostatnią siłą sprawiam, aby na mojej twarzy pokazał się najszczerszy uśmiech. Uśmiech, który zostanie na mej twarzy na zawsze. Słyszę ptaki śpiewające najszczęśliwsze utwory w galaktyce. Czuję wiatr na mojej twarzy ah ten piękny wiatr. Straciłem możliwość ruszania jakimkolwiek mięśniem. Wszystko nagle staje się czarne.
2396 words
witam witam dziękuję bardzo za czytanie jeśli macie jakieś porady lub po prostu chcecie wyrazić swoją opinie możecie tu śmiało komentować. 
Au revoir!
3 notes · View notes