Tumgik
houisdirtysoul-blog · 7 years
Text
Rozdział 3
26 kwietnia, poniedziałek.
Ten dzień na uniwersytecie rozpoczyna się jak każdy inny, jednak ostatecznie okazuje się najlepszym — można powiedzieć wyczekiwanym — jakiego Louis do tej pory doświadczył. Ale może po kolei...
Wczoraj spędził cały dzień na przygotowywaniu się do egzaminów, które mogą być znaczące w sprawie jego końcowej oceny, więc bardzo mu zależy. Z tego wszystkiego położył się wczoraj spać znacznie później, niż zazwyczaj, dlatego teraz oczy irytująco go pieką, ziewa częściej niż mruga i jest bardzo blady. Ktoś mógłby pomyśleć, że bierze go jakieś choróbsko, a tymczasem on zwyczajnie nie dostarczył swojemu organizmowi odpowiedniej ilości snu. Zaczyna obawiać się, że przez to zmęczenie cała wiedza uleci mu z głowy, więc do złego samopoczucia może dodać jeszcze ból brzucha na tle nerwowym. Czasami zastanawia się, jak poradzi sobie ze stresem dorosłego życia, skoro zwykły egzamin to jest dla niego zbyt wiele.
Pierwszy egzamin ma w środę, następny w piątek, a jeszcze inny dopiero w przyszłym tygodniu. Byłby w stanie napisać wszystko jedno po drugim, by tylko mieć to już za sobą. Z testami sprawdzającymi zawsze przychodzi ten stres i obawa, że może tym razem powinie mu się noga i nie podoła swoim oczekiwaniom. Ale chyba największy problem leży w opinii publicznej, którą Louis wbrew pozorom bardzo się przejmuje. Chyba nie trzeba tłumaczyć, że zależy mu na utrzymaniu reputacji ambitnego studenta prawa ze świetnymi ocenami końcowymi. Jest jak wzrór do naśladowania.
~*~
Przegląda w bibliotece jedną z książek o etyce prawniczej i dodaje do swoich notatek informacje, które uznaje za najistotniejsze. Przerzuca lekko pożółkłe kartki, przejeżdżając uważnie wzrokiem po tekście. Zagryza czubek ołówka, marszcząc delikatnie nos i ziewając od czasu do czasu. Kiedy wpada mu w oko kolejna przydatna treść, pochyla się energicznie nad notatnikiem, ale zanim zdąży przycisnąć ołówek do kartki, ktoś upuszcza z hukiem książki na stół, tuż pod jego nosem. Podnosi zdezorientowany wzrok i momentalnie czuje, jak miękną mu kolana. Gdyby stał, najpewniej zaczęłyby się trząść. Och, jest taki żałosny i przewidywalny.
Otóż, miejsce przed Louisem zajmuje nikt inny jak Christopher Scott. We własnej osobie. I patrzy na szatyna z lekkim uśmiechem. Promienie słoneczne padają na jego profil, jego twarz błyszczy niczym świeżo wypolerowany diament.
— Cześć, Louis — mówi łagodnym tonem Christopher, opierając łokcie na ławce.
— Cześć, Christopher.
— Wystarczy Chris. — Brunet macha dłonią, jakby chciał odgonić namolną muchę i wzdycha cicho, kiedy Louis kiwa sztywno głową.
— Mogę w czymś pomóc?
Louis chowa dłonie pod stołem, kiedy czuje, że nieznacznie dygoczą. Jest całkowicie opanowany, po prostu ten piękny chłopak zaskoczył go. I tyle.
— Właściwie, tak — odpowiada Chris, nie ścierając z twarzy promiennego (trochę uwodzicielskiego? Choć może to być tylko wymysł Louisa) uśmiechu. — Jak pewnie wiesz, za chwilę egzaminy, a ja... Cóż, jestem trochę do tyłu z materiałem, więc pomyślałem...
— Jasne — przerywa mu Louis nadzwyczaj pewnym głosem. — Pomogę ci.
Brwi Scotta unoszą się do góry i patrzy na Louisa ze swego rodzaju podziwem i wdzięcznością, chociaż jeszcze nic nawet nie zrobił.
— Naprawdę? Bo wiesz, nie musisz, jeśli nie chcesz lub nie masz czasu. Nie chcę, żebyś dostał przeze mnie gorszą ocenę czy coś.
— Spokojnie. Uczę się od tygodnia, więc jestem już praktycznie przygotowany — kłamie Louis, a łatwość, z jaką mu to przychodzi, zaskakuje go. Rzadko posługuje się kłamstwem, raczej jest typem osoby bezpośredniej, ale jako student kierunku prawniczego wie, że czasami trzeba trochę nagiąć prawdę, by osiągnąć porządany efekt. W tym przypadku owym efektem jest poznanie bliżej Chrisa. Desperacja? Nie, raczej wykorzystanie okazji.
— Świetnie. Dzięki, stary. — Brunet uśmiecha się szerzej i wyciąga z torby pomarańczowy, trochę zaniedbany zeszyt. — Nie masz nic przeciwko, żeby zacząć już teraz?
Louis kiwa energicznie głową i pozwala sobie sięgnąć po zeszyt chłopaka, by trochę zaznajomić się z jego trybem nauczania. Niektórzy robią skrupulatne notatki jak Louis, inni zasypują się fiszkami, a jeszcze kolejna grupa woli iść na skróty i nie trudzić się starannym prowadzeniem notatnika, a skorzystać z książki lub w ostateczności po prostu ściągać. Louis po przekartkowaniu zeszytu Chrisa odnosi wrażenie, że należy on do tych mniej przykładnych studentów i trochę go to zaskakuje, może też odrobinę rozczarowuje. Wszystko zapisane jest bardzo chaotycznie i niestarannie, niektóre zdania urywają się w połowie, gdzieniegdzie znajdują się kleksy z atramentu. Dziwne. Louisowi zawsze wydawało się, że on i Christopher są do siebie w jakiś sposób podobni, a jednak...
— Dobrze, więc z czym jesteś do tyłu? — Postanawia po prostu trochę się rozluźnić i przestać analizować wszystko bardziej niż to konieczne. Zbyt łatwo przychodzi mu ocenianie innych.
27 kwietnia, wtorek.
Powiedzenie, że Louis Tomlinson jest rozpromieniony to zdecydowanie za mało. Jego krok jest lekki i sprężysty, włosy układają się dokładnie tak, jak powinny, i wydaje się, jakby cały świat uśmiechał się do niego. Przynosi nawet gazetę pani Williams, kiedy zauważa, że dzieciak zajmujący się rozwożeniem prasy rzucił ją gdzieś w krzaki.
Może to śmieszne, ale całe to samopoczucie spowodował tylko czas spędzony z Christopherem. Przesiedzieli wczoraj w bibliotece dobre trzy godziny. Louis przekonał swojego ucznia do notowania różnych łacińskich pojęć i zasad, zwracał uwagę na kompletnie niezbędny materiał i zasugerował mu swój sposób uczenia, który jak się okazało, zaczął skutkować również u bruneta. Kiedy wychodzili, Chris poklepał Louisa przyjacielsko po ramieniu i podarował mu uśmiech odsłaniający zęby, które choć nie były śnieżno białe, to sprawiły, że szatyn poczuł się jeszcze bardziej zauroczony, jakkolwiek dziwnie to brzmi.
Umówili się na wtorek o tej samej godzinie i Louis od samego rana jest tym bardzo podekscytowany, zupełnie jakby szli na randkę, a nie na sesje uczenia.
— Tommo! Cześć! — Z oddali słyszy donośny głos Nialla, więc obraca głowę w jego kierunku i subtelny uśmiech natychmiast schodzi z jego twarzy. Ponieważ Niallowi towarzyszy Harry i jakiś nieznajomy mu chłopak o czarnych jak smoła włosach, upiętych w drobnego koczka. Louis uznaje go za niemal idealnego, tak samo zresztą jak Harry'ego, ale ta myśl wprowadza go w irytację, więc zbywa ją przewróceniem oczu. Chce się wycofać, ale blondyn zdąża podbiegnąć i chwycić go za ramię. Jest to uścisk, mówiący "zostań albo cię zamorduję". Louis woli nie uciekać, bo Horan bywa nieprzewidywalny.
— Cześć, Louis. — Harry odzywa się i macha do szatyna dłonią, czego ten nie odwzajemnia. Kiwa tylko do niego głową, praktycznie niezauważalnie.
— Nie poznałeś jeszcze Zayna, Lou. — Niall po raz kolejny zabiera głos i wskazuje dłonią na bruneta o ciemnej karnacji.
— Zayn Malik — mówi chłopak i delikatnie ściska dłoń Louisa. Szatyn od razu zauważa, że jest on bardziej zdystansowany niż Harry. Nie rzucił się Louisowi na szyję i tak dalej. — Niall i Styles często o tobie mówią.
Louis zastanawia się, co takiego Styles może o nim mówić, kiedy nie wie o nim kompletnie nic, ale postanawia to przemilczeć.
— Boję się pomyśleć, co takiego ten szalony Irlandczyk o mnie wygaduje — przyznaje tylko, uśmiechając się znacząco w stronę blondyna, który wzrusza niewinnie ramionami.
— Tylko, że jesteś trochę zamknięty w sobie i nieufny w stosunku do innych. — Zayn również wzrusza ramionami, jakby gawędzili sobie o pogodzie. Cóż, może jest bardziej zdystansowany niż Harry, ale za to bardzo bezpośredni, co Louis mimo wszystko docenia.
— Okej? — Uśmiech znika z ust Louisa i zastępuje go grymas w parze ze zmarszczonymi brwiami. — Chętnie potowarzyszyłbym wam w waszej dogłębnej psychoanalizie mojej osoby, ale muszę iść. Miło było poznać, Zayn.
Kiedy już się wycofuje, po raz pierwszy jego spojrzenie spotyka się na moment z tym Harry'ego i Louisowi wydaje się, że ten nie poczuł się ani trochę przejęty tym, że został całkowicie zignorowany przez Tomlinsona. Uśmiecha się tylko w ten charakterystyczny sposób, który doprowadza Louisa do szału.
~*~
Tego dnia uczy się z Chrisem w kawiarni, ponieważ wcześniej nie udało mu się wymigać od swojej zmiany. Dosiada się do niego, kiedy akurat nie musi obsługiwać żadnego klienta, a ruch jest dziś wyjątkowo mały i Louis uznaje to za kolejny fakt sprzyjający jego nawiązującej się z brunetem znajomości. Kiedy tak siedzą i uczą się wspólnie, szatyn myśli, że mógłby się do tego przyzwyczaić. Jeszcze przedwczoraj tylko przyglądał mu się czasami z daleka, a teraz zwyczajnie rozmawia z nim i stało się to tak szybko, że nawet nie przechodzi mu przez myśl, żeby nie robić sobie wygórowanych nadziei albo, że może prowadzić to do czegoś nieodpowiedniego. Jeszcze nie do końca się z tym oswoił. Śmieje się w duchu, kiedy przemyka mu przez głowę myśl, że łączy przyjemne z pożytecznym, bo jak się okazuje Christopher jest zdolny, toteż szybko nadgonił zaległy materiał i teraz wzajemnie odpytują się z reszty zagadnień.
Są nauczeni akurat z zamknięciem kawiarni. Chris jest na tyle miły, że pomaga Louisowi poustawiać krzesła, podczas gdy ten liczy dzisiejszy dochód, by potem zdać raport szefowi.
— Nie masz pojęcia, jaki jestem ci wdzięczny. Bez ciebie na pewno nie wyrobiłbym się ze wszystkim na czas — mówi Scott, kiedy opuszczają kawiarnię. Louis jedynie macha ręką i rusza powoli w stronę domu.
— To nic wielkiego. Właściwie, dzięki tobie też wszystko jakoś szybciej weszło mi do głowy.
(Pomimo, że robię się przy tobie strasznie rozkojarzony)
— Jasne. ��� Chris przystaje i uśmiecha się delikatnie. Spogląda w trochę dziwny sposób na Louisa i odchrząkuje chwilę później, zapewne zauważając zmieszanie na twarzy szatyna. — Uhm... Moi rodzice wyjeżdżają na weekend na jakąś wieś w pobliżu Rockford, więc robię w piątek małą imprezę u siebie.
— Och. W takim razie baw się dobrze. — Niezgrabny uśmiech formuje się na twarzy Louisa, kiedy poprawia torbę na swoim ramieniu. Z niewiadomych przyczyn ręce zaczynają mu się pocić, więc ukradkiem wyciera tą prawą o spodnie, w razie gdyby Chris chciał ją uścisnąć na pożegnanie.
— Chciałbyś przyjść, Louis?
— Ja? — Unosi brwi, zdając sobie sprawę, że jego wyraz twarzy jest pewnie w tym momencie dość komiczny. Chris parska krótkim śmiechem, więc tak, Louis jest idiotą.
— Nie widzę tu nikogo innego. Więc? Przyjedziesz? Tak w ramach podziękowania i przy okazji wyluzujesz się po egzaminach.
— Brzmi dobrze — przyznaje Louis z nieśmiałym uśmiechem (czy kiedyś przestanie mieć takie babskie odruchy?) i zaciska palce na pasku torby. — Okej, przyjdę. Na pewno. O której?
— Myślę, że zaczniemy około dwudziestej pierwszej, ale możesz przyjść o której ci pasuje. — Christopher wzrusza ramionami. Potem uśmiecha się i delikatnie trąca Louisa w ramię. — Jeśli przyjedziesz za wcześnie, to pomożesz mi z przygotowaniami.
Oboje śmieją się na to cicho i Louis czuje, że wszystko jest na swoim miejscu. Odczuwa wrażenie, jakby był w jednym z tych nudnych, przesączonych tandetnym humorem i mnóstwem rozmarzonych wzdychań filmów, które jego mama i Lottie oglądają od czasu do czasu. Ale... nie przeszkadza mu to.
Ciszę między nimi przerywa dźwięk przejeżdżającego roweru na uliczce zaraz obok. Od razu po tym potężny podmuch wiatru uderza w plecy Louisa, zupełnie jakby rowerzysta przywiózł go ze sobą i zostawił po drodze. Okrywa się szczelniej kurtką i, chociaż nie chce, wypowiada do Christophera pożegnalne słowa i jeszcze raz zapewnia, że przyjdzie do niego w piątek. Życzą sobie powodzenia na jutrzejszym egzaminie, a wtedy Chris po raz drugi obejmuje Louisa, tym razem szczelniej niż poprzednim razem. Trwa to może dwie sekundy i szatyn już go nie widzi, bo znika gdzieś za rogiem. Czy ten łaskoczący ucisk brzucha jest normalny?
~*~
Kiedy przechodzi przez próg swojego domu, do jego uszu natychmiast dochodzą ożywione krzyki. Obraca głowę w kierunku hałasu, ale w końcu postanawia najpierw rozebrać się i dopiero zobaczyć, w czym problem. Odkłada skórzane buty na półeczkę, odwiesza kurtkę na wieszak, a kiedy przechodząc spogląda przelotnie w lustro, zauważa, że wciąż nieznacznie się uśmiecha. Czerwieni się na ten widok i natychmiast przybiera poważny wyraz twarzy, ganiąc się w myślach za te żałosne zachowanie. Nie chciałby, żeby domownicy zauważyli jego wyraźne podekscytowanie. Mogłoby się to skończyć serią niekończących się pytań.
— Charlotte! Wracaj tu w tej w chwili! — Kiedy Louis chce wejść do salonu, w tym samym momencie wybiega z niego wściekła Lottie, a zaraz za nią twardym krokiem podąża ich ojciec. Szatyn tak naprawdę nie chce wiedzieć, ale pyta, skoro już tu przyszedł.
— Mamo? O co poszło tym razem?
— Nie będziesz więcej widywać się z tym chłopakiem, rozumiesz?! Mówię do ciebie!
— Sam słyszysz. — Johannah wzdycha cicho, wskazując bezradnie ręką na scenę odgrywającą się tuż za plecami jej syna. — Ojcu niezbyt podoba się nowy chłopak Lottie.
Louis obraca się, spoglądając z lekkim skrzywieniem twarzy na Daniela, zachodzącego jego siostrze drogę. Chociaż stoi do niego plecami, to Louis wie, że patrzy teraz tym gromiącym spojrzeniem, którego szatyn zawsze się bał, będąc dzieckiem. Zaczyna nawet współczuć swojej siostrze. Trochę.
— Nie obchodzi mnie twoje zdanie, możesz mówić co chcesz! Jesteś zwykłym rasistą, to obrzydliwe! — wykrzykuje nagle Lottie i Louis na moment wstrzymuje powietrze.
— Co powiedziałaś, gówniaro?! — Dzieje się coś, czego Louis obawiał się od dłuższego czasu. Dziękuje sobie, że dobrze zna wybuchowość ojca i w ostatniej chwili udaje mu się zatrzymać jego uniesioną rękę w stronę zasłaniającej się Charlotte. Przez kilka sekund Daniel szarpie się z Louisem, chcąc wyrwać się z uścisku, ale ten uspokaja go i wyprowadza z pokoju. Słyszy cichy głos matki, która zapewne przytula teraz do siebie jego młodszą siostrę, starając się załagodzić sytuację.
— Wyjdź, Louis — mówi do niego ojciec, gdy zajmuje miejsce za stołem kuchennym. Jego pięść jest zaciśnięta, a spojrzenie wbite w podłogę. — Po prostu dajcie mi teraz spokój.
I Louis nie zamierza dyskutować. Od razu wychodzi z kuchni i kieruje się prosto do swojego pokoju. Rzuca się na łóżko zmęczony, nadal trochę w szoku. Oczywiście, że w jego rodzinie zdarzają się kłótnie — nienormalnym byłoby, gdyby wszystko zawsze było w porządku. Tak, Lottie nie jest zbyt przychylna do nakazów i zakazów rodziców, co też jest (podobno) normalne u dziewczyn w jej wieku. Ale... ale nigdy nie byli tak blisko do wprowadzenia aktu przemocy pod ich dach. Louis nie dowierza, chociaż będąc małym chłopcem zdarzało mu się dostać klapsa, gdy rozlał mleko na kanapę, nie chciał położyć się spać lub skłamał w jakiejś sprawie. Jednak to były drobnostki i niewinne klapsy, które były stosowane tylko do pewnego wieku, kiedy zaczął rozróżniać, co jest dobre, a co złe. To, co zrobił ojciec... chciał zrobić, było złe. I nieważne, jak wielkim szacunkiem Louis go darzy — nigdy nie pozwoli skrzywdzić matki ani żadnej z jego sióstr.
30 kwietnia, piątek.
Louis rzadko bywa z siebie zadowolony w stu procentach, ale kiedy już się to zdarza, dokładnie zapamiętuje tę chwilę i stara się ją celebrować na swój sposób. Małe sukcesy prowadzą go do tych większych, krok po kroku. Kiedy wychodzi z sali egzaminacyjnej około jedenastej, już wie, że od pełnego poczucia dumy dzieli go tylko jeden egzamin. Dwa poprzednie poszły mu świetnie, takie ma przeczucie, więc teraz musi być tylko lepiej.
Opiera się o murek ogradzający uczelnię i czeka na Nialla, bo ten ponoć ma do niego jakiś interes. Studenci mijają go grupkami, śmiejąc się i rozmawiając beztrosko. Wita się z niektórymi kiwnięciem głowy, kiedy go zauważają. Stara się dostrzec w tłumie Chrisa, by zapytać jak mu poszło, ale zapewne zdążył już pójść, bo nigdzie go nie widzi. Nie kręcą się tu dziś też żadni... znajomi Harry'ego Stylesa, ani on sam, co Louis odbiera ze sztywnym wzruszeniem ramion, zupełnie jakby złapał go jakiś skurcz.
Wtedy słyszy dźwięk otwierania drzwi wejściowych, przez które wychodzi Grace w towarzystwie Lydii. Louisowi zaciska się gardło na ten widok.
Plotkują o nim? Oczywiście, że tak. Patrzą na niego. Co Grace nagadała Lydii? A co ważniejsze, co powiedziała Lydia?
Kiedy dziewczyny stopniowo zbliżają się do niego, przyciskając podręczniki do klatek piersiowych, ich spódniczki falują lekko przez powiew ciepłego wiatru, a twarze są roześmiane. Za nimi Louis zauważa Nialla i, na Boga, ten chłopak jest dla niego w tym momencie wybawieniem.
— Louis! Jak ci poszło, mądralo? — Donośny głos Grace sprowadza go na ziemię i jedyne co teraz czuje, to uporczywy wzrok Lydii.
— Chyba... chyba dobrze, a tobie? Wam? — Krzywy uśmiech formuje się na jego twarzy, a w myślach powtarza sobie wielokrotnie, żeby po prostu wyluzował, ale...
— Ja nie wiem, wolę nie zapeszać — odzywa się Lydia z cieniem tego swojego chichotu, który bynajmniej nie kojarzy się Louisowi dobrze. Zastanawia się, czy dziewczyna w ogóle pamięta coś z tamtego wieczoru i... czy to w ogóle rozsądne było odwozić ją do domu w stanie takiego upojenia? Louis jest czasami ogromnym kretynem, ale to nie jego wina, w końcu nie jest zbyt doświadczony, jeśli chodzi o randkowanie.
— Jasne, rozumiem. — Wciska dłonie do kieszeni spodni, zerkając przelotnie na Grace, która terroryzuje go złośliwym uśmieszkiem. Nawet nie ma ochoty wiedzieć, o co do cholery jej chodzi.
Niall przemieszcza się w ich stronę najwolniej na świecie.
Louis nie wie, co powiedzieć.
— Louis, myślisz, że... moglibyśmy porozmawiać? — pyta niepewnie Lydia, więc szatyn posyła jej kiwnięcie głowy, wyglądając na niewzruszonego. Dziewczyna wzdycha. — Ale w cztery oczy?
Czyli coś, czego obawiał się najbardziej i na co nie ma teraz najmniejszej ochoty.
— Och, tak. Chętnie, naprawdę chętnie, ale... — Kiedy zaczyna kompletnie się motać, jego irlandzkie szczęście uśmiecha się do niego. Gwałtownie obejmuje Nialla ramieniem i przyciąga do siebie. Choć nie mógłby być już bardziej oczywisty, brnie w to dalej. — Chciałbym, Lydia, ale Niall ma do mnie ważną sprawę, więc może innym razem, co? Trzymajcie się!
Z tym macha do dziewczyn ręką i odchodzi, ciągnąc za sobą Nialla, zanim ten zdąży otworzyć buzię i zniszczyć wszystko swoim zdezorientowaniem. Louis oddycha z ulgą, kiedy znajdują się poza zasięgiem wzroku Grace i Lydii, a jego przyjaciel przygląda mu się z uniesionymi brwiami.
— No co? — burczy Louis, poluźniając krawat, a następnie strzepując z marynarki pyłek.
— Skoro już wciągasz mnie w swoje tchórzowskie krętactwa, to mógłbyś wyjaśnić, o co tu chodzi — sugeruje z przekąsem Niall, patrząc na Louisa, którego wzrok wbity jest w nieokreślony punkt.
— Oczywiście nie muszę ci się tłumaczyć, przyjacielu — szatyn łypie wzrokiem na Irlandczyka — ale skoro tak bardzo cię to interesuję, to zwyczajnie nie mam ochoty na rozmowy z tą nachalną dziewczyną. Na razie nie.
— Jak chcesz, stary. — Niall wzrusza ramionami. — Ale nie uważasz to za trochę niesprawiedliwe, że ukrywasz przed nią swój homoseksualizm? Bo wiesz, ona chyba wpadła po uszy.
Louis przystaje, patrząc na Nialla bez wyrazu. Powiedział sobie rano, że nic nie wyprowadzi go dziś z dobrego nastroju, ale jego przyjaciel sukcesywnie do tego dąży. Czy Louis sam może zająć się swoimi prywatnymi sprawami i uczuciami, nie rozmawiając o nich z, cóż, nikim? Wielkie dzięki.
— Nie zaczynaj z tym znowu, Horan.
— Nie uciekniesz przed tym, Tomlinson. — Blondyn rozkłada ramiona, wzdrygając się odrobinę, kiedy w tym samym momencie z nieba zaczynają spadać kropelki deszczu.
Jeszcze tego brakuje.
Zanim zdąża rozpadać się na dobre, dobiegają do najbliższego sklepu i chowają się pod jego markizą. Właściwie, Louis jest niemal zadowolony z tego krótkiego przerywnika ich rozmowy, dzięki któremu sprawnie może przejść na inny temat.
— Podobno miałeś do mnie jakąś sprawę.
— Ach, tak. — Irlandczyk uderza się palcem wskazującym w czoło, zapewne przypominając sobie, w jakim celu się w ogóle spotkali. — Chciałem się tylko upewnić, czy idziesz dziś ze mną na spotkanie? Pamiętasz, nasza umowa.
Louis zupełnie zapomniał.
Przysuwają się bardziej do ściany budynku, kiedy ulice zaczynają się wypełniać przechodniami z kolorowymi parasolkami. Louisowi zaczyna brakować oddechu.
— Właśnie, co do tego... — Szatyn uśmiecha się przepraszająco (chociaż wcale nie jest mu przykro — im bardziej odwlecze te zloty pacyfistów, tym lepiej), a Niall już wie, bo przewraca oczami i pyta Louisa, czy się rozmyślił. — Oczywiście, że się nie rozmyśliłem. Dziś jestem zajęty, to tyle.
— Ty? Czym?
W tym momencie Louis dumnie wypina pierś i gdyby stał naprzeciwko siebie, najprawdopodobniej parsknąłby głośnym śmiechem na ten widok. Czasami jest taki dziecinny.
— Chris zaprosił mnie na imprezę, wiesz, w ramach podziękowania za pomoc w nauce.
Niall uśmiecha się wręcz szatańsko i Louis nie wie czy ma się zawstydzać czy irytować, więc w jakiś sposób robi obie te rzeczy, wyglądając przy tym idiotycznie. Niebo rozjaśnia się, deszcz stopniowo przestaje padać, więc Louis rusza bez słowa naprzód, a Horan dogania go od razu, obejmując mocno jego ramię w akompaniamencie dzikiego rechotu. Nieznośny.
— Mój mały Tommo dorasta — mówiąc to, blondyn ociera teatralnie nieistniejącą łzę, a Louis odpycha go, starając opanować uśmieszek, cisnący mu się na usta. Niall śmieje się jeszcze głośniej, niż zazwyczaj, co Louis dotąd uważał za niemożliwe, jednak w tym momencie nie jest to nawet tak bardzo irytujące.
1 note · View note
houisdirtysoul-blog · 7 years
Text
Rozdział 2
22 kwietnia, czwartek.
Następnego dnia jest deszczowo. Krople uderzają o szyby i spływają po nich strużkami. Chociaż słońce świeci mocno, wydaje się, że ludzie są w wyjątkowo kiepskich nastrojach, w tym również i Louis. Siedzi na swojej zmianie w kawiarni i bębniąc palcami o ladę, wpatruje się nieobecnym wzrokiem w powiększające się kałuże. Ruch jest dziś dość spory, może z powodu chęci przeczekania gdzieś ulewy.
Niosący się z radia głos Louisa Armstronga zakłóca na moment brzdąknięcie dzwoneczka, oznajmujące przybycie nowego klienta. Louis podnosi głowę i ułamek sekundy później jest już w drodze, by odebrać płaszcz od niskiej kobiety w średnim wieku.
— Dzień dobry, Georgio — wita się z uśmiechem, odwieszając okrycie koloru kremowego na wieszak.
— Och, uwierz mi, nie jest taki dobry — wzdycha kobieta, gdy Louis gestem dłoni zaprasza ją do stolika. Potem odsuwa krzesło, na które ta opada ze zmęczeniem. — Od rana męczy mnie straszna migrena. Pomyślałam, że może najlepsza w całym Chicago herbata Louisa Tomlinsona trochę ukoi ból.
Skończywszy mówić, mruga do niego i uśmiecha się delikatnie. Louis wydobywa z siebie krótki śmiech i znika z powrotem za ladą, by sięgnąć po odpowiednią herbatę — białą o smaku mandarynkowym.
Możliwe, że traktuje Georgie Smith z nieco większą uprzejmością niż pozostałych klientów. Ma dużo szacunku do tej pogodnej i energicznej, jak na swoje lata (Georgia zabiłaby go, gdyby usłyszała od niego te określenie), kobiety.
Poznali się pewnego letniego popołudnia zeszłego roku, gdy Louis siedział trochę roztrzęsiony na ławce w parku. Niedługo przed tym odeszła (Louis nienawidzi słowa "umarła") jego babcia i naprawdę kiepsko to zniósł. Wypłakiwał sobie oczy, siedząc pośród drzew w dość opustoszałym parku, bo wiedział, że tłumienie emocji nie pozwoli mu ruszyć dalej. Louis jest strasznym wrażliwcem, okej? Ale nikt inny poza nim nie musi o tym wiedzieć. Nie chciał, by jego rodzina widziała go w takim stanie, bo to sprawiłoby tylko, że czułby się jeszcze gorzej, niemęsko, obnażony, słaby i wszystkie inne przymiotniki podkreślające jego kruchość. Dlatego też tamtego dnia przechodził przez żałobę samotnie, aż nie przysiadła się do niego pewna starsza kobieta. Nie powiedziała nic, tylko ujęła delikatnie jego dłoń, obserwując kaczki urządzające sobie kąpiel w jeziorku. Louis zdziwił się na ten gest — w końcu obca kobieta trzymała go za rękę, podczas gdy był w rozsypce, zapłakany jak ośmioletni chłopiec. Wtedy przemówiła:
— Nie denerwuj się. Nie wstydź się, że masz uczucia.
Louis zawahał się — przeszło mu przez myśl, by jak najszybciej dać stamtąd nogę — ale w końcu zdecydował się odpowiedzieć.
— Z wielką chęcią bym się ich pozbył.
— Zmienisz zdanie, gdy szczerze się zakochasz, kochanie — powiedziała spokojnie i wreszcie na niego spojrzała, a w jej oczach zobaczył prawdziwe, ludzkie zainteresowanie i otwartość. I jakkolwiek przereklamowanie i niewiarygodnie nie brzmiałyby jej słowa, Louis wziął je sobie do serca. Tak po prostu.
— Trzymam za słowo.
Potem jakoś tak wyszło, że spotykali się częściej, w tym samym miejscu. Rozmawiali. Louis nie mówił zbyt wiele, ponieważ wolał słuchać opowieści Georgii. Kiedy zaczęła się I wojna światowa, miała zaledwie pięć lat. Louis nie dowierzał, jak wiele przeszła ta kobieta. Podziwiał ją — była inteligentna, silna, szczera i nigdy nie oceniała Louisa. Jeszcze nie spotkał kogoś, kto nie patrzyłby na niego w sposób, jakby wiedział o nim dosłownie wszystko. Georgia twierdzi, że ktoś taki stanie kiedyś na jego drodze, ale Louis za każdym razem zbywa to krótkim "akurat", bo, cóż, nie jest aż takim optymistą. Jeśli w ogóle jest?
— Proszę, twoja herbata i ciastko na koszt firmy. — Louis kładzie na stole przed Georgią filiżankę i talerzyk z kusząco wyglądającym czekoladowym przysmakiem.
— Dziękuję, słońce, ale chcesz mnie utuczyć — odpowiada kobieta, kąciki jej oczu marszczą się, gdy chichocze cicho. — Usiądziesz?
Louis oczywiście nie odmawia, bo ich rozmowy są dla niego pewnego rodzaju terapią i odskocznią. Czasami żartuje sobie, że powinien dawać Georgii jakieś wynagrodzenie za jej psychoanalizy. Louis jest trochę bezradny jeśli chodzi o własne emocje, bywa zbyt samokrytyczny, wysokie ambicje czasami przekraczają jego możliwości, z czym radzi sobie naprawdę kiepsko. Georgia uczy go stawiania czoła porażkom, ale Louis i tak stara się unikać ich jak ognia, ponieważ nie wierzy, że "każda kolejna porażka czyni cię silniejszym i zbliża do sukcesu", jak to zwykła mawiać jego starsza (więc również dojrzalsza, ale Louis i tak zawsze stawia na swoim) przyjaciółka. Uważa to za próbę podbudowania ego przegranych. A on nie jest przegranym.
Dzwoneczek ponownie daje o sobie znać. Tym razem pomieszczenie wypełnia "Unchained Melody" Righteous Brothers i Louis krzywi się nieco, że musi wstać, by zająć się kolejnym przybyłym, kiedy wolałby siedzieć z przymkniętymi powiekami i wsłuchiwać się w jeden ze swoich ulubionych utworów. Cóż, są rzeczy ważne i ważniejsze.
Kiedy się podnosi, dosłownie zamiera. Ostatnią osobą, jakiej spodziewałby się w tym miejscu, jest Harry Jakiśtam. Ma na sobie kwiecistą koszulę i dzwony, a jego bose i mokre od deszczu stopy brudzą świeżo umytą przez Louisa podłogę. Szatyn ma ochotę wrzeszczeć.
Zamiast tego cofa się w kierunku lady i opiera się o nią trochę nonszalancko, gdy brunet wyłapuje jego spojrzenie.
— Dzień dobry, Louis — mówi Harry, gdy podchodzi bliżej, a Louis nie może powstrzymać myśli, że jego imię w ustach Harry'ego brzmi nadzwyczaj słodko i tak miękko, że jest blisko poproszenia go, by wypowiedział je jeszcze raz. Nie robi tego.
— Ty, tutaj? Nie powinieneś być na jakiejś łące w towarzystwie swoich przyjaciół z gitarami? — odpowiada Louis kpiąco, ale Harry'ego wcale to nie rusza. Wzrusza ramionami i również opiera się o ladę, przejeżdżając uważnym wzrokiem po twarzy szatyna. Louis prostuje się, nieznacznie napinając mięśnie.
— Czasami lubię napić się dobrej kawy, wiesz? I pobyć sam — mówi niskim głosem, który wywołuje u Louisa dreszcze. Woli to zignorować.
— Pobyć sam? —powtarza Louis po nim, marszcząc brwi. — Tu jest pełno ludzi.
— Wśród ludzi również można czuć się samotnym. Właściwie, chyba zdarza się to częściej, niż ci się wydaje.
Patrzy na Harry'ego w ciszy kilka długich sekund, trawiąc jego słowa, aż w końcu postanawia nie dodawać nic od siebie, więc po prostu pyta, jaką kawę ma podać. Mimo ogólnej niechęci do tego faceta, Louis wciąż musi pozostać w miarę możliwości grzeczny, ponieważ teraz jest w pracy, a Harry jest jego klientem. Czysta formalność i profesjonalizm.
— A jaka jest twoja ulubiona? — odpowiada pytaniem na pytanie Harry, co powoduje u Louisa kolejne zmarszczenie brwi. Czy on zna coś takiego, jak prosta odpowiedź?
— Morocchino z podwójnym syropem czekoladowym, tak myślę.
— Więc poproszę Morocchino z podwójnym syropem czekoladowym. — Harry uśmiecha się figlarnie, a Louis naprawdę stara się nie przewrócić oczami. Prawie mu się udaje. Bierze się za przygotowanie kawy, podrygując w rytm muzyki. Georgia zdążyła już wyjść, tak samo jak kilka innych osób. Odwraca się, by spojrzeć na Harry'ego, który zajmuje miejsce przy stoliku w rogu kawiarni. Im szybciej poda mu tę cholerną kawę, tym szybciej się go pozbędzie. Roztacza wokół siebie dziwną aurę, która wprowadza Louisa w... zakłopotanie? Sam nie wie, ale zdecydowanie nie podoba mu się ten stan ducha.
Bez słowa kładzie filiżankę na stoliku, tylko na chwilę zawieszając spojrzenie na grubym notesie, w którym Harry zapisuje coś starannym, pochyłym pismem. Teraz Louis wie, że ta śmieszna "ulotka", którą brunet wcisnął mu dzień wcześniej, nie została napisana przez niego. Jego charakter pisma sprawia, że Louisowi robi się miło i to jest tak idiotyczne, że chłopak prawie parska śmiechem. Kiedy odwraca się, by odejść, Harry chwyta go za nadgarstek. Louis natychmiast się wyrywa.
— Co?
Styles przywdziewa swój nienaganny uśmiech, którym bez trudu mógłby promować pokój na świecie. Całkiem możliwe, że takie ma zamiary.
— Nie powiedziałeś wczoraj, czy przyjdziesz na jutrzejsze spotkanie — mówi bardzo powoli, wlepiając zielone tęczówki w te niebieskie, należące do Louisa. — Więc? Będziesz?
— Myślę, że moją wczorajszą postawą wyraziłem się jasno. Ale skoro tak bardzo chcesz odpowiedzi, to nie, nie przyjdę. — Wzdycha. — Jestem z kimś umówiony.
W tym momencie jest wdzięczny samemu sobie, że zgodził się iść na te pieprzone tańce z Lydią.
— To żaden problem — odpowiada natychmiast Harry, a brwi Louisa wystrzeliwują wysoko do góry. — Możesz przyprowadzić tę osobę.
— O co ci chodzi? — Szatyn mruży podejrzliwie oczy. — Dlaczego tak nalegasz, żebym tam był?
Kolejne wzruszenie ramionami. Louis ma dość.
— Nie odpuszczam zbyt łatwo, a tobie może się u nas spodobać.
— Och? Nie sądzę — warczy w odpowiedzi Louis, biorąc ze stołu pieniądze, jakie zostawił dla niego Harry. Cofa się w kierunku lady. Harry idzie za nim.
— Dlaczego?
— Wiesz, Harry, jesteśmy tak jakby z dwóch różnych światów — tłumaczy szatyn z protekcjonalnym uśmiechem. Harry przygląda mu się z trudnymi do opisania emocjami na twarzy. — Chcesz mnie przekabacić? Jestem studentem prawa, wiesz? Nasze poglądy różnią się diametralnie. I ja nie mam zamiaru zmieniać ich dla ciebie. Dla kogokolwiek.
— Tak, wiem. — Harry kiwa głową, uśmiechając się delikatnie. — Ale dyskusja jest o tyle ciekawsza, gdy spotykają się kompletnie odmienne przekonania, nie uważasz?
Louis patrzy na niego bez wyrazu przez kilka chwil, łudząc się, że brak odpowiedzi zniechęci tego upartego gorzej od osła chłopaka, jednak nic bardziej mylnego. Wciąż tam stoi, przechylając głowę delikatnie w lewo i patrząc na Louisa oczami jakiegoś cholernego szczeniaka. W kawiarni jest teraz tylko ich dwójka. Towarzyszy im głos Elvisa Presleya i Louis przez chwilę zastanawia się, jaką muzykę lubi Harry. Odrzuca tę myśl. Guzik go to obchodzi.
— Świetnie znam wasze hippisowskie przekonania. Tłumaczycie swoje nieudacznictwo chęcią niesienia pokoju, a tak naprawdę większość swojego czasu poświęcacie ćpaniu, alkoholizowaniu się i Bóg wie, czemu jeszcze. Jak możesz odnaleźć się, gdy buntujesz się przeciwko wszystkiemu, co liczy się w dzisiejszym świecie? — mówi Louis szybko, czując falę zdenerwowania przepływającą przez jego ciało. Harry zagryza wargę podczas jego wywodu, a kiedy chce odpowiedzieć, Louis mu nie pozwala. — Wybacz, ale muszę już zamykać.
                                                    ~*~
23 kwietnia, piątek.
— Kochanie, myślałam, że nigdy nie dożyje tej chwili! — Johannah przykłada złączone dłonie do piersi, patrząc na Louisa świecącymi oczami.
— Też nie sądziłam, że kiedykolwiek zobaczę mojego braciszka wychodzącego z domu w innym celu, niż na nudne, prawnicze wykłady — komentuje Lottie ze złośliwym uśmiechem.
— Ale się odstawiłeś! — dorzuca Daisy, jedna z bliźniaczek.
— Och, na miłość boską — warczy Louis pod nosem, wychodząc z pokoju, by uciec od tych natrętnych kobiet. Wszystkie oczywiście podążają za nim.
— Jak ma imię ta młoda dama? — pyta jego matka, patrząc na niego z podekscytowanym uśmiechem. Robi mu się słabo.
— Skąd wiesz, że wychodzę z dziewczyną? Może idę do Nialla?
Lottie prycha, krzyżując ręce na piersiach.
— Tak ubrany? — Wskazuje na jego elegancki ubiór i Louis zaczyna się zastanawiać, czy faktycznie nie przesadził z wyborem ciuchów. Raczej nie bywa na tych wszystkich imprezach, organizowanych przez ludzi z jego uniwersytetu, więc nie wie, co na siebie włożyć ani jak się zachowywać. Prawdopodobnie jest najgorszym i najnudniejszym dziewiętnastolatkiem stąpającym po tej planecie, ale cóż. To mu odpowiada, a wszystkie docinki Lottie, Nialla czy Grace nie mają większego znaczenia. Pogadają i przestaną, a Louis będzie żył w sposób, do jakiego jest przyzwyczajony.
— Biorę samochód — burczy tylko, zgarniając z komody kluczyki i opuszcza dom trochę poddenerwowany. Nie trzaska drzwiami, bo nie jest Lottie. Wsiada do błękitnego Chevroleta i wkłada kluczyki do stacyjki. Ojciec rzadko pozwala mu prowadzić, bo dba o auto bardziej niż o cokolwiek innego, ale Louisowi to nie przeszkadza — i tak najczęściej przemieszcza się na rowerze lub pieszo. Jednak gdy już siedzi za kierownicą, serce bije mu w piersi i czuje przypływ adrenaliny. Za każdym razem boi się, że uszkodzi w jakiś sposób samochód i Daniel dostanie szału, dlatego jeździ bardzo ostrożnie. Tylko czasami lubi mocniej przytrzymać stopę na pedale gazu, ale nikt nie musi o tym wiedzieć. Ma sporo swoich małych sekretów, z którymi nie dzieli się nawet z Georgią. Każdy musi mieć coś swojego, wyłącznie dla siebie.
Słońce schowało się już za horyzontem, wieje przyjemny wiatr, a powietrze wydaje się jakieś świeższe. Louis puka do drzwi Lydii punkt ósma. Dziewczyna otwiera niemal od razu, co powoduje, że chłopak zastanawia się, czy nie stała przy nich jakiś czas, wyglądając przez dziurkę od klucza i oczekując jego przybycia. Tak czy inaczej...
— Um, cześć. Gotowa? — pyta niezręcznie, przejeżdżając dłonią po włosach.
— Jeszcze jak — odpowiada wesoło Lydia, zamykając za sobą drzwi. Louis dziękuje Bogu, że dziewczyna najwyraźniej nie ma tak wścibskiej matki, jak jego i nie będzie musiał się jej przedstawiać czy coś. Im mniej zażyłości, tym lepiej. — Świetnie wyglądasz, Louis.
— Dziękuję. Ty również. — Uśmiecha się delikatnie, otwierając jej drzwi od samochodu.
— Och, nie wiedziałam, że taki z ciebie dżentelmen! — Blondynka chichocze głośniej niż to konieczne, gdy zajmuje miejsce po stronie pasażera, a Louis mruczy tylko pod nosem "tak, ja też" i obchodzi auto. Pyta, gdzie dokładnie mają jechać, a kiedy słyszy bardzo sprecyzowaną odpowiedź, odpala silnik. Naprawdę chciałby nie być nastawiony tak pesymistycznie — w końcu wychodzi w piątkowe wieczory... prawie nigdy? — ale Lydia naprawdę nie jest osobą, którą Louis w normalnych okolicznościach mógłby uznać za godnego rozmówcę. Tak, jest oczytana, miła i ładna, ale jej zachowanie jest zbyt... typowe? Nie jest pewny. Nie nadają na tych samych falach, jakby to powiedziała Lottie. Ale to tylko jeden wieczór, więc Louis chociaż postara się bawić dobrze. Kto wie, może mu się spodoba?
                                                       ~*~
Trochę mu się podoba. Nie tak w pełni, ale zawsze coś. Może to przez obecność Grace, która w pierwszym momencie jest całkowicie zszokowana jego przybyciem.
— Czyżby padło mi na wzrok? — Wita go właśnie takimi słowami, a Louis tylko przewraca czule oczami i przyciąga ją do delikatnego uścisku, ku niezadowoleniu Lydii. Chłopak uznaje to za kolejną cechę, jaka nie podoba mu się u tej dziewczyny. Nie lubi zazdrości i zaborczości, zwłaszcza, jeśli nie jest dla blondynki nikim więcej, niż znajomym.
Grace chce zostawić ich samych, ale Louis absolutnie się na to nie zgadza, zatrzymując ją. Jego przyjaciółka krzywi się, szepcząc mu na ucho, że nie chce być jego przyzwoitką, ale w końcu zostaje, gdy widzi wymowne spojrzenie szatyna. Louis jest pewny, że Grace wypomni mu tę sytuację, kiedy będzie potrzebowała jakichś notatek na swoje wykłady. Wszyscy wiedzą, że notatki Louisa Tomlinsona są nie do przebicia.
Lydia porywa go na parkiet, kiedy zaczynają grać jakąś skoczną piosenkę i Louis wychwytuje, że jest to "Let's Twist Again", czyli rodzaj muzyki, którego raczej nie zwykł słuchać. Ale musi przyznać, że wprowadza go w całkiem pozytywny nastrój.
— Dalej, Louis! — wykrzykuje wesoło dziewczyna, podrygując biodrami w rytm muzyki. Spogląda na ludzi wokół nich, którzy wykonują dokładnie te same ruchy, więc chwilę później daje porwać się muzyce. To nie jest tak, że Louis nie ma pojęcia o muzyce, brakuje mu poczucia rytmu czy coś w tym stylu — po prostu z reguły słucha spokojnych kawałków i naprawdę nie pamięta, kiedy ostatnio tańczył. Ale jest przyjemnie, musi przyznać.
Come on, twist again, like we did last summer!
Kiedy wraca do stolika, jest trochę zdyszany, ale uśmiech nie schodzi z jego twarzy, co nie uchodzi uwadze Grace, która pokazuje mu kciuki uniesione w górę. Wygląda na to, że Louis nie musi nawet udawać, że dobrze się bawi. Wieczór mija mu na jeszcze wielu tańcach z wieloma kobietami (głównie jednak tańczy z Lydią, bo w końcu to z nią tu przyszedł), teksty skocznych piosenek zaczynają już mu się mieszać i naprawdę nie czuje nóg. Dlatego około dwudziestej trzeciej prowadzi do samochodu swoją towarzyszkę, która jest już trochę nietrzeźwa. Louis nie lubi alkoholu i pijanych ludzi, ale tym razem przymyka oko.
— Dobrze się bawiłem — mówi, kiedy podjeżdża pod dom Lydii, zerkając na nią. — Cóż, więc... Spokojnej nocy, Lydia.
Uśmiecha się do niej w sposób, jakby chciał powiedzieć "było fajnie, ale możesz już iść, dobrze?", ale blondynka nie rusza się z miejsca, tylko wpatruje się w niego, jak w obrazek, pijanym wzrokiem. Powinien pomóc jej dotrzeć do drzwi?
Wtedy dziewczyna gwałtownie zmniejsza odległość dzielącą ich i całuje go natarczywie, przy okazji kładąc dłoń na jego kroku. Louis jest trochę oszołomiony, ale otrząsa się, gdy szczupłe palce blondynki odpinają rozporek spodni.
— C-co ty robisz? — Odpycha od siebie dziewczynę na tyle delikatnie, na ile jest w stanie.
— Jak to? — Dziewczyna nie daje za wygraną i podejmuje kolejną próbę dorwania się do jego majtek, jednak tym razem Louis od razu ją zatrzymuje. — Nie chcesz?
— Idź już, Lydia. Proszę — wzdycha, wbijając wzrok w przednią szybę. Wieczór był tak miły, czy naprawdę musiała zepsuć nastrój? Cóż, mógł to przewidzieć.
Kiedy wraca do domu, w radiu ponownie puszczają "Unchained Melody" i przypomina sobie o Harrym. To żałosne i frustrujące, że jego ulubiona piosenka zaczęła kojarzyć mu się z kimś takim jak on. Ale poświęca chwilę, by zastanowić się, co właśnie robi — pewnie skacze wokół ogniska ze swoją bandą podczas ich śmiesznego "Pokojowego Piątku". Co to w ogóle za nazwa? Że niby uważają się za zbawicieli świata?Też coś. I Louis ani trochę(!) nie uważa, że swoim uśmiechem Harry faktycznie mógłby pojednać najgorszych wrogów.
                                                   ~*~
24 kwietnia, sobota.
— Żałuj, że cię nie było, Tommo. To miejsce i ci ludzie to jak zupełnie inny wymiar! — wykrzykuje podekscytowany Niall, wgryzając się w kanapkę, którą wcześniej przygotował mu Louis. Teraz zajmuje się czyszczeniem młynka do kawy i nawet nie trudzi się, by udawać zainteresowanie opowieścią jego przyjaciela. No, może jest troszkę ciekawy, ale tylko dlatego, by potwierdzić swoje przypuszczenia, że nie stracił kompletnie nic godnego uwagi.
— Wszyscy tam są tacy wyluzowani i zabawni! Harry powiedział, że mogę przychodzić, kiedy tylko będę chciał — kontynuuje żywo blondyn z pełnymi ustami, a okruszki wydobywające się z jego ust lądują na ciemnobrązowym blacie.
— Tyle razy ci powtarzałem o mówieniu z pełnymi ustami. To obrzydliwe — burczy Louis, przejeżdżając szmatką po powierzchni lady.
— Louis. — Niall przewraca oczami. — Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
— Oczywiście, przyjacielu — odpowiada szatyn z przesłodzonym uśmiechem na ustach.
Do kawiarni wchodzi jeden z jego nauczycieli, więc Tomlinson wita się głośnym "dzień dobry, profesorze", a potem powraca spojrzeniem do Nialla, którego twarz wyraża irytację, znudzenie i zamyślenie. Jak zwykle jest burzą emocji.
— Załóżmy się — mówi nagle, a Louis marszczy brwi, przerywając czyszczenie młynka.
— Słucham?
— Zawrzyjmy umowę. Pójdziesz ze mną na kolejne sześć spotkań, pozostając obiektywny. Jak ci się nie spodoba, zrobię co będziesz chciał — tłumaczy Irlandczyk, uśmiechając się dumnie, jakby właśnie wymyślił wynalazek, który wpłynie na życie ludzkości.
— A jak mi się spodoba? Hipotetycznie.
Niall wzrusza ramionami.
— Wtedy będę mógł z satysfakcją powiedzieć "a nie mówiłem". Hipotetycznie.
Spojrzenie Louisa zawęża się, gdy patrzy na Nialla jak na odrobinę niezrównoważonego. Ogólnie uważa pomysł za dziwny i bezsensowny, tak jakby zgraja hippisów była w stanie odmienić jego życie. Cóż, Horan ma dość komiczne spojrzenie na świat. Ale z drugiej strony, Louisem targa zwykła ludzka ciekawość i chęć udowodnienia Niallowi i Harry'emu (niech go szlag), że od początku nie mylił się, uznając to środowisko za niepasujące do niego i kompletną stratę czasu. A ponieważ lubi mieć rację...
— Zgoda, Horan — mówi wreszcie i wyciąga dłoń, którą Niall ściska. Potem przyciąga za nią blondyna bliżej siebie i spogląda mu chytrze w oczy. — To będzie czysta przyjemność powiedzieć ci, że to ty jesteś tym, którzy mylił się co do tych ludzi. Od początku do końca.
Przyjaciel szczerzy się głupio.
— Oczywiście, Tommo.
0 notes
houisdirtysoul-blog · 7 years
Text
Rozdział 1
Chicago, 21 kwietnia, rok 1968.
Najważniejsze, żeby wszystko było na swoim miejscu. Porządek, ambicja i dyscyplina — bez tego niewiele można osiągnąć. A przecież to niezwykle ważne, by coś znaczyć w dzisiejszym świecie. Należy żyć, uparcie dążąc do wyznaczonego sobie celu, bo cóż bez tego jest warte? Dni mijają coraz szybciej, słońce wschodzi i zachodzi, pory roku upływają niemal niezauważalnie. Czas ucieka, nieustannie terroryzuje i niekiedy wprowadza w panikę. Nie możesz bezczynnie stać i patrzeć na życie przepływające ci przez palce. Musisz działać. Zbudować grunt pod nogami, zapewnić sobie bezpieczeństwo i stabilizację. Konsekwentność — ot co.
Jak każdego dnia, kiedy zegar wybija szóstą trzydzieści, Louis Tomlinson opuszcza ciepłą kołdrę, by stawić czoła kolejnym przygodom życia codziennego. Ścieli łóżko po wojskowemu, odsłania zasłony i pozwala promieniom słonecznym rozświetlić swoją twarz. Przeciąga się leniwie, by za chwilę pochylić się i wykonać kilka pompek. Tylko sześć, ale każdego dnia idzie mu coraz lepiej!
Podchodzi do szafy i zastanawia się przez chwilę. Na łóżku lądują niebieskie jeansy, biała koszula i najzwyklejszy krawat, jaki posiada. Kiedy już jest ubrany, spogląda na siebie w lustrze i przeczesuje włosy. Powinien je znowu trochę skrócić, bo zaczynają wyglądać niechlujnie.
— Synku, wstałeś? Chodź na śniadanie! — słyszy znajomy kobiecy głos, co wyrywa go z zamyślenia. Chwyta torbę, wcześniej spoczywającą na krześle przy biurku, i opuszcza pokój, krzycząc "Idę, mamo!". Po drodze do schodów wpada na niego Charlotte, młodsza siostra, która najwyraźniej znowu zaspała i mknie do łazienki, by stroić się w niej przez następne kilkanaście minut. Louis nie rozumie, komu ona tak bardzo chce zaimponować.
— Uch, uważaj jak chodzisz — burczy tylko pod nosem, gdy wymienia z siostrą zirytowane spojrzenia. Lottie niedawno skończyła siedemnaście lat i od tego czasu zmieniła się nie do poznania. Nosi coraz krótsze spódniczki, podkrada mamie kosmetyki, jest opryskliwa (głównie dla Louisa, bo on naprawdę, naprawdę, nie może jej znieść), a w piątkowe wieczory znika na bardzo długo, nie informując nikogo, z kim i gdzie wychodzi. Ich matce, Johannie, zdaje się to aż tak nie przeszkadzać — twierdzi, że to chwilowy okres buntu nastoletniego (Louis nigdy nie był zbuntowany). Przeciwne zdanie w tej sprawie ma ich ojciec, Daniel, który bezustannie stara się okiełznać młodzieńcze wybryki córki, jednak ta jest zbyt uparta.
Cała moja nadzieja w tobie, synu.
Tak. Można powiedzieć, że Louis znajduje się pod lekką presją ojca. Minimalnie. Ale zawsze, oczywiście, daje z siebie sto procent.
— Dzień dobry, kochanie. —Johanna uśmiecha się do syna, gdy ten całuje swoje młodsze siostry, bliźniaczki, w czubki głów. Potem podchodzi do matki i obdarowuje ją całusem w policzek, biorąc od niej talerz z kanapkami. Zasiada za stołem, w dość dobrym humorze wdając się w rozmowę ze swoją rodziną.
— O której dziś zaczyna się twoja zmiana w kawiarni? — dopytuje Daniel, zerkając na Louisa zza gazety. Szatyn dolewa sobie mleka do herbaty, krzywiąc się, gdy trochę skapuje na stół.
— Zaraz po zajęciach, około trzynastej.
— Louis, jesteśmy z ciebie bardzo dumni, że godzisz naukę z pracą, ale może powinieneś skupić się tylko na studiach? — sugeruje mama, przeskakując niepewnym spojrzeniem z Louisa na swojego męża.
— Daj spokój, kochanie. Im wcześniej zacznie na siebie zarabiać, tym lepiej —wtrąca ojciec, zanim Louis zdąży się odezwać. Zamiast tego posyła matce uspokajające spojrzenie i kiwa lekko głową, nie myśląc nawet, by podważyć słowa Daniela. Louis sam wyszedł z propozycją pracy, chcąc trochę odciążyć rodziców, którzy utrzymują czwórkę swoich dzieci. Szatyn jest najstarszy, ma dziewiętnaście lat, więc to wręcz jego obowiązek, by zadbać o swoją rodzinę chociażby w małym stopniu.
Dwadzieścia minut później jest już w drodze na uczelnię. Tego dnia postanowił przespacerować się, zamiast jechać rowerem. Gdy przechodzi obok posiadłości Williamsów, z grzecznym uśmiechem wita panią Isabellę, sąsiadkę, która akurat popija beztrosko kawę na tarasie. Kiedy tylko Louis znika z pola widzenia kobiety, jego wyraz twarzy poważnieje i zupełnie nieświadomie przewraca oczami. Nie przepada za nią, w porządku? Jest najwiekszą plotkarą w okolicy, ciągle wprasza się na czcze pogawędki do jego matki i, pomimo wymigiwań Louisa, nie zaprzestaje próbom swatania go z jej córką, Rosie. Louis ma wrażenie, że nie mógłby już bardziej okazać swojego braku zainteresowania, ale ta kobieta w ogóle nie łapie aluzji. Albo udaje. Zupełnie jak Johanne, która średnio trzy razy w miesiącu mówi:
Znasz Rosie niemal od dzieciństwa, bylibyście uroczą parą. Może nawet małżeństwem?
Tak, Louis stara się ignorować wszystkie przytyki swojej matki (oraz ciotki Michelle), ale czasami ogarnia go strach, że pewnego dnia jego rodzina siłą zaciągnie go do ołtarza z dziewczyną, jaką oni uznają za odpowiednią, i zmuszą do wypowiedzenia słów przysięgi. Zdaje sobie sprawę, że powinien ożenić się, zadbać o przedłużenie rodu i takie tam, ale... chyba nie jest jeszcze gotowy. Jeśli kiedykolwiek będzie.
Kiedy wchodzi po schodach, prowadzących do uniwersytetu, słońce niemal wypala dziury w jego plecach, odzianych w czarną marynarkę, więc przystaje na moment, by ściągnąć ją ze swoich szczupłych ramion. Jest cieplej, niż wcześniej przypuszczał.
— Dalej, Louis, chcesz się spóźnić pierwszy raz w swoim życiu? — Szatyn podskakuje zaskoczony, gdy znikąd wyrasta przed nim Grace, dobra przyjaciółka. Jej rude włosy spięte są dziś w długi, luźny warkocz, a oczy jak zwykle są pogodne i nie widać w nich nawet cienia zmęczenia.
— Bynajmniej, Grace. Chociaż, nie powiem, te schody wydają się nie kończyć, kiedy myślę o nadchodzących egzaminach. — Chłopak wzdycha cięzko, pokonując dwa stopnie na raz. Zerka w lewo, widząc grupkę młodych ludzi, ale wciąż wyglądających na starszych od niego, ubranych w kolorowe koszule i luźne spodnie. Siedzą w kółku, bujając się w rytm gitary, na której gra długowłosa blondynka. — Czy oni naprawdę muszą robić hałas tak wcześnie? Nie ma nawet ósmej.
Grace podąża za jego wzrokiem i wzrusza lekko ramionami. Louis nie lubi, gdy dziewczyna to robi — a robi zbyt często — bo odnosi wtedy wrażenie, że zbyt dramatyzuje, a wcale tak nie jest. Jest tylko realistą, twardo stąpającym po ziemi, który nie lubi, gdy coś lub ktoś zakłóca jego porządek dnia.
— To tylko trochę muzyki, Louis.
— Niech brzdękolą na swoich gitarach gdzie indziej, żebym mógł w spokoju się uczyć — syczy pod nosem i energicznym krokiem zmierza do drzwi wejściowych. Poluzowuje lekko swój krawat, gdy zaczyna robić mu się naprawdę duszno i przeklina w myślach swoje słabe nerwy. Żegna się z Grace machnięciem dłoni, gdy ta oddala się na swoje zajęcia, a sam odnajduje salę numer 112, w drzwiach prawie zderzając się ze swoim profesorem od prawa rzymskiego. Kłania mu się uprzejmie i wypowiada ciche przeprosiny, przepuszczając go przodem. Następnie sam przekracza próg klasy i zajmuje dokładnie to samo miejsce, co zwykle — rząd trzeci, krzesło piąte od okna. Opada bezwładnie na drewniany stołek i wypakowuje zeszyty, nagle czując się zupełnie bez zapału na kontynuowanie bieżącego dnia. Podpierając głowę na dłoni, obserwuje jak sala stopniowo zapełnia się kolejnymi uczniami. Stara się ignorować delikatne ściśnięcie żołądka, gdy zauważa znajomą sylwetkę Christophera Scotta. Ma dziś na sobie dość zwiewną koszulę i dopasowane jeansy, a przystrzyżone włosy jak zawsze są idealnie wystylizowane. Louis podąża za nim wzrokiem, nieświadomie oblizując usta. Proszę nie odbierać tego pochopnie, on po prostu lubi sobie popatrzeć. Lubi przyglądać się szerokim ramionom bruneta, wąskim biodrom, niemal perfekcyjnie zarysowanej szczęce i...
— Znowu gapisz się na Scotta, Tommo? Tylko uważaj, żeby się nie zaślinić. — Na miejsce obok Louisa opada Niall Horan, blondyn o irlandzkim akcencie, wyrywając go z zamyślenia.
— Możesz być ciszej? Ktoś mógł cię usłyszeć. — Louis krzywi się, mierząc Nialla karcącym spojrzeniem. Jego przyjaciel ma to do siebie, że chlapie co mu ślina na język przyniesie i jest przy tym tak bardzo głośny.
— Co z tego? — Horan wzrusza ramionami jak gdyby nigdy nic. — Błagam cię, Louis, każdy kto zna cię chociaż trochę powinien mieć przynajmniej podejrzenia, że lubisz kuta...
Twarz Irlandczyka wykrzywia się, kiedy Louis zdecydowanie niedelikatnie następuje na jego stopę. Rozgląda się niepewnie i oddycha z ulgą, gdy stwierdza, że nikt nawet nie zerknął w ich kierunku.
— Auć, pojebało cię!?
Szatyn tylko kręci głową zirytowany i otwiera książkę, udając, że powtarza sobie materiał. Jego noga podryguje nerwowo, a spojrzenie co jakiś czas wędruje w kierunku tej osoby i czuje się w tym momencie tak zmęczony i przytłoczony własnymi myślami. Szczerze? Nawet nie chce dopuszczać do siebie możliwości, że nie jest heteroseksualny. Dlaczego? Ponieważ to komplikuje absolutnie wszystko, a nie ma miejsca na potknięcia w jego poukładanym życiu.
— Niall — odzywa się jednak, bo ciekawość po prostu nie da mu spokoju. — Czy jestem aż tak oczywisty?
Blondyn spogląda na niego spod długich, jasnych rzęs, z dziwnym wyrazem twarzy. I Louis już wie, że nie dostanie odpowiedzi, jakiej oczekuje.
— Skądże, przyjacielu, zdecydowanie nie jesteś oczywisty — mówi Niall z wyraźną ironią w głosie, poklepując ramię szatyna mocniej niż jest to konieczne. Najwidoczniej zauważa posępną minę Louisa, bo dodaje: — Daj spokój, stary, przecież to nic takiego. Akceptuję to i w ogóle.
— Ty tak, ale moi rodzice? Ojciec by mnie wyklął, a matka dostała załamania nerwowego. Od jakiegoś roku chodzi za mną, namawiając do randek z córkami swoich przyjaciółek.
— Ouch, kanał — ripostuje błyskotliwie Irlandczyk, a Louis posyła mu spojrzenie, mówiące "No co ty nie powiesz?". — Nie możesz podporządkować całego swojego życia rodzicom, Louis. Musisz się im kiedyś postawić.
Ale szatyn tylko macha ręką na te słowa i odwraca się przodem do tablicy, postanawiając poświęcić całą swoją uwagę wykładowi. Rozmowa trwała może jakieś pięć minut, a on już czuje, jakby ktoś wyssał z niego życie. Wie, że to przejdzie — zawsze przechodzi — ale męczy go przechodzenie przez ten paskudny humor. Dlatego zawsze znajduje sobie jakieś zajęcie. Uporczywa nuda jest niebezpieczna, wpycha do głowy Louisa myśli, pytania i marzenia, od których ucieka całe swoje dziewiętnastoletnie życie. Nie lubi dzielić włosa na czworo, chociaż czasami naprawdę trudno mu to opanować.
— Tomlinson, mógłbyś przetłumaczyć nam sentencję "Qui tacet consentire videtur"? — Profesor Stevens zwraca się do niego ze spokojnym wyrazem twarzy. W dłoni trzyma książkę w bordowej oprawie, okulary nieco zsuwają się z nosa, więc poprawia je palcem wskazującym prawej dłoni. Louis wstaje ze swojego miejsca i odchrząkuje, po czym udziela odpowiedzi:
— Milczenie uważa się za oznakę zgody.
— Jak zwykle świetnie, Louis — chwali go mężczyzna, cień uśmiechu na moment przebiega przez jego twarz.
Louis postawił sobie wiedzę jako najważniejszą wartość w swoim życiu. Jednak wciąż zwinnie omija uczenie się samego siebie.
~*~
Wychodzi z uczelni o 12.50, więc musi spieszyć się, by nie spóźnić się do pracy. Zazwyczaj wychodzi jakieś pięć minut wcześniej, ale dziś ludzie postanawiają być niezwykle upierdliwi.
Najpierw zatrzymuje go jakiś młodszy chłopak, pytając o drogę do sekretariatu, więc Louis uprzejmie mu ją wskazuje. Jest trochę aspołeczny, fakt, ale jest również dobrze wychowany, toteż nie odmawia koleżeńskiej pomocy i rzadko bywa chamski (chyba, że chodzi o Nialla lub Lottie — wtedy bywa różnie).
Następnym "oprawcą" okazuje się Lydia. Louis kojarzy tę drobną dziewczynę dosyć dobrze, ponieważ uczęszcza z nim na większość zajęć. Zaprasza go na potańcówkę w ten piątek. Tomlinson już otwiera usta, by wypowiedzieć zdecydowane "przykro mi, mam dużo nauki", ale wstrzymuje się, gdy zauważa wyraźne zdenerwowanie dziewczyny i lekko zaróżowione policzki. Musiała długo zbierać się, by do niego podejść i zadać to pytanie, bo Louis niemal czuje jej zawstydzenie i obawę. Bije się z myślami. Nie chce robić Lydii złudnych nadziei, ale nie chciałby też sprawić jej przykrości. Cóż, właściwie... To tylko jeden, niewinny wieczór, prawda?
— W zasadzie... dlaczego nie. O której?
Oczy blondynki migoczą, a uśmiech rozciąga się na jej twarzy, gdy słyszy odpowiedź szatyna. Nawet lewy kącik ust Louisa nieznacznie unosi się na ten widok. Może nie jest zbyt zainteresowany płcią przeciwną, ale potrafi dostrzec jej piękno i urok.
— Przyjedź około 20, dobrze? — szczebiocze Lydia, a gdy chłopak kiwa powoli głową, kładzie dłoń na jego ramieniu i wspina się na palce, by pocałować go w policzek. Zaraz potem ucieka z zaczerwienioną twarzą. Louis wzdycha ciężko.
— Co ja wyprawiam — mamrocze do siebie, jednak na tyle głośno, że słyszy go Niall, który pojawia się niespodziewanie. Jak zwykle.
— Też się zastanawiam. Znikam na chwilę w kiblu, a ty już zdążasz kogoś wyrwać. Ale z ciebie cicha woda, Tommo. — Niall dźga go łokciem w żebra, uśmiechając się złośliwie. Louis przewraca oczami.
— To koleżeński wypad — odpowiada tylko niechętnie i wyłącza się, nie słuchając dalszych słów przyjaciela.
Teraz idzie szybkim krokiem przez dziedziniec, a Niall ciągnie się za nim, wspominając jakąś imprezę, na której Louis i tak nie był. Czasami zastanawia się, jakim cudem oni się przyjaźnią, kiedy stanowią zupełne przeciwieństwa. Cóż, może właśnie dlatego. Louis potrafi pohamować Nialla, a Niall... przynajmniej stara się wprowadzić do życia Tomlinsona trochę rozrywki. Nieważne, że bezskutecznie. Liczą się chęci, tak?
Spogląda na zegarek, ściągając brwi. Droga do kawiarni zajmuje mu zwykle jakieś dziesięć minut, w porywach do dwunastu, gdy ma bardziej leniwy dzień, więc powinien spokojnie zdążyć. Jego szef uważa go za sumiennego pracownika, rzecz jasna, ale Louis wie, że nie lubi spóźnień. Tak więc, powinien być na czas, gdyby nie kolejna przeszkoda.
— Witajcie, kochani. — Drogę zachodzi im wysoki, szczupły brunet. Jego długie loki opadają na ramiona, które okrywa biała koszulka z kolorowym nadrukiem "Make love". Louis uważa to za tandetne. Niedaleko za chłopakiem zauważa tę samą grupkę ludzi, którą widział rano, i już wie, z kim ma do czynienia. — Pomyślałem, że może będziecie zainteresowani naszymi spotkaniami.
Wręcza Louisowi pogniecioną kartkę, na której nabazgrane jest (naprawdę nabazgrane, szatyn ledwo może to rozczytać):
POKOJOWE PIĄTKI. PRZYJDŹ I ZAPRZYJAŹNIJ SIĘ ZE SWOJĄ DUSZĄ.
Wokół jest pełno narysowanych pacyfek, małych flag LGBT i innych znaczków, których Louis nie potrafi zdefiniować.
— Brzmi jak zaproszenie do sekty — kwituje w końcu obojętnym tonem, gdy Niall wyrywa mu świstek z dłoni. Nieznajomy śmieje się cicho, w jego policzku tworzy się głęboki dołeczek. Louis przygryza z frustracją wargę, odczuwając nagłą potrzebę ponownego przeniesienia wzroku z powrotem na jego koszulkę.
Make love.
— Interpretuj to jak chcesz, bracie — odpowiada chłopak, uparcie wpatrując się w Louisa. Z jego twarzy nie schodzi uśmiech.
— Och? Często nazywasz nieznajomych braćmi? — Louis pyta niby mimochodem, zerkając na zegarek. Minuty upływają, a on stoi tu bez konkretnego powodu i właściwie sam nie wie, dlaczego brnie dalej w tę śmieszną konwersację z, cholera wie, kim.
— Wszyscy jesteśmy braćmi. — Brunet wzrusza ramionami, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. — Ale mam na imię Harry.
Wyciąga dłoń, którą Louis mimo wszystko ściska ze względu na dobre maniery. Bynajmniej nie spodziewa się, że Harry przyciągnie go do mocnego uścisku, zupełnie, jakby znali się od lat, a nie kilku minut. Kiedy go puszcza i jako następnego przytula Nialla, Louis wciąż jest trochę oszołomiony.
— Huh, jesteś bardzo przyjacielski, koleś — śmieje się Irlandczyk. — Jestem Niall, a to mój przyjaciel, Louis. Myślę, że chętnie wpadniemy. Gdzie dokładnie?
Harry mówi o jakiejś polanie w pobliżu tej, tak zwanej, dzielnicy homoseksualistów*, w której Louis nigdy z jakiegoś powodu nie był. Nie słucha dalszej części odpowiedzi Harry'ego, bo wymija go i idzie przed siebie. Dzisiejszy limit na bzdurne pogawędki z nachalnymi hippisami został wykorzystany. Ignoruje nawoływanie Nialla, który pewnie jest teraz na niego wściekły, że ponownie uchyla się od jakiejkolwiek integracji. Czuje na sobie intensywnie zielone tęczówki, wpatrujące się w jego oddalającą si�� sylwetkę, ale to również odrzuca gdzieś na tył umysłu.
------------------------------------
* Obecnie Boystown, gay village w dzielnicy Chicago — Lake View.
Masterpost
0 notes
houisdirtysoul-blog · 7 years
Text
Opowiadania
Imagine 
Fabuła: Kiedy w niemal idealnym życiu studenta prawa, Louisa Tomlinsona, pojawi się Harry Styles, kolorowy, leczący słowami i miłością hippis, zaczną dziać się rzeczy, o który Louis wcześniej nawet nie śnił.
0 notes
houisdirtysoul-blog · 7 years
Text
Imagine
Tumblr media
Fabuła: Kiedy w niemal idealnym życiu studenta prawa, Louisa Tomlinsona, pojawi się Harry Styles, kolorowy, leczący słowami i miłością hippis, zaczną dziać się rzeczy, o których wcześniej Louis nawet nie śnił.
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
0 notes