Tumgik
#nic nie pamiętam mózg wszystko wyparł
dexter-the-king · 5 years
Text
57 dni
Siedząc w kilkuletnim, firmowym Oplu Astrze mojego taty i jadąc, w ciszy do Stanomina 2 października 2018 roku nie do końca wiedziałem czego mam się spodziewać. Z jednej strony miałem już doświadczenie pobytu w ośrodku odwykowym, lecz z drugiej strony od tego pobytu minęło już tyle czasu... Tamte wspomnienia dawno poszły w niepamięć. Mój mózg w pełni je wymazał i wyparł. Nie były już częścią mnie. Teraz miało być inaczej. Decyzja o wyjeździe do Stanomina była w stu procentach moją decyzją. Po prostu chciałem się leczyć. Zrobiłem dużo głupich rzeczy i chyba byłem już zmęczony moim dotychczasowym życiem.
Przyjechałem do ośrodka w południe po kilkugodzinnej cichej podróży. Pamiętam, że było bardzo ciepło jak na październik i w sumie wszystko od samego początku układało się po mojej myśli. Po krótkim przyjęciu w recepcji, czyli tak zwanej „podkowie”, zostałem przydzielony do trzyosobowego pokoju numer 16, który tak jak reszta pokoi mieszkalnych znajdował się na pierwszym piętrze tuż obok „akwarium”, czyli dyżurki pielęgniarek. Warunki panujące w mojej szesnastce były jak na standardy Stanomińskie naprawdę wysokie. Co prawda pokój był bardzo skromnie umeblowany, co nie zmienia faktu, że posiadał wszystko to co niezbędne do funkcjonowania. Przy wejściu do pokoju po lewej stronie była umywalka i obok niej mała lodówka marki Zanussi- dwa bardzo istotne, można nawet powiedzieć kluczowe akcesoria. Na środku pokoju stał stół z dwoma krzesłami (pod koniec mojego pobytu jeden z moich współlokatorów zorganizował nam całkiem wygodne krzesło biurowe). Oczywiście była też niewielkich rozmiarów szafa oraz 3 łóżka w zestawie z szafkami nocnymi i „mercedesami”- szufladami wsuwanymi pod łóżko. Pokój był za dnia ładnie oświetlony, ponieważ znajdowały się w nim 3 duże okna, a widok z nich rozprzestrzeniał się na podwórko i wjazd do ośrodka (nic szczególnego).
Moimi pierwszymi pokojowymi ziomkami byli Paweł i Wiesiek. Zacznę od tego pierwszego, ponieważ z nim spędziłem najmniej czasu, bo tylko kilka dni. Paweł miał około 40 lat i był raczej tęgim łysolem. Specjalnie użyłem tego słowa, ponieważ idealnie opisuje jego wygląd zewnętrzny, jak i charakter. Paweł był kryminalistą i w sumie jedyne czego się o nim dowiedziałem to to, za co i gdzie siedział. Opowiadał historie o swojej spektakularnej ucieczce po kradzieży silników z motorówek we Francji i o kilkuletnim wyroku w pudle pod Lyonem. Albo tym jak to prawie został złapany za wymuszenie haraczu, pobicie i udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Na szczęście mu się udało... Paweł był w Stanominie tylko po to, żeby dostać „papier” dla sądu, który mógł skrócić jego wyrok za pobicie pod wpływem alkoholu. Przesiedział swoje i wyszedł. Myślę, że nie będzie dane nam się już spotkać, ale kto wie...
Na miejsce Pawła przyszedł Janek- lekarz ortopeda, introwertyk, fanatyk broni i na ogół ciekawy typ jak się go pozna. Niestety zabawił tylko 3 tygodnie, ponieważ miał ważne sprawy do załatwienia. Szkoda, bo nawet zdążyłem go polubić. Janka zapamiętam z jego barwnych opowieści. Dużo nasłuchałem się o jego wyjazdach na różne pijackie sympozja, o tym, jak ruchał młode “cipki” z siłowni czy o tym, jak to prawie dostał wpierdol od znanego gangstera w Szczecinie. Mieliśmy też sporo rozważań na różne inne tematy, ale tę część zachowam dla siebie. W każdym razie mam nadzieję, że kiedyś go jeszcze spotkam. Może złoży mi kiedyś bark lub obojczyk jak będę mieć wypadek na rowerze? Oby nie...
W kwaterze numer szesnaście było jeszcze dwóch gości. Pierwszym z nich był recydywista Wiesiek. To od niego dowiedziałem się czym jest hasior, szkiełko, lipo czy badeje. Nawet Pezet by się nie powstydził takiego słownictwa.... To właśnie kochany Wiesiek obiecał mi, że kiedyś “wypierdoli mnie przez okno”, po tym, jak nazwałem go skurwysynem jak notorycznie otwierał okno o 6 rano, przez co miałem chroniczny ból szyi. Nikt inny jak nasz kochany Wiesiek spod „celi” numer szesnaście umiał kilka razy dziennie ni stąd, ni zowąd krzyknąć „CHUJ DO DUPY POLSKA GOLA” lub „OJOJOJOJ”. Wtedy mnie to denerwowało, teraz nawet trochę za tym tęsknie. To on potrafił w pudełku po 2 litrowych lodach zrobić sobie parówki po więziennemu, by wieczorem w tym samym zatłuszczonym plastikowym kontenerze zrobić sobie jogurt z mlekiem w proszku z płatkami i bananami. Ogólnie rzecz biorąc zapamiętam go jako dziwnego typa. Nie wymieniliśmy się numerami.
Ostatnim moim kompanem, z którym przesiedziałem nieco ponad 3 tygodnie był Adam. Myślę, że to właśnie on był najciekawszym i najbardziej niekonwencjonalnym człowiekiem z całej tej czwórki. Adam potrafił jednego wieczoru wyruchać u nas w pokoju dwudziestoletnią narkomankę, alkoholiczkę i seksoholiczkę (potem się okazało, że bidulka była w ciąży... no cóż, shit happens....), by potem jako grzeczny ojciec i mąż zadzwonić do swojej rodzinki i opowiedzieć im o tym, jakie to postępy robi w terapii. Pomimo tego, że Adam był przeokrutnym bajkopisarzem bardzo go polubiłem. Często graliśmy w statki, pomimo tego, że groziło to wydaleniem z ośrodka i wieczorami po zgaszeniu światła rozmawialiśmy na przeróżne, zazwyczaj powiązane z seksem lub narkotykami tematy (w sumie to on gadał, ja bardziej słuchałem). Od niego dostałem numer i nawet raz rozmawialiśmy po moim wyjeździe. Z tego, co wiem ma pojawić się na zjeździe, więc może będzie mi dane go zobaczyć.
Ktoś znany kiedyś powiedział, że spotkania z ludźmi czynią życie warte przeżycia. Myślę, że z moim pobytem w Stanominie było bardzo podobnie. Gdyby nie kilka osób, które tam spotkałem, moja terapia na pewno byłaby trudniejsza. Mogę tu wspomnieć o kilku osobach.
Jedną z nich jest Michał z Gryfic.
Wiek: 24 lata.
Uzależnienie: Narkotyki, Leki, Alkohol
Skill: Poker, Informatyka
Pomimo dość młodego wieku to była jego druga terapia, ale miałem wrażenie, że tym razem szanse na powodzenie są naprawdę duże. Michał opowiadał mi historie na temat swojego grania w pokera w internecie i o tym, jak kupował różne nielegalne środki używając tak zwanego Dark Neta. Lubię takie historie, dlatego szybko złapaliśmy wspólny język. Z nim wymieniłem się numerami i mam nadzieję, że będzie mi dane go kiedyś spotkać.
Kamil jest kolejną osobą, o której warto wspomnieć.
Wiek: 40 kilka
Uzależnienie: Alkohol
Skill: Wiedza o piłce nożnej- to nas połączyło.
Gdyby nie on to prawdopodobnie w ogóle nie wyszedłbym z budynku. Z nim chodziliśmy na spacery wokół budynku, podczas których rozmawialiśmy o sprawach bieżących ośrodka oraz o sporcie. Równy z niego gość, który pomógł mi z niejednym problemem.
Ostatnią osobą, przy której chciałbym się zatrzymać jest Roman a.k.a. Pablo Escobar The King of Cocaine.
Wiek: Około 20
Uzależnienie: Narkotyki, Alkohol
Skill: Handel Narkotykami
Pablo był naprawdę ciekawym i dziwnym gościem. Był chyba pierwszą osobą w moim życiu, z która otwarcie rozmawiałem o waleniu w kabel, zażywaniu krokodyla, o jego jedenastu próbach samobójczych czy o tym, jak trafił do psychiatryka w Londynie po zażyciu za dużej ilości MDMA. To z nim jadłem słodycze na umór i snułem plany na przyszłość. Chciałbym, aby mu się w końcu ułożyło, bo nie miał łatwo a w drodze miał małego bobasa...
Na pewno było jeszcze kilka osób, do których mógłbym cofnąć się pamięcią, ale uważam, że nie warto o nich wspominać. Przez dwa miesiące mojego pobytu w Stanominie nie zawarłem jakichś szczególnych przyjaźni, które by przetrwały na dobre i na złe. Część z nich będę wspominać dobrze a część nie. Tak chyba zawsze jest i nie ma co się w to zagłębiać.
Ośrodek w Stanominie mieścił się w całkiem przyjemnym i wygodnym pałacyku na terenie małego parku. Było tam boisko do siatkówki (w piłkę można było grać w weekendy), siłownia „pod chmurką”, dwa stawy, kilka ławeczek oraz mała ohydna palarnia (tylko tam można było palić, ale zasada ta była notorycznie łamana przez pacjentów). 
W samym budynku było około 20 pokoi mieszkalnych różnych wielkości, z rożna ilością łóżek. Największy miał ich osiem, a najmniejszy 3. Część mieszkalna dla uzależnionych dam była odosobniona od części męskiej. Jak już wcześniej wspomniałem, pokoje znajdowały się na pierwszym piętrze. Na parterze były cztery sale, w których odbywały się zajęcia oraz Klub, w którym odbywały się mitingi AA, msza święta oraz Społeczność- cotygodniowe spotkanie całego ośrodka, coś podobnego do Apelu w szkole. W piwnicy znajdowała się stołówka, sklepik, siłownia, dwie pralki oraz męskie prysznice (kobiety miały łazienki z prysznicami i pralką w swoich pokojach). Na trzecim drugim piętrze znajdowały się gabinety psychoterapeutów. Każdy z pacjentów mógł do nich pójść w każdej chwili, jeśli miał taką potrzebę. Najczęściej jednak raz lub dwa razy w tygodniu miał umówioną wizytę, podczas której omawiał bieżące sprawy i postęp w terapii. Moją terapeutką była Hania. Dobrze ją wspominam.
W samym ośrodku było około 80 pacjentów, którzy byli podzieleni na cztery grupy w których mieli zajęcia. Każdy pacjent miał do zrealizowania swój Osobisty Plan Terapii, który zobowiązywał go do uczęszczania na wykłady (do zrealizowania było siedem serii wykładów) oraz do pisania prac, które czytał przed swoją grupą. Podczas zajęć „na grupie” inni pacjenci udzielali sobie nawzajem opinii, czyli tak naprawdę mówili co myślą o danej pracy lub co dana osoba powinna w niej zmienić. Miało to na celu wgłębienie się w problem oraz poznanie swojego uzależnienia z każdej możliwej strony. Każda grupa miała trzech terapeutów grupowych, którzy nadzorowali pracę tak jak nauczyciel w szkole. Były też zajęcia bez terapeuty, podczas których pacjenci byli zdani tylko na siebie.Każdy dzień w ośrodku był bardzo dokładnie zaplanowany. Było bardzo mało czasu wolnego, a jeśli był wtedy pacjenci czytali książki (oczywiście o tematyce uzależnienia) lub “Gościa Niedzielnego”, siedzieli w tak zwanej “kawiarni” lub notorycznie chodzili na papierosa, lub spacery dookoła budynku. Nie było tam telewizorów, internetu czy ciekawej literatury. Nie było PlayStation, nie można było grać w szachy czy karty (HAZARD był także niedozwolony). Telefony były wydawane o 15:30 i 19:30 każdego dnia (oczywiście bywały nielegalne komórki, jedna nawet była w moim pokoju). Każdy pacjent, aby móc skorzystać z telefonu musiał dostać pisemne pozwolenie od swojego terapeuty. Zazwyczaj dostawał je 2-3 razy tygodniowo.
Pobyt w Ośrodku oceniam pozytywnie, aczkolwiek nie były to wakacje mojego życia. Czułem się tam bezpiecznie, poznałem ciekawych ludzi i mam zamiar wrócić tam na zjazd, który odbywa się co 2 miesiące (aby ukończyć terapię muszę pojawić się na pięciu takich zjazdach). Mam nadzieję, że nie wrócę tam jako pacjent, ponieważ pomimo tego, że terapia wydaję się bułką z masłem i czymś, co po prostu można odwalić i przesiedzieć dwa miesiące w przytulnym ośrodku, nią nie jest. To codzienna walka z samym sobą, z terapeutami i z dziwakami, których jest tam niemało.
Dexter
7 notes · View notes
Text
Mam bardzo nudne życie, a od jakiegoś czasu moja osobowość zanika. Moje 4w3 w złym stanie zaczyna się ujawniać. Ja jako osoba bardzo otwarta i miła zaczynam przejawiać apatie coraz częściej. Sama nie wiem dlaczego piszę takie rzeczy tutaj ale najwidoczniej mam taką potrzebę.Nie wiem czy to przez nadchodzącą jesień czy przez zniszczenia mojej psychiki jestem zobojętniała na wszystko, nic nie potrafi dać mi szczęścia czy mnie zadowolić. Bardzo chciałabym odzyskać stare uczucia i bycie nadwrażliwym na wszystko. Chciałabym nawet żeby coś mnie zabolało byle by coś czuć. Nie chce być wrakiem, naprawdę nie chce. Staje się emocjonalnym wrakiem. Mimo tego, że coraz mniej bywam smutna, co powinno być sukcesem to nie czuje nic. Nawet tego smutku, przeszkadza mi to. Nawet nie pamiętam za czym tęsknie, nawet nie wiem czy tęsknie. Mój mózg chyba wyparł wszystkie wspomnienia o jakich chciałam zapomnieć. Teraz nie pamiętam już nic, nawet jacy byli ludzie, którzy kiedyś znaczyli dla mnie wiele. Może właśnie to zapomnienie o wszystkim wywołało we mnie brak uczuć? Bo bez tych wspomnień nie ma nic złego, ani dobrego we mnie.
0 notes