Tumgik
#ed nie ma wieku ani rozmiaru
kasja93 · 1 year
Text
Tumblr media
O przebiegu mojej choroby i historii o mnie przeczytasz dzięki tagom w tym poście :)
Albowiem…
Ed nie ma wieku ani rozmiaru!!!
Niech nasza społeczność będzie dla nas wsparciem! Każdy z nas jest inny, przeżywamy i przechodzimy podobne sytuacje w różny sposób!
Nie hejtujmy! Wspierajmy się!
174 notes · View notes
kasja93 · 1 year
Text
Moja historia czyli:
ED nie ma wieku ani rozmiaru!
Part II. Z deszczu pod rynnę czyli z BED do ANY.
Nie wiem dokładnie kiedy to się stało bo stopniowo przechodziłam z BED w Anę… Jak wcześniej nie patrzyłam na składy, kalorie czy indeks glikemiczny tak zaczęłam sprawdzać WSZYSTKO! Maniakalne przeliczanie kalorii. Łapałam się za głowę, gdy dowiadywałam się o kaloryczności produktów spożywczych. A jak podliczałam ile ma bułka poznańska z masłem, wędliną i żółtym serem polana ketchupem i majonezem robiło mi się słabo. Robiło? Ha! Robi mi się słabo cały czas na tą myśl! Pojawiły się pierwsze fear foody. Pieczywo, tłuszcze, wędliny, kiełbasy, słodkości, Wege produkty (większość ma wyższe kaloryczności bądź podobne, niż ich mięsne odpowiedniki). Lista jest długa. Oczywiście zaczęło się niewinnie. Tego jeść nie będę, tego również… To zaczęło się już podczas wychodzenia z BED.
Zrezygnowałam najpierw z żółtego sera (pozdrawiam siebie z przeszłości, która potrafiła zjeść od tak paczkę bądź dwie bo była „głodna”). Potem masła/margaryny. Poniżej pieczywo tradycyjne zamieniam na chrupkie. W ciągu miesiąca miałam go już dość i w ogóle z niego zrezygnowałam. Na wafle ryżowe też nie mogę patrzeć. Cholerny „styropian” - nigdy go nie lubiłam. A skoro pieczywo odpadło to poleciał żółty ser, wszelkie serki do smarowania czy wędliny.
Napoje? Kiedyś soki wchodziły na dzień dobry i dowidzenia. W końcu dawka witamin co nie? Nie pamiętam kiedy ostatnio piłam sok. To same kalorie, sam cukier. Jak witaminki to w postaci supli bądź świeżych owoców i warzyw.
Alkohol? Wypiłam kieliszek od wódki wina w sylwestra… nie mam na niego ochoty. Pozdrawiam każdego kto przychodzi w odwiedziny i w prezencie daje mi wino bądź inny alkohol. Mam kilkanaście butelek, które zbierają kurz.
Waga nie od razu zaczęła spadać. Dostałam rozpiskę co mogę a czego nie mogę oraz ile kalorii muszę jeść minimum. 1800 to dużo czy mało? Zależy. Gdy zaczęłam liczyć ile jadam to było mało… Gdy zabrałam się do sprawdzania kalorii produktów czy gotowców w sklepach okazywało się, że wcale nie tak dużo… Ciągłe myślenie o kaloriach. Przeliczanie tego… Planowanie na kilka dni przed spotkaniem towarzyskim, że będę jeść mniej, aby zrównało się z tym co zjem w gościach… Napady.
Zaczął się strach przed jedzeniem. Bo jak zacznę to nie będę mogła przestać. Lepiej nic nie jeść tak jest bezpieczniej, prawda? I zaczęło się omijanie posiłków. Unikanie jedzenia. Jak widzę Mcdonald czy inne KFC jadąc samochodem to zmieniam pas na możliwie najdalszy. Bo jak wejdę to nie skończy się na czymś małym, na czymś najmniej kalorycznym. Zamówię dużo i zjem to… A później będę biegać po mieszkaniu jak tygrys w klatce próbując spalić te kalorie.
Zaczęłam powoli chudnąć. W końcu zaczęłam cieszyć się z wchodzenia na wagę. Jadłam powoli jak kazała pani doktor. Wcześniej „łykałam wszystko jak kaczka”. Pojawiło się uczucie zmęczenia jedzeniem. Potrafiłam zmęczyć się odgrzewaniem zupy tak bardzo, że koniec końców jej nie zjadałam. Dla mnie jedzenie jest najbardziej męczące ze wszystkich czynności. Najczęściej w połowie posiłku mam już dość. Szybko się najadam. Czasem wystarczy kilka kęsów i już więcej nie chciałam. Jednak stosowałam się do wytyczeń. Ciężko było dobić do tych 1800 zatem dobijałam kalorie za pomocą orzechów. Pssst! To kolejny mój fear food!
Jednak waga stanęła z tendencją do wzrostów. Zaczęłam jeść max 1000 kalorii. Waga zaczęła spadać.
Jak wcześniej cały czas byłam głodna tak przestałam czuć głód praktycznie w ogóle. Czasem wracał ten psychiczny. To przyzwyczajenie by coś zjeść rano choć wcale nie jestem głodna. Ta chęć kupienia czy zjedzenia czegoś „dobrego”. Jedzenia podczas oglądania jakiegoś filmu. Czasem nie jestem wstanie się powstrzymać. Wtedy rzucam się na jedzenie… Żuje i wypluwam… Nie zrozumcie mnie źle! Nie rzucam się na nie z głodu fizycznego tylko psychicznego! Jak faktycznie czuje głód fizyczny (rzadko bo rzadko) to jem! Kto śledź uważnie mojego bloga może zauważył, że coś naszykowałam bądź kupiłam do jedzenia a nigdy więcej się nie pojawiło. To wiecie co się stało z tym jedzeniem.
Nie widzę bym schudła. Tylko rodzina i znajomi to widzą. No i „ubrania nie kłamią” jak to powiedziała mi ostatnio bardzo mądra kobieta. Wiem, że dla większości motylkowej społeczności jestem grubasem. Ale ja cieszę się jak głupia, gdy mogę kupić w głupim Lidlu spodnie czy koszulkę! Bo od wielu wielu lat mogłam sobie o tym pomarzyć! Przepełnia mnie radość! Kilka dni temu przyszły rybaczki z Vinted w rozmiarze 44. Wyjęłam je z paczki i nadszedł czas na przymiarki. Patrze i myśle „No nie ma opcji bym w to weszła… nogawki będą za małe”. A tu co? Weszłam i pasują idealnie! Choć jak patrze w lustro nie widzę zmiany to wiem, że ona jest. Nie mogę się napatrzeć i nadziwić, gdy składam ubrania z suszarki. To są moje ubrania! Te spodnie są takie małe w porównaniu do tych starych!
Mijani ludzie. Wcześniej nie zwracałam zbytnio na nich uwagi. Byli tłem na którym się nie skupiałam. Teraz ciągle widzę osoby „chudsze” bądź „grubsze” ode mnie. Thinspo bądź Fatspo. Nie ma niczego pomiędzy. Ja oczywiście jestem największym Fatspo świata w swoich oczach.
Jak wspomniałam już wcześniej boje się jeść. Boje się nawet mieć jedzenie w domu ze względu na przeszłość. Wspólne jedzenie jest dla mnie koszmarem. Wiem, że się mi przypatrują. Przyjaciele jak i rodzina. Ci pierwsi nie wiedzą o moim ED, ci drudzy już tak. Jak patrze jak ludzie się „opychają” robi mi się niedobrze. A odgłosy jedzenia takie jak mlaskanie, przeżuwanie etc są dla mnie okropne. Wiem, że są normalne, ale czuje się niekomfortowo słysząc je. Łapie się na tym, że liczę kalorie innych. Nie ma dnia by mnie nie pytano czy coś jadłam. Ostatnio odpowiedziałam na takie pytanie „szejka proteinowego na mleku roślinnym” i usłyszałam „to nic nie jadłaś tylko wypiłaś!”. Kalorie to kalorie…
Na tą chwile nie mam zdiagnozowanej Anoreksji. Kryje się z tym przed lekarzami i otwarcie mówię o tym na Tumblr i w gronie rodziny. Chce wierzyć, że gdy osiągnę swój cel będę potrafiła powiedzieć sobie STOP! W końcu nie podobają mi się wychłodzone osoby z niedowagą. Nie chciałabym tak wyglądać…
Mówi się, że w zaburzenia odżywiania wpada się przez brak akceptacji i problemy emocjonalne. U mnie było trochę inaczej. BED tak jakby nabyłam przez złe nawyki odżywiania wdrażane przez rodziców od małego. Chciałam wyzdrowieć dla samej siebie bo w końcu zapasłabym się na śmierć. Jednak z jednej skrajności wpadłam w drugą tłumacząc sobie, że mam tyle zapasu energetycznego na sobie, że mogłabym nie jeść przez 5 miesięcy (serio to obliczyłam). Nie pomagały standardowe teksty typu „ludzie w Auschwitz nie jedli i żyli”, „jak nie mdlejesz i się nie przewracasz to jest dobrze” i tak dalej, i tak dalej…
Ja jednak poza aspektem zdrowotnym (bo moja otyłość zdrowa nie była ani nadal nie jest) akceptowałam siebie. Chodziłam ładnie ubrana, dbałam o higienę i nie oszukujmy się nadal mam wysokie mniemanie o sobie. Poza momentami, gdy depresja mnie dojeżdża jak burą sukę wiem, że jestem zajebista. Chce mieć normalną, książkową wagę dla zdrowia. Śmieszne, że tak myśle jednocześnie się głodząc. Bo nie bójmy się to powiedzieć głośno. Jedzenie poniżej limitu podstawowej przemiany materii organizmu to GŁODZENIE SIĘ! Jednak inaczej nie potrafię… tłumacze sobie, że przez życie prawie 30 lat z BED tak rozwaliło mój organizm, że jedząc więcej, niż PPM tyje… Próbowałam zdrowo. Nie udało się. Mam ED i nie jest to powód do dumy.
Choruje na anoreksję ważąc 98 kg!
Wreszcie to powiedziałam! Mówienie o mojej wadze to mój trigger. Wstydzę się tego ile ważę. Wiem, że po mnie tego nie widać. Mam szeroki rozstaw kości, sporo mięśni (podczas badań w lipcu zeszłego roku wyszło mi, że mam około 46 kg na sobie) i generalnie mam posturę jaką mam. Nie oszukuje się. Nigdy nie będę drobna czy filigranowa. Zawsze będę postawna nawet, gdybym (odpukać w niemalowane) miała niedowagę.
Dla większości ludzi zapewne podkreślone na czerwono słowa są śmieszne. Bo Anorektyczki są zagłodzone, nie są wstanie się poruszać i generalnie mogą grać w The Walking Dead bez charakteryzacji… Dlatego krzywdzące jest to jak we własnym gronie siejemy hejt w stylu „jeśli jesz powyżej X kalorii nie nazywaj się motylkiem”, „jak nie masz niedowagi to jesteś gruby/a” i tak dalej i tak dalej.
Poza kilkoma niemiłymi sytuacjami w większości spotkałam na grupach motylkowych cudownych ludzi! Naprawdę jesteście super! I przykro mi, że razem tkwimy w tym gównie po uszy. Tyle ciepłych słów i wsparcia jak na Tumblr nie widziałam nigdzie indziej. Fakt. Jest tu sporo toksycznego kontentu, ale rozumiem, że nie każdy a wręcz większość tutaj nie akceptuje swojego wyglądu. Sama jednocześnie go akceptuje próbując go zmienić. Bo może się to wydać niektórym niepojęte kocham siebie! Nie oszukuje się. Wiem jak wyglądam i o ile w lustrze nie widzę siebie jaką jestem to waga nie kłamie. Jednak nie nienawidzę siebie. Można powiedzieć, że głodzę się z miłości do siebie… bo chce być zdrowa nie będąc otyła. Śmiech przez łzy co nie? Hipokryzja, aż wylewa się z tego zdania. Jednak tak to widzę.
W następnym poście opisze swoje plany na przyszłość i dodam opinie i swoje przemyślenia odnośnie pojawienia się u mnie zaburzeń odżywiania :)
Ciąg dalszy nastąpi!
82 notes · View notes
kasja93 · 1 year
Text
Moja historia czyli:
ED nie ma wieku i rozmiaru!
Przygotujcie sobie wygodną pozycje, coś do picia bo będzie sporo czytania. Opisze Wam tu moją historie z ED. Podzielę ją na dwie długie części i trzecią jako podsumowanie. Przed Wami part 1: o BED…
Kiedy zaczęła się moja choroba? Nie mam pojęcia. Jak może wiecie (albo i nie) mam aktualnie 29 lat.
Jako dziecko lat 90 wychowane przez rodziców żyjących za czasów komuny miałam więcej wszystkiego, niż oni. Nie byliśmy ani bogaci, ani biedni. Jako jedynaczka wszystko było dla mnie. Zaś małe pulchne dzieci budziły raczej wtedy ciepłe uczucia. W końcu takie to zdrowe a z nadmiarowego tłuszczyku dziecko wyrośnie! Tata pracował, mama zaś zajmowała się mną i domem. W domu nie brakowało jedzenia. Nikt najwyraźniej nie poinformował mojej mamy, że porcje jedzenia należy dostosować do wieku dziecka. W tamtych czasach nie było internetu ani żadnych poradników (a przynajmniej nie na tyle by były popularne takie publikacje).
Zatem na mój talerz lądowała taka sama porcja jaką jadła moja mama. I oczywiście jak nie zjadłam wszystkiego to była awantura i padały słowa w stylu „dzieci inne głodują”, „tata ciężko pracował na to jedzenie”, „to po co ja wam gotuje skoro nie jecie?” I wiele, wiele innych. Co by nie pojawiło się w domu do jedzenia musiało być zjedzone. Nie było przebacz. I tak lata leciały.
Ja byłam zaś chorowitym dzieckiem. Wieczne zapalenia płuc a na dodatek łamliwość kości. Wystarczył upadek bym zaliczyła złamanie. Nie zliczę miesięcy jakie spędziłam w gipsie. Przez osteoporozę (na szczęście szybko zdiagnozowaną z wdrążonym dobrym leczeniem została ona zahamowana) miałam permanentne zwolnienie z WFu. Niby fajnie, ale przy praktycznym braku ruchu, sporą ilością spożywanych kalorii z pulchnego dziecka zmieniłam się w ponadgabarytową nastolatkę. Żadne diety itp nie wchodziły w grę. W końcu jedzenie w domu było typowo polskie (dużo mięsa, węglowodanów etc).
Może i byłam większa od innych rówieśników nikt się nade mną nie znęcał. Nie mieli odwagi po tym jak jednego chłopaka co mnie zaczepiał znokautowałam. Nikt się tym zbytnio nie przejął z osób dorosłych. To było normalne, że dzieciaki załatwiały takie rzeczy miedzy sobą. Największym wstydem wtedy było nakablować do starych by interweniowali. Zawsze byłam samotnikiem zatem bliższe więzi zawiązałam dopiero w gimnazjum. Znalazłam sobie grupkę, której się trzymałam. Oceny miałam średnie, ale nie było ze mną problemów wychowawczych. Byłam wygadaną i pewną siebie nastolatką. Samotniczką, która tolerowała kilka osób obok siebie a jednocześnie „klejem” naszej ekipy. Jak nie było mnie w szkole grupa rozpadała się na mniejsze frakcje.
Mimo, że jako nastolatka chodziłam już w rozmiarach dla dorosłych kobiet byłam zawsze ładnie ubrana. Dbałam by ZAWSZE mieć czyste włosy, malowałam twarz tak by się nie świecić i starałam się mieć zawsze ładnie zrobione paznokcie. Koszulki nosiłam z reguły czarne by nie było widać potu pod pachami, aż odkryłam patent na przyklejanie sobie wkładek higienicznych pod pachy. Dzięki temu w technikum zawitały kolory do mojego życia.
Jak wspomniałam nikt nigdy mi nie dokuczał. Miałam chłopaka, któremu się podobałam. Sama siebie też lubiłam. Znałam swoją wartość i byłam zadowolona z tego jakim jestem człowiekiem. A że jadłam za dwóch dorosłych chłopów? To się nie liczyło.
To, że na śniadanie zjadałam trzy bułki z masłem, wędliną i żółtym serem. Wjeżdżało też dwa jajka na miękko i często kiełbasa na ciepło. Później szłam do szkoły. Tam jakiś sok, dwie bułki. Po szkole nie rzadko jakieś piwko. W domu talerz pełen po brzegi. Następnie jakaś przekąska. Ciasto albo jogurt. Następnie kolacja czyli powtórka menu ze śniadania. Naprawdę nie wiem gdzie mi się to mieściło… Najgorsze, że nie widziałam w tym żadnego problemu. Moi rodzice również. Chłopak miał ponad dwa metry wzrostu i był z niego kawał faceta. Nie był gruby po prostu był dobrze zbudowany. Ja zaś byłam kochana i wiedziałam, że jestem super taka jaka jestem.
Pomimo swojego rozmiaru XL miałam całkiem dobrą kondycję. Bez problemu nadążałam za innymi podczas wycieczek w góry. Nie przeszkadzało mi, że koleżanki najadały się kromką chleba i jajecznicą z dwóch jajek, gdy ja zjadałam 3x tyle. W końcu byłam większa od nich co nie? To normalne!
Lata leciały. Trzymałam średnio cały czas rozmiar 46/48 bo byłam dosyć aktywna zawodowo. Zaczęłam jeździć zawodowo i mojego ego wyjebało poza skale. W 2016 roku mało było kobiet za kołkiem i byłam rozchwytywana. Czułam się trochę jak celebrytka bo każdy chciał ze mną pogadać, wiele słyszałam słów podziwu. Zaczęłam jeździć na dalekie trasy i dobrze zarabiać. Mogłam sobie pozwolić by kupić fast foody nawet za granicą. Nie ograniczałam się w myśl zasady „zjem dziś pączka bo jutro mogę już nie żyć”. Mój zawód jest wysokiego ryzyka a na jednym pączku się nie kończyło. Zaczęłam odczuwać wstyd. Coraz większe ilości jedzenia zamawiane były na wynos… No bo jak? Gruba tyle żre… Tłumaczyłam się sama przed sobą, że w końcu ciężko pracuje.
Zdałam sobie sprawę, że mam problem, gdy pewnego dnia o 6 rano ugotowałam garnek spagethii na dwa dni i zjadłam całą zawartość w pół godziny… następnie poprawiłam zupką chińską i czekoladą. Potrafiłam nic nie jeść dzień bądź dwa a później zjeść na raz 30 skrzydełek z KFC, burgera, frytki i poprawić szejkiem. I nadal chcieć coś zjeść.
Byłam świadoma bycia workiem bez dna przez 5 lat. Zdawałam sobie sprawę, że coś jest nie tak, ale nie wiedziałam co to BED. Przytyłam więcej. Zaczęłam mieć problem kupić ubrania robocze. Nie mogłam już kupić ubrań w typowych sieciówkach chyba, że był tam dział SIZE PLUS. Zaczęłam głównie chodzić w męskich koszulkach rozmiar 2XL. Chciałam coś zmienić bo coraz częściej miałam wysokie ciśnienie, zatykały mi się uszy, zaczęłam sapać jak parowóz a po większym wysiłku zaczynało mi się robić ciemno przed oczami. Jedzenie na trzy tygodniową trasę przestawało mi się mieścić w bagażniku, gdy jechałam do pracy… Samo przepakowywanie go z osobówki do ciężarówki zajmowało mi prawie godzinę… Przez pół roku żywiłam się niemal wyłącznie Huel’em. Wpadało dziennie mniej więcej 1800 kalorii, co dwa trzy dni miałam napady gdzie wpadałam na stacje paliw bądź baru i brałam tyle ile zdołałam unieść po czym pożerałam wszystko w kilkadziesiąt minut. Udało mi się jednak schudnąć z rozmiaru 52 do 48. Jednak, gdy rzuciłam Huel bo miałam go już dość wróciłam do wcześniejszego rozmiaru w dwa miesiące choć zmieniłam prace na bardziej wysiłkową. Byłam jak w tym żarcie. Jestem na kilku dietach bo jedną się nie najadam.
Wtedy w moim życiu pojawiła się pani doktor z POZ, która po pół godzinnym wywiadzie skierowała mnie na badania. Wykryto u mnie stan przedcukrzycowy, insulinoodporność oraz BED. Wtedy po raz pierwszy o tym usłyszałam.
Zaburzenia odżywania dla mnie to była tylko anoreksja oraz bulimia. A jak wiadomo „anorektyczki są chude a bulimiczki rzygają” a ja nie należałam do żadnej grupy… O ile dwie pierwsze choroby udało się ustabilizować lekami i pomóc nieco dzięki temu z BED. Jednak farmakologia to nie było wszystko. Potrzebna była zmiana myślenia, przyzwyczajeń, nawyków, stylu życia. Obsesyjne myślenie o jedzeniu, kupowania go nadmiar, wyrzucanie go, wyciąganie go z kosza na śmieci i dojadanie… Wyrzuty sumienia… Chodzenie po sklepie i robienie czterech okrążeń z wózkiem pełnym zakupów by wytłumaczyć sobie, że nie jest mi ono potrzebne. Ucieczki ze sklepu, płacz w aucie… Odinstalowywanie i instalowanie ponownie aplikacji z dowodem jedzenia. Wtedy odkryłam lodówki społeczne. Potrafiłam rano przynieść mnóstwo produktów spożywczych, gotowych dań by przez cały dzień walczyć by tego nie zjeść, płakać i wpadać w histerie a później wieczorem wszystko pakować i rozhisteryzowanym zostawiać to w lodówkach społecznych na drugim końcu miasta. Po powrocie do domu wypijałam alkohol by nie móc wsiąść do samochodu (jazda po pijaku to coś czego bym w życiu nie zrobiła).
Zapowiedź cukrzycy odeszła. Tak samo insulinooporność. Przestałam brać stopniowo insulinę. Pojawiło się uczucie głodu i pełności. Zdałam sobie sprawę, że chyba nigdy wcześniej nie odczuwałam sytości. Wcześniej nigdy nie czułam się najedzona. Pojawiały się wciąż napady jednak nauczyłam się gryźć i wypluwać to co zjadałam… potrafiłam zapełnić tak worek na śmieci nawet 4 kg przeżutym jedzeniem nim poczułam się psychicznie najedzona… Obrzydlistwo, wiem…
Mijały kolejne miesiące. Pojawił się jadłowstręt i strach przed jedzeniem. Strach przed zakupami. Obsesyjne liczenie kalorii, odmawianie sobie wszystkiego. Jadłam tylko wtedy, gdy musiałam ze względu na swoją prace choć i tak szykowałam sobie za wiele. Jednak było to i tak mało względem tego co było wcześnie… limity po 1000 czy 1500 kalorii podczas napadu to było nic w porównaniu do wcześniejszych lat.
Tak we wrześniu 2021 roku uświadomiłam sobie, że zachorowałam na anoreksję z wagą 133 kg…
Ciąg dalszy w następnym poście.
83 notes · View notes
kasja93 · 1 year
Text
Moja historia czyli:
ED nie ma wieku ani rozmiaru!
Jest to ostatnia część z tej serii. Na tą chwile. Pewnie pojawi się czwarta, gdy osiągnę wymarzoną wagę 60 kg i przejdę na recovery. Jednak na ten moment… Chce tu podzielić się z wami moimi przemyśleniami na temat choroby, przyszłości i uczuciami jakie mam względem tego wszystkiego…
Czy mam pretensje do moich rodziców? Nie.
Rozumiem kulturowe podłoże słów typu: „jedz bo się zmarnuje”, „za dobrze masz ja jak miałem/am tyle lat co ty to mogłem pomarzyć o tym” i tak dalej. Sama się tak zachowuje. Nie mam dzieci, ale zwierzakom chce dać jak najlepsze warunki. Bardzo pilnuje by ich nie „zapaść” i nie zrobić im krzywdy dając za dużo. W końcu jestem za nie odpowiedzialna. Wiedza społeczna się poszerza. Kiedyś nikt się nie przejmował zbytnio dietetyką. Dlatego nie mam pretensji do moich rodziców, że dali mi takie nawyki jak nie inne. Ja zapewne na ich miejscu też popełniałabym błędy. Zarówno gdybym żyła w tamtych czasach jak i gdyby teraz pojawiło się w moim życiu dziecko.
Jestem wdzięczna moim rodzicom, że zawsze powtarzali bym była twarda, nieugięta i doceniała swoją wartość. Pewnie dlatego nigdy nie pozwalałam sobie w kasze dmuchać. Choć z drugiej strony może gdybym nie była tak zawzięta i waleczna szybciej bym dostrzegła problem?
Pretensje mogę mieć zaś do lekarzy. Czemu żaden nie powiedział, gdy byłam dzieckiem „pani/pana dziecko jest grube! Trzeba coś z tym zrobić bo zrobi się z tego problem!” ? Wiem, że niektórzy z was nabawili się ED przez takie podejście zwracania uwagi na wagę… Może to egoistyczne podejście, ale żałuje, że nikt nie wylał wiadra zimnej wody na głowę moją i moich rodziców wcześniej nim doprowadziłam się do takiego stanu. Chociaż pewnie nic by to nie dało. Póki ktoś sam nie zrozumie, że ma problem nikt i nic nie sprawi, że problem zniknie. Nad wszystkim trzeba pracować nic nie przychodzi od tak…
Bo doprowadziłam się. Tak. JA! Niewątpliwie nawyki nauczone w dzieciństwie i słowa „nie odejdziesz od stołu póki nie zjesz wszystkiego” miały ogromny wpływ na moje zaburzenia tak sama nic z tym nie robiłam już jako osoba dorosła. Było mi tak dobrze, miałam na to wywalone i czułam się okej we własnym ciele. Fakt. Dobierałam ubrania tak by nie eksponować swoich mankamentów, ale COME ON! Liczy się charakter a ten mam ZAJEBISTY!
Jestem zadowolona, że udało mi się wyjść z BED. Choć duchy przeszłości wciąż mnie nawiedzają powodując paniczny strach przed jedzeniem. Raczej piętno tego zaburzenia zostanie ze mną na zawsze. Muszę się jednak z tym nauczyć żyć i ignorować podszepty i chęć wciągnięcia wszystkiego jak odkurzacz.
Zadowolona z wejścia w anoreksję nie jestem. Jakiś czas temu powiedziałam rodzicom o tym, że najpewniej na to choruje (nie robiłam badań). Ustaliliśmy zasady, których muszę się trzymać. Czuje, że mniej więcej trzymam w ryzach anoreksję… albo raczej pozwalam jej robić określone rzeczy. Nie wiem jak dobrze to ująć. Nie chce zagłodzić się na smierć. Nie chce wyglądać jak kościotrup. Chce żyć i mieć „książkową” wagę do swojego wzrostu. Wiem, że odchudzanie uzależnia. Napisałam oświadczenie i list do siebie samej z przeszłości. Mam nadzieje, że będzie on poduszką bezpieczeństwa w razie gdyby mi odwaliło. Jeśli zejdę poniżej 55 kg wagi rodzice mają dać mi oświadczenie i list. W oświadczeniu jest napisane, że mam iść na terapie. Wiem, że to może i tak nic nie dać, ale pragnę wierzyć, że jeśli do tego dojdzie będzie to „kubeł zimnej wody”.
Nie wiem jak mój organizm będzie się zachowywał w przyszłości. W planach mam, że przy osiągnięciu wagi 65 kg (moje ugw to 60) zacznę powoli wchodzić w tryb recovery. Mam nadzieje, że obędzie się bez terapii, że autoterapia pomoże mi. Chciałabym wierzyć, że za te kilka lat będę już wolna od zaburzeń, które będą tylko wspomnieniem bólu i przykrych doświadczeń. Patrząc na drogę, którą pokonałam chciałabym wierzyć, że jestem w jej połowie.
Fajnie by było zrobić te posty okraszone zdjęciami co nie? Jednak wiecie co? Jako dorosła osoba unikałam robienia sobie zdjęć. To zawsze ja trzymałam aparat i byłam team anty self stick. Co się zaś tyczy zdjęć, gdy byłam dzieckiem… miałam ich dużo. Widać było jak z roku na rok robie się grubsza. Gdy byłam na początku drogi wyjścia z BED wzięłam je wszystkie… Podarłam, spaliłam i wyrzuciłam. Płakałam przy tym… Sporo wówczas płakałam. Jednak jedyne co mogę pozytywnego powiedzieć to to, że nie czułam nienawiści do siebie czy innych. Do jedzenia owszem żywiłam i nadal żywię negatywne uczucia. Ale nie nienawidzę… Pragnę wierzyć, że kiedyś będę miała wywalone na to co i ile jem. Nie w taki sposób jak podczas BED, ale w taki normalny i zdrowy sposób. Jednak nie będę się oszukiwać. Droga do tego jest daleka, kręta i pełna bólu, porażek i przykrych doświadczeń. Nie chce się oszukiwać i powtarzać frazesy, które często widzę: „schudnę do XX kg a później już będę się zachowywać normalnie”. Nie nie będziesz. Ani ja, ani ty, ani nikt inny kto ma zaburzenia odżywiania nie zacznie od tak zachowywać się normalnie. To jak z alkoholikiem. Jest się nim całe życie, można jedynie pozostać trzeźwym. I tu jest tak samo. Zaburzenia odżywiania zawsze w nas będą siedzieć. Jak będziemy mieli dużo szczęścia to pozostaną uśpione i tylko do czasu usłyszymy ich szept. Jednak najpewniej będą one podnosić łeb co jakiś czas zalewając nas falą okropnych uczuć i myśli.
Jednak bądźmy dobrej myśli. Może jednak będzie dobrze? Albo chociaż nie tak źle jak w najczarniejszych scenariuszach. Zawsze staram się myśleć pozytywnie, ale w granicach realizmu. Choć bywają dni gdzie mam naprawdę złe myśli. Dlatego też leczę się psychiatrycznie z powodu stanów depresyjnych oraz lękowych. Nikt kto spotkałby mnie na ulicy i chwile ze mną pogadał nie stwierdziłby z czym się zmagam. Bo jak? Ta uśmiechnięta, serdeczna, żartobliwa kobieta o ciętym języku miałaby być chora? Na depresje, stany lękowe i jeszcze zaburzenia odżywiania?
Kutfa jestem mistrzem w ukrywaniu co czuje. Spotkałam tylko jedną osobę w życiu , która potrafiła przejrzeć mnie na wylot i wiedziała jak naprawdę się czuje. Sama siebie potrafię oszukać wmawiając sobie, że jest gites. Tylko tak naprawdę nie jest a ignorowanie problemów sprawi, że gdy w końcu się załamiesz przygniotą cię i pogrzebią. Ja przeszłam takie załamanie nerwowe w połowie grudnia. Do marca miałam myśli samobójcze. Rezultat 4 lat udawania przed wszystkim w tym przed samym sobą, że jest okej, że to tylko chwilowe, że jak zajmę się pracą będzie dobrze. Tylko nie było…
Pragnę wierzyć, że kiedyś obudzę się i stwierdzę „jest dobrze, kocham siebie, kocham życie, uwolniłam się z więzów, które sama sobie nałożyłam i schowałam wszystko co złe głęboko w zaspawanej skrzyni” i nie będzie to jednorazowe uczucie… chce wierzyć, że to będzie moja normalność :)
Dlatego cieszę się, że @pozarta podsunęłaś mi propozycje do napisania tego. Faktycznie takie wyrzucenie z siebie tego wszystkiego i publiczne obnażenie się pomaga :) dziękuje.
Opisanie tego nie było takie trudne. Najgorsze było przyznać się do wagi jaką miałam i jaką mam. Aż się trzęsłam z nerwów, gdy o tym pisałam. Teraz zaś jest mi to już obojętne. Wyznałam wszystko co chciałam i spojrzałam prawdzie w oczy. Fakt nie opisywałam tu sposób na „niejedzenie” czy „jedzenie by nikt nie widział” (pozdrawiam samą siebie z przed 11 lat, która pracując na kuchni w wakacje potrafiła wyjadać niedojedzone frytki z talerzy gości mając dyżur na zmywaku) bo nie chce by stało się to inspiracją. Zdaje sobie sprawę, że mogą to czytać osoby dopiero „wchodzące” w zaburzenia odżywiania i nie chce im podsuwać pomysłów…
38 notes · View notes