Tumgik
#alkohol a krople do oczu
hellosmart · 2 years
Text
Krople do oczu - pomoc w okresie zwiększonego zapylenia powietrza
Szczególnie w okresie wiosennym nasze oczy są narażone na podrażnienia, czy łzawienie, które może powodować uciążliwy dyskomfort. Dlatego warto wcześniej zaopatrzyć się w odpowiednie krople do oczu, które przyniosą ulgę oczom i pozwolą komfortowo spędzać dzień - nawet w przypadku zwiększonego zapylenia otoczenia.
Tumblr media
Krople do oczu - na co mogą pomagać?
Wykorzystując nawilżające krople do oczu, można poprawić komfort widzenia u osób, które muszą zmagać się z zespołem suchego oka. Warto wiedzieć, że w skład kropli wchodzą takie substancje, jak między innymi: kwas hialuronowy, karbomery, czy alkohol poliwinylowy. Wykorzystując krople do oczu pozwalamy na uzupełnienie cieczy łzowej, której niewystarczająca ilość może prowadzić do szeregu dolegliwości takich jak: suchość, pieczenie, zaburzona ostrość widzenia, czy nawet swędzenie oczu. Co ciekawe, wykorzystując krople bez konserwantów pozbywamy się ograniczeń dotyczących okresu stosowania, dzięki czemu można wykorzystywać preparaty tak często i długo jak tylko chcemy. Z kolei warto zwrócić uwagę, że w przypadku podrażnienia oczu, najlepiej sprawdzą się ziołowe krople.
Najlepsze produkty od HelloSmart
HelloSmart to platforma pozwalająca na utworzenie wirtualnego koszyka z zakupami, a następnie porównanie oferty z setek sklepów - tak by wybrać tą najkorzystniejszą. Potrzebujesz skuteczne i przebadane krople do oczu? Wejdź na naszą stronę i zapoznaj się z ofertą!
0 notes
wiadomosciprasowe · 3 years
Text
Co Polacy wiedzą o użytkowaniu nawilżających kropli do oczu – jak wybierać je mądrze?
Na dzisiaj https://www.ziolowe.pl/co-polacy-wiedza-o-uzytkowaniu-nawilzajacych-kropli-do-oczu-jak-wybierac-je-madrze/
Co Polacy wiedzą o użytkowaniu nawilżających kropli do oczu – jak wybierać je mądrze?
Tumblr media
INFORMACJA PRASOWA Warszawa, 25 czerwca 2021 r. Co Polacy wiedzą o użytkowaniu nawilżających kropli do oczu – jak wybierać je mądrze? Stanowią natychmiastową pomoc i […]
#Kropledooczu
0 notes
jarzebinka-ff · 3 years
Photo
Tumblr media
Przerwana Cisza - Cisza nad jeziorem (3/3)
Szkolne błonia nocą owiane były wieloma legendami i opowieściami, na które kolejne pokolenia adeptów Hogwartu wciąż nakładały nowe warstwy, powielając je przed wesoło trzaskającym ogniem kominków w pokojach wspólnych, ku uciesze zgromadzonej gawiedzi. 
Szkolne błonia za dnia tętniły życiem, moszcząc na swoich zielonych trawach wesołe grupki uczniów, wygrzewające się w słońcu, w przerwie między kolejnymi lekcjami. Można było wtedy usłyszeć luźne rozmowy, śmiechy, czy też intensywne dyskusje na temat zbliżających się egzaminów. Niektórzy wylegiwali się w cieniu drzew z ulubioną książką, inni moczyli stopy w turkusowych wodach jeziora, a jeszcze inni przerzucali się kaflem lub spacerowali, rozkoszując się  bajecznymi krajobrazami szkockich wzgórz. 
Szkolne błonia za dnia były przyjazne i znajome.
Nocą gwar zamierał, zalewając błonia tajemniczą mgłą z jeziora i dudniącą w uszach ciszą. 
Nocą wszystkie kształty nabierały nowej ostrości, a każdy dźwięk, jak szelest drzew na wietrze czy pohukiwanie sów na szkolnej wieży, był dużo głośniejszy i pełen nieznanej grozy, będącej połączeniem wyobraźni i opowieści o stworach, kryjących się w Zakazanym Lesie. 
Nocą na błoniach magia działa się bez użycia różdżki. 
James pokochał szkolne błonia po raz pierwszy, gdy tylko postawił na nich stopę pod przykryciem peleryny niewidki. Wszystko było wtedy dla niego tak świeże i nowe, a zarazem ekscytujące za sprawą barwnych opowieści jego ojca, Fleamonta, którymi raczył go często do snu.  
Po raz drugi James zakochał się w błoniach, gdy w ferworze wolności, której jeszcze nigdy nie zaznał aż tak dosłownie, szarżował brzegiem Zakazanego Lasu pod postacią jelenia. Czuł wtedy tak niemożliwą do opisania na codzień jedność z naturą, jakby był częścią wielkiej, pulsującej i oddychającej istoty, która stanowiła wspólne serce każdego żyjącego organizmu. Trawa pachniała świeżej, powietrze smakowało ostrzej, woda była dużo bardziej orzeźwiająca, a księżyc oświetlał wszystko z mocą płonącego ogniska. 
Po raz trzeci James zakochał się w błoniach, gdy zobaczył delikatny zarys kobiecej sylwetki, brodzący w niemal czarnych wodach jeziora i oświetlany jedynie przez wątłe światło przebijającego przez chmury księżyca. 
Nie musiał widzieć jej twarzy, by rozpoznać ogniste włosy, wiotką talię czy kształtny nos. 
Lily Evans nocą na szkolnych błoniach była zjawiskiem niemal tak pełnym magii, co jednorożec. 
James przystanął przy najbliższym drzewie, uważając, by nie przerwać kojącej ciszy i nie spłoszyć dziewczyny. Stał tak i chłonął jej widok przez jakiś czas, odmierzany może jedynie pohukiwaniem siedzącej na gałęzi sowy. 
Było ciepło, więc Lily miała na sobie jedynie luźną, żółtą sukienkę, która w blasku światła sprawiała, że przyglądający im się księżyc mógłby się poczuć zagrożony utratą swojej pozycji jako najjaśniejszego punktu w okolicy. Długie włosy powiewały na wietrze, okalając białe ramiona dziewczyny, a jej bose stopy posyłały w wodzie kręgi, które rozchodziły się coraz to szerzej w głąb jeziora, by w końcu ustąpić miejsca nowej fali. 
Jeszcze tydzień temu James trzymał Lily w swoich ramionach, kołysząc się z nią do powolnej ballady. Wspomnienia tego wieczoru wracały do niego często w przeciągu ostatnich dni. Myślał o tym wtedy, gdy wymieniali uprzejmości podczas zebrań prefektów; myślał wtedy, gdy obserwował, jak Lily w skupieniu odmierza składniki do swoich eliksirów oraz wtedy, gdy czasem (a może tylko mu się zdawało?) przyłapywał ją na tym, jak dziewczyna go obserwuje. 
Pamiętał czerwoną sukienkę w stokrotki, bose stopy, wzniesioną w górę butelkę szampana... 
I kto by pomyślał, że Lily lubi śpiewać? 
Ciszę znów przerwał jej głos, ale tym razem nie był tak donośny i zaczepny jak wtedy, gdy pod wpływem alkoholu tańczyła na stole. Tym razem był cichy, ledwie odbijając się od tafli jeziora, jakby śpiewała pod nosem kołysankę dla okolicznych stworzeń i zazdrosnego księżyca. 
Something in the way she moves Attracts me like no other lover
James wyprostował się, nasłuchując, bo jej głos przeszedł teraz niemal w szept. Sam nie był już pewny, czy powinien zostać, czy może odejść, bo miał wrażenie, że przeszkadzał jej w czymś niesamowicie intymnym i prywatnym. Za każdym razem, gdy postanawiał odejść, jego stopy odmawiały jednak posłuszeństwa. 
Był jak marynarz, wiedziony na skały za sprawą syreniego śpiewu. Wiedział, że już niedługo jego statek się rozbije - czy tego chciał, czy nie. 
You're asking me will my love grow I don't know, I don't know
Krążyli ostatnio wokół siebie jak planety, nie mogąc się spotkać z powodu dzielących ich asteroidów. Czy ta noc i ten taniec cokolwiek znaczyły?  
You stick around, now it may show I don't know, I don't know
Lily odwróciła się, rozchlapując stopami wodę, po czym zamarła, wpatrując się w Jamesa, który musiał być teraz zaledwie cieniem, opartym o pień drzewa. Przypominała mu spłoszoną łanię, która na widok myśliwego zastyga, by później rzucić się do ucieczki. 
— Kto tam? — spytała nieco drżącym głosem, tak innym od cichego pomruku, towarzyszącego jej śpiewom. 
James zrobił krok do przodu, zapalając mały promień na końcu różdżki, by lepiej oświetlić swoją twarz. 
— To tylko ja — odparł. — Nie chciałem cię wystraszyć... 
— Potter — jęknęła Lily, łapiąc się za serce. — Co ty masz z tym skradaniem się? Przysięgam, że czasem mam wrażenie, jakbyś wyrastał spod ziemi... 
James uśmiechnął się, robiąc kolejny krok w jej stronę. 
— Wychodzi na to, że ostatnio prowadzi mnie twój głos, Evans — zażartował i nawet z daleka mógł zobaczyć, jak dziewczyna przewraca oczami. — Nie wiedziałem, że masz taki talent muzyczny. Może niedługo wygryziesz Celestynę, kto wie? 
Kolejne dwa kroki do przodu. Był teraz już całkiem blisko brzegu jeziora. 
— Och, zamknij się! — Lily zaśmiała się. 
Zrobiła zamach nogą, ochlapując go lodowatą wodą. 
— Hej! — krzyknął James, też się śmiejąc. — Sama tego chciałaś! 
Zdjął buty i wbiegł do wody, szarżując prosto na nią i chlapiąc przy tym w koło. Lily zapiszczała, zasłaniając się rękami. Gładka tafla jeziora wzburzyła się, szumiąc rozbijanymi o brzeg falami, pohukująca sowa wzbiła się do lotu, a po nocnej ciszy na chwilę nie został już nawet ślad. 
— Dość, dość! — krzyknęła Lily, nadal śmiejąc się, gdy James złapał ją za ramiona, gotów wrzucić ją do wody. — Poddaję się, Potter! 
Odwróciła się do niego przodem, odgarniając mokre kosmyki włosów z twarzy. 
— To podstęp — powiedział James, starając się nie skupiać wzroku na jej ociekającym wodą dekolcie. — Lily Evans się nie poddaje! 
Lily zachichotała, unosząc brwi. 
— A jednak... 
Stali teraz tak blisko siebie. Za blisko. James poczuł, że jeszcze chwilę i zostanie więźniem jej zielonych oczu już na zawsze. 
— Co tutaj robisz sama w nocy? — spytał, puszczając jej ramiona i robiąc krok w tył. — Nie boisz się magicznych stworzeń? 
Lily prychnęła, wpatrując się w jego oczy z jakimś dziwnym wyrazem twarzy. 
— Prawdopodobnie z różdżką jestem tutaj najbardziej niebezpiecznym gatunkiem, Potter — odparła zaczepnie. — Lubię tu czasem posiedzieć w nocnej ciszy... Oczyścić głowę... Pomyśleć...
— I śpiewać — dodał James, szczerząc zęby. 
— I śpiewać — potwierdziła Lily i nadal na niego patrząc zanuciła, rumieniąc się: — Somewhere in her smile she knows, that I don't need no other lover... To Beatlesi... — wyjaśniła cicho, przybliżając się do niego. 
— Wiem. Remus czasem ich słucha — powiedział nienaturalnie niskim dla siebie głosem James, czując jak jego puls zaczyna przyspieszać. 
Czy to możliwe, że wtedy, w wielkiej sali to było coś więcej, niż alkohol płynący w jej żyłach? Nawet jeśli jednak żywił taką nadzieję, to nie pozwalał swoim myślą brnąć w te rejony. To było niebezpieczne i nie był pewien, czy byłby w stanie się kontrolować, gdyby porzucił na dobre fasadę jej przyjaciela. Poprzysiągł sobie jakiś czas temu, że da jej spokój i zamierzał dotrzymać słowa. 
— No proszę, znawca mugolskiej muzyki — zażartowała zaczepnie Lily, stojąc teraz tak blisko, że James widział krople wody, błyszczące jak diamenty na jej rzęsach. — A to znasz? Imagine me and you, I do, I think about you day and night... 
James nie był w stanie nic powiedzieć. Mógł jedynie pokiwać przecząco głową, zgodnie z prawdą, obserwując, jak Lily robi kolejny krok w jego stronę. 
— Szkoda — szepnęła, kładąc niepewnie dłoń na jego piersi. — To bardzo dobra piosenka... 
— Brzmi dobrze... — odpowiedział cicho, patrząc na nią z góry i zastanawiając się, czy to wszystko nie jest może snem, z którego za chwilę obudzi go chrapanie Syriusza. — Evans... 
— Nie martw się, tym razem nie jestem pijana, James — powiedziała z kokieteryjnym uśmiechem. — Doskonale wiem, co robię. 
Woda znów znieruchomiała wokół nich, jakby nasłuchiwała ich rozmowy. 
— A co... robisz? — spytał James, nadal nie ufając swoim instynktom. 
— To, co powinnam była zrobić już dawno temu. 
Lily wspięła się na palce, zaciskając dłoń na jego koszuli. Jej oddech przyjemnie połaskotał jego policzki. Wpatrywała się w jego oczy, z ustami niemal muskającymi jego wargi. 
— Wild horses couldn’t drag me away... — zanuciła ledwie słyszalnie, po czym zamknęła dzielący ich dystans. 
Błonia były tak ciche, że James niemal słyszał jej bicie serca. Zamknął oczy, pozwalając instynktom choć na chwilę przejąć kontrolę nad własnym ciałem. Jej pocałunek był delikatny, jakby pełen niepewności - zupełnie, jakby pytała go o pozwolenie. 
James znieruchomiał, czując się zupełnie sparaliżowany. 
Całował Lily Evans. 
Lily Evans całowała jego. 
— James...? — szepnęła Lily, odsuwając się nieco od niego i wpatrując w jego oczy z niepokojem. — Ja... my... Powiedz coś! 
James przełknął głośno ślinę i miał wrażenie, że odgłos jego zakłopotania zabrzmiał jak grzmot w otaczającej ich ciszy. 
— Lily... — wydukał, nadal czując ciepło jej dłoni na swojej piersi. — Ty... my... 
Patrzyli na siebie przez chwilę, po czym niemal równocześnie się zaśmiali. Ręka Jamesa odruchowo powędrowała do jego włosów. 
— Myślałam, że ty... — powiedziała Lily — no wiesz, tyle razy mnie zapraszałeś na randkę, że... Ale jeśli nie, to... to okej... 
— Lily — przerwał jej James, czując jak jego otępiały mózg wreszcie zaczyna wchodzić na wyższe obroty. — Nie, nie... To nie to... Ja zawsze... no wiesz... Tylko myślałem, że ty... że my... Że chcesz... się przyjaźnić — zakończył najlepiej, jak tylko potrafił, biorąc pod uwagę to, że żadne z nich nie potrafiło sklecić teraz pełnego zdania. 
Lily zachichotała, po czym powoli przeniosła drugą dłoń na jego szyję, wplatając palce w jego niesforne, nieco kręcone włosy. Całym wysiłkiem woli James powstrzymał się, by nie przymknąć oczu. 
— Kto by pomyślał, że ten bystry James Potter może być aż tak ślepy — szepnęła, unosząc zaczepnie brwi. — Nie chcę się przyjaźnić, James. 
— Nie? — spytał głupkowato, niemal zapominając już, że nadal stoją w wodzie. 
Nie czuł chłodu jeziora. Miał wrażenie, że całe jego ciało aż płonie od ciepła, epatującego z Lily. 
— Nie... — odparła. — Już nie. 
Tym razem to James zrobił krok w jej stronę, patrząc na nią z góry. Przejechał powoli dłonią w dół nagiej skóry jej gładkiego ramienia, aż w końcu położył ją na jej talii - ostrożnie, jakby ciągle stąpał po kruchym lodzie, który mógł pęknąć pod wpływem jednego, niewłaściwego kroku. 
Czy to wszystko działo się naprawdę? 
Ciepło jej ciała było chyba najbardziej realną rzeczą od dawna. 
— James...? — Lily znów na niego spojrzała, wstrzymując oddech, jakby oczekiwała na jego ruch. 
— No to chyba koniec przyjaźni... — szepnął, czując, jak odzyskuje władzę nad swoim ciałem. 
Jednym ruchem przyciągnął ją do siebie, przelewając na jej usta wszystkie te lata, gdy marzył dokładnie o tym momencie. 
Dźwięk ich oddechów i bijących serc wypełnił ciszę. 
------- 
Alleluja, wena pozwoliła dokończyć Przerwaną Ciszę :) Chętnie usłyszę Wasze przemyślenia i życzę Wam udanego tygodnia!
12 notes · View notes
the-purest-wolf · 4 years
Text
Czasami serce ma dwa kształty 2 [Athos/Porthos/Aramis] - Musketeers
Meg Myers - Heart Heart Head->  https://www.youtube.com/watch?v=Xvh_0CuMMtM Córka - Młodzież -> https://www.youtube.com/watch?v=VEpMj-tqixs --- Gorąco.
- Oliwier! Czemu nie możesz być jak twój brat! - krzyczy wzburzony mężczyzna patrząc z pogardą na syna. Dwie pary, bladoniebieskich oczu wpatrują się w siebie z uporem. Jednak Oliwier nie da się sprowokować. Ma dość walk.
Nienawidził swojego ojca - pomyślał patrząc na szpiczasty, blady nos i ostry podbródek. Mężczyzna przypominał prostokąt, długi jak tyka o wielu prostych krawędziach oraz ostrym jak brzytwa języku.
Czego, by nie zrobił, ojciec i tak będzie niezadowolony. Athos zmarszczył brwi wkładając kęs steku do ust, spoglądając z roztargnieniem na mężczyznę na przeciwko.
Tomasz.
Ulubiony syn, a zarazem jego młodszy brat.
Thom miał lekko zaokrągloną twarz o ciepłej, słonecznej barwie. Krótkie, lecz gęste, brązowe loki opadały zawadiacko na czoło, co i rusz zakrywając ciemnozielone oczy.
Wyglądał jak matka.
Może dlatego ojciec wolał Thomasa, w końcu on sam był zbyt podobny do Comte de la Feré.
Nie mogli się dogadać.
- Słucham? - spytał Athos wpatrując się w czerwoną twarz ojca.
- Trzeba było odciąć te kocie uszy skoro i tak ich nie używasz. Najwidoczniej służą tylko jako ozdoba - oznajmił rozgniewany Comte de la Feré. Matka siedząca u boku mężczyzny ściskała nadgarstek małżonka posyłając mu ostre spojrzenie.  
No tak.
Nie ważne jak bardzo Athos chciałby się oszukiwać - pomyślał patrząc po rodzinie - nigdy nie będzie do końca człowiekiem w ich oczach. W końcu tylko on odziedziczył rzadki gen zmiennokształtnych po przodkach ojca.
Podobno matka w pierwszych latach jego życia, nie mogła spać, bojąc się, że Comte de la Feré okaleczy syna.
"Obrzydlistwo" tym był w oczach ojca.
- Oliwier, zastanawialiśmy się, kiedy poprosisz Annę o rękę - rzekła spokojnie matka, patrząc wymownie na męża. Jacqard Armand  Comte de la Feré pogładził drobną dłoń Évelyne rozluźniając się przy stole.
Dzięki Bogu za matkę - pomyślał Athos wpatrując się w szczupłą szatynkę o zdrowej, pocałowanej słońcem cerze. Na zaokrąglonej twarzy odznaczał się mały nos oraz soczyście zielone oczy okalane wachlarzem, gęstych rzęs.
Comtessa Évelyne nie raz była jedyną, która odciągała wściekłego ojca od poranionego Athosa.
Pamięta jak matka dostała pilne wezwanie . Kobieta zniknęła raptem na dwa dni, powierzając opiekę nad sześcio- i  dwunastoletnim synem,  staremu zarządcy - Joahimowi.
Pamięta jak ćwiczył szermierkę z fechmistrzem w starej sali balowej, kiedy do pomieszczenia wpadł przestraszony Thomas.  Chłopiec wbiegł w otwarte ramiona brata, mamrocząc niespójne zdania pod nosem.
- P-potknąłem się Oli, przysięgam! Nie chciałem! - zawyło dziecko próbując wspiąć się na Athosa. Zdezorientowany brunet strzepnął uchem spoglądając przelotnie na fechmistrza, który postanowił słusznie wykorzystać niespodziewaną przerwę, racząc się wodą stojącą w szklanej karafce, na jednym z drewnianych stołów.
- Powoli Thom, co się stało? - spytał chowając miecz do pochwy, by po chwili owinąć ręce dookoła przestraszonego brata.  Szatyn czknął odrywając głowę od ciała brata, spoglądając na niego ciemnymi,  mokrymi oczami.
- Rozlałem wino na dokumenty ojca! - zaskomlał  chłopiec, drżąc w ciepłym uścisku Athosa.
Niedobrze.
Z korytarza dobiegł ich głos starego Joahima.
- Monsieur, proszę zaczekać!
Jednak było już za późno.
Jacqard Armand  Comte de la Feré stał w drzwiach starej sali balowej w całej swej okazałości.  Z zalanych winem dokumentów, spadały karminowe krople, uderzając o białe kafle, przywodząc na myśl krew.
Blade oczy wypatrzyły fechmistrza, dając mężczyźnie jasno do zrozumienia, że lekcja szermierki się skończyła.
Athos czuł drżenie brata w ramionach.
- Umowa z Królewskim Sommelierem jest nieważna! - oznajmił czarnowłosy mężczyzna o siwych skroniach, wpatrując się w oczy pierworodnego.
Oboje wiedzieli jak to się dalej potoczy.
- To moja wina, ojcze - wyznał Athos czując jak ciało brata sztywnieje w jego ramionach na tę wieść. Joahim, także nie wydawał się być zadowolony z tej odpowiedzi. Stary zarządca stanął obok swego Pana chcąc zaprotestować, jednak Comte nawet na niego nie spojrzał.
- Będę teraz musiał wrócić do Paryża, by spisać nową umowę, uprzednio wyjaśniając Sommalierowi, że pierwszy dokument oraz jego kopia utopiły się w kupionym przez Króla, trunku - wysyczał mężczyzna podchodząc do synów, nawet na chwilę nie spuszczając wzroku z Athosa.
Rodzina de la Feré słynęła z wybornych win...
Umowa musiała być niezwykle ważna, chociaż z drugiej strony, dlaczego ojciec trzymał alkohol przy takich rzeczach? Nie było to najrozważniejsze posunięcie.
- T-to ja ojcze! - zakrzyknął Thomas odrywając się od ciepłego ciała brata. - Uderzyłem w biurko, a butelka przewróciła się na dokumenty, nim zdążyłem ją złapać - oznajmił chłopiec dzielnie patrząc Comte w oczy.
Przez krótką chwilę Athos miał nadzieję. Nadzieję, że ujdzie im to na sucho.
Jednak brunet znał swojego ojca.
- Wyjdź Thomasie - zarządził Comte de la Fere rażąco ignorując wypowiedź syna.
Stal w oczach, lodowaty ton i ciężka ręka.
Tylko tyle Athos mógł dostać od swojego ojca.
Brunet starał się wyglądać na pewnego siebie, mimo strachu trawiącego jego ciało. Nie pozwoli się zastraszyć.
- Thom, idź - zarządził z wysoko uniesionym podbródkiem. Mógł być zmiennokształtnym, lecz nadal był także dumnym synem znamienitego rodu.
Wiedział, że wyglądał i zachowywał się jak kopia ojca.
- Ale-
Niestety nie ważne ile razy został uderzony,  nie mógł wyzbyć się tego szyderczego spojrzenia, którego tak nienawidził jego ojciec.
- Joachimie, zabierz mojego syna do jego pokoju - rozkazał Comte de la Fere wiedząc, że jego głos jest prawem w tym domu. I mimo, że stary zarządca, który tyle razy stawiał się swemu Panu, próbował powstrzymać to szaleństwo, tym razem nie walczył.
Widział pogardę w bladoniebieskich oczach chłopaka, która odbijała się w chłodnych tęczówkach na wprost niego.
Dwie góry lodowe.
Ojciec i syn toczyli własną, niewidzialną bitwę, której nikt nie mógł powstrzymać.
Stary zarządca złapał syna swego Pana za ramiona, prowadząc ich do drzwi szepcząc modlitwę do Świętego Judy. Słysząc miecze wydobywane z pochew, błagał, by tym razem wygrana przypadła Oliwierowi.
- En garde, kocie.
Drzwi zatrzasnęły się za nimi odcinając ojca i syna od reszty świata.
Oboje tańczyli teraz ze śmiercią.
- Oliwier!
Brunet złapał się za piekący policzek upuszczając widelec na porcelanowy talerz. Ukrył zaskoczenie powoli malujące się na jego licu, gdy patrzył na wściekłego ojca po jego prawicy.
- Odpowiedz matce  - warknął starszy mężczyzna wciąż trzymają bladą dłoń w górze.
Ręka wyglądała jak cicha groźba, chociaż w przypadku ojca, obietnica jest trafniejszym określeniem. W końcu nigdy nie kładł się spać, bez kolejnych siniaków.
- Za tydzień - odchrząknął odkładając nóż na talerz, powoli wstając od stołu. - Dziękuję za posiłek - mruknął kierując się do drzwi nie chcąc patrzeć na smutek malujący się na twarzach matki oraz brata. Jednak blade oczy jak zwykle znalazły bliźniaczą parę tęczówek.
Ojciec nie wyglądał na zadowolonego.
Huh.
O czym on myślał?
Przez tyle lat próbował zadowolić tego zgorzkniałego mężczyznę. Jednak nawet wieść o ślubie nic nie znaczyła dla starego Comte de la Fere.
Przypomniał sobie ból, naznaczonego płytkimi ranami torsu oraz agonię połamanych żeber, które przebiły płuca.
Krew zalewającą usta.
Brak tlenu...
Poprosi Annę o rękę, a potem wyniesie się z tego domu wariatów.
Nie może zawsze liczyć na to, że matka uratuje go w ostatniej chwili.
Wciąż słyszał jej przeraźliwe krzyki w głowie oraz szloch Thomasa...
"To moja wina mamo! Ojciec skrzywdził Oli'ego przeze mnie! Przepraszam! Oli, nie zostawiaj mnie!"
Cichy głos brata zniekształcił się, ktoś go wołał.
- ...zostawiaj mnie!
Ton i barwa zmieniały się.
- Oliwier!
Znał ten głos.
- Oliwier, nie zostawiaj mnie!
A potem do niego dotarło.
Stał nad zakrwawionym ciałem Thomasa, leżącym na białej podłodze. Karminowa kałuża powiększała się jak przed laty wino kapiące z zalanych dokumentów ojca, tworząc osobliwy wzór na posadzce.
Zachwiał się, ściskając brzuch.
Było mu niedobrze.
Przerażone, ciemnozielone oczy młodszego brata wpatrywały się w niego z oskarżeniem.
Musiał zająć się mordercą.
- Anna - wyszeptał przełykając niedawno zjedzony obiad, który chciał wydostać się na zewnątrz.
Brunetka siedziała przy ciele Thomasa w białej, zwiewnej sukience splamionej krwią jego brata.
- Z-zaatakował mnie! Przysięgam, próbował mnie zgwałcić! Uwierz mi, Oliwier! - wykrzyczała kobieta ze łzami w oczach, odrzucając zakrwawiony nóż.
Gwałt.
Thomas i napaść.
Nie.
Przymknął oczy próbując nie zwymiotować na ciało martwego brata.
Pamiętał szatyna znoszącego do domu ranną zwierzynę.
Pamiętał pierwszą pustułkę, którą wypuścili po miesiącu leczenia złamanego skrzydła.
Pamiętał jak młody szatyn wybiegł po ulewie na ulicę, by zbierać ślimaki.
"Nie chcę, żeby ktoś je rozjechał, Oli."
Pamięta przerażonego czterolatka, który poznał czym jest głód.
Pamięta jak musiał ukrywać dzieci przychodzące do Thoma po jedzenie.
"Oni głodują Oli! - krzyczał oburzony chłopiec rozdając resztki z obiadu."
Pamięta Thomasa wspinającego się na matkę, która patrzyła z przerażeniem na pająka drepczącego po jej rumianym ramieniu.
Drobna dłoń owinęła się wokół kobiecego nadgarstka. "Mamusiu, nie zabijaj!"
Nie - postanowił patrząc w jasnozielone oczy swojej żony.
To kłamstwo.
W końcu Anna była złodziejem.
Czarne loki spływały na bladą twarz kobiety, po której policzkach płynęły łzy, błyszczące jak małe diamenty.
Jasnozielone oczy.
Athos czuł się niepewnie.
Było mu słabo i niedobrze.
Boże... tyle krwi.
Brunet wziął głęboki oddech próbując się uspokoić, jednak nie był to najlepszy pomysł. Athos wybiegł z rezydencji wymiotując na zieloną trawę tuż przed dębowymi drzwiami. Upadł na kolana czując jak żołądek odmawia posłuszeństwa.  Odchrząknął, plując żółcią w trawę, po czym podniósł się na drżących nogach. Otarł wymiociny rękawem białej koszuli.
Jednak to nie był koniec.
Koszmar nadal trwał.
Przeklęte wspomnienia - pomyślał spoglądając z rozpaczą na stare, lecz solidne drzewo oliwne. Gruby, poskręcany pień i dziesiątki rozłożystych gałęzi pod którymi tak kochał odpoczywać. Czasem, kiedy ojciec wyjeżdżał w interesach, drzemali razem z Thomasem w cieniu starego drzewa.
Jednak z potężnej gałęzi kwitnącej oliwy, zwisał sznur.
Zielone pąki i rozgoryczone oczy.
"Zawsze będę przy tobie, Oliwierze."
Anna wsadziła głowę w pętlę patrząc na niego z cichą obietnicą w oczach.
Jednak Athos odwrócił wzrok wciąż czując krew w nosie.
- ...ty.
Błękitne niebo zachmurzyło się.
Zakrwawiona lina kołysała się niepewnie na starej gałęzi drzewa oliwnego.
Coś było nie tak.
- ... thos.
Zerwał się wiatr wzbijając w górę płatki kwitnących niezapominajek.
"Idź Oli."
- Athos!
Brunet otworzył oczy wpatrując się w szoku w zielone tęczówki.
Spieprzony .
Musiał, stąd uciec. Nie mógł znieść tych cholernych, zielonych oczu. Brunet pchnął ciało przed sobą wyskakując z pomieszczenia w którym był zamknięty.
Przeklęty ojciec, to pewnie znowu jego sprawka.
Zimny wiatr zawiał chłodząc rozgrzaną skórę kocura.
Musiał stąd uciec.
Thomas .
Cholera.
Zachwiał się czując zamarzniętą ziemię pod gołymi stopami, jednak w jednej chwili złapał równowagę biegnąc przed siebie.
Gorąco.
Duszno.
Nie mógł oddychać.
Gdzie on był?
Rześkie powietrze omywało ciało kocura pokryte jedynie cienką, przydługą koszulą.
- Latiaran, łap go!
Nie, nie da się uwięzić. Dopiero co uciekł. Ojciec nie zamknie go. Nie znowu.
Biegł przed siebie co sił w obolałych nogach.
Widział swój oddech zawieszony w powietrzu.
Było ciemno.
Ciemno.
Czemu było ciemno?
Czy wciąż jest zamknięty?
Athos nie mógł oddychać.
Biegł dalej, biegł, póki mógł.
Uciekał niczym zwierzę, które w nim tkwiło.
Jednak strach ściskał serce. Czemu?
Anna nie żyła.
Powiesił ją, więc dlaczego uciekał?
"Biegnij Oli."
Thomas .
Bolały go stopy, czuł zapach krwi.
Zostawiał ślad.
O Boże.
Złapią go.
Wróci do klatki.
Rochefort i jego ojciec znów położą na nim swoje łapska.
Gołe drzewa i zamarznięta ziemia. Zapach ognia i lasu.
Zielone oczy.
"Uważaj Oli."
Lodowaty wiatr.
Twarda ziemia.
Gorąc ciała.
Zaraz, co?
Niespodziewanie uderzył w postać.Ciepłe ramiona owinęły się dookoła jego torsu utrzymując bruneta w pionie.
Cholera. Cholera. Cholera.
"Za późno braciszku, złapali cię."
Przeklęty Thomas.
- Mam cię.
Głęboki, miękki głos. Mężczyzna.
Thomas, co on tu robił?
"To nie ja Oli, wiesz, że to nie mogę być ja."
Oszołomiony Athos podniósł głowę spoglądając w ciemno-złote tęczówki.
Nie zielone.
- Dzieciaku?
Nigdy nie będą zielone - pomyślał brunet chcąc wyszarpnąć się z ciepłego uścisku mężczyzny. Jednak łowca nie puścił, silne ramiona  złapały kocura pod kolanami unosząc w górę, a Athos?
Brunet był słaby i zmęczony.
Miał dość.
Kocur zacisnął oczy, wściekły na samego siebie za ukazywanie słabości temu mężczyźnie.
Athos poczuł łzy spływające po lodowatych policzkach. W końcu nie mógł ich dłużej powstrzymywać.
Przycisnął rozgorączkowane czoło do torsu trzymającego go mężczyzny.
Kocur nie ochronił brata, powiesił żonę i utracił wolność.
Athos był porażką tak jak powiedział mu ojciec.
"Nie płacz Oli."
Przeklęte zielone oczy - pomyślał drżąc w ramionach łowcy.
Cholerny Thomas.
"Proszę nie płacz, Oli." --- “I jeśli oddychacie, to jesteście szczęściarzami, bo większość z nas rzęzi zniszczonymi płucami.”
2 notes · View notes
wiadomosciprasowe · 3 years
Text
Czujesz, że Twoje oczy są zmęczone? Pomogą nie tylko krople!
Na dzisiaj https://www.ziolowe.pl/czujesz-ze-twoje-oczy-sa-zmeczone-pomoga-nie-tylko-krople-2/
Czujesz, że Twoje oczy są zmęczone? Pomogą nie tylko krople!
Tumblr media
Zmęczony wzrok to nie tylko niewyraźne widzenie czy drżenie powiek. Może on prowadzić nawet do bólu głowy i światłowstrętu. Co zrobić, gdy pod powiekami poczujemy tzw. piasek lub swędzenie?
#Kropledooczu, #Oczy
0 notes
wiadomosciprasowe · 3 years
Text
Czujesz, że Twoje oczy są zmęczone? Pomogą nie tylko krople!
Na dzisiaj https://www.ziolowe.pl/czujesz-ze-twoje-oczy-sa-zmeczone-pomoga-nie-tylko-krople/
Czujesz, że Twoje oczy są zmęczone? Pomogą nie tylko krople!
Tumblr media
Zmęczony wzrok to nie tylko niewyraźne widzenie czy drżenie powiek. Może on prowadzić nawet do bólu głowy i światłowstrętu. Co zrobić, gdy pod powiekami poczujemy tzw. piasek lub swędzenie?
#Kropledooczu, #Oczy
0 notes