Tumgik
#ale chyba ich popierdoliło
autobiografi-e · 7 years
Text
23.08.2017 01:41
Nie ma już kurwa nic co by trzymało mnie przy tym jebanym zyciu. Pierdole nauki starożytnych mędrców (czytaj. Moich rodziców) o tym, że muszę brać odpowiedzialność za swoje czyny, bo w takim razie powinienem dusić się w tym przeklętym ciele wiecznie. Nie mam już nawet dla kogo żyć. Dziewczynę zostawiłem, bo myślała bardzo dużo o przyszłości którą chciała ze mną dzielić. A ja nie chcę patrzeć na to jak ona będzie musiała wyżyć za 2k miesięcznie we Wrocławiu. Chciałbym żeby miała jakąś przyszłość, a nie wychowywała dzieci w jakiejś melinie z facetem który nie potrafi nawet zadbać o siebie i patrzeć jak leżę na glebie i trzęsę się przez ataki schizofrenii i paniki. Dla każdego kto mi kiedyś napisał, że jestem egoistą wysyłam śliczne “pierdol się” ale chuj w to. Wyobraźcie sobie przyszłości z chorym psychicznie chłopakiem bez wykształcenia gdy same nie możecie pracować bo studia? Super co nie? Tak wiem, że to bardzo płytkie myslenie, ale takie jest życie. Ona się ogarnie i znajdzie kogoś z ambicjami gdy ja sam będę się zastanawiał jak przeżyje następny miesiąc. Czasem myślę gdzie popełniłem błąd, zrozumiałem, że wolałbym być kompletnym debilem który myśli o swoim życiu, ale nie… Mi się kurwa filozofii zachciało. “Widzę więcej, to moim przekleństwem” jak to kiedyś Hukos powiedział. Jest w tym tak dużo prawdy. Mój problem polega na tym, że ja nie potrafię myśleć jak każdy i być taką szarą masą, takim małym elementem tej maszyny spierdolenia, a gdy tylko myślę o tym świat kopie mnie w dupę i mówi “popierdoliło Cie? Siedź na dupie i rób to co Ci każą bo dzieciństwo nie trwa wiecznie.” I tak to złudzenie pięknego świata zostało rozmyte przez tą smutną szarą codzienność. Pisałem już kiedyś o tym (post 25.03.2017), ale w czasach gdzie mój blog czytało z 5 osób. Zwróciliście kiedyś uwagę na to jak wielu ludzi mijacie codziennie? Każdy z nich ma swoją ma swój sposób unikalną historię i przeżycia. A jakby tak w tym całym pędzie zatrzymać się i pomyśleć o tym jak bardzo mijamy się nawzajem z ludźmi którzy myślą podobnie? Byłoby zupełnie inaczej. Dlatego w życiu starałem się poznać jak najwięcej osób, poznawać ich historię, zainteresowania i zwyczaje. Jest to chyba jedyna rzecz w moim życiu której nie żałuję, bo dopiero wtedy otwieramy się na wszystko i widzimy świat z zupełnie różnych perspektyw. To jest na swój sposób piękne. Zamiast szukać inspiracji w rzeczach które są od nas oddalone, lepiej znaleźć te najbliżej, bo to one są najcenniejsze. Świat i tak ma na to wyjebane ale dla samego siebie warto. Moich “kazań” też nie musicie brać jakoś zbytnio do siebie, bo mam szesnaście lat i jestem idiotą przynajmniej tak mnie nazywają odkąd pamiętam. To jest takie dziwne, że kiedyś dziadek mi ciągle powtarzał, że ja nie jestem od myslenia, a teraz zaczyna mnie doceniać, szkoda tylko, że w czasie w którym ja nie docieniam samego siebie. To chyba nie jest tak. Ja nawet przeceniam samego siebie myśląc, że każdemu trzeba dać szansę, więc ja dałem ją życiu. To już chyba jest ostatnia szansa, później nie wiem co ze mną będzie. A tak na marginesie to tak, jestem chory a leczenie porzuciłem, bo dla mnie walka z depresją jest jak walka z samym sobą jak to napisałem we wpisie z 21.01.2017 polecam przeczytać bardzo mi się podoba ten post ale nie o tym dzisiaj. Jestem smutnym człowiekiem. Po prostu smutnym, choć nawet nie wiem czy to można nazwać jeszcze smutkiem. To jest coś wyżej, taka depresja lvl 55. Każdy chce mi pomóc, a mi jest tak cholernie przykro, że nie przyjmuję tej pomocy od ludzi których nie znam, ale i tak nigdy w życiu nikt nie martwił się o mnie bardziej niż oni. Wolę do wszystkiego dość sam, uczuć się na błędach (jednym z nich jest oczywiście nieudana próba samobójcza) nie wiem jak wiele osób dotrwało do tego momentu, ale na koniec powiem co mi się ostatnio dzieje. Więc tak. Przedstawię teraz sytuację z ostatniej imprezy na której byłem, w plenerze oczywiście. Na początku zaczyna mnie boleć głowa, co raz bardziej i bardziej, aż w końcu zaczynam słyszeć ciche “zabij się, zabij się, nikt Cię tu nie chcę jesteś nie potrzebny. Później ten głos staje się coraz głośniejszy i głośniejszy. Później pojawia się drugi który mówi “nie chce, przestań, kurwa nie chcę. Po chwili ja zaczynam płakać padam na ziemi, trzęsę się i zwijam w kłębek, a one się przekrzykują. Ja zaczynam krzyczeć jak tylko mogę, rzucać się po ziemi i uderzać ręką we wszystko dookoła aż przestanie. Trwa to około 15 minut. Pewnie spytajcie o znajomych. Hehe z 40 osób przy mnie została jedna. :) Dzisiaj trochę sporo czytania, mam prośbę bo ludzi który przeczytali całe o to żeby dali mi znać, będę wdzięczny. Na dzisiaj to tyle, dziękuję. Dowodzenia
113 notes · View notes
sokald · 5 years
Text
Byłem sobie ostatnio w Tesco i zdałem sobie sprawę z tego, że chyba z dziesięć lat nie jadłem żelków. Stoi facet, lat 44 i ogląda żelki jak mały knyp. No i upatrzyłem sobie - Haribo sugar free. No spoko, bez cukru to może mi dziąseł nie wypali bo słodyczy to nie jadłem w chu.... długo. Kupiłem sobie taką paczkę 2kg i szczęśliwy podbijam do kasy. Za mną jakiś starszy pan. Stuka mnie w ramię i mówi: -Tylko pan ich nie jedz za dużo, bo jak wnuczce kupiłem to dwa dni z kibla nie wychodziła.
Wbijam do domu(oczywiście nie mówię dzień dobry bo mieszkam sam, żadna nie odważy się spojrzeć na moje piękne, kuliste ciało), jem sobie obiadek, i coraz bardziej myślę o żelkach. Szybko wpieprzyłem mielone(sprzed 4 dni, ale tbw) i otwieram paczkę. Te misie, matko, jakie piękne! Żebyście wy to widzieli. To nie jakieś tam zwykłe żelki pizdryki ze sklepu, tylko dosłownie każdy miś patrzy na ciebie i się uśmiecha. Pragnie, żebyś go wchłonął. No i zacząłem je wchłaniać. W międzyczasie zadzwonił dzwonek do drzwi - jak się okazało, brat wpadł z ww. bratankiem. No i tak siedzimy sobie, my z bratem po kawce, młody prawilnie spija soczek z wysokiej szklanki jak browara. Ojebaliśmy może ze trzy czwarte tej paczki(tak z półtora kilo), kiedy usłyszałem bulgotanie. Ale to nie takie bulgotanie jak bączek w wannie, tylko takie jak to wyśpiewują mnisi z Tybetu czy innego zapizdowa. Młody czerwony, spuścił łeb, zdążyłby nawet szklankę po tym soku umyć zanim to bulgotanie ustało. -Tata, kupa. -No słyszę No i jak brat wstawał, to tylko spojrzał na mnie oczami jak 5 złotych i jak nie pierdolnął bączura, to myślałem że mu spodnie rozerwie. Brzmiał dosłownie jak stary Wartburg, i to przez dobre 10 sekund. -Coś ty nam kurwa dał? -No zwykłe że... - i nagle jakbym dostał pięścią w brzuch. Tak mnie skręciło, że się zjebałem z krzesła. No i zjebałem.
Co potem się działo to była fekaliopokalipsa. Młody oczywiście nie doszedł do kibla, zasrał próg w kuchni i kawałek przedpokoju. Brat w ostatniej chwili podłożył sobie garnek, fajny taki nowy, pięciolitrowy, i w trzy sekundy się z niego wylało. Kurwa nie dość, że garnek zasrany, to jeszcze brat się patrzy na mnie jakbym nie wiem co mu zrobił. A ja sram na podłogę i krzyczę z bólu, bo mnie skręca jakby mnie zombie gryzły. Brat wtóruje, młody wyje sopranem. No istny performance, oprócz wrażeń wizualnych mamy jeszcze śpiew i breakdance w konwulsjach.
Po pięciu minutach pierwsza fala ustąpiła. Co za debil wymyślił żelki-misie, które w jelitach zmieniają się w niedźwiedzie polarne? Brat patrzy na mnie, ja na brata, młody patrzy tępym wzrokiem przed siebie. Nawet on czegoś takiego z siebie nie wyrzucił, a oprócz wcześniej wspomnianego szluga ma na swoim koncie więcej podobnych wyczynów. Już zacząłem iść po wiadro, i to był dobry odruch. Druga fala przyszła tak niespodziewanie, że ledwo zdążyłem kucnąć nad wiadrem. Młody popuszcza jakieś mokre bąki, a ja kurczowo trzymam się drzwi od łazienki podczas gdy furia szatana niszczy wiadro. Brat siedzi wyczerpany na krześle i mówi: -O, dobra. Ten będzie suchy. Po jego twarzy wywnioskowałem, że nie bardzo. Zaraz zaczął się zwijać i spadł z tego krzesła, prosto we wcześniej pozostawione przez niego gówno. Ta fala trwała jakieś dwadzieścia minut, i czułem że jak przyjdzie jeszcze jedna to wysram materię pozakosmiczną, bo gówna to tam już nie będzie. W międzyczasie słyszę stukanie w rury. Jakby ta stara raszpla z piętra niżej wiedziała przez co przechodziliśmy, to już by co najwyżej w wieko trumny mogła pukać.
Do czwartej fali byliśmy już przygotowani niemal strategicznie - młody zajął kibel bo najwygodniej, a my z bratem siedzimy oparci dłońmi o brzeg wanny. I czekamy. Nagle jak lecącego Apache wroga słyszę takie łopotanie. I zaczyna się desant, który trwa kolejne czterdzieści minut. To już był rekord. Nie wiedziałem, że mam w sobie tyle czegokolwiek - myślałem w pewnej chwili, że jelitom już się popierdoliło do reszty i zaczęły się wywijać na lewą stronę. Nagle walenie do drzwi. -Spierdalać! -Panie Gównalski, otwierać! Policja! -Sram! -Gówno mnie to obchodzi! Otwierać! -Pięć minut! Jelita pozwoliły mi wstać po dwunastu. Otworzyłem drzwi, i nie zdążyłem nawet przyjrzeć się policjantowi, bo pierdolnął na glebę jak kawka XD raszpla szepnęła tylko "o boże" i zaczęła zbiegać po schodach. Dała radę zejść po dwóch zanim zgasły jej światła. Zamknąłem drzwi(przy okazji wychlapując trochę niedźwiedziego łupu na klatkę schodową), i zdążyłem dojść do drzwi od łazienki, kiedy się znowu zaczęło. Czułem, jak gorąca magma opuszcza mój wulkan i tworzy nowe połacie lądu na podłodze mojego przedpokoju. Było tam wszystko - rzeki, małe pagórki i dolinki, nawet coś na kształt naszej komendy policji. Zrezygnowany brat z tępym wzrokiem osunął się dupą do wanny i tak już siedział w środku, stopniowo robiąc coraz głębszą błotną kąpiel. Mówię wam, wyglądało gorzej niż te kible w "Trainspotting."
Koniec końców, spędziliśmy jakieś sześć godzin walcząc z tymi niedźwiedziami. Młody miał mniej w sobie więc po czterech godzinach tylko siedział w rogu kibla i cichutko płakał. Mieszkanie było wynajęte, więc trochę przyps, bo posprzątać trzeba. Po czterech dniach było w miarę ok(poza smrodem), a worki wyjebałem do lokalnej oczyszczalni ścieków bo po godzinie spuszczania w kiblu zapchałem i zrobił się mały wylew. Myślałem, żeby zacząć to gówno ściągać z podłogi jak wodę z akwarium (wiecie, gumowa rurka, zasysanie i lecimy), ale w ostatniej chwili brat mi wyrwał węża z ręki i pierdolnął nim w głowę. Jak znosiłem worki po klatce schodowej to wylewałem trochę pod wycieraczkę tej starej psiochy, niech ma to zdarzenie w pamięci do końca swojego życia XD
Epilog: zgubiłem tego dnia 12 kilo. DWANAŚCIE. Niech mi żadna Ewa Koniakowska czy inna Mela B nie pierdoli, że jej dieta jest skuteczniejsza. Po tym, jak tydzień nie było mnie w pracy wyjebali mnie z firmy ochroniarskiej. Zatrudniłem się w restauracji. I jak przychodzą jakieś gnojki które są za głośno to daję im miseczkę żelków "dla szanownych klientów." Przecież się gówniarze (hehe) nie przyznają rodzicom, że wpieprzały słodycze. A ja mam ubaw, widząc ich skręcone małe ryje XD brat dalej się do mnie nie odzywa, ale myślę że mu niedługo przejdzie.
0 notes
madaboutyoumatt · 6 years
Text
Matt
Matthew momentalnie, po pierwszej przyjaciela odpowiedzi, zrozumiał, że było źle. Nawet mogło być, że bardzo źle. Mało kiedy, a przynajmniej przy Małym, Joshua tak się zachowywał. Jeżeli do tego dochodziło to oznaczało, że było zazwyczaj już za późno. Brand był gorącokrwisty. Jeżeli wchodził w takie popychanki to raczej wcale nie dawał się przekonać, że to głupie, że nie warte zachodu. I nigdy, ale to nigdy coś takiego nie kończyło się dobrze. Matt był prawie pewien, że wie jak to wszystko się skończy i to mu się nie podobało. Z powrotem doskoczył do szatyna i pociągnął go za rękę aby puścił Marka koszulę aby się uspokoił. A tyle mógł. Nic z tego tylko znowu został odgarnięty, identycznie jakby był natrętną muchą, której nikt nie chce na swoim talerzu z jedzeniem. - Ja?! JA?! Popierdoliło cię?! Zachowujesz się jakby ci co najmniej piątej klepki jak nie pół mózgu brakowało! Normalnie sobie gadaliśmy a tobie coś do łba strzela! Jak ci się nie podoba to swojego faceta pilnuj i trzymaj za rączkę a nie sam chodzisz z jakimiś laskami potańczyć! – te słowa chyba najbardziej uderzyły w Matta. No bo że co? Jak to ‘swojego faceta’? I jak to on jest niby z Joshem? W sensie, niby z nim był, ale tak samo był też z Ellie, Jeffem czy chociażby Davidem, którego dopiero co poznał. Zamurowało go i na chwile przestał się szarpać co sprawiło, że odepchnięto go do tyłu, Jeff już zdążył do nich doskoczyć a Josh wyprowadzić i przyjąć kolejny cios. Otrzeźwiał trochę dopiero kiedy dostał polecenie aby uspokoić napalonego na bójkę grafika. Łatwo powiedzieć. Tym bardziej, że Mark nie zostawał mu dłużny a część jego kolegów chojraczyła, bo było ich więcej i co to było dla grupy dwóch facetów? Nagle obok chłopaków znalazła się Ellie z myślą, że brata trzeba chyba mocno opierdolić, że zaczyna na imprezie bójkę. Mimo wszystko jej ton ginął miedzy piskami dziewczyn oraz krzykami innych facetów. Właściwie to chyba wszyscy chcieli zobaczyć obijanie mord i tylko tak dla przyzwoitości niektórzy wspominali, że tak nie powinno być. W końcu do akcji wkroczył Matt, podszedł do szarpiącego się Josha, który próbował uciec z uścisku Jeffa. - Josh, uspokój się. Nie możesz z byle powodu… - urwał, bo tamten próbując się uwolnić z uścisku przywalił z łokcia małemu w klatkę. Z tego wszystkiego zakręcił się, chociaż ustał na nogach, bo cios był nawet mocny a on jeszcze podpity. Co gorsza dostał w splot słoneczny i na chwilę aż zabrakło mu powietrza. Całe szczęście Ellie była tuż obok i podtrzymała go za ramię.
0 notes