Tumgik
mothylarka · 1 month
Text
W grudniu użyczyłam mojego konta na steam N.-owi, on z kolei kupil na firmę sprawniejszy komputer i przez to, że mam na swoim koncie grę strategiczną, która mocno pachnie jego dzieciństwem, to ściągnął i przepadł na jakieś dwa tygodnie aż nie podbił całej mapy. Następnie uprzejmie użyczył mi swojego kompa do grania, a ja przysunęłam swój zdezelowany, ale wygodny fotel. Mamy w tej chwili więc kącik gejmerski sklejony z połączenia różnych zasobów. I granie graniem, kocham ten kącik i przestałam już odpalać własny komputer, bo zupełnie inaczej pracuje mi się na dużym ekranie. Używam tu słowa "pracuje" również w kontekście tego, co robię w ramach projektów kreatywnych. Kiedyś przyjdzie ten moment, że kupię se tablet graficzny.
No i dlatego mnie nie ma. O dramach nie chce mi się pisać na telefonie, ale trochę głupio mi logować się tam na tamburyna. Strach się bać jak bardzo zatka mi się mój lapek gdy zacznie ściągać aktualizacje z ostatniego miesiąca.
Nie uwierzycie, ale idą święta. Jako że w ostatnim miesiącu musiałam znów potrenować stawianie granic, to mój mózg jako proces w tle wymyśla wszystkie toksyczne dramy, które mogą się wydarzyć, a ja usiluję powstrzymać proces.
Kupiłam już upominki na zajączka (również dla nieobecnych) i nowe buty, toteż doszłam do wniosku, że ok, mnie też się coś należy od życia i wydałam też kasę na 3 dodatki do simsow przekraczając mój budżet na ten miesiąc o 300 zł, a miesiąc się jeszcze nie skończył.
10 notes · View notes
mothylarka · 2 months
Text
Dziewczęta (i chłopięta), przerywam milczenie po to by zrobić sondę i poznać prawdę o świecie
17 notes · View notes
mothylarka · 4 months
Text
Zwykle o tej porze roku mam kilka realistycznych postanowień noworocznych, bo co roku robię nowy arkusz na wydatki i wpływy w Excelu i mogę oszacować ile zdołam zaoszczędzić. W tym roku mam tylko wątłą nadzieję, że nie będzie to mniej niż w zeszłym, bo czekają mnie trzy duże przedsięwzięcia finansowe i chciałabym to po prostu przeżyć. Miesiąc niepisania to sporo, ale nie wiem czy jest sens rozwijać się w temacie stresogenności okresu świątecznego. Wróciłam z domu rodzinnego z ciężkimi rozkminami, których jeszcze całkiem nie przetrawiłam. Spędziłam też 3 dni z teściową na bardzo długich small talkach kopiąc N.-a pod stołem by zaczął się więcej odzywać. Znowu dostałam perfumy. Nie w tym rzecz, że brzydkie, ale nieustannie odsuwam w czasie używanie perfum, które kupiłam dla siebie sama lub lubię, bo mam w kolejce perfumy z prezentów i skoro rocznie nie zużywam nawet 30ml, a dostaję 60ml, to chyba muszę coś zmienić. Prezenty ode mnie chyba udane. Męska część chyba najszczęśliwsza. Damska część powściągliwa w entuzjazmie. W przyszłości damska część będzie dostawać bony prezentowe. Jak co roku byłam pytana o prezent i dostałam co innego, niż prosiłam. Zatem kupiłam sobie podręcznik akademicki z drugiej ręki, który kiedyś solidnie przetrzymałam. Zimno.
13 notes · View notes
mothylarka · 5 months
Text
Klepałam sobie wczoraj wpis z żalami nad podwójnymi standardami w mojej rodzinie, ale skasowałam go, bo doszłam do wniosku, że przecież nie są bynajmniej niczym nowym, więc może należałoby przyjąć dla odmiany podejście racjonalne i praktykować sztukę wyjebania. Na dobrą sprawę tylko ja wychodzę z siebie by się wykazać prezentami i zrobić innym dobrze, a potem się dziwuję, że jestem udupiana i że od mojego brata nie oczekuje się absolutnie nic, nawet zwykłej grzeczności.
Od tygodnia chodzę do pracy w rajstopach termicznych i w swetrach. Niebywałe, że chodziłam do szkoły przy minus kilkunastu, a teraz te -2 to dla mnie sroga zima. Co za miękisz.
Nie spodziewałam się, ale w bucie czekał na mnie cydr!
13 notes · View notes
mothylarka · 5 months
Text
Oszczędzanie w tym miesiącu szło mi zaskakująco dobrze (również dlatego, że wpadły mi nadgodziny za chora koleżankę), aż tu nagle otworzył się jarmark świąteczny z budką z litewskimi wędlinami i żegnajcie 150 zł na kiełbasy z orzechami laskowymi itd.
Za to N. był szczęśliwiutki, bo zrobiliśmy sobie deskę degustacyjną z winem.
13 notes · View notes
mothylarka · 6 months
Text
Zrobiłam 11 faszerowanych papryk i mały garnek mussamun curry. Najpierw orzekłam, że na pewno mamy żarcia do końca tygodnia, ale w gruncie rzeczy wiem, że chuja tam, maksymalnie do środy.
Najważniejsze jest to, że temperatury na zewnątrz spadają do 6 st i mogłam nareszcie umyć lodówkę.
15 notes · View notes
mothylarka · 6 months
Text
Licznik gówniaków: 17 Na moim osiedlu raptem 14, ale przezornie wzięłam też trochę słodyczy ze sobą do pracy. Wracałam w podskokach i kiedy tylko weszłam na klatkę wiedziałam, że jestem już niemalże spóźniona. Najmłodsze, ślamazarne gówniaki były prowadzane przez opiekunów po schodach tarasując mi przejście do mojej pajęczej chatki. Wnioski: -dzieci są socially awkward, trzymałam wiadro i kazałam im sobie nakładać, a te brały czasem tylko po cukierku, dziękuję, do widzenia, odwrót, a potem wokalnie przypominały sobie, że w sumie to jeszcze są inne drzwi w tym korytarzu. Każdemu mówiłam, że może wziąć więcej, nie każdy się słuchał, -niektórzy rodzice asystujący swoim maleńkim pociechom robili wrażenie jakby unikali mojego wzroku i puszczali moje uwagi mimo uszu. To trochę tłumaczy dzieci, -z jakichś 30 mini paczek żelek zostało mi 6, z 10 lizaków został 1, oranżady HELENA (90 groszy w Biedrze :P) w saszetkach też zeszły. Trochę wątpię, by to była kwestia preferencji, bo znaczna część nawet nie zastanawiała się jakoś szczególnie nad tym co biorą, ale musiały celowo wyciągać to, co było w saszetkach, bo robiło wrażenie większego i łatwiejszego do złapania, jak mi się wydaje. W przyszłym roku albo im popaczkuję zwykłe cukierki albo kupuję rzeczy tylko w saszetkach, -wybił mi się jeden chłopak z grupki na oko 12-letnich (prawie za starych), który widząc moje wiadro z cukierkami był autentycznie rozentuzjazmowany, na moją zachętę, by wzięli więcej dla odmiany sięgnęli po więcej, a gdy wyciągnął tę całą HELENĘ za 90groszy, to doznał takiej satysfakcji, że musiał aż zrobił "łooooo" i unieść ją w zachwycie pokazując łup koleżankom. Potem powtarzał "dziękujemy" wielokrotnie i giął się w pasie jak urzędnik przed carem. Zatkało mnie, -był gówniak z pełnym słoikiem (?), który po otwarciu przeze mnie drzwi zaczął stękać, że nie ma gdzie ładować tarasując jednocześnie drogę koleżankom. Były i takie z workami, które brały po jednym cukierku. Dziś rano zdejmowałam pajęczynę i sprzątałam z korytarza papierki. Zostało mi jeszcze z 6 litrów słodyczy, ale podzieliłam je na "tematyczne, halloweenowe", "dorosłe/do kawy" i "inne". Boję się to trzymać w chacie na dłuższą metę, bo już wczoraj po powrocie z treningu N. usiadł przed wiadrem i jął jeść jednego po drugim. Schowałam pajęczynę na przyszły rok.
11 notes · View notes
mothylarka · 6 months
Text
W Tigerze nie było (już) pajęczyn.
W Pepco też nie.
W Dealzie też nie.
Prawie żadnych ozdób do powieszenia i tylko kilka godzin.
Kupiłam włóczkę i "tkałam" pajęczynę na butelce oleju. Nie musi być idealna, ma zwabić gówniaki.
14 notes · View notes
mothylarka · 6 months
Text
Tumblr media
Walczą we mnie dwa wilki. Pierwszy boi się, że dla jakiegoś dzieciaka nie wystarczy cukierków, drugi że jednak żadne dzieci nie przyjdą. Niestety, nie należę do grupy osiedlowej na fb (N. nie zgadza się na odpowiadanie na pytania, na które trzeba odpowiedzieć, by w ogóle zostać przyjętym, bo uważa za skandaliczne wymaganie podania swojego adresu domowego na fb i niestety zgadzam się z nim), więc nie mogę dać znać z góry wszystkim z okolicznych klatek. Mogę tylko zasugerować to i owo dekorując drzwi. W tym celu udam się jutro do Tigera i oby mieli te dekoracje, które mnie interesują, bo chcę zrobić spójny theme z moim wdziankiem. Zapuszczam też paznokcie specjalnie na wtorek, a trzeba Wam wiedzieć, że moje pazy naturalnie są raczej z kategorii tych słabych.
No a jeśli nie, to tak się pocieszam, że może po prostu będziemy taką sekretną stacją dla tych najnajnajodważniejszych. Możliwe, że część wezmę do pracy jeszcze we wtorek.
Co do mojej pierwszej obawy, to sądząc po wiadrze, w którym je trzymam, po ekstensywny procesie decyzyjnym i równie ekstensywnym researchu mam minimum 7 litrów słodyczy. Jeśli coś mi zostanie, to zawsze mogę przynieść do robo, przynieść do kolegi od kreatywnego projektu lub oddać na Ukraińców/caritas/cokolwiek w ramach świąt Bożego narodzenia. Wiem na pewno, że nie mogą z nami te zapasy mieszkać jak dotychczas, bo N. już jest aż nadto świadomy. Są opcje z halloweenowym motywem przewodnim, są opcje dla bezglutenowych, bezlaktozowych, bezczekoladowych, mam też kilka "dorosłych" smaków (michałki chałwowe, małe chałwy, trufle, toffie z czekoladą w środku, na dobrą sprawę sezamki też są kontrowersyjnie dorosłe), mam "party mix" z żelkami.
Ten tydzień był dla mnie bardzo ciężki i o wiele zbyt dorosły i cieszę się, że się kończy. Potrzebuję tej zmiany czasu bardziej niż kiedykolwiek, bo przez liczne stresy przestawił mi się rytm dobowy i nie mogłam spać do pierwszej.
(fota nie oddaje wszystkiego co mam, ale ta jest najładniejsza, jak uznała sensu)
18 notes · View notes
mothylarka · 6 months
Text
Zaczęłam wczoraj googlać które cukierki uchodzą za najlepsze. Trafiłam nawet na jakieś toplisty, które totalnie mnie nie przekonywały (mieszanka wedlowska kiedyś była super, teraz to nuda), w których za plus uznawane dodane witaminy czy niską kaloryczność. Ok, machnęłam ręką, bo wiem z doświadczenia że to co dorosłym wydaje się rewelacją dla dzieci jest meh i w drugą stronę. Po pierwsze sorry, ale to jest jeden wieczór w roku, nie będę kupować cukierków "dietetycznych" czy "zdrowych", mają być zajebiste. Poszłam do N.-a, by powiedzieć, że za mojego dzieciństwa najlepsza rzeczą, jaka mogło się przynieść w urodziny były cuksy musujące Mieszko (cytryna i pomarańcza) albo zozole, bo musiały musować. Ale na urodziny dostawałam co rok jakieś pralinki mimo moich próśb, bo matka oznajmiła, że "na urodziny muszą być porządne cukierki" i chuj bombki strzelił. Westchnął tylko ze za dzieciaka mama szykowała jakąś wystawną kolację na jego urodziny, a on chciał tylko spaghetti bolognese. Zresztą lata w roli doradcy klienta nauczyły mnie, że gusta dzieci i dorosłych to naprawdę odmienne zbiory (chociaż dzieci są statystycznie znacznie podatniejsze na reklamy i zagadkowe autorytety).
No dobra, więc dzisiaj pytałam parę osób jakie cukierki teraz są cool. I dostałam odpowiedź, że
1) bez glutenu, laktozy i orzeszków, bo co trzeci dzieciak ma alergię,
2) "ja najbardziej lubiłam krówki", (serio?? Dla dzieciaków?),
3) "mojemu siostrzencowi ulubione cukierki zmieniają się raz w tygodniu, a jeśli akurat nie trafię, to leżą i nie zje",
4) są takie galaretki w cukrze (dla mnie to były biedacukierki, które nawet nie kusily ale pasuje do pkt 1, więc dopisuje do listy),
5) wszystko halloweenowe,
6) musujące nadal trendy.
Z dzieciństwa pamiętam, że te żelki z zębami wampira to było wielkie rozczarowanie, ale ok.
Potem zostałam uświadomiona, że w związku z ostatnimi tragicznym wydarzeniami w Poznaniu rodzice mogą w ogóle nie być w nastroju nawet do chodzenia po korytarzach wieżowca.
Kupiłam oczy i kościotrupy z czekolady. Na pewno kupię jeszcze jakieś musujące coś. Osobiście jestem fanką kukułek. I nawet nie wiem na ile wiary się przygotować chyba zostawię gdzieś w przestrzeni publicznej pytanie o to czy w tym roku ktoś w ogole planuje chodzić po chałupach zanim się wykosztuję.
Macie jakieś porady lub refleksje z dzieciństwa?
19 notes · View notes
mothylarka · 7 months
Text
Od dawna nic nie pisałam, bo też i nie miałam nic ciekawego do powiedzenia. Ale spokojnie, nadal nie mam. 1. Dieting. Względem pomiaru z początku lipca mam wciąż przynajmniej 4kg mniej. Czasem pokazuje coś bardziej jak 4,9 kg mniej, więc trudno to wymierzyć. Z uwagi na liczne podróże zaprzestałam treningów, nad czym trochę ubolewam, poza tym nie wydaje mi się bym sobie jakoś specjalnie folgowała na co dzień*, ale przynajmniej od miesiąca nie widzę już postępów. Nie jestem z tego powodu bardzo rozczarowana, ale mam nieracjonalne poczucie, że to całe utrzymywanie wagi kosztuje mnie więcej niż kosztowało chudnięcie. *aczkolwiek miałam jeden taki pierwszy dzień okresu, gdy wciągnęłam całą czekoladę z orzechami za jednym posiedzeniem i chyba jeszcze pół batonika proteinowego. 2. Czy jest coś w rodzaju odwróconej magii pingera? Pisałam ostatnio o małym projekcie, który ciągnę od czerwca, który dotychczas dobrze działał mi na kreatywność. Ok, chyba się skończył entuzjazm. Spotykamy się w miarę regularnie, wychodzimy z propozycjami z naszych działek i znajdujemy rozwiązania przeróżnych problemów - to trochę taki szkolny projekt na robienie świata, ale każdy jest odpowiedzialny za konkretną działkę i rzeczy muszą się zazębiać. Sęk w tym, że źródłem znacznej części problemów nie są różnice kreatywne, a jedna osoba. I ta jedna osoba bierze udział w projekcie wciąż sapiąc, że wolałaby robić coś innego, a do reszty odnosi się jakbyśmy byli jego parobkami, mimo że jest przy stole najmniej rozgarnięty i ekstremalnie pasywny. I tak, zwróciłam mu już uwagę na ten nieuzasadniony ton, dostałam odpowiedź tak głupią, że zaniemówiłam. Otóż on nas SPRAWDZA w ten sposób i "och, jacy jesteście na mnie cięci". Ignorowałam to, bo pretensje człowieka-problemu same go ośmieszają, ostatnio jednak mam wrażenie, że mój prowadzący to wszystko kolega więcej energii wkłada w próby zadowolenia człowieka-problemu niż docenianie faktycznego zaangażowania reszty ( z tego co rozumiem jest między nimi wieloletnia znajomość). Ba, został ostatnio nagrodzony za stworzenie problemu, który rozwiązywałam ja i D. Rozmawiałam z D. po wszystkim i powiedziałam mu, że nie wiem czy będę się dalej angażować jeśli sytuacja się powtórzy, bo nie mam potrzeby dokładać sobie stresów. D. powiedział, że bardzo dobrze mu się ze mną współpracuje i prosił, bym nie rezygnowała, bo on sam wówczas straci motywację, co było bardzo miłe. Ale w akcie buntu przestaję kupować przekąski, no bo naprawdę ostatnio kupuję 4 razy tyle co reszta. 3. Faza na dynię. Myślałam, żę wiem coś o dyni, okazało się, że nie za bardzo. Gulasz z dyni? Był. Racuchy z dyni? Robiłam. Pesto z dyni? Uwielbiam i będę robić cały rok. Pierogi z dynią? Dzisiaj. Czemu nikt mi nie mówił, że dynia Hokkaido smakuje jak bataty, tylko jest o wiele tańsza? 4. Nie wiem co mi się stało, bardzo możliwe że to starość, możliwe, że po prostu potrzebuję kogoś karmić z uwagi na postanowienie z pkt. 2, ale mam taką przemożną chęć nakupić cukierasów i dawać dzieciakom w Halloween. O ile się orientuję, to w bloku jest zwyczaj, że drzwi sąsiadów, którym to pasuje są dekorowane. I znowu: racjonalnie wiem że jestem przeciwna, bo to uczy dzieci żebractwa, ba, wiem też że będę czuć jakąś żenadę gadając do obcych dzieci i otwierając drzwi w ogóle, ale CHCĘ KARMIĆ MAŁE MORDKI CUKIERKAMI w kształcie oczów. Może to jest coś, czego muszę spróbować raz, naciąć się i wspominać z niesmakiem. 5. Trochę nie rozumiem entuazjazmu po wyborach. Może ja jestem po prostu z natury pesymistką i w sumie co mi szkodzi, że ktoś się nacieszy. Tym niemniej odtrąbianie przegranej PiSu wydaje się mocno na wyrost, bo nawet jeśli opozycja zawiąże koalicję, to będzie to koalicja ze szczawiu i mirabelek - nie jestem pewna co KO, Trzecia Droga i Lewica mają wspólnego? Bo żywa niechęć do PiSu to trochę mało jak na jakieś pozytywne zmiany ustawodawcze. No ale ok, na pewno cieszę się, że to biedareferendum rypło.
8 notes · View notes
mothylarka · 7 months
Text
A teraz minął, tak jakby, ostatni dzień mojego kilkukrotnie przerywanego urlopu. Spędziłam go rytualne żegnając lato, czyli pakując wszystkie lekkie i zwiewne rzeczy do walizki. Po czym wyciągnęłam pranie i odkryłam, że kilka ominęłam.
Może to też dziwnie zabrzmieć, ale odetchnelam z ulgą widząc, że jutro pogoda będzie mokra i niezachęcająca, przynajmniej nie muszę główkować nad tym jak pogodzić wyjście na zimno z powrotem na "ależ to słońce napierdala".
Mam poczucie zaniedbania tumblra i to bynajmniej nie dlatego, że siedziałam nad jeziorem i karmiłam kaczki winogronami z działki (chociaż to też). Miałam dość emocjonujący miesiąc z nawracającą falami rodzinną sraką, której nie chciałam wywlekać.
Zostałam w czerwcu zaangażowana do przedsięwzięcia mojego znajomego, które potrwa jeszcze mam nadzieję z pół roku. Robimy to czysto rozrywkowo, nawet trochę towarzysko, ale zaangażowałam się w to kreatywnie bardziej niż przypuszczałam i chociaż podchodziłam do tematu bardzo nieśmiało, to jak na razie większość moich propozycji spotyka się z entuzjazmem. Zaczęłam robić research (bo muszę zbierać dużo informacji z zakresu botaniki, projektujemy setting do jego fabuły) i serio serio ruszyłam się do robienia ilustracji. Wiadomo, cykam się przed każdą publikacją, ale dawno nie czułam się tak twórcza. Chwilo, trwaj.
Kupiłam sobie wiśniowe botki i odkryłam tego lata, że z moimi stopami jest coś nie tak. Tzn okazuje się, że 38 nie jest na mnie za małe. Ok, to trochę tłumaczy czemu zawsze tak ciasno sznuruję buty. I wiem, że rozmiarówka to niewiarygodna rzecz, ale nie chodzi o jedną parę butów, a o jakieś 4 z rzędu i długość stopy w centymetrach. Okazuje się, że naprawdę powinnam nosić 38, a nawet wówczas będę mieć wolne miejsce w bucie. Idę o zakład, że matka kupowała mi 39, bo wychodziła z założenia, że jeszcze mi stopa urośnie, jak zresztą z prawie każda rzeczą.
Od 11.07 udało mi się zrzucić 4kg. Możliwe, że jednak 4,5, po prostu chwilowo nie mozna mieć zaufania do wagi. Jestem zadowolona, chociaż nikt nie widzi różnicy.
15 notes · View notes
mothylarka · 8 months
Text
Dzisiaj jest, tak jakby, pierwszy dzień mojego urlopu. Wyjechaliśmy na działkę w piątek po mojej pracy, ale ze wolny weekend to nie jest aż takie novum, to liczę dopiero dzisiejszy dzień jako urlop faktyczny i rzeczywisty. Co oczywiście nie zmienia faktu, że w sobotę w południe dostałam SMS-a od mojego bossa, a w nim listę rzeczy, które mam sprawdzić. 25 minut potem wysłał SMS-a, że a, ok, ty na urlopie, nieważne. Kilka dni wcześniej mieliśmy identyczna sytuację gdy polecił mi coś zrobić zakładając, że jestem w pracy cały dzień, a nie jak ustalaliśmy wcześniej, na rano, odpisałam więc "przekażę" i trochę się zmieszał, bo napisał, że zapomniał, że mnie tam nie ma.
Dzisiaj obudziłam się do smsa koleżanki pytającego mnie gdzie leży część zamówienia klienta, która mi powierzono. No leży tam, gdzie ją robiłam, poszukiwania zajęłyby kilkanaście sekund, ale nie ma sensu się wysuczać, odpisałam gdzie. Do tego wysyłała mi jeszcze zdjęcie do konsultacji i pytała czy myślę, że w sobotę może wyjść wcześniej, bo przez roboty drogowe może spóźnić się do dentysty. Odpowiedziałam, że tak, ale niech zapyta szefa tak chociaż kurtuazyjnie.
Ej, ludziska. Oni się komunikują ze mną zamiast komunikować się ze sobą. Odruchem ludzi kiedy coś idzie nie po mysli jest panika i pisanie do mnie. A ja tam nawet etatu nie robię.
A tak poza tym to ja chyba nie czuję jeszcze tej urlopowosci. W ciągu najbliższego miesiąca będę tam przyjeżdżać jeszcze 3 razy, za to niejako w ramach rewanżu dostałam więcej wolnego niż się spodziewałam.
Od marca chyba rozpisywałam się o mojej planowanej garderobie działkowej. Dupa tam, ledwie mi się udaje coś kleić z tych ciuchów, które tu zabrałam. Nie jest może fatalnie, ostatnie dni były bardzo gorące, więc chodziłam w sukienkach, ale już wiem, że brakuje mi przynajmniej jednej pary czegoś, co mogłabym nosić na trekkingi czy w ogóle chłodniejsze dni. Zamówiłam też na vinted jeszcze jedna dżinsową spódnicę, ktora nie jest za duża, nie jest za krótka i pasuje do prawie każdej góry. Już i tak mam wrażenie, że na wsi łatwiej przychodzi mi przepuszczać hajs. Jako że wciąż próbuję wyrabiać kroki, a łażę w balerinkach i sandałach, to trzymam się głównie chodników, a to oznacza, że robię sobie spacery ku cywilizacji, tj Biedronce lub Lewiatanowi. Ba, założyłam już kartę stałego klienta sieci lewiatan.
BTW. To jednak były hormonalne fiki miki i już 2-3 dni po ostatnim wpisie waga pokazała o kilogram mniej. Muszę przywieźć sobie swój hulahop na wieś (na śmierć zapomniałam). Mój N. po miesiącu wmawiania mi, że na pewno się głodzę stracił trochę na wadze i oświadczył, że on teraz też chce być trochę bardziej fit. No i dobrze.
Dzisiaj robiłam pulpeciki w sosie chrzanowym, jutro rano wstaję, by smażyć racuszki jabłkowe. Z sanatorium przyjeżdża mama N.-a i od dawna wymyśliłam, że kupimy jej owoce i jakieś drobiazgi śniadaniowe oraz przygotujemy obiad do podgrzania, bo w lodówce niż nie będzie miała. Okazało się, że jest bardziej przedsiębiorcza niż zakładałam i wysłała mu listę zakupów dla niej przed swoim przyjazdem. Dopisaliśmy do tego jeszcze jajka (zgodzicie się, że lepiej mieć niż nie mieć), a ja dodam jej po dużej porcji wyzej wspomnianych dań, startą marchew (do obiadu), malutkie dżemiki oraz trochę owoców z działki.
Jedyny dzień, gdy nie mam już ścisłych planów to środa. Może wtedy będę się relaksować i nadrobię rysowanie. I pewnie będę prać.
5 notes · View notes
mothylarka · 9 months
Text
Dietuję od czterech tygodni. Łącznie schudłam circa 2 kg, ok, zadowalający wynik. Ćwiczę, nie przekraczam tych 1400-1500 kcal, ogólnie trzymam reżim. No i od przeszło tygodnia nie tylko nie ubywa mi wagi, ale jakby przybywa? Zakładam, że to jakieś hormonalne fiki miki, bo mój mózg wie, że nie pożarłam 3 tys kcal odpowiadających 0,4 kg nie wiedząc o tym. Bardzo wątpię też w tak predki przyrost masy mięśniowej, no bo plox.
Za to, jakby na przekór, od kiedy przestałam tracic na wadze mojemu N.-owi (nie odchudza się, wciąga białą czekoladę) ubyło 1,5 kg. No nic, cieszę się z tego balastu, który straciłam. Chciałabym w najbliższym tygodniu zbadać sobie glikemię na czczo oraz cholesterol, ale słabo mi idzie wstawanie rano. Należałoby też sprawdzić krzywą cukrową tak ku pamięci (rodzina cukrzyków), ale nie wiem jak mam wysupłać godzinę na randkę z glukozą żeby potem nie rzygać w krzaki.
Wiadomo, chciałabym żeby N. sprawdził sobie przynajmniej cholesterol, ale ten bałwę stawia opór wart lepszej sprawy.
Jednak jestem szczególnie zadowolona z ćwiczeń. Udaje mi się kręcić hulahopem prawie codziennie po 25 minut, w niedzielę nawet 40. Aż boję się przestać w obawie, że wrócą zakwasy.
16 notes · View notes
mothylarka · 9 months
Text
Spędziłam bardzo, bardzo miły weekend na wsi. Specjalnie tuż po pracy wyjechaliśmy na trzy dni żeby nacieszyć się dłużej. Byliśmy na długim spacerze na bagnach, gdzie widzieliśmy czaplę w locie i rodzinę kaczuszek i mój N. pierwszy raz jadł lody tajskie, bo mu kupiłam. Nie wiem czy o tym w ogóle pisałam, ale w od dwóch lat lobbowała za zasadzeniem na działce czarnej porzeczki (ścisła czołówka wśród moich ulubionych owoców) i w ubiegłym roku jesienią gdy zdychałam na okres N. przywiózł z ogrodniczego i zasadził dwa krzaczki. Otóż te krzaczki już dają owoce. Nie była to jakaś dzika ilość, raczej duży kubek (byliśmy tak o tydzień spóźnieni na zbior), ale umyliśmy i zjedliśmy bezpośrednio z sitka. N. ujęty tym jak szybko zaczęły się "zwracać" powiedział już, że zasadzimy jeszcze ze dwa krzaczki.
Podczas powrotnej jazdy autem zaczęło do mnie już docierać, że muszę w kolejny weekend pojechać do rodziców, by ocalić przynajmniej część swoich rzeczy przed przeprowadzką i byłam przez to tak spięta, że N. wpadł w panikę i myślał, że to przez coś co on zrobił.
Pff. Nawet nie będę wyliczać wszystkiego, czego się tam spodziewam. Dość powiedzieć, że jeszcze się nie zapowiedziałam, bo boję się, ze wbrew moim protestom może mnie czekać np rezerwacja u fryzjerki.
11 notes · View notes
mothylarka · 9 months
Text
Udaje mi się. Prawie codziennie robię sobie do pracy lunch z sałatki tabbuleh, nie jem słodyczy, nie liczę kalorii i staram się więcej ruszać. Nie jest to spektakularny wynik, ale w 10 dni zeszło 0,7 kilo. Jupi. Chyba że zbierałam wodę i to wcale nie tkanka tłuszczowa. Myślę, że za jakieś dwa tygodnie będę mogła to skontrolować.
Mimo wszystko kusi mnie nowy smak lodów z Lidla, tj gorzka czekolada. Żarłabym to z malinami.
9 notes · View notes
mothylarka · 10 months
Text
Jednak znowu muszę zrzucić trochę wagi. No dobra, nie muszę, ale chcialabym. Wrócę do treningów, teraz skoro mogę mieć trochę więcej wolnego czasu. Wciąż nie mam nadwagi, ale przekroczyłam wagę, w której czuję się najlepiej. Za kilka tygodni czeka mnie wyjazd do rodziców i boję się komentarzy.
Jednak realistycznie patrząc, to 2kg na miesiąc to dużo i takiego tempa powinnam się trzymać.
3 notes · View notes