Tumgik
#słowa bolą
loczus99 · 1 year
Text
Powiam wam coś o sobie, jestem zniszczonym człowiekiem.
Psychicznie i fizycznie.
A nawet przestałem ćpać
Mówili, że będzie dobrze, a jednak jest odwrotnie...
Prawie do nikogo nie mogę się odezwać, bo traktują to że "sobie przypomniałem"
Ale ja chciałbym wypłakać się po prostu i porozmawiać.
Czy oczekuje zbyt wiele?
Proszę.. Pomocy, ponieważ długo nie pożyje i nie chodzi o samobójstwo.
16 notes · View notes
fallendreamer2699 · 1 year
Text
Plastikowe kwiaty - z zewnątrz są tak piękne a w środku są tak zwiędłe i chyba to tak samo jak Ty ..
10 notes · View notes
kinczixa · 1 year
Text
„Choć istniał cień szansy, że Ryle zdoła zmienić się na lepsze, w pewnych sytuacjach nie warto ryzykować. Zwłaszcza jeśli w przeszłości ryzyko kończyło się źle.”
-„It ends with us” Colleen Hoover
10 notes · View notes
itrytoliveeveryday · 1 year
Text
"Słowa, które wypowiedziałaś już zawsze będą w mojej głowie nie potrafię sie ich pozbyć"
1 note · View note
Text
'pierdolnięta jesteś ' 💫
1 note · View note
the-road-to-dreams · 1 year
Text
Są słowa jak drzazgi, które wchodzą głęboko pod skórę. Tkwią w niej, dopóki się ich nie wyciągnie. Bolą za każdym, nawet najmniejszym dotknięciem. Są też słowa sztylety. Jedno pociągnięcie i człowiek ma rozprute serce. Są słowa, które zostają w nas na zawsze i takie, 0 których zapominamy po kilku minutach.
W plątaninie uczuć
45 & 24/01/23
416 notes · View notes
buterflvx · 7 months
Text
Moja mama chyba nie rozumie ,jak bardzo mnie bolą te słowa
Nie wie do czego jestem zdolna
61 notes · View notes
katie-999 · 1 year
Text
"Bolą mnie słowa, które słysze w głowie i nie umiem ich wyciszyć"~999
120 notes · View notes
zozolki · 14 days
Text
W głowie milion myśli
Ciągła analiza
Spadam znowu na dno
To niczyja wina
Każda myśl kolejna
Bardziej mnie zabija
Jestem coraz niżej
Nie mam nic do stracenia
Boli każde słowo
Widzę wszystkie gesty
Leci lawinowo
Zatracam się bez reszty
Nie da się zapomnieć
Jak bardzo bolało
Kiedy wszystkie rany
Wrzątkiem polewano
Zostanę tu na chwilę
W ciemności i mroku
Nie wrócę do tego
Co burzy mój spokój.
Na zawsze odeszła
Równowaga życiowa
Nie pozbieram się po tym
Nie, kiedy bolą słowa
14 notes · View notes
kasja93 · 1 year
Text
Cześć! Dzisiejszy bilans:
Zjedzone 286
Spalone aktywnie 735
Tumblr media
Poranek taki jak zwykle. Obudziłam się wyspana a Uszaki grzecznie kimały obok mnie na łóżku. Ogarnęłam poranną rutynę i zjadłam sałatkę na śniadanie. Zawsze czuje niepokój, gdy czuje głód. To kwestia wspomnień z czasów BED. Wtedy byłam wiecznie głodna i nienasycona. Teraz po jedzeniu nadal boje się, że nie poczuje się pełna… To samo z ilością jedzenia. Nadal muszę sobie powtarzać, że nie muszę zjeść wszystkiego NA RAZ. Dlatego czuje lekkie przerażenie, gdy mam więcej jedzenia. No, ale szkody na psychice spowodowane zaburzeniami odżywania nie znikną same z siebie. Trzeba je przepracować. I z każdym dniem, który mija chce wierzyć, że to nie powróci. To nie tak, że przez opisanie tu swojej historii mam takie myśli. One towarzyszą mi od kiedy tylko zaczęłam walkę z BED. W sumie jestem z siebie dumna, że potrafię powiedzieć sobie „Już wystarczy. Kasiu jesteś już pełna nie musisz zjeść wszystkiego co sobie nałożyłaś. Nic się nie stanie jak dojesz to później podczas kolejnego posiłku”
Choć nie padało to było dość zimno. Wiatr jest dziś wyjątkowo przeszywający. Ubrałam się zatem nieco cieplej, wzięłam kijki i poszłam na szlak. Tym razem nie spotkałam zbyt dużo ludzi i nikt mnie nie zaczepiał. Tempo narzuciłam spore co zaowocowało bólem goleni 🙃 po powiecie do domu czułam się tak zmarznięta, że stwierdziłam „na nic tu prysznic. Przydałaby się wanna!”. Dlatego też pojechałam do rodziców by żarzyć ciepła z kulą kąpielową. Na szczęście w domu zaplanowałam jedno i drugie! Tam też wypiłam herbatę z imbirem. Pogadałam trochę, pośmiałam się i wygłaskałam koty oraz psiaka :)
Doszło też do małej potyczki na linii ja kontra mama. Oczywiście o jedzenie. Gdy zobaczyła moje wafle w czekoladzie skomentowała, że to pewnie mój jedyny i pierwszy posiłek dzisiaj. A ja szach mat zdjęcie sałatki. Ta zaś poleciała z tekstem „następnym razem nagraj jak to jesz”. Tu trochę przegięła jednak rozumiem skąd takie słowa się wzięły… Jeszcze tata pocisnął biorąc ode mnie wafla tekstem „muszę coś zjeść bo zgłodniałem jak ciebie zobaczyłem”. Komentarze na temat spadających ze mnie spodni też do miłych nie należały. Gdzieś we mnie jest część mnie, która w takich momentach żałuje, że powiedziałam w prost o Anie. Jednak wiem, że jest to moja furtka bezpieczeństwa by nie zagłodzić się na smierć w przyszłości.
Ogólnie czuje się zmęczona. Jutro chyba odpuszczę sobie kijki by się zregenerować. Nie chce doznać kontuzji a jak wspomniałam bolą mnie golenie (zapewne przez przeciążenie).
Tumblr media Tumblr media
Menu:
Śniadanie: sałatka z dresingiem 1000 wysp 116 kalorii
Obiad: dwa wafle w czekoladzie razem 155 kalorii
Przekąska: monster 15 kalorii
Tumblr media
Ćwiczenia:
14900 kroków
Godzina pilatesu
Półtorej godziny jogi (wliczam w to rozgrzewkę przed kijkami)
59 notes · View notes
zzapominajka · 5 months
Text
nawet nie zdajesz sobie sprawy jak te słowa bolą...
11 notes · View notes
loczus99 · 11 months
Text
Dzień dobry, dlatego że o jeden dzień bliżej do śmierci
4 notes · View notes
fallendreamer2699 · 2 years
Text
A dziś na spacer pójdę sam
drogami które przeszliśmy już razem
unosząc głowę ku górze
ujrzę niebo pełne gwiazd
jak za dawnych lat
15 notes · View notes
kinczixa · 1 year
Text
„Błędne koła istnieją, bo strasznie trudno je przerwać. Wymaga to wytrzymania olbrzymiego bólu i odwagi, by odrzucić utarty wzorzec. Czasami wydaje się, że łatwiej byłoby dalej trwać w błędnym kole, niż zmierzyć się ze strachem i skoczyć, ryzykując, że nie wyląduje się na nogach.”
-„It ends with us” Colleen Hoover
6 notes · View notes
myslodsiewniav · 9 months
Text
Poogniskowe uczucia, trochę o zdrowiu - coś we mnie buzuje, ale jeszcze nie potrafię tego ubrać w słowa, wyklarować. Coś dużego IDZIE i mnie pewnie za jakiś czas zmiecie z planszy... Dużo o kuzynkach, kuzynach, złych i dobrych wujkach, piesku-ścianołazie itp
31.07.2023
Ostatni dzień urlopu. Ech...
Nie wiem CO dokładnie czuję w związku z różnymi wczorajszymi wieściami i myślę, że jeszcze ten mikser emocji, myśli i wątków będę rozplątywać przez jakiś czas.
Na coroczne ognisko kuzynostwa zaprosiła nas kuzynka nr 4 - ta która kilka miesięcy temu robiła dziwności i przekazywała mi informacje o ludziach plotkujących na temat ciąży mojej siostry, a potem chciała potwierdzenia na temat, którego potwierdzać nie chciałam, bo naruszałoby to lojalność wobec osoby, która mi zaufała. Ostatnia nasza wymiana zdań to jej atak do mnie (po tym, jak nie chciałam jej zdradzić cudzej tajemnicy), którego nawet nie przeczytałam, bo nie chce mi się na to czasu tracić.
Minęły miesiące i nagle ona pisze. I jest luz. Więc może faktycznie to jest miałkie i głupie, i pójdzie w niepamięć.
Zaprosiła nas do siebie na ognisko.
Po drodze wstąpiliśmy do rodziców, aby tacie nastawić zegarek, który dostał od nas na urodziny (taki sportowy, do pływania, do pracy - jednocześnie z wbudowaną funkcją pomiaru ciśnienia, więc teraz jeżdżąc za granice do braci będzie mógł pomniejszyć swój bagaż). Zajęło nam to zbyt dużo czasu xD - okazało sie, że ten zegarek jest bardziej skomplikowany niż sądziliśmy.
1 Piesek & zegarek
Planowaliśmy na ognisko zabrać naszą kuleczkę, kuzynka nr 4 powiedziała, że nie ma nic przeciwko o ile nie martwimy się, że jej dzieci pieska zamęczą. :P Stwierdziliśmy, że zaryzykujemy. :P Zabraliśmy dziadówkę. Natomiast mama na wieść o tym, że piesek na czas ogniska nie zostanie u niej zamarła, a po chwili przekonywała mnie żywiołowo, że to bardzo zły pomysł, bo piesek wujka i cioci (rodziców kuzynki nr 4, u których w ogrodzie których organizowała ognisko) bardzo nie lubi się z innymi psami, nie toleruje obecności innych psów na swoim terenie. Nawet w zeszłym tygodniu podobno tak zaatakowała pieska najstarszego brata taty, że wujek musiał swoją sunię ratować: złapał na ręce, wrzucił do samochodu i odwiózł spowrotem do własnego domu.
Eeeee... po takiej opowieści zdecydowaliśmy, że zostawiamy małą u rodziców. ALE przy tym, dla pamięci, kronikarsko, wspomnę jak moje nakrapiane szczenię zachowało się kiedy podjeżdżaliśmy na ulicę przy której stoi kamienica moich rodziców. To jest niesamowite. Całą drogę była zaniepokojona - nie wiem po prostu czy ona lubi jeździć, ale po wyprawie do Toskanii po prostu martwi się, że wywieziemy ją do obcego miejsca i zostawimy? Nie wiem. Całą drogę od naszego mieszkania siedziała tuż za panem kierowcą, tak, by móc od czasu do czasu oprzeć łepek na ramieniu O., ale jak zorientowała się na jakiej ulicy jest tak nagle poruszona zaczęła skakać po całym tylnim siedzeniu. My wymienialiśmy spojrzenia bardzo czujni na jej reakcje - Jaka jest szansa, że poznaje, gdzie jest? A ona po prostu nagle się rozmerdała! Ogon chodził jak szalony! <3 Zaczęła wyć xD i podskakiwać z radości na tylnym siedzeniu (w miejscu, tak z radości, w górę i w dół), a jak się tylko zatrzymaliśmy i wypięliśmy ją z pasów bezpieczeństwa skakała od moich drzwi do drzwi O. Tak bardzo cieszyła się wiedząc, że jedzie odwiedzić moich rodziców. :) No wzruszki.
Niestety od razu nie było dobrze: po wejściu do mieszkania nie chciała dać się nikomu pogłaskać. Było dużo radości, ale też pełnego lęku ujadania (uszy bolą, serio, to jest taaaaaki pisk, że może wzywać momentami nietoperze) i uciekania. Ale przy tym skakania w miejscu z radości. xD W pewnym momencie skoczyła O. do ramion (na wysokość jakichś 165 -170 xD) i zwała z radości kręcić kółka po mieszkaniu - a salon w moim rodzinnym domu jest wielkości mojego obecnego mieszkania, więc miała gdzie i po czym kręcić te kółka. Czasami biegała z rozmachu po ścianach xD
Mój chłopak i tata siedzieli na kanapie ucząc się obsługi zegarka (bardzo jestem zadowolona z tego zakupu, tym bardziej, że dużo czasu spędziliśmy na upewnieniu się, że tata wie, jak to obsługiwać :P Mam nadzieję, że nie zapomni - przy takich uszkodzeniach mózgu jak jego to niestety częste...), a w tym czasie pies jak bączek: wzium i wzium migał nad ich głowami odbijając się to od ściany, to po prostu biegając po krawędzi oparcia kanapy. xD
Była bardzo szczęśliwa.
Tata potem mi napisał, że jeszcze godzinę po naszym wyjeździe płakała (wyła), ale potem było spokojnie, rodzice bawili się z nią jej ulubioną zabawkę, a ostatecznie razem z tatem położyła się spać na kanapie. :3 Ostatecznie nie słyszała, jak przyszliśmy ją odebrać. xD Na dźwięk domofonu i otwieranych drzwi nie szczekała (nietypowe, ona normalnie w domu odpala wyjca), chyba nawet ją te dźwięki nie obudziły, dopiero mama po krótkiej rozmowie z nami w kuchni usłyszała, że piesek chyba już nie śpi. Poszliśmy do drzwi do salony, mama otwiera drzwi, a nasza kuleczka z radości, z położonymi uszkami, oczkami pełnymi miłości i CAŁĄ DUPKĄ merdającą potruchtała do mnie i do O. A potem biegała do mamy i taty jakby chciała powiedzieć "Patrz! Moi po mnie przyszli! Patrz jak fajnie!". I dawała się złapać moim rodzicom, dawali sobie buziaczki na pożegnanie. No uroczo. <3
---
2 Zastanawiająca pierwsza myśl...
Kiedy chłopaki ustawiali zegar, a szczeniak z radości orbitował po ścianach w największym pokoju (lol), mama zaprosiła mnie do kuchni by mi pokazać swoje przetwory. No super, ogórki podobno zrobiła tak dobre, że nawet kuzynostwo na rodzinnej grupce o tym pisało. Dostaliśmy jeden słoiczek i obietnice, że jeszcze dostaniemy kolejne - po prostu tamta partia się rozeszła. Tak były pyszne. Mama pokazała mi swoje prace w technice akwareli (nadal chodzi na zajęcia plastyczne dla seniorów i seniorek). I nagle wyciąga z szafki zapakowany jeszcze w folie Air Fryer. Mówi, że dostała i nie będzie go używać. Że lepiej będzie jeżeli my go weźmiemy.
Tak się składa, że niedawno dużo o możliwościach Air Fryera rozmawiałam z osobą, która nie ma w mieszkaniu piekarnika (bo ma tak mało przestrzeni, że po prostu by się nie zmieścił), a używa wyłącznie Air Fryera. Super się sprawdza, można robić masę pysznych dań, których nie sposób byłoby zrobić w piekarniku (w sensie, że mnie to cieszy, bo to jest maszynka pozwalająca na zminimalizowanie tłuszczu w posiłkach - ja muszę tego aspektu pilnować, więc frytki, pizza i inne pychotki z tego cholerstwa wychodzą podobno przesmaczne, a zawartość tłuszczu można zminimalizować do minimum i tego nie czuć. Oczywiście jest to też dobre urządzenie dla osób wprost przeciwnie: ceniącym sobie tłuszcze na keto :P; mi tłuszcze w nadmiernej ilości szkodzą).
Wzięłam to od mamy... i pierwsza myśl jaka pojawiła mi się w głowie... ALE TAKA PIERWSZA zupełnie, wcześniejsza niż myśl o tych niedawnych rozmowach z osobą zachwalającą praktyczność Air Fryera, a która mnie samą zaskoczyła to "Dzięki mamuś, świetnie sprawdzi się do naszego kamper-vana o którym marzymy, będziemy mieli z głowy wymyślanie różnorodnych ciepłych posiłków, które można wykonać w warunkach życia w kamperze. Mini-piekarnik na drogę". Jak to pomyślałam to się przeraziłam, że mam tak bardzo sprecyzowane i tak jasne marzenie dotyczące przyszłości... Aż sama się zbeształam za tak jasne i wyklarowane marzenia, oczekiwania względem przyszłości. Owszem, czasem z O. o tym rozmawiamy, że fajnie byłoby móc w takim kampervanie pozwiedzać świat. Totalnie. Ale nas na to jeszcze nie stać... Wow...
No emocje baaaardzo mnie zjadały.
Przestraszyłam się bardziej niż ta błaha sytuacja mogłaby wskazywać. Bo w sumie nie wiem jeszcze czy faktycznie życie w kamperze to coś dla mnie? No tyle niewiadomych! A tu.... Wow.
---
3 Kuzynki - opis by O.
Muszę to zapisać, bo zrobiło mi to dzień. xD
W drodze powrotnej do domu, na ciemnej drodze, w letniej ciszy, przy jasnym świetle księżyca w pełni (ZNOWU SPOTKANIE RODZINNE W PEŁNIE!!! WOW! Czarownicujemy! :D) mój partner dzielił się wrażeniami.
To było jego pierwsze ognisko w tym składzie. A był na nie zapraszany już trzeci rok pod rząd, ale za pierwszym razem był na pogrzebie babci, a za drugim... kurcze, nie pamiętam nawet. Nie mógł się pojawić w każdym razie.
W końcu się udało :P
I w końcu go poznała kuzynka nr 4 i jej partner do którego mam ambiwalentny stosunek od dawna... Ech... Ale z racji, że oni byli organizatorami i chyba byli w dobrych humorach to też atmosfera nie buzowała od kwasów (a od nich czasem potrafi promieniować taką atmosferą podszczypywania i próby wyprowadzenia z równowagi siebie wzajemnie lub innych). Było miło.
Mając w pamięci, że ledwie tydzień wcześniej mój partner ucieszył się na widok naszego najmłodszego w pokoleniu kuzyna (nr 9) i przyznał, że przy całej reszcie widać i czuć, że odstaje, że jest dużo młodszy i trudno mu wtedy się wgryźć w sympatyczną atmosferę spotkania rodzinnego, a przy kuzynie nr 9 nie miał tego poczucia przepaści wynikającej nie tylko z metryki, ale też fizjonomii. Dlatego teraz, po spotkaniu z częścią rodziny pośród której ja i moja siostra jesteśmy najmłodsze (reszta jest zbliżona wiekiem do siebie) byłam ciekawa jakie ma odczucia.
No i szok.
Bo okazało się, że mój człowiek-labrador, typ z otwartą głową, typ, który lubi ludzi i dopuszcza wszelkie centrowo-lewicowe postulaty o równości itp złapał wspólny język z partnerem kuzynki nr 4, typem, który ceni patriarchat, wyśmiewającym kobiety i nasze zdolności intelektualne, w zasadzie będącym osobą, która lubi udowadniać przewagę i kontrolę wobec kogokolwiek (bez względu na płeć), poniża i wszystko co zachweiwa mu wizerunek "prawdziwego samca" jest gotów zwalczyć przemocą. Okazało się, że obydwaj znają na pamięć kwestie z "chłopaków z baraków" i sobie heheszkowali nad tym serialem (chyba, nie oglądałam) przy ognisku.
Nie wiem co o tym myśleć i czy w ogóle jest warto o tym myśleć?
Mój chłopak to-to i inne treści ze zbioru "wzorców utrwalających zachowania wynikające z toksycznej męskości" oglądał będąc w liceum (inna sprawa, że jego dzieli mniej od czasów licealnych niż partnera kuzynki nr4, który jest w moim wieku), kiedy obracał się po pierwsze w towarzystwie rówieśników, którym tylko ru-cha-nie w głowie, a druga sprawa, że to było specyficzne grono: tylko on jeden chodził do liceum ogólnokształcącego, a reszta jego paczki do mundurówek i to nie-koedukacyjnych... z innej strony: jeden z jego najbliższych kumpli z tej mundurów dzięki przyjaźni i otwartości tych chłopaków z paczki odważył się zrobić coming out jako osoba bi. Kumple go wsparli z pełnią akceptacji. Więc to nie jest tak, że mój chłopak byłby labradorem w ludzkiej skórze bez tych typów. A jednocześnie pogarda dla kobiet jest jakoś wpisana w dorastanie... ech.
No nie wiem i nie wiem czy warto to rozkminiać. :P
Niemniej w samochodzie, podczas powrotu, gdy z uśmiechem na ustach wyznał, że ten typ z mojej rodziny, ten właśnie wybuchowy człowiek, który mi samej kiedyś kojarzył się swoim zachowaniem pozytywnie z moim dobry przyjacielem F. (który potem okazał się jednak, że nie pierdoli tych wszystkich głupich rzeczy dla żartu, że on serio tak uważa, że serio mnie obraża, serio jest gotów na gnojenie innych jeżeli jego ego jest zagrożone; okazał się zachowywać wobec mnie też w sposób urągający - po prostu emocjonalnie mnie ranił, dlatego przyjaźni już nie ma). A mój chłopak NAGLE mówi, że dla niego znowu zachowanie partnera kuzynki, wszystkie złośliwości, wszystkie prztyczki w nos, wszystkie kąśliwe uwagi, wszystkie złośliwe manipulacje, nerwowy sposób poruszania się, obserwowanie wszystkich z góry, ta manifestacja tego, że on kontroluje sytuację, zagłuszanie innych, ta toksyczna męskość, to przypominanie, że kobiety to są głupie itp - to wszystko kojarzy mu się z jego wujekiem. TYM WUJKIEM. TYM, którego mam nadzieję jeszcze długo nie musieć widzieć, a którego widziałam pod wpływem alkoholu, który zrobił aferę, był agresywny, umniejszał własnym dzieciom, żonie, swojej siostrze, siostrzenicy i mi. Który każdą rozmowę chciał prowadzić na SWÓJ temat, który zachowywał się głupio i nieodpowiedzialnie, ale był "taki rebel, że chuj", który manipulował... Oczywiście był inteligentny, był elokwentny, oczytany, ale kiedy nie był w centrum uwagi (bo na przykład rozmawiałam z jego córką) to zaczynał ubliżać i umniejszać córce. A potem - ze złości i frustracji - również mi i podpuszczać niczego nieświadomego O. by mu wtórował. :( No faceta nie znoszę. I być może miałam szczęście widzieć gościa w stanie upojenia, w totalnym animuszu, w swojej bezpiecznej przestrzeni: bo się nie hamował. Ale za dużo toksycznych zachowań w swoim życiu widziałam, by znowu się narażać na nie.
Mam w ogóle taką obserwację: po tym czego doświadczyłam w zawiązku z osobą. z osobowością narcystyczną jestem bardziej wyczulona na zachowania toksyczne. Mój organizm na takie napięcia, docinki, a ten specyficzny ton głosu, na tego rodzaju złośliwość reaguje bólem brzucha. Moje ciało wcześniej wyczuwa agresywną (również emocjonalnie, albo może po prostu agresywną-nie-wprost?) osobę wcześniej niż mój umysł zdąży to załapać. I mam objaw - boli mnie brzuch, całe ciało sztywnieje i chce mi się wymiotować.
Jakby całe ciało mnie chroniło "Wiej! Tutaj potencjalnie czeka na ciebie krzywda!"
Ech.
O. niemniej twierdzi, że miałam nieszczęście poznać wujka z najgorszej strony. Że oprócz tego, że się focha i próbuje wsiadać do samochodu po pijaku (JPDL) jest też mądrym, zdolnym, oczytanym i bardzo lubiącym być ojcem człowiekiem. Tyle, że woli być ojcem synów (swojego i swojej siostry) niż córek (jego własna nie ma wyjścia, ale córka jego siostry, moja szwagierka unika typa jak ognia, szczególnie jeżeli typ ma pić - a on zawsze znajdzie okazję do picia z tego co zrozumiałam, przynajmniej zawsze jak wpada do siostry w odwiedziny; jeżeli w rodzinie nie ma historii z nałogiem lub z zachowaniami agresywnymi młodziutka kobieta nie przybiega co chwilę do mamy spanikowana by zdać relację z tego, że wujek pije za garażem i do tego samego namawia tatę, bo są tacy "rebel" - musiało się coś stać wcześniej, żeby w ogóle to zauważać, a po drugie by wykształcił się nawyk kontrolowania tego co robi wujek, kurde, smutne no).
A do mnie typ miał jeszcze inny problem - był zdzwiony, że go nie podziwiam i raz za razem (podczas imprezy rodzinnej) zapewniał mnie, że mój chłopak tylko się mną "pobawi" i mnie rzuci, bo "ja go znam, to moja krew!". Ta. Cudowny, czarujący człowiek. A jak się upił to własną żonę i siostrę, a potem córkę i siostrzenice ojebał, że mają nosić sukienki, by wyglądać tak "ponętnie" i "jak kobieta" i "by było na co popatrzeć" podając mnie za przykład. Mówił o moim ciele przy stole, podczas spotkania rodzinnego. Miałam ochotę rzygnąć. O. przy stole nie było - brał udział w konkursie, ale jak usłyszał streszczenie potem, to był absolutnie zażenowany. W tamtym momencie wyszłam po prostu z pokoju bardzo zadowolona z tego, że obydwie dziewczyny (córka i siostra O.) naskoczyły na tego troglodytę tłumacząc mu, że kobiety nie ubierają się by mu jakieś przyjemności zaspokajać, tylko by się dobrze czuć będąc sobą. Kobiety to ludzie do cholery. Chyba chciał, abym go podziwiała - tak ogólnie, bo umniejszał każdą inną osobę z którą wchodziłam w dyskusję. Ale chociażby miał mega coś ciekawego do powiedzenia, to po krypto-agresywnych docinkach i gaslightingu wobec innych członków rodziny czułam do typa dystans, złość i obrzydzenie.
To też w ogóle jest chujowe - jestem pierwszy raz na spotkaniu rodziny, pierwszy raz poznaję tamtą stronę rodziny i NA STARCIE koleś ustawił we własnej głowie wszystkie obecne kobiety w szeregu i wyjaśnił, które są atrakcyjne, a które nie, upomniał, że wszystkie powinny być atrakcyjne, jak ta tutaj, proszę o, przykład, proszę się uczyć wy niedobre, niespełniające wymagań moich wobec atrakcyjności kobiet panie. Ale już! No co za chuuuuuuujnia!
O. ma z typem bardziej skomplikowaną relację - widzi, że wujek bywa chujem, ale też zna wujka całe życie jako bardzo mądrego dorosłego wobec którego czuje respekt.
I właśnie z tym wujkiem kojarzy mu się - całą posturą, sposobem poruszania, gestów, krzywych uśmieszków, docinków, żartu, nawet barwą głosu czy poglądami - partner mojej kuzynki nr 4.
No cóż... jak to wyjaśnił, to tym bardziej rozumiem jak bardzo ambiwalentny stosunek do własnego wujka ma O. (mam taki sam do partnera kuzynki - potrafię typa zarówno znieść i zgasić, przekomarzać się, ale wolę trzymać dystans, by sobie nie pozwalał na głupie i obraźliwe zachowania) i tym bardziej potrafię sobie wyobrazić do jakich zachowań potencjał ma partner mojej kuzynki, przez co jeszcze bardziej będę wobec niego czujna. :/
Kolejne spostrzeżenie O. to uwaga, że najmniej wspólnego vibu czuje on wobec najstarszej kuzynki (nr 2 - kuzynki nr 1 nie widziałam chyba od 2017, nie trzyma z nami) i jej męża. Ona jest starsza od niego o 21 lat, jej mąż o 15. To jednak gdzieś się tłumaczy, jest zrozumiałe, są na innym etapie i ja zresztą też przecież na różnych etapach życia frustrowałam się, ze czuję mocno moją różnicę wieku z kuzynką (10 lat). Ale nie sądziłam, że dla O. problemem będzie stoicyzm męża kuzynki xD - jest typ tak stoicki, tak bardzo cieszący się życiem, a zarazem absolutnie nie dający się ponieść jakimś napięciom, złościom, wrednym dogryzieniom kogokolwiek. Ma taki pernamentny status ZEN, "miej wyjebane, a będzie ci dane" xD - chodzą legendy, że typ potrafi się zestresować lub zezłościć. :P Daję temu wiarę, bo chce wierzyć, że jest człowiekiem xD, ale przyznaję, że ten bijący spokój i stabilność, a do tego ciepło i serdeczność powodują, że to mój ulubiony człowiek na imprezach. Taka osoba z która można długo i z uwaznością rozmawiać i równie dobrze długo i komfortowo wspólnie milczeć. :D A dla mojego chłopaka - przy jego głośnej, szybkiej rodzinie - ten spokój to jakaś taka zagadka. xD On ten sposób bycia odczytuje jako trzymanie wszystkich na dystans (podczas, gdy ja uważam, że ten mąż kuzynki nic przed nikim nie udaje, jest pogodzony ze sobą, wie kim jest i co w życiu chce robić, a zarazem jest otwarty na NOWE i lubi rozmawiać o rzeczach, które pobudzają jego kreatywność). No mam nadzieję, że jeszcze się do siebie przekonają, bo wbrew pozorom uważam, że oni dwaj mają potencjał do podobnego vibeu. :P
A na pytanie dlaczego mój partner czuje dystans do mojej najstarszej kuzynki odpowiedział, że nie wie - może przez wiek właśnie, a może przez to, że ile razy podchodził by z nią zamienić słowo, akurat mówiła o "urokach" bycia matką... ?
No i wtedy O. walnął - po prostu wybuchnął śmiechem trzymając kierownicę, na tej czarnej, lipcowej drodze między polami - że jak patrzył na nas, na nas-kuzynki to czuć było to tak, jakby patrzył na siostry. Wszystkie szczebiotałyśmy w kółeczku na trawniku, komfortowo czułyśmy się łapiąc się - jakby zupełnie tego nieświadome (potwierdzam: nie wiedziałam, że to robię) - wzajemnie za ręce, gładząc się po włosach, dla podkreślenia czegoś łapiąc którąś za nadgarstek. Takie małe czułości. Bezmyślne i serdeczne. Bez naruszania komfortu.
I że NAGLE go olśniło, jak my wszystkie mamy silne geny. Mówił, że oprócz swobody wspólnego przebywania ze sobą uderzyło go podczas obserwowania nas, że WSZYSTKIE jesteśmy do siebie podobne. Że różnią nas niuanse. A rozbawił mnie tym wyznaniem: "jak na was patrzyłem to miałem przed oczami twarz twojego taty. Każda z was ma coś z niego - przepraszam, pewnie dziewczyny są podobne do braci ojca, ale ich rysów twarzy tak dobrze nie pamiętam. Po prostu myślałem o twoim tacie: jakby ktoś mu zrobił zdjęcie przez faceapp i wygenerował cztery różne warianty tego jakby mógł wygladać, gdyby był kobietą!"
xD xD xD
To było urocze.
Nieurocze było to czym mi dosrał na koniec "uważam, że jesteś najpiękniejsza ze wszystkich kuzynek". No miło mi, że podobam się mojemu facetowi, ale bardzo proszę bez porównań i stawiania kobiet do szerugu w celu konkurowania i wyłaniania naj-naj pod chuj wie jakim wzgledem.
Każda jest inna.
Nie da się tego porównać
I fajnie wiedzieć, że jesteśmy podobne - ja i siostra jesteśmy bardziej od kiedy siostra wydobywa loczki i od kiedy się starzejemy, ja i kuzynka nr 2 jesteśmy baaaaardzo podobne od zawsze (chociaż zawsze słyszałyśmy, że to przypadek, bo cechy, które są "podobne" akurat każda dziedziczy po rodzinie ze strony mamy - podobieństwo więc jest przypadkowe, chociaż może te cechy, które mamy po tatach to takie płótno, na którym osiadają wyraźniejsze cechy, które dziedziczymy po mamach i w rezultacie wychodzi, że jesteśmy podobne?"), a kuzynka nr 4 i kuzynka nr 6 zawsze były podobne do tego rodzica, który nie jest z nami spokrewniony - a tu zaskoczka. Według mojego chłopaka kuzynka nr 4 nie jest podobna do mnie, ale do mojej siostry i kuzynki nr 2 jest bardzo podobna - kształtem twarzy, osadzeniem oczu, uśmiechem. Okay. Kminię to. Tylko kuzynka nr 6 - tu O. potwierdził, wcale nie ma cech faceapp mojego taty xD :P hehehe
Fajnie.
Fajnie, bo kocham je.
---
4 - ZDROWIE
To jest coś o czym nie wiem jak napisać. Czuję bardzo, bardzo dużo w związku z tym. Coś się we mnie "pod powierzchnią świadomości" dzieje, coś tam bulgocze, miesza się i ZMIENIA, ale jeszcze tego tematu nie mam przetrawionego, nazwanego. To jest OLBRZYMIE i budzi we mnie stres, strach, wzruszenie i masę innych emocji, których nie jestem w stanie nazwać.
Mam wrażenie, że jak to do mnie trafi to mnie ZATOPI.
To jest jakieś tsunami... albo zapowiedź nadchodzącego tsunami.
Więc opisze fakty, kronikarsko.
Jadłyśmy sobie sałatki i kurczaczki z kuzynkami w altance na ogrodzie. Faceci w tym czasie grillowali nad ogniem w lekkim deszczyku. Moja siostra wierciła się (za tydzień ma termin, jest wielką kuleczką <3 i zaczęła znowu nosić kolor niebieski, odkryła po 20 latach, że ten kolor powoduje, że jej oczy świecą się w twarzy jak diody xP - jako dziecko fascynowało mnie, kiedy ona i kuzyn z Niemiec nosili niebieskie koszulki, jakby podłączyli oczy do prądu po prostu xD, jak reflektory walą z daleka), kuzynka nr 4 próbowała swoje dzieci przekonać, żeby też coś zjadły (ona ma 5 lat, on prawie 2), a kuzynka nr 2 co jakiś czas wzdychała z zachwytu, że od kiedy urodziła tak bardzo brakuje jej rozmów z dorosłymi ludźmi, którzy chcą mówić o czymś więcej niż tylko o byciu rodzicem. Ja nie wiem co robiłam, uczestniczyłam w rozmowie i rozpracowywałam kurczaka jednocześnie robiąc za rozpraszacz dla synka kuzynki nr 2 (skaczące i mieniące się pierścionki rudych loków go bardzo fascynowały, na chwilę zapominał, że miał płakać :P więc dla spokoju własnego i innych trochę byłam na koncercie metalowym :P, a trochę na ognisku :P).
Dziewczyny mimo wszystko gadały cały czas o tym jak rozpoznać bóle porodowe, jak to jest pierwszych dniach po porodzie itp - instruktarz dla mojej siostry. Ja się nie znam - tylko słuchałam coraz bardziej przerażona z jaką lekkością laski mówią o tym, że w zasadzie są niewolnicami własnych dzieci, jak bardzo dziecko jest od nich zależne i jak mało z poprzednich lat one same pamiętają. Jaki laktator, dla kogo laktator, jakie mleko modyfikowane - ze strony ogniska to jeden to drugi ojciec rzucał info typu "tylko nie kupuj (tej marki), bo mają w składzie dodatek oleju palmowego!" Nie bylo w tym ciśnienia czy jakiejś wyższości - była chęć wspólnego spędzenia czasu po prostu. Było miło. Dziewczyny dzieliły się swoimi doświadczeniami - po prostu są na innym etapie życia niż ja, ale jestem tam zapraszana do współdzielenia się wszystkim. Miałam z tym luz - czułam się dobrze, akceptowana. Tak jak chciałam czuć się w lutym, a jak się nie czułam niestety, bo wtedy trafiłam na ścianę - teraz ściany nie było. Teraz było zrozumienie i akceptacja z każdej strony. :D
No i NAGLE kuzynka nr 2 oświadcza, z taką radosną energią, z takim ciepełkiem i pozytywnością, jednocześnie gładząc się po brzuszku - musi nam powiedzieć o swojej ostatniej wizycie u ginekologa.
Podczas wizyty okazało się, że nie ma endometriozy. Zupełnie! Że do tego zniknęły 3 z 4 WIELGACHNYCH mięśniaków na macicy, a 4 wycinano podczas cesarki (był większy niż macica, rósł na zewnętrznej ścianie). Że zamiast tego pojawił się jeden malutki, nowy. I tyle. Nie ma też śladu po guzach na jajnikach.
Że jest tak szczęśliwa! Że czuje taką ulgę.
Spłakałam się, jak to wyznała. Ja też fizycznie czułam tę ulgę! Złapałam ją za rękę i gratulowałam tych wieści chyba bardziej niż w zeszłym roku informacji o tym, że udało się jej zajść w ciążę. ^^'
Bo to mój temat. Mój lęk.
Przypomnę: kuzynka od 6 lat opierała się lekarzom twierdzącym, że nie będzie mogła nigdy mieć dzieci, a z powodu wielu niezłośliwych guzów na macicy i jajnikach najlepiej będzie usunąć macicę wraz z jajnikami. Twierdzili, że jajeczko się nie zagnieździ.
Nie zakwalifikowano jej wtedy też na invitro, bo uważano, że jest za stara (kuzynka rodziła mając 43 lub 44 lata).
Nie dość, że jej wiadomość ponad rok temu o ciąży była dla takim... pocieszeniem? Że jeszcze mam czas, że będzie dobrze. Że teraz jeszcze nie chcę, ale nic straconego, bo to MOŻE się udać, jeżeli kiedykolwiek zmienię zdanie JESZCZE BĘDĘ MIAŁA WYBÓR.
A teraz.... nie wiem co czuję, ale czuję dużo.
Wiem, że te znikające mięśniaki i guzy to kwestia zdolności organizmu kobiety do niesamowitej regeneracji po porodzie (za sprawą min. komórek macierzystych). Wiem.
Wiem ile dla niej znaczyło marzenie o zostaniu matką i wiem, że mam zupełnie inne uczucia w tej sferze. Ale też mam mięśniaka...
To mix bardzo wielu sprzecznych uczuć - co może być, czego chcę, czego nie chcę itp :(
A potem wszyscy - różni - członkowie mojej rodziny rozmawiali o tym jak to jest wychowywać dzieci. Laski, które dzieci mają konfrontowały swoje założenia sprzed ciąży na temat tego jak rodzicielstwo będzie wyglądać z tym, jak wygląda. Zarwane noce, dziecko płacze, trzeba je uspokajać, namawiac do jedzenia, robisz coś by zarobić na utrzymanie, ale ALARM i musisz wracać do podopiecznego by zapewnić mu wszystko. Choroby, kaszki, pieluszki, nauki. Jak to się wydaje być proste, gdy teraz o tym opowiadają, a jakie to jest w istocie wyczerpujące i ciężkie... I w takich momentach trafia mnie SZLAG na wspomnienie KAŻDEGO "nie możesz porównywać doświadczenia opieki nad chorą mamą do opieki nad swoim małym niemowlaczkiem". Dlaczego!? Serio, dlaczego!? Bo ja DOKŁADNIE to samo co oni teraz opowiadają przeżywałam. Będąc sama. Jedyna różnica to brak porodu, hormonów ciążowych i rozmiar niemowlaczka - mama nie mówiła, nie przełykała - WSZYSTKIEGO musiałam ją uczyć, leciałam do szpitala wzywane nocnymi telefonami, kąpałam, zmieniałam pieluszki, uczyłam sfrustrowaną podopieczną jak układać klocki, a ona tymi klockami ciskała po ścianach. Kurwa, ile matek przeżyło to co ja przeżyłam, żeby mi mówić, że "nie mogę porównywać opieki nad mamą do opieki nad dzieckiem". Walcie się. Mogę. Jak słucham jak jest ciężko i jak wyczerpani są ludzie, którzy świadomie, WE DWOJE wychowują małego człowieka to mam kurwa flashbacki z Wietnamu - JA WIEM JAK TO JEST. Czuję dreszcze na plecach i zaciskam mocno pięści za każdym razem, gdy wymieniali się różnymi "zdaje się, że to łatwe", a okazuje się, że to wyczerpujące i trudne, że brak sił, za każdym razem gdy mówili "głupio przyznać, ale te drzemki w ciągu dnia nie dają szansy na 100% regenerację", gdy mówią o tym, że czasem w domu jest bajzel, bo po prostu przy dziecku trudno wyrobić, by zająć się innymi sprawami, że wszystko leci z rąk, na wszystko brakuje czasu. Znam to - przez ponad rok miałam na utrzymaniu wielkie niemowlę i nastolatkę. Zupełnie do tego nie tęsknię - uzależnianie swojego życia od kolejnej osoby, bez 1000000000% pewności, że będę miała pomoc to jest coś co mnie przyprawia o wstręt i dreszcze. Czuję bardzo dużo, aż mi głos drży ze złości jak to piszę. To jest kurwa najgorsze zagrożenie życia, jestem bliska paniki, czuję to jao naruszenie moich granic i potrzeb - gdybym musiała opiekować innym zależnym człowiekiem. A takiej pewności nikt nigdy nie może mi dać, nie mogę czegoś takiego wymagać od drugiego człowieka. Więc ze wstrętem, obrzydzeniem, poczuciem niesprawiedliwości, że mi się odmawia wiedzy jak to jest ("bo to nie jest to samo" - kurwa jest, tylko całe szczęście bez rozdętej macicy), ze złością, z żalem i WKURWEM nie chcę mieć dzieci! Po co ludzie sobie to robią? Po chuj się rozmnażacie, a potem narzekacie! Idźcie kuźwa na oddział rehabilitacji neurologicznej, popracujcie z większymi i mniejszymi ludźmi zupełnie od Was zależnymi i wtedy się decydujcie - proszę, jak jazda próbna przed rodzicielstwem. Niemowlęta najgorsze, przysięgam - dorośli zredukowani we włansych umysłach do roli niemowląt też. Dla mnie to trauma, ja tego nie chcę znowu przechodzić.
Ech... no i dlatego słuchając moich dużo starszych kuzynek i ich partnerów narzekających na to, jak wygląda życie z dzieckiem, na jak wiele byli nastawieni, a okazało się, że poprzeczkę trzeba było przesunąć znacznie-znacznie dalej, że są wykończeni i całkiem rozbawieni własnym niedoszacowaniem, a potem dodających, że mimo wszystko są szczęśliwi, bo bardzo tych dzieci chcieli. Wtedy mówiłam ze zrozumieniem, z współczuciem, poważnie (chociaż oni wszystko pokrywali nerwowym śmiechem) "rozumiem jak to jest" i patrzyli mi w oczy ze zdumieniem. Z takim szokiem, zdziwieniem. Oburzeni, że ja twierdze, że rozumiem a oni przecież są młodymi rodzicami, a ja nie! I zaraz dodawali "nie, z własnym dzieckiem jest inaczej". Nie, kurwa, z własną matką i własną siostrą jest tak samo - kochasz i chociaż padasz na płasko to nie zostawisz, nie opuścisz, nie pozwolisz jakby coś złego je spotkało. Bo kochasz i wiesz, że warto, wiesz czego chcesz i czego swoim zależnym najbliższym życzysz. Wiem jak to jest. I nie chcę tego przechodzić ponownie. To było przerażające. To jest moja trauma.
Wdech. Wydech.
No. Ech. Podsumowując: z jednej strony jest we mnie tej gorący i pełen sprzeciwu głos, a w drugim ulga i szczęście, na wieść o zmniejszających się mięśniakach u kuzynki, a więc może i u mnie, dzięki komórkom maciezystym.
I co to znaczy?
Co mi pod kopułą dojrzewa?
Kurwa nie wiem.
Czuję wiele sprzeczności... I wiele złości...
Chociaż słucham tych rodziców nie potrafię pojąć czemu z własnej woli chcą tych tortur. Dla mnie w głowie wyją jedynie syreny "WIEJ KURWA! BEDZIESZ NIESZCZEŚLIWA". Przy tym lubię dzieci - takie, które same sobie tyłki podcierają, które gadają, samodzielnie jedzą, chodzą, które potrzebują przewodnictwa i wsparcia. Niemowlęta to 100000% horroru dla mnie. Chyba za często siostry nie będę widywać w najbliższym roku...
I kolejny temat około zdrowotny.
I znowu na tym polu czuję miłość, akceptację i zrozumienie.
Żegnałam się z kuzynką nr 2 - wraz z mężem zwijali się wcześniej by położyć spać małego. Przytuliłam ją tak od serca, a ona mnie. I powiedziałam jej, że nie zawracałam jej dotąd głowy, tym bardziej po tym co tego wieczoru usłyszałam - że nie ma czasu nawet na spanko przy rocznym synku - ale bardzo za nią tęskniłam i bardzo chciałam się z nią spotkać.
A ona na to - z uśmiechem w którym było tle mądrości i zrozumienia przyznała, że ona też tęskniła, ale nie pisała do mnie, bo wie, że ja tematraz jestem na takim etapie życia, że wciąż jestem w rozjazdach z moim chłopakiem. A ona ma inny etap, jets uziemiona. Nie chciała uziemiać mnie podczas, gdy jestem tak szczęśliwa żyjąc życiem o którym marzyłam. <3
Wyznała szczerze, że z przyjemnością wybierze się ze mną do parku, z termosami, mały będzie bawił się w piaskownicy, a my sobie pogadamy. Mamy się zgrać.
I zaskoczyła mnie. Przypomniała sobie coś i nagle wyskoczyła "Ale by było super, gdybyśmy spotkały się na placu zabaw! Tam przychodzi jedna taka fajna mama, jedna z niewielu, która chce rozmawiać! W zeszłym miesiącu została zdiagnozowana na ADHD i strasznie to przeżywa! Jakby jej się życie zawaliło! Po prostu tragedia! Widzi tylko ciemne strony! Super by było, gdybyś mogła jej pokazać, że to w ogóle nie zawala życia! Że to przeciwnie - pomaga dobrać lepszą strategię do życia najlepiej dla siebie samej!"
Zabiła mnie tym.
Ostatni raz jak ją widziałam było to w lutym i wtedy wyśmiała moje podjaranie tym, że będę się diagnozować na ADHD. Wtedy utrzymywała, że to mi jest niepotrzebne i nie warto w ogóle się skupiac na tym by wiedzieć czy mam czy nie mam ADHD tylko żyć nalejepiej jak potrafię. Byłam wtedy na nią zła.
A teraz, prawie pół roku później stawia mnie jako pozytywny przykład osoby, która się zdiagnozowała i wyciąga z tej diagnozy jak najwięcej dla siebie. Bez żalu - raczej widząc w tym odpowiedzi na mase pytań.
Wow.
Poczułam się wtedy tak kochana i akceptowana.
Muszę się z nią spotkać....
Nie mam siły już pisać.
Idę na spacer...
Tylko dodam, że potem okazało się, że kuzynka nr 4 wjechała ze swoim tortem z okazji urodzin. Było uroczo.
A w kwestii tych niejasnych, jeszcze dla mnie niezrozumiałych uczuć względem tematu rozmarzania i dzieci to... powiedziałam o tym O. On znowu podziekował, że się z tym z nim dzielę, że kocha mnie, że chcę mnie w swoim życiu, że się świetnie bawił, że lubi moją rodzinę, że nawet dzieci mu nie przeszkadzały, że na tę chwilę życia jego priorytetetm jestem ja. Że wybiera mnie - bez wzgledu na to czy za 10 lat nam coś odjebie i będziemy chcieli mieć dzieci, a ich fizycznie nie będziemy mogli zrobić... Że nie będzie mi obiecywał gruszek na wierzbie - bo nie wiadomo, jakimi ludźmi będziemy za te 10 lat. Ale póki co, im dłużej się z nami tym bardziej docenia jak świetną towarzyszką życia jestem. I chce tego więcej.
I - dodał - przecież mamy najcudowniejsze na świecie psiecko.
No mamy.
Wobec pieska - nawet we wczesnych momentach jej zycia - nie czułam niechęci, a też była zupełnie ode mnie zalezna.... Ech...
Ale to jakaś odległa przyszłość.... a ja przecież pracy nowej jeszcze nei mam by o najbliższą przyszłość zadbać. Ech....
25 notes · View notes
pisanki-o-zyciu · 2 years
Text
Była tego warta, wspomnienia bolą
Przyda się psychiatra i dobry kardiolog
Padały wielkie słowa, może niepotrzebnie
Byłaś wyjątkowa jak wszystkie poprzednie
~ Avi
231 notes · View notes