Tumgik
#chce widzieć krew
vivianarxseee · 15 days
Text
no cześć kochani
chwile się nie odzywałam bo po prostu ten tydzień przed świętami to był chyba jakiś nieśmieszny żart.
dosłownie w niedziele(24.03) miałam spory binge. myślałam że w poniedziałek już będzie spoko ale był kolejny binge i tak od niedzieli do świąt wpierdalałam jak pojebana.
i to dosłownie były jakieś pierdolone napady bo jadłam wszystko co wpadło mi w ręce a ja nie umiałam? nie mogłam? się powstrzymać. sama nie wiem co to było. moja głowa mówiła stop, mój brzuch też mówił stop ale ja dalej wpierdalałam tak że się ruszyć czasem nie mogłam.
to było w chuj okropne uczucie zwłaszcza że nawet nie zwracałam dużo bo z tym też miałam jakiś duży problem.
przytyłam i to dużo. naprawdę dużo. okropnie mi twarz się ulała przez te kilka dni tak samo jak całe ciało i cała moja marcowa praca poszła się jebać i jestem w chuj przez to zła i strasznie mi wstyd. przed binge zaczynałam widzieć już efekty - przerwa między udami zaczynała robić się coraz większa, obojczyki były już widoczne, żebra to samo, brzuch był już coraz bardziej płaski, podbródek mi znikał a szczęka była coraz bardziej zarysowana. a teraz? to wszystko znikło. brzuch mi odstaje i wyglądam jakbym była w ciąży, przerwa między udami znikła, ramiona kurwa tak mi się ulały że to masakra, podbródek jebany mi się taki wielki zrobił że aż szkoda gadać jak to wygląda, no i chuj no wszystko poszło się jebać. boli mnie to w chuj ale się nie poddaje. naprawdę ja nie chce tak wyglądać no do kurwy.
święta też chujnia totalna. jadłam dużo ciast i wgl jakieś w chuj kaloryczne posiłki no i dupa w kratę.
wczoraj (wtorek 02.04) chciałam zjeść mniej ale no i tak zjadłam sporo ale udało mi się od wczoraj około 19 do dzisiaj około 16 lecieć fasta 20h więc jak na początek po takim binge cycle chyba jest w porządku.
dzisiaj (środa 03.04) zjadłam obiad który składał się z bigosu i sałatki jarzynowej no i zjadłam trochę ciast :/ potem jeszcze zjadłam jakąś bułkę drożdżową no masakra jakaś ale rozpoczęłam fasta i chcę go pociągnąć do niedzieli.
Tumblr media
czy mi się uda? mam nadzieje że tak.
no kurwa jestem tak sobą załamana że to jakaś jest tragedia. gdyby nie ten binge czaicie że mogłabym już osiągnąć swoje gw2? a teraz bardzo się oddaliłam nawet od swojego gw1.
staram się jakoś pocieszać że przecież uda mi się to zrzucić jeśli tylko wezmę się do roboty ale jak zawsze panikuje bo do wakacji zostało z 2 miesiące i boje się że mi się nie uda zwłaszcza że na majówkę jadę z ciociami do krakowa i w tym czasie będę musiała przy nich jeść w miarę normalnie. jakby serio jak wczoraj stanęłam na wagę i zobaczyłam tą liczbę to tak zaczęłam panikować i się stresować że nie mogłam spać w nocy a dzisiaj rano z tego stresu poleciała mi krew z nosa xdd.
ale dobra trzeba serio wyczilować bo to chyba przez ten jebany stres wpierdalam xdd. także chill bomba widzowie uda mi się polecieć z tym fastem na luzie. jutro pójdę do biedry kupić sobie cole zero i jakoś przetrwam.
kupiłam sobie ostatnio też w biedronce jakąś herbatkę na trawienie i szczerze to ja nwm czy ona coś działa ale chuj piję ją i tak. tak samo zakupiłam w końcu dulcobis i już wzięłam go chyba z trzy razy i kurwa akurat w takim momencie zaczynał on działać że musiałam iść dwa razy w krzaki srać xddddd.
jeszcze wczoraj zainstalowałam sobie jakieś aplikacje typu „płaski brzuch w 30 dni” i robie z nich te ćwiczenia, czy coś dają? nwm się zobaczy. dzisiaj wychodzi że spaliłam z nich około 332kcal ale szczerze to w to nie wierzę xdd
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
ale no póki co będę robić z nich te ćwiczenia a za jakiś czas przerzucę się na jakieś z yt.
z kroków dziś spaliłam 155kcal około, więc wychodzi jakieś spalone dziś 487.
dobraa to chyba tyle kochani. no trzeba się wziąć za siebie i tyle koniec pierdolenia, ja chcę być chuda w wakacje a nie jakaś świnia kurwa. raz mi się udało osiągnąć gw1 to teraz też mi się uda a nawet gw2. chcę do wyjazdu ważyć chociaż te 45kg to już będzie spoko więc działamy.
chudego dnia/nocy skarby.
nie poddawajcie się.
22 notes · View notes
myslodsiewniav · 1 year
Text
Sen
08.05.2023
Dziś jest jakoś po pełni. I może dlatego, a może z powodu cierpiącego w nocy na ból brzuszka pieska (robaki w niej umierały), a może z powodu konieczności powrotu do pracy po krótkim urlopie, ALE miałam sen.
Śniło mi się, że jest pełnia lata. Jest ciepło. Jestem na wsi - gdzieś daleko-daleko od miasta. Kwitną kwiaty i mam wielka przyjemność w szukaniu cienia pod liścikami wielkich klonów i dębów, czuję się odprężona bujając się na hamaku obserwując tańczące na wietrze listeczki akacji. Jak naturalne cekiny.
I cały czas towarzyszy mi niepokój.
Bo na tej dalekiej, odludnej, odosobnionej sielankowej wizji jest nas troje: ja, moja ciężarna siostra i jakaś kobieta. Tę kobietę w tym śnie znam, chociaż nie mam pojęcia kim była tak realnie - może położną? Może przyjaciółką mojej siostry? Nie wiem. Ważne było, że moja siostra jej ufała. I ja też ufałam jej, bo zajmowała się tym co mnie wprowadzało w stres, niepokój, bliskość paniki, a czego wiedziałam, że nie mogę okazać mojej siostrze w tym stanie.
Widziałam jej brzuch. Był wielki. Czułam, że jeżeli lato jest w pełni to oznacza, że termin porodu nadchodzi lub nadszedł.
A ja się bałam.
Nie mam prawa jazdy, a mimo to chodziłam z tego hamaka co chwilę do zaparkowanego na tyłach samochodu by sprawdzić gdzie leżą kluczyki, ile mamy benzyny i szacując - oceniając odległość od cienia miasta rysującego się na horyzoncie (żeby je dostrzec musiałam podskakiwać nad linią pola z bujnym zbożem i tworzyć z rąk daszek, by słońce mnie nie oślepiało) - czy wystarczy jej nam by w razie komplikacji dotrzeć do szpitala. Martwiłam się. Bardzo.
A siostra mnie ochrzaniała, że niepotrzebnie się martwię o nią, a nie o jej dzieci. Że przecież ona chce być w ciąży, że to piękny w jej odczuciu czas, który ja niewiadomo dlaczego traktuję jak zagrożenie życia! - BO TO JEST ZAGROŻENIE ŻYCIA! Ale ona ma prawo widzieć to inaczej... a ja mam prawo i całe anały historii kobiet, które popierają mój punkt widzenia na ciążę i poród.
Zdziwiłam - jakie DZIECI!?
Na to siostra poirytowana przypomina mi, że przecież będzie miała bliźniaki.
Nie rozumiałam kiedy to się stało. Przecież miał być jeden synek, a nie bliźniaki! W śnie to się wydawało takie realne i takie zaskakujące. Poczułam się jeszcze bardziej rozchwiana i niepewna tym, że brakowało mi tej danej. Zaczęłam w głowie układać plan - kiedy dzwonić po karetkę, jaki moment to taki w którym moja interwencja będzie uzasadniona, jak się nauczyć prowadzić samochód z youtube'a itp Bo mnoga ciąża to też podwójna możliwość komplikacji...
Piłyśmy lemoniadę, bujałyśmy się na hamaku, grałyśmy w gry. Próbowałam w tym uczestniczyć we względnym spokoju, ale towarzyszyło nam napięcie, wyczekiwanie.
I nagle sis poczuła skurcze. Przeraziło mnie to. Siostrę - ucieszyło, rozanielona dawała znać o odczuwalnym bólu. A tą trzecią kobietę to wprawiło w stan czujności, działania, łagodności. One żartowały dla rozładowania napięcia, a ja byłam bliska płaczu. Zaczęło się to, czego najbardziej się bałam - że ją stracę jak coś pójdzie nie tak. Tak bardzo się tego boję! Tamta kobieta zabrała moją siostrę do domu - była delikatna, pomagała jej wchodzić po schodach na taras, a potem do wcześniej przygotowanego pokoju. Tłumaczyła jej co teraz będa robić, moja siostra żartowała powtarzając informacje. Ja szłam za nimi, w oddaleniu. Dystansowałam się. Bałam się jak nie wiem, ale wiedziałam, że w razie czego będę osobą od zadań specjalnych.
Nie mogłam (to znaczy mogłam) wejść do pokoju, ale nie chciałam. Bałam się. Siostra zaczęła rodzić. A ja to przeżywałam. Zaciskałam zęby z całej siły. Miałam nadzieję, że to się możliwie prędko skończy! Że ona przeżyje.
Krew szumiała mi w uszach. Tak bardzo się bałam o nią.
Szłam przed siebie i sama nie wiem jak to się stało, że nagle wylądowałam w polu kukurydzy i uznałam, że narwę jej trochę i przygotuję dla siostry - bo po porodzie na pewno będzie głodna (lol xD ). I nagle podeszła do mnie mała dziewczynka o złotych włosach - tak złotych jak włosy mojej siostry w dzieciństwie - i pomagała mi zbierać kukurydzę, bo przecież to dla mamusi, która rodzi.
I chociaż to było powalone i nielogiczne to w śnie poczułam totalną ulgę, że jeden mały człowiek już został szczęśliwie wypluty z mojej siostry. Zbierałam z tą dziewczynką kukurydzę. To było logiczne, że jeszcze nie wiem jak dziecko ma na imię, bo nikt jej imienia nie nadał, przecież siostra i szwagier szykowali się na synka (który co zrozumiałe właśnie się rodzi w tym pięknym, letnim domku). Wróciłam z dziewczynką do domu. Słyszałam krzyk mojej siostry, widziałam kątem oka krew w tamtym pokoju, ale zaufałam, że jest w dobrych rękach. Zamiast tego zabrałam dziewczynkę z naręczem kukurydzy do kuchni i uczyłam ją gotować kukurydzę. Obrałyśmy kolby z liści. Zadawała masę pytań. Było to przyjemne.
A potem usłyszałam, jak ktoś bierze prysznic. Po chwili dołączyła do nas moja siostra z tą koleżanką i psem... Dużym, złotym labradorem. Bo to jej synek.
I czego nie rozumiesz? - pytała.
A ja nic nie rozumiałam, bo to był synek?
Ale okay...
I wszyscy w piątkę w takim poczuciu ulgi i sielanki siedzieliśmy w ogrodach na hamakach pod cieniem klonów i dębów, przy soczyście zielonej trawie w cuuuuuuudownym upale i obgryzaliśmy kolby kukurydzy.
Tak się cieszyłam, że moja sis ten poród przeżyła...
A potem zaczęło do mnie docierać, że to przecież niemożliwe, żeby urodziła psa! Ani tak dużą dziewczynkę? Z zębami. Ze coś tu nie gra...
Jak włączył się analityczny mózg to zaczęłam się wybudzać... był to bardzo, bardzo dziwny sen.
7 notes · View notes
mariolaszyszkiewicz · 7 months
Text
Tumblr media
Maria Pawlikowska- Jasnorzewska -Jezu, kochany, oto idę. Idę w moje urojenie. Oto TY. Prysły wszystkie moje zmysły. Nie mam oczu. Jest tylko ciemność. Albo raczej światłość taka , że moje oczy oślepły . Oto nie mam słuchu. Nie słyszę Ciebie. Żaden dźwięk Twojego słodkiego głosu, nie rozpromienia mojej duszy. Oto stanęło mi serce. Bije głucho i nie rozpoznaje Ciebie. Oto stopy mnie nie niosą, nie mam stóp. Oto ręcę nie mogą Cię objąć. Nie mam rąk. Nie pachniesz, nie rozsiewasz wokół mnie żadnego zapachu , które wszystkie tak lubisz. Nie wiem. Nie wiem. Raczej wiem. Oto Ciebie rozpoznam . Cała jestem miłością do Ciebie. Tak łątwo mnie teraz zwieść. Ale nie TY. Jesteś teraz wszystkiej mnie częścią. Słuchu , którego nie mam, wzroku, który odszedł, każdego drobiazgu mojego ciała, który teraz staje się Twoim. Wiem, że tak będzie. Oto kładziesz mi na języku drobinę- to chleb, to Twoje ciało i dajesz mi do picia kroplę- to wino, Twoja krew. -Skąd taka piękna? - Zwijam się jak ślimak w swojej skorupce. Oto przyszła nagroda za moją miłość do Ciebie, za wszystkie moje łzy pod powieką i wszystkie rozpromienienia. -Myszko! -Niech tak będzie. -Amen -Oto Myszko stajesz się Moim Talentem , Bożym ziarnem w zasiewie Teraz.
Tumblr media
-Słodkie Serce Jezusa spraw niech Cię kocham coraz więcej. Nigdy nie jest dość kochać serca Jezusa, dość wielbić Jego miłosierdzia. Nie jest to chwalba dla pustej chwały , to Jezusa wyzala, wywodzi Jego moc, obnaża w realnym świecie Jego działanie, możemy widzieć Jego cuda , takie jak nam opisują Ewangeliści. On Żyje. Mój Boże , jeszcze jak On żyje. Gdybym to wszystko wiedziała wcześniej ? Nie męczyłabym tak Jego serca. -Moje serce chce być przez ciebie męczone - Rosa ubóstwa, rany z przeszłości , jakże to teraz ma znaczenie? -Żadne, tłumaczyłem Ci to już od dawna. Nic nie może stanąć Mi na przeszkodzie , abym mógł ukochać ciebie. -Byłam taka roztargniona -Byłaś strapiona , a to różnica. -Jezu , czuje się o wiele swobodniej. To wszystko mi pomogło. -Musisz pisać, musisz dużo pisać. Będę ci wybierał zeszyty , przez które będziesz miała ze Mną lepszą więź.- pisarską. -To żart? - Mruganie do Ciebie okiem. Damy radę, oblubienico Moja, damy radę. O nic się nie martw. I o nikogo. Każdy, kto jest przy tobie, a przez to przy Nas- nie zginie. Mam o tych ludzi staranie. Ty masz kochać Mnie-całą resztę twojego życia masz oddawać Mnie. , każdy szczegół, każdy drobiazg. Wszystko. Mam do tego święte prawo. Nie chcę , aby ktokolwiek mnie w tym wyręczał. Jestem twoim życiem. Jestem twoim świętym wezwaniem. Któż Ci odda twoje życie. ? Twoje poniżenie beze Mnie? Twoją rozpacz, ordynarność niemocy, taniec obłąkania. ? Kto wtedy z tobą był? Ja nie rzuca, słów na wiatr, przed tym wszystkim cię obronię, Ja Jestem. Jestem po trzykroć święty i mam moc Cię ocalić. -Wzywam więc Cię Jezu na świadka w mojej sprawie.
Tumblr media
1 note · View note
kwiatyzdomu · 2 years
Text
¯\_(ツ)_/¯
Chce widzieć mój mózg na ścianie, krew tryskającą z żył, wsiąść zbyt dużo, poczuć wiatr we włosach, usłyszeć pociąg, poczuć jak się unoszę na sznurze, chce nabrać wody w płuca, chce pomieszać pare substancji.
0 notes
w-polowie-martwa · 2 years
Text
Mam ochotę płakać, ale nie wiem z jakiego powodu
~B
224 notes · View notes
vvinn4 · 4 years
Text
Moje ciało wygląda jak pocięta szynka.
129 notes · View notes
h31p-m3-02 · 4 years
Text
Dzisiaj tak trochę mam dość :)
13 notes · View notes
zajebana-dama · 4 years
Text
,, Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego "
Tumblr media
59 notes · View notes
motylekka-blog · 5 years
Text
Tumblr media
33 notes · View notes
smiling-but-dead · 2 years
Text
Nie cięłam się przez 5 dni i wiecie co? Czuje się okropnie, mam wrażenie, że wraz ze znikającymi ranami powinny zniknąć moje problemy, ale tak nie jest. To frustrujace. Chce się pociąć tak mocno, chce widzieć te krew, chce urealnić moje problemy, chce bym patrząc na moje ręce widziała ten ból. Chyba chce mieć dowód sama dla siebie, że czuje się źle. Jakbym nawet samej sobie nie ufała czy to wyobraźnia czy naprawdę myśli samobójcze narastają
10 notes · View notes
Text
Kroniki Agrewannaru, “Wewnętrzne demony” Rozdział II
      Ciężar dnia był nie do wytrzymania. Powietrze wypełniał charakterystyczny chłód, a Szara Twierdza otoczona była gęstą mgłą. Na niebie nad zamkiem leniwie przetaczały się grube, szare chmury. Nie były jednak osamotnione w swojej wędrówce. Tego dnia towarzyszyły im kruki, które krążąc nad zamkiem wydawały przeraźliwe odgłosy. Kamienne ściany wypełnione były ciszą. Wszystko zdawało się być martwe.
       Otoczona przez ściany własnej komnaty,  Eugenia von Holstein siedziała na skraju obłożonego futrami łóżka. Spoglądając w stronę trzaskającego w palenisku ognia nie czuła nic poza bólem i żalem. Zaciskając szczękę wspominała feralny dzień, w którym straciła swojego przyjaciela. Cały czas miała przed oczami zbliżającą się watahę, która runęła na nich jak zabijająca wszystko lawina. W uszach dźwięczał jej odgłos krzyków i rwanego mięsa. Wciąż czuła silną szczękę zaciśniętą na jej nodze i przeszywający ból. Najgorszy był jednak obraz tana Ulfrica Gerhardta, na którego szyi zaciśnięty był wilczy pysk. Puste spojrzenie, wyciekająca krew i nieopisany ból towarzyszyły jej od niemal tygodnia. Objawiał się kiedy tyko mógł, w trakcie snu, jedzenia, odpoczynku, zawsze. Wyczerpana schowała twarz w dłoniach próbując choć na chwilę odpocząć od prześladujących ją obrazów. Nawet to nie pomagało. Żal ścisnął jej gardło. Zaciskając zęby podeszła do znajdującego się w pokoju lustra. Wysoka, chuda o rudych włosach i wykrzywionej żalem piegowatej twarzy. Biorąc głęboki oddech wyprostowała się i w pośpiechu pokuśtykała do drzwi. Wychodząc na korytarz poczuła zimno szalejącego przeciągu. Idąc przed siebie czuła coraz większe rozgoryczenie. Zmierzając w stronę dziedzińca patrzyła prosto przed siebie. Nie mogła pozwolić się rozproszyć. Prze otwarte drzwi była w stanie dostrzec stos pogrzebowy. Żal raz jeszcze ścisnął ją za gardło. Zaciskając zęby parła wprost na zebraną wokół stosu grupę ludzi.
       Gdy znalazła się dostatecznie blisko, ludzie rozstąpili się pozwalając jej przejść.  Spojrzała na twarz martwego przyjaciela i odwróciła się od niego. Spojrzała na zebrany tłum i nie potrafiła wyobrazić sobie, że mogą czuć ten sam ból. Nie wiedzieli tego, co ona, ani nie byli świadkami tego, co miała okazję widzieć. Nic nie wiedzieli, a jednak byli tu. Pogrążone w żałobie owce, które jedna za drugą ustawiały się do ostatniego pożegnania. Patrząc na nich nie czuła nic poza gniewem. Nie chciała ich tutaj. Ale czy mogła ich winić? Czy mogła nienawidzić ich za to, że tak, jak ona żegna zmarłego przyjaciela, tak oni żegnają tana? Jeszcze raz spojrzała na jego twarz i zwracając się w ich stronę rozpoczęła swoją przemowę.
- Mieszkańcy włości Szarej Twierdzy – zaczęła. – Ostatnie wydarzenia zebrały nas tu, aby pożegnać tana Ulfrica Gerhardta. Był on człowiekiem honoru, odważnym i walecznym, nieustraszonym, ale także pełnym dobroci i ciepła wobec wszystkich, którzy kiedykolwiek zamieszkiwali te ziemie. Z jego pomocą, otaczające Szarą Twierdzę tereny otworzyły się na zmiany. To dzięki niemu jesteśmy tam, gdzie samemu dotarlibyśmy dopiero za wiele lat. Pozwolił nam brać z jego wiedzy tyle, ile potrzebowaliśmy, ożywiał to miejsce, jego mieszkańców, a nawet zamek, w którym mieszkał. Niestety – ciągnęła – nie będzie nam już nigdy dane słuchać jego rad, cieszyć się jego towarzystwem ani walczyć u jego boku. Pozwólmy mu odejść i miejmy nadzieję, że każdy z nas będzie mógł spotkać się z nim w Valhalli. Bo ginąc śmiercią bohatera, pokazał, że heroizm nie jest tylko baśniowym wymysłem. Pokazał, że prawdziwy bohater nie nosi lśniącej zbroi. Pokazał, co to wierność i szlachetność i wszyscy powinniśmy dążyć, aby i w nas rozjarzyła się iskra, która kierowała go przez życie.
W tym momencie przerwała. Nie była w stanie dalej mówić. Odwróciła się od tłumu i kładąc dłoń na jego, splecionych na mieczu rękach.
- Żegnaj przyjacielu – wyszeptała.
Wstrzymując łzy podeszłą do paleniska, w którego koszyku znajdowała się pochodnia. Wzięła ją i podłożyła ogień pod stos.
       Godziny mijały, a ona cały czas stała w jednym miejscu. Z każdą chwilą coraz mniej ludzi znajdowało się na dziedzińcu. W końcu została całkiem sama. Patrząc na dogasające popioły próbowała utrzymać się w ryzach. Nie mogła jednak zatrzymać łez. Zacisnęła powieki i odwracając się od stosu ruszyła w kierunku zamku.
       Idąc przez puste korytarze nie zwracała uwagi na mijane rzeźby i obrazy. Pragnęła jedynie znów znaleźć się w swoim łóżku. Dotarła do swojej komnaty i będąc za zamkniętymi drzwiami usiadła na łóżku i w pełni oddała się żałobie. Łzy zalewały jej twarz, a ona sama nawet nie próbowała ich powstrzymać. Siedziała wsparta o stół i powoli się uspokajając wpatrywała się w leżący na stole miecz. Broń zaabsorbowała całą jej uwagę. Patrząc na obosieczne ostrze próbowała odgonić od siebie przerażające wspomnienie. Poczuła jednak, że traci kontrolę nad własnym ciałem. Mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa, a umysł osuwał się do nieświadomości. Nie chciała zasypiać. Pragnęła zachować świadomość, jednak w momencie, gdy jej głowa osunęła się na stół, przed jej oczami zapanował mrok, a ona straciła świadomość. Gdy się obudziła czuła ten sam ból, jaki czuła przed zaśnięciem. Nie potrafiła mu się przeciwstawić. Kolejne dni upływały w melancholii, z którą nie mogła się poradzić. Każde zaśnięcie kończyło się tym samym koszmarem. Mijały miesiące, a myśl o śmierci przyjaciela nie dawała jej spokoju.
       „Wilki! Uważaj… Gonią nas… Wilki… Nie! Zabij je! Ulfric… Nie! Nie! Nie!”
- Nie!- krzyknęła budząc się gwałtownie. Przerażona oderwała głowę od poduszki tylko po to, aby stwierdzić, że nic się nie dzieje. Ku jej zaskoczeniu zmęczenie i ból ustąpiły. Od miesięcy nie czuła, że jest wypoczęta. Leniwie podniosła się z łóżka i podeszła do lustra. Spojrzała sobie samej w oczy. „Czy on by tego chciał?” pomyślała. „Widzieć mnie w takim stanie? Weź się w garść. Pamiętaj o nim, ale nie pielęgnuj żałoby. Masz obowiązki, którym musisz sprostać. Nie możesz się teraz załamać.”. Czuła, jak wypełnia ją determinacja. Wiedziała, że musi wrócić do normalności czy tego chce czy nie.  
       Będąc na dziedzińcu, Eugenia niczym burza wtargnęła do stajni. Idąc w stronę boksu swojego konia cały czas myślała o swojej obietnicy. Determinacja zapewniała jej pewny chód. Dochodząc do wierzchowca, szybko go osiodłała i opuściła Szarą Twierdzę. Pędząc w kierunku Wilczego Boru nie mogła doczekać się rozmowy ze zmarłym przyjacielem, którego dusza po raz ostatni pojawi się w świecie żywych. Wiedziała, że to będzie jej ostatnia szansa i nie będzie mogła zawieść samej siebie, a przede wszystkim Ulfrica.
       Jednak wbiegając na ścieżkę nie czuła się dobrze. Ekscytacja ustąpiła miejsca niepokojowi. Nawet koń nie chciał dalej iść. Zostawiła go na polanie niedaleko wejścia do boru. Dalej poszła sama. Czuła, że coś jest nie tak. Szła przed siebie z wyciągniętym mieczem.  Z reguły spokojne rejony, teraz zdawały się wręcz nieufne i nieprzewidywalne. Jakby było tam coś, czego być nie powinno. Każdy mięsień w jej ciele był napięty i gotowy do ataku. Wchodząc na Polanę Przodków spostrzegła, co powodowało gęstą atmosferę. Była to ta sama wataha, która stałą za śmiercią Ulfrica. Nagle zabuzowała w niej wściekłość. Bestie, których jedynym pragnieniem było zadawanie bólu były teraz jak na talerzu. Szykując się do ataku spostrzegła, że są otaczają Drzewo Duchów. „Nie pozwolę, aby te bestie zniszczyły cokolwiek jeszcze .”. Wzbudzając w sobie nienaturalną odwagę z rykiem rzuciła się na wilki. Cięła na oślep, a każdy ich atak wydawał się być wolniejszy niż zwykle. Przepełniona nowym rodzajem siły i determinacji, atakowała z coraz większą zaciekłością.  W ferworze walki zauważyła jednak coś jeszcze. To był duch. Duch jej przyjaciela. To on kierował jej mieczem. Zrozumiała, że to była ich ostatnia walka. To było przeznaczone im spotkanie. Nie czuła żalu, nie potrzebowała rozmowy, wiedziała i była dumna z tego, że jest teraz z nią i pomaga jej pomścić swoją śmierć. Zauważyła jednak, że z każdym zabitym wilkiem duch blaknie.
        Gdy padła ostatnia z bestii, ducha już nie było. Stała sama na środku polany. Otaczały ją jedynie drzewa i odgłosy lasu. Mimo tego, że zagrożenie minęło, nadal nasłuchiwała w oczekiwaniu na inne niebezpieczeństwa. Gdy napięcie opadło podeszła do Drzewa Duchów i przyklęknęła przy nim. Czuła się wyczerpana. Wiek dawał o sobie znać. Próbując odgonić uczucie zmęczenia, zdjęła okalającą prawą dłoń rękawicę i dotykając kory dziękowała swojemu przyjacielowi za pomoc. Po chwili podniosła przyciśniętą do piersi głowę i pierwszy raz od miesięcy szczerze się zaśmiała.
- Przyjaciele nawet po śmierci, co?
Cisza.
- Wiem, że słuchasz. Zawsze słuchałeś. Nawet, kiedy wychodziła ze mnie najgorsza jędza. – Ta myśl sprawiła, że Eugenia ponownie się zaśmiała. – W końcu masz spokój. To dobrze. Zasługujesz na niego. Wiesz co?
Odczekała kilka chwil, jakby w oczekiwaniu na odpowiedź, jednak nie spotkała się z żadną odpowiedzią. Cały czas cisza.
- Dzięki. Dbaj o siebie. Do zobaczenia Ulfricu.
Mówiąc te słowa przycisnęła czoło do Drzewa i mocno zaciskając powieki powstrzymywała się od płaczu.
       Po chwili podniosła się z kolan i jeszcze kilka godzin spędziła siedząc i gawędząc z Ulfriciem, którego nie było słychać, ale ona czuła, że on słucha. Poruszała najróżniejsze tematy i dopiero gdy nadszedł zmierzch zorientowała się ile czasu upłynęło. Odpalając pochodnię, ostatni raz spojrzała na Drzewo. Stało wielkie i niewzruszone ludzkimi emocjami. Wypuszczając zalegające w płucach powietrze powoli odwróciła się i ruszyła szlakiem w stronę polany, na której czekał jej koń. W drodze do Szarej Twierdzy towarzyszyły jej jedynie cisza i tętent kopyt. Po kilku godzinach dotarła do zamku, zaprowadziła konia do stajni i ruszyła w stronę swojej komnaty. Raz jeszcze poczuła przeszywające zmęczenie, więc gdy tylko otwarła ciężkie dębowe drzwi jej oczy powędrowały na łóżko. Leżąc cały czas myślała o wydarzeniach, których była świadkiem. Czuła się dumna. Znów towarzyszyła jej jakby zapomniana radość, a ona sama bez próby walki o przytomność oddała się w objęcia snu.
       Po kilku godzinach obudziła się, lecz gdy wstała czuła się zbyt lekko. Coś było nie tak. Odwracając się w stronę miejsca swojego spoczynku spostrzegła, że jej ciało nadal pogrążone jest we śnie. Wpatrzona w samą siebie nie mogła uwierzyć w to, czego właśnie jest świadkiem. Nagle usłyszała dziwny dźwięk, jakby wołanie. Momentalnie zapominając o swoim stanie wyszła z komnaty aby poszukać źródła głosu. Próba jego lokalizacji wydawała się zadaniem niemal niemożliwym, gdyż zdawał się on dochodzić równocześnie zewsząd i z znikąd. Krążąc po kamiennych korytarzach była w stanie coraz dokładniej usłyszeć tajemniczy hałas.
       W końcu słuch zaprowadził ją do wejścia do krypty, w której spoczywali jej przodkowie. „Dlaczego właśnie tu?”. Schodząc po krętych kamiennych schodach nie czuła strachu ani nawet niepokoju. Czuła, że na samym końcu schodów czeka ją coś, co może odmienić jej życie. Droga w dół zdawała się być dłuższa niż zazwyczaj. Eugenia cały czas miała przed oczami szary kamień. Gdy w końcu doszła do celu, jej oczom ukazała się stojąca na końcu sali migocząca postać. Podchodząc coraz bliżej, jej oczy  rozpoznawały nowe szczegóły widma. Gdy była dostatecznie blisko, wyciągnęła rękę w nadziei na dotknięcie zjawy. Ku jej zaskoczeniu, palce nie przeszły na wylot, lecz zatrzymały się na grubym futrzanym płaszczu, który mimo swojej eteryczności był ciepły i miękki w dotyku.
- Ulfric? – zapytała.
Słysząc te słowa, zjawa odwróciła się, a jej oczom ukazał się dobrze znany obraz wysokiego, potężnego mężczyzny o krótkiej, elegancko przystrzyżonej brodzie i roześmianych oczach.
- Witaj przyjaciółko – powiedział rozkładając ręce, czym dał wyraźny sygnał chęci fizycznego kontaktu. Niewiele myśląc, Eugenia rzuciła się w objęcia przyjaciela.
- To naprawdę ty! Ale jak? Jakim cudem ty tu jesteś? Przecież zniknąłeś.
- To, że ty mnie nie widzisz, nie oznacza, że mnie nie ma – zarechotał. – Poza tym, nie mieliśmy okazji aby porozmawiać przy Drzewie, to zrobimy to tutaj.
- Przytulnie…  
- Wiem, że to nienajlepsze miejsce, ale widok dwóch rozmawiających na środku korytarza duchów to chyba nic przyjemnego.
- Coś w tym jest – odpowiedziała uśmiechając się.
Nagle mina ducha spochmurniała. Z ust Ulfrica zniknął uśmiech, a w oczach pojawiło się zmartwienie.
- Martwiłem się o ciebie. Nie byłaś sobą.
- Wiem. Ale miałam dużo czasu na myślenie. Dotarło do mnie kim jestem i jakie mam obowiązki. Poza tym, wiedziałam, że to nie było czymś, co chciałbyś widzieć. – Mówiąc te słowa na jej usta wkradł się słaby uśmiech.
- Nieważne – jego oczy znów nabrały charakterystycznego wyrazu. – Cieszę się, że jesteś cała. W końcu ktoś musi tu być i rządzić nie?
- Jakby nie patrzeć masz rację. Powiedz, ty zawsze tu jesteś?
- Tak długo jak i ty będziesz. Zdecydowałem, że jeszcze się tutaj przydam. No i ktoś musi cię pilnować.
- A co z podróżą do Valhalli?
- Ucztowanie i walka bez ciebie to żadna rozrywka – powiedział. – Poczekam na ciebie.
- Zgaduję, że nie zmienisz zdania?
- Nie – odpowiedział i szeroko się uśmiechnął. W jego oczach zapłonęła znajoma iskra. – Muszę cię jednak o coś poprosić.
- Słucham. O co chodzi?
- Twoje panowanie to złoty wiek dla włości Szarej Twierdzy. Proszę tylko o to, aby tak pozostało.
- Dam z siebie wszystko – odparła uśmiechając się. – Obiecuję.
       Nagle postać Ulfrica zaczęła migotać. Sam duch z każdą sekundą wydawał się coraz bledszy.
- Ulfricu? Ty znikasz. Co się z tobą dzieje?  
- Nadchodzi świt. Nie martw się. Każdej nocy możemy się spotkać. Poza tym w dzień wciąż z tobą będę, tylko nie będziesz mnie widzieć.
- Miło było cię znowu zobaczyć - powiedziała uśmiechając się.
- Ciebie też.
Eugenia spostrzegła, że nie tylko jej przyjaciel zaczynał znikać. Ona sama także powoli rozpływała się w powietrzu. Czuła, że się budzi. Spojrzała na niego raz jeszcze, a ostatnim widokiem, jakim ją uraczył były wyszczerzone w szerokim uśmiechu zęby.
- Do zobaczenia.
       Zerwała się z łóżka i łapczywie biorąc oddech nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Wiedziała, że sobie tego nie przyśniła. To było zbyt realne. Siedząc pośród futer zaczęła się śmiać.  „ On tu jest” zapewniała się w duchu. Rozglądając się po pokoju, jej wzrok padł na znajdujący się niedaleko łóżka stolik, przy którym spędzili wiele wieczorów. „Następnym razem nie schodzę do krypty. Krzesła są lepsze.” Śmiejąc się w duchu wyskoczyła z łóżka i ubrana w lekką zbroję, z mieczem przy boku i z płaszczem na ramionach ruszyła w stronę największej sali, gdzie miała zwyczaj przesiadywać. Wiedziała, że od tego dnia nic już nie będzie takie samo. Zajmując miejsce na centralnie usytułowanym tronie jarl Eugenia von Holstein kipiała dumą i energią, która dawno nie gościła w jej ciele.
2 notes · View notes
Text
2 lata temu pierwszy raz próbowałam się zabić
Gdy inni cieszą się na mikołajki, ja przypominam sobie ten dzień i to smutne, zdałam sobie dopiero teraz z tego sprawę, że do końca mojego życia, mikołajki będą kojarzyły mi się z bólem, bezsilnością, przerażeniem karetką i szpitalem.
Pamiętam ten dzień. Tygodnia czułam się beznadziejnie i nie widziałam już żadnej alternatywy, chciałam po prostu skończyć to cierpienie.
Gdy teraz myślę o metodzie jaka wybrałam jest mi głupio, byłam wtedy młoda i jakkolwiek to nie zabrzmi niedoświadczona, nie wiedziałam jak wygląda druga strona tego wszystkiego.
Chyba nie jestem w tym dobra, bo po parunastu minutach żałowałam tego co zrobiłam, rozpłakałam się, bo nie chciałam tracić mojego życia, bo pomimo, że było w nim tyle smutku było też trochę dobra.
Myślałam o tym, że nigdy więcej nie pogłaszcze mojego kota, że nie przytulę się do ukochanej osoby, nie posłucham na głośnikach ulubionej piosenki.
Uratował mnie strach przed pominięciem tego wszystkiego, i ciekawość, że może coś jeszcze się zmieni, że może będzie lepiej, że może jutro los się do mnie uśmiechnie.
I myślę, że gdy już powiedziałam komuś co zrobiłam, spadł mi kamień z serca. 
Tak bardzo cieszę się, że miałam wtedy tą jedną osobę, której ufałam, która wiedziała o mnie więcej niż rodzice, której mogłam powiedzieć:  popełniłam błąd i potrzebuje pomocy.
Później pamiętam zimne powietrze z okna, światła karetki, worek, biały pokój i krew.
I okropny wstyd, smutek, samotność.
Najgorszą noc mojego  życia, minę mojego brata i taty gdy odzyskałam przytomność.
Pytania. Pytania. Pytania.
Czy stało się coś konkretnego? 
Czemu to zrobiłam?
Czy żałuje?
Na, które nadal nie umiem odpowiedzieć, wiem tyle, że byłam wtedy bardzo bardzo zmęczona tym co dzieje się w mojej głowie, tak bardzo, że pragnęłam jedynie spokoju.
Pamiętam oczekiwanie i próby “naprowadzenia mnie na dobrą drogę”, mowy motywacyjne pielęgniarek o 2 w nocy.
Mówiły: Masz rodzinę, masz nogi, możesz biegać i mówić.
Przekaz był jeden
Jesteś za młoda by cierpieć. 
Nie masz prawa chcieć zniknąć.
Nie zasługujesz by tu być, są tutaj osoby, które NAPRAWDĘ cierpią, a nie udają wymyślają sobie.
Pomyśl o dzieciach z rakiem, co one mają powiedzieć? Oddałyby wszystko by być na twoim miejscu.
Żałuję, że nie powiedziałam im żeby się pierd*lili.
Po jakimś czasie zostałam przeniesiona, lekarz z poważną miną oglądał moje ręce i brzuch a w karcie pacjenta zapisał: blizny po samookaleczeniach po lewej stronie brzucha.    
 W nocy musiałam mieć założony taki monitor tętna. Przeraźliwie pikał gdy chociaż na chwilę zdjęłam go z palca. Wszędzie miałam kroplówki i plątałam się w kablach. Mało co spałam.
Byłam z dziewczyną w pokoju, pytała mnie co tutaj robię i nie wiedziałam co powiedzieć? Że mi nie wyszło?
Ale gdyby nie ona zanudziłabym się na śmierć, co by nie mówić nic się nie działo, więc
patrzyłam godzinami w okno i rysowałam, pisałam teksty o wszystkim, odliczałam minuty do spotkania z rodziną
zdarzało się, że spóźniali się godzinami, a gdy już przyszli robili dobrą minę do złej gry i pytali co było na śniadanie i czy dobrze spałam, nie chciałam o tym rozmawiać, ale z drugiej strony, wiedziałam, że prędzej czy później do tego dojdzie
do pytań o powody 
tata gdy przychodził był nieogolony, miał doły pod oczami, nie starał się nawet udawać, że jest źle,
pamiętam jedne z odwiedzin gdy wyszedł na chwilę z pokoju i zostawił na siedzeniu swoją bluzę, przytuliłam się do niej i rozpłakałam, pierwszy raz od tego okropnego wieczoru
przychodził do mnie tak często jak mógł, grał ze mną w statki i przemycał frytki, dopytywał lekarzy o wyjście,
nie miałam telefonu ani słuchawek, bo mogłabym coś sobie zrobić, nie miałam też przyjaciół, 
przyznaję brak ostatniej rzeczy bolał najbardziej, kiedy do mojej współlokatorki przychodzili znajomi, siedzieli na łóżku i obgadywali plany na sylwestra odwracałam głowę na drugą stronę,
dziewczyny chciały przyjść, przysyłały listy, po przeczytaniu, których płakałam godzinami, było mi wstyd, tak okropnie wstyd,
ale nie chciałam ich widzieć,
pewnego dnia dziewczyna z mojego pokoju została wypisana, nie miałam już z kim wymieniać się obiadami i narzekać na stare pielęgniarki,
nie było już nikogo kto zapełniłby moją pustkę,
przeniosłam się na łóżku bliżej okna i przesiadywałam na parapecie, 
zaczęłam też wychodzić z pokoju i pomagać panią w przygotowywaniu świątecznych ozdób, 
chciałam już stamtąd wyjść, ale nie było to takie proste, 
musiałam najpierw przejechać do ambulatorium gdzie zdecydują co dalej, to takie przekazywanie odpowiedzialności z rąk do rąk,
bałam się, ale bardziej pragnęłam już wyjścia, 
przygotowywałam się na to spotkanie jak na rozmowę kwalifikacyjną,
ale za każdym razem gdy miałam dostać wypis w ostatniej chwili zostawałam jeszcze na dzień,
udało się za 4 razem,
pamiętam drogę do ambulatorium i rozmowę z młodym lekarzem, który jak gdyby nic pytał mnie co planuję robić w życiu, 
to był bardzo miły człowiek, ale nie rozumiem jak można pytać osoby po próbie samobójczej gdzie chce iść na studia, ja nie wiedziałam co zjem jutro na śniadanie, 
ostatecznie wypuścili mnie do domu, dostałam skierowanie na terapię rodzinną i
 wolność a jednocześnie przekleństwo życia,
67 notes · View notes
cloudii-life · 4 years
Text
07.2020
Boję się, tak bardzo boję się. Jestem sama, sama ze sobą by móc żyć. Oni nie rozumieją, albo sobie poradzę, albo upadnę gdzieś pomiędzy tym żałosnym światem, który mi stworzyli, który muszę widzieć teraz na co dzień. Próbuje, walczę. Idę po szczyty, a jednak czuje się słaba patrząc w koło. Dlaczego wtedy nie odeszłam? To był dobry moment, byłam jeszcze dobra, miałam w sobie piękno. Od tamtego dnia umierałam powoli. Umierałam w sobie. Z dnia na dzień słabsza, wszystkie piękno z siebie rozdałam innym, a ja wzięłam na siebie ich gorycz. Oni odeszli by nigdy nie oddać mi tego co im ofiarowałam, nie podzielą się zabrali dla siebie. A ja gnije od środka. Moja krew robi się czarna, plami się złem. Nie ma tamtej mnie, nie chce jej, chce nową. Chce nowy świat. Będę go miała? Ile mam czekać? Ile jeszcze robić? Nie chce, skończmy to.
1 note · View note
Text
Jeny już nie daje rady. Znowu chce widzieć krew, znowu chce rozcinać emocje
24 notes · View notes
w-polowie-martwa · 3 years
Text
Mam w sobie demony, które są żądne mej krwi
~B
86 notes · View notes